Strony

29.09.2017

Od Khonkha do Yatgaar "Pogaduszki przy trawce"

Zatrzymaliśmy się na postój na jednym z pagórków. Większość członków weszła na niego, gdyż na górze rosła lepsza roślinność. Jednak Yatgaar pozostała u podnóża. Mimo iż klacz jest naprawdę małomówna i tajemnicza, zdążyłem już zauważyć, jej zachowanie na pewno nie jest spowodowane jakimś chwilowym złym humorem. Yatgaar jest po prostu typem samotnika, czyli potencjalnie można się po niej spodziewać wszystkiego. Takim koniom najgorzej zaufać, gdyż niełatwo poznać w pełni ich prawdziwe zamiary z powodu ich skrytości. Mogą być zarówno nieszkodliwymi końmi, które z własnej woli unikają społeczności lub spiskowcami. O tym ostatnim mógłbym godzinami mówić z własnego doświadczenia. Mimo to na początku wraz z całym klanem udałem się na szczyt pagórka. Tam przez chwilę pasłem się z dala od innych członków, a potem zszedłem w dół z drugiej strony wzniesienia. Postanowiłem obejść je z jednej strony, by na końcu dotrzeć do Yatgaar. Szedłem powoli, co chwila zatrzymując się i skubiąc trawę.
- Nie wolisz paść się z resztą stada?- zapytałem klacz, kiedy już znalazłem się w jej pobliżu.
- Nie przepadam za zbyt dużym tłumem- odpowiedziała Yatgaar, prostując się na dźwięk usłyszanych słów.
- Rozumiem. Czy zatem moje towarzystwo ci przeszkadza?- spytałem.
- Nie, możesz zostać- odparła po krótkim namyśle klacz. Wróciliśmy do pasienia się. Tutaj trawa była o wiele gorsza. Nie mogłem pojąć, co tak bardzo przeszkadzało klaczy, że wolała paść się tutaj, niż tam, razem z resztą klanu i pyszną roślinnością.
- Wiesz chociaż, że tam na wzniesieniu trawa jest o niebo lepsza?- zapytałem, przerywając niezręczną ciszę, która zaległa między nami.
- Więc możesz tam wrócić- odpowiedziała spokojnie Yatgaar, nawet na mnie nie patrząc. Cóż, niekoniecznie o to mi chodziło.
- Ty także możesz chociaż tam się przejść i przynajmniej spróbować- odparłem.
<Yatgaar? Tak łatwo się nie poddam>

27.09.2017

Od Yatgaar do Khonkha ,,Pod ciemną grzywą"

Wpatrywałam się w niezmierzone połacie stepu przeplatanego pnącym się gdzieniegdzie w górę młodym lasem. A wszystko to wyłaniało się nagle i niepostrzeżenie z linii horyzontu, niby taśmy produkcyjnej tych widoków znajdującej się hen, daleko przed nami. Chodź żaden zwierz oficjalnie nie zaszczycił mego pola widzenia swą obecnością, to uszy co raz wychwytywały różne obce, wysokie i niskie dźwięki, które czasem udawało mi się przyporządkować do konkretnego gatunku. Idąc trudniej było mi to zrobić; leżąc godzinami jako źrebię otoczone ze wszystkich stron resztą natury miałam więcej czasu. Westchnęłam cicho, ponownie kierując wzrok na krajobraz, a następnie przenosząc go na przywódcę klanu, od którego dzieliło mnie tylko kilka metrów, i na członków klanu, wiernie za nim podążających.
Miał to wszystko tylko z jednego powodu. Zdradził. Zabił. Wygrał.
Zamrugałam parę razy, obawiając się nieco moich myśli. Wzięłam głęboki wdech. Mogę to wszystko, to całe bogactwo mieć. Jeszcze nie jest za późno. Mongolia wciąż nie ochłonęła. Będzie potrzebne spore ryzyko, lojalni poddani, czas, a przede wszystkim szybkość działania. Mój umysł pracował na najwyższych obrotach, pochłonięty obmyślaniem spontanicznego szkieletu całego planu oraz mniejszych szczegółów.
- Yatgaar, dokąd tak pędzisz? - zapytał wtem Khonkh z nutką ciekawości. Spojrzałam na niego trochę nieprzytomnie.
- Tam gdzie wszyscy. Nad jezioro Uws. - odpowiedziałam. Nawet nie zauważyłam, kiedy moje nogi zaczęły poruszać się w szybszym tempie.
- Tyle to wiem, ale nie urządzamy wyścigów. - rzekł ogier. Zwolniłam. Odwróciłam po chwili głowę z obojętnym wyrazem pyska, powracając do poprzednich rozmyślań. Muszę mieć pewność, że się nie rozmyślę. Kątem oka zahaczyłam o idącego dumnie przywódcę. Zdradził. Zabił. Wygrał. Tylko tyle zrobił. Zacisnęłam zęby, przypatrując mu się z coraz większą dawką wrogości. W tym momencie ostatnie resztki sympatii zgniły doszczętnie i wydały owoc. Nienawiść.
Wkrótce stado zatrzymało się na postój na szczycie jednego z niewielkich pagórków porośniętych skąpą roślinnością, wystawiających łby niczym potężne walenie ku niebu. Pasłam się spokojnie w dole, z dala od innych koni.
<Khonkh? Królestwo twe pikne jest...*) Zniszczę je więc z rozkosząXDD>

26.09.2017

Od Khonkha do Yatgaar "Komu w drogę, temu czas"

Gdy ruszyliśmy w drogę, Yatgaar, jak przystało na przewodniczkę, trzymała się z przodu klanu. Wcześniej już poinformowałem ją, że kierujemy się w stronę jeziora Uws. W łatwy sposób zdradziłem nasze zamiary, a wiadomo, że teraz, kiedy w niepamięć odeszło mordercze trio, rozpoczną swoją działalność mniejsi oszuści, zdrajcy, zabójcy i tym podobni, więc trzeba się mieć na baczności. Skoro jednak Yatgaar postanowiła zostać przewodniczką, nie mogła nie wiedzieć, dokąd zmierza klan. Mimo to postanowiłem, że przez jakiś czas nadal to ja będę szedł na samym przedzie stada. Najpierw muszę w końcu przetestować klacz i upewnić się, jak sobie poradzi w tej roli. Po dwóch godzinach marszu nieco zwolniłem, aby wszyscy członkowie stada mogli z łatwością nadążyć. Wtedy to jednak Yatgaar, prawdopodobnie zupełnie nieświadomie, przyspieszyła i zrównała się ze mną. Domyśliłem się, że nie było to celowe działania, gdyż wzrok miała dziwnie nieobecny. Zdawała się patrzeć na coś daleko przed nami, ale jednocześnie sprawiała wrażenie, jakby nikogo i niczego nie była w stanie zauważyć. Z racji, że ja szedłem teraz wolniej, Yatgaar zaczęła mnie powoli wyprzedzać.
- Yatgaar, dokąd tak pędzisz?- zapytałem z nutką  ciekawości, a także troski w głosie. Starałem się jak najlepiej ukryć, że była to jednocześnie mała przygana. Klacz spojrzała na mnie po chwili, jednak na odpowiedź musiałem jeszcze trochę poczekać. Jakby właśnie wracała z odległego świata. Własnego świata.
- Tam gdzie wszyscy. Nad jezioro Uws- odpowiedziała.
- Tyle to wiem, ale nie urządzamy wyścigów- odparłem. Klacz nic nie powiedziała, ale przynajmniej zwolniła i znów szła obok mnie. Jednocześnie odwróciła głowę w przeciwnym kierunku, zatem nie mogłem spostrzec, czy znów jest zamyślona, czy też może wkurzona na mnie za to, że zwróciłem jej uwagę? A może wcale jej to nie obchodzi i ma obojętny wyraz twarzy? Tak czy inaczej muszę przyznać, że zaintrygowało mnie, nad czym tak zamyśliła się Yatgaar. Nad czymś konkretnym, czy jak wielu z nas nad istotą życia i wspomnieniami?
<Yatgaar? Wybacz, że tak dłuuuuuuugo:3>

