Nadeszła moja ulubiona część nauki walki. Jak niemal zawsze, pod koniec lekcji otrzymaliśmy zezwolenie na samodzielną, lecz krótką potyczkę między nami samymi - a to oznaczało koniec słuchania nudnych, bezsensownych - przynajmniej moim zdaniem - wykładów Kasji, wyginaniem się, kopaniem drzew i trzymaniem jednej pozycji w sztychu przez przysłowiową wieczność. Ochoczo ruszyłem na pierwszą napotkaną istotę, którą okazała się Khairtai (od dawna panował nasz tajny, swoisty układ gwarantujący losowość przeciwnika i w ten sposób efektywną naukę). Uśmiechnąłem się, jednak równocześnie kładąc uszy po sobie, odsłoniłem zęby i uniosłem się na tylnych nogach jak najwyżej, co zauważyłem u starszych koni. Klaczka spróbowała mnie ugryźć, jednak ten manewr jej się nie udał i otrzymała ode mnie lekkiego kopniaka w głowę. Dalsza walka polegała głównie na kręceniu się w kółko i zadawaniu szybkich ciosów. Gdy wreszcie rozbrzmiał sygnał do rozdzielenia się i dysząc, odstąpiłem od mojej towarzyszki, oboje tym razem prawie że bez żadnych ran, zauważyłem jakiś ruch, co mimo wszystko zignorowałem. Nauczycielka rzuciła parę słów na pożegnanie gdy już znalazłem się dobre kilkadziesiąt kroków dalej.
— Witaj. - usłyszałem czyjś głos prosto sprzed mojego nosa, i na widoku pojawiła się gniada sylwetka; ulotne wrażenie Mint minęło, odsłaniając Mivanę.
— O...hej. Długo czekałaś? - byłem trochę zaskoczony jej obecnością, ale kontynuowałem rozmowę.
— Raczej nie. - oświadczyła obojętnym tonem. - To gdzie mamy zamiar pójść? - dodała z entuzjazmem, odwracając się już, by ruszyć przed siebie.
— Em...na kolejne zajęcia? - stwierdziłem pytaniem, spoglądając na grupę źrebiąt szykujących się do nauki życia stadnego z moim ojcem. - Możesz popatrzeć. - zaproponowałem z uśmiechem.
<Mivana? Hłe hłeXD>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!