Z każdym dniem, z każdą nieprzespaną nocą, docierało do mnie, że po prostu... Nie wytrzymam już ani dłużej bez tej mojej drugiej połówki, tego słońca każdego dnia. Jednak nie chciałem narażać jej ani siebie, gdyż mógłbym po prostu wyjść z siebie i znacznie pogorszyć sytuację. Właśnie takie myśli krążyły mi po głowie tej nocy. Jęknąłem. Wstałem chwiejnie na nogi i uciekłem z jaskini. Chciałem poczuć ten wiatr w grzywie i choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości. Miłość jest niepojęta. Takie kawały potrafi stroić. Oczywiście śmieszne tylko dla niej. Nagle zacząłem wyobrażać sobie wszystko z perspektywy Mary. Eh... Upadłem na trawę i zapłakałem się z bezsilności. Cóż mogła myśleć klacz w ciąży po takiej sytuacji? Chyba tylko dość przykre rzeczy... Zacząłem płakać. Moje jęki było słychać chyba na całej polanie i w pobliskim lesie. Nagle z lasu wyłoniła się majestatyczna sylwetka wierzchowca, na oko płci żeńskiej. Dziwnie znajoma. Uczucie déjà vu nasilało się, a strach pulsował w moich skroniach. Któż to mógł być. Cofnąłem się, ale po chwili ciekawość zwyciężyła nad lękiem. Zrobiłem niepewnie kilkanaście kroków w przód. To była Mara... Moja ukochana. Chciałem rzucić Jej się w ramiona, czułem, jakbym wygrał życie, jednakże szybko powstrzymała mnie wypowiedź partnerki.
-Co tu robisz zdrajco?! Czyż nie mało już mnie skrzywdziłeś?
<Mara?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!