23.09.2017

Od Yatgaar do Khonkha ,,Komu w drogę, temu czas"

- Nie trzeba się o mnie tak martwić. - zapewniłam ogiera, by nie uznał mnie za jakiś ciężar dla klanu. Pożegnał się i również udał na spoczynek. Niewiele myśląc, również zamknęłam oczy i wpadłam w objęcia Morfeusza.
Wczesnym rankiem obudziłam się wypoczęta i gotowa do pracy, co być może było po części zasługą orzeźwiającego, zimnego powietrza. Przez korony drzew przebijało się pomarańczowe światło wschodzącego słońca, a jeszcze intensywniejszą barwę nadawały mu szykujące się do powolnego upadku liście, przywdziewające żółte, brązowe, czerwone i łososiowe suknie. Niektóre z nich postanowiły zstąpić już na bal rozkładu w leśnym runie i chrzęściły czasem pod moimi kopytami. Na szczęście zdołałam nikogo przypadkiem nie obudzić, bowiem większość koni spała jeszcze twardym snem. Ale wśród nich, jak przewidywałam, nie było przywódcy. Szukałam go już od dłuższej chwili, gdy po swojej prawej stronie usłyszałam znany mi życzliwy głos:
- Witaj, Yatgaar. - Odwróciłam się i dygnęłam lekko.
- Wzajemnie, Khonkh. - dalej niespecjalnie wiedziałam, co powiedzieć. Nie miałam nawet pojęcia, po co tak właściwie go szukałam. Do towarzystwa? Yatgaar i towarzystwo to przecież niezbyt dobrana para. W końcu znalazłam w głowie jakiś pretekst: - Kiedy wyruszamy?
- Spokojnie, już niedługo. - uśmiechnął się. - Muszę tylko wszystkich obudzić i zjeść śniadanie. Chcesz mi pomóc?
- Oczywiście. - starałam się jakoś delikatnie budzić inne konie. W końcu ich nie znałam, oprócz władcy. Po posileniu się wyruszyliśmy w drogę. Szłam bardziej z przodu stada.
<Khonkh? Zajrzyj najpierw może na HW;)>

22.09.2017

Od Kirka do Tayfuna "Zapoznanie"

W końcu po długiej i wyczerpującej wędrówce udało mi się odnaleźć sławny Klan Mroźnej Duszy i do niego dołączyć. A wszystkie te podniosłe i ważne dla mnie wydarzenia miały miejsce dokładnie wczoraj. Dziś stado miało ruszyć w dalszą wędrówkę, ale plany pokrzyżowała pogoda. Z samego rana padało, potem mieliśmy mżawkę. Następnie na jakiś czas wszystko się uspokoiło, ale później znów lał deszcz. Obecnie znowu był spokój, ale pogoda wskazywała na to, że zaraz ponownie się rozpada. Ponadto wszędzie była woda i błoto. Miałem już jednak dość czekania w jednym miejscu. Postanowiłem zaryzykować i udać się na spacer. Nie byłem jednak głupi i ruszyłem puszczą, aby w razie deszczu nie zmóc. Wcześniej jednak poinformowałem o opuszczeniu klanu przywódcę. Gdy szedłem, moje kopyta zagłębiały się w lepkie błoto, wydając przy tym ciche plaśnięcia. Dookoła mnie panowała idealna, niczym niezmącona cisza. Zapewne większość zwierząt schowała się przed deszczem- pomyślałem. Ja jednak szedłem dalej. Jak to w puszczy bywa, mijałem mnóstwo różnych drzew. Wtem roślinność przede mną rozrzedziła się. Byłem na czymś, co na pierwszy rzut oka mogło się zdawać ledwo zarośniętą przed kilkunastoma latami łąką. Drzewa nie rosły tutaj jeszcze tak gęsto jak w reszcie puszczy, ponadto brak było niektórych roślin. Dzięki temu doskonale widziałem stojącego w oddali konia. On również mnie zauważył. Nie zastanawiając się długo, zacząłem iść w jego kierunku. Zauważyłem, że koń coś zbierał. Zaprzestał jednak, kiedy mnie zobaczył. Po kilku minutach staliśmy już naprzeciwko siebie.
- Witaj, jestem Kirk, a ty?- zapytałem nieznajomego.
- Nazywam się Tayfun- odparł.
- Czy ty także należysz do Klanu Mroźnej Duszy?- zadałem to pytanie, gdyż było bardzo prawdopodobne, iż tak właśnie jest. W końcu ja nie znałem tutaj jeszcze praktycznie nikogo oprócz władcy i jakiegoś białego ogiera, który wczoraj na mnie wpadł, jednak jego imię wyleciało mi z głowy, a ten tutaj nawet tego kogoś nie przypominał.- I co właściwie robiłeś przed chwilą?- dodałem.
<Tayfun?>

