Patrzyłem to na śnieżnobiałą, uśmiechniętą od ucha do ucha klaczkę, to na resztę towarzystwa, wyglądającą na zupełnie spokojną i przyzwyczajoną do takich wybryków. Walczyły we mnie dwie potężne, sprzeczne ze sobą siły: miłość do matki i ciekawość świata. Z jednej strony za żadne skarby nie chciałem zlekceważyć rozkazu wydanego jedynie z czystej troski i nie czułem jeszcze wystarczającej pewności, że niczego to nie zmieni, z drugiej propozycja wyjścia w teren była bardzo kusząca. Zawsze mogłem wrócić, gdyby zaczęło robić się gorąco....
— No...to jak będzie? - klaczka dokonała niemożliwego: jeszcze bardziej poszerzyła swój uśmiech.
— Zgoda. - rzekłem pewnie, starając się wymyć z mego głosu wszelkie inne emocje.
— Świetnie! Może zawołałbyś jeszcze brata i siostrę? - zaproponowała klaczka. Obejrzałem się do tyłu. Gdybym to zrobił, mama natychmiast by się zorientowała. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że zamierzam zrobić coś nielegalnego. Ale skoro się już w to zaangażowałem, nie miałem wyboru.
— Lepiej nie. Chodźmy od razu. Gdzie zamierzasz pójść? - odpowiedziałem z nutką radości i ekscytacji.
— Wzdłuż rzeki. - odparła, wskazując pyskiem kierunek marszu. Ostatni raz przełknąłem ślinę.
— Naprzód więc! - grupka ruszyła w szyku złożonym z Khairtai na czele, mnie na drugim miejscu, a reszta w bezładzie podążała za nami, co raz podszczypując się i ganiając, a następnie zawracając, by dogonić ,,stado".
<Khairtai? Co tam szykujesz, wiercipięto?XD>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!