Gdy tylko otworzyłem oczy, od razu podekscytowałem się perspektywami jakie proponował mi kolejny dzień mojego źrebięcego, pozbawionego wszelkich zmartwień, życia. Mój zapał szybko jednak został ostudzony. Już chciałem wyruszyć, aby poszukać kogoś do zabawy, gdy odezwał się do mnie Shiregt:
-Dokąd idziesz, Dante? Powinniśmy zaczekać, aż wstaną nasi rodzice-powiedział, zagradzając mi drogę.
-Ale po co niby?-zapytałem, rzucając mu zdziwione spojrzenie.
-Żeby nie martwili się o nas, kiedy gdzieś pójdziemy, a oni nie będą wiedzieli, gdzie jesteśmy-odparła Miriada. W odpowiedzi przewróciłem oczami.
-Dobra, to bądźcie tak mili i powiedzcie rodzicom, że żyję i jestem w pobliżu-powiedziałem, ruszając przed siebie. Jeszcze przez jakiś czas słyszałem protesty mojego rodzeństwa, ale żadne z nich nie próbowało mnie już zatrzymywać. Szedłem dziarskim krokiem, rozglądając się z zaciekawieniem na wszystkie strony. Nagle ujrzałem dwójkę koni, o ile dobrze pamiętałem, byli to Mikado i Marabell. Jedyna dwójka arystokratów w naszym klanie. Ha! To jest właśnie dowód na to, że słucham tego, co mówią do mnie rodzice, czyli oni się mylą, mówiąc, że nigdy ich nie słucham-pomyślałem zadowolony z siebie. Obok tych koni, w odległości kilku metrów, kręciło się jakieś źrebię. Z tego co było mi wiadome, to ich córka, Mivana. Nigdy jednak nie można być niczego pewnym.
-Ty jesteś Mivana?-zapytałem, podchodząc do klaczki. Ta przystanęła i pokiwała niepewnie głową, uważnie mnie obserwując.
-Cześć! Jestem Dante!-powiedziałem w odpowiedzi, ciesząc się, że być może znalazłem nową towarzyszkę do zabawy.-W co się bawisz?-dodałem po chwili.
-Sama nie wiem. Tak sobie biegałam i skakałam, bo mi się nudziło-odparła klaczka.
-A może chciałabyś się pobawić w coś ze mną?-spytałem.
-Zależy w co. Znasz jakąś ciekawą zabawę?-spytała Mivana.
-Możemy zagrać w chowanego, berka, wyścigi...-zacząłem wyliczać.
-Wyścigi?-zapytała Mivana. Zauważyłem, że chyba ta opcja ją zaciekawiła najbardziej.
-No tak, chociaż może lepiej nie-odparłem.
-Ale dlaczego? Sam proponowałeś?-zdziwiła się klaczka.
-Do tego trzeba umieć utrzymać się pewnie na nogach-powiedziałem, spoglądając krytycznie na jej chude i patykowate kończyny. Moje wyglądały co prawda dokładnie tak samo, ale ja już opanowałem sztukę utrzymania się na nich.
-Ależ ja umiem chodzić! I biegać też!-oburzyła się lekko moja rozmówczyni.
-Dobra, to udowodnij. Ścigamy się do tamtego drzewa?-spytałem, wskazując roślinę rosnącą jakieś dwadzieścia metrów od nas.
<Mivana?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!