Od Khonkha do Yatgaar "Nowa w klanie"

- Właściwie to nie. Musisz jedynie wybrać sobie jeszcze jakieś stanowisko, które będziesz pełnić- odpowiedziałem klaczy. Yatgaar zaczęła się zastanawiać. Widocznie podchodziła do tego bardzo poważnie. No tak, w końcu potem praktycznie nie będzie możliwości zmiany stanowiska.
- W takim razie chyba zdecyduję się zostać przewodniczką- odpowiedziała Yatgaar.
- A czy wystarczająco znasz mongolskie tereny?- nie chciałem oczywiście okazywać klaczy braku zaufania. Musiałem po prostu upewnić się, że Yatgaar ma do pełnienia tej funkcji odpowiednie kwalifikacje.
- Przez bardzo długo wędrowałam tu i tam, więc uważam, że nadaję się do tej roli- odpowiedziała klacz.
-  W takim razie, skoro sama tak uważasz, zgoda. Możesz iść poszukać czegoś do jedzenia albo znaleźć sobie miejsce do spania- dodałem jeszcze. Klacz kiwnęła głową na znak, że rozumie, a następnie pożegnała się i odeszła. Z racji iż ja zostałem w tym samym miejscu, miałem szansę zobaczyć ja Yatgaar oddala się kilka metrów i zaczyna paść. Sam po chwili skierowałem swe kroki na obrzeża klanu. Poszukałem sobie odpowiedniego miejsca i schyliłem po trawę. Nadciągała jesień, roślinność więc stała się suchsza, gdyż zaczęła się przygotowywać do zimy. Nie smakowała ona zatem najlepiej, a myśl o zbliżającej się zimie bynajmniej nie poprawiała nikomu nastroju. Na razie jednak nie było aż tak źle, jedynie pochmurne niebo zwiastowało nadchodzące zmiany. Gdy tak jadłem, przypomniałem sobie nagle, iż nie poinformowałem Yatgaat, że na następną wędrówkę wyruszamy jutro rano. Udałem się więc na jej poszukiwania. Po około pół godzinie znalazłem ją na drugim końcu klanu. Wyglądała, jakby szykowała się już do snu, jednak chcąc nie chcąc, musiałem jej przeszkodzić.
- Wybacz, że przeszkadzam. Chciałem jedynie poinformować cię, iż w dalszą wędrówkę wyruszamy już jutro. Czy będziesz w stanie z nami iść?- zapytałem z troską.'
- A dlaczegóż miałabym nie być w stanie?- odparła widocznie zdziwiona moim pytaniem Yatgaar.
- Be konkretnego powodu. Po prostu się upewniam- odpowiedziałem.
- Nie trzeba się o mnie tak martwić- powiedziała klacz. Dodałbym coś w stylu: "o każdego członka klanu troszczę się tak samo" albo "każdy jest dla mnie ważny", jednak po postawie klaczy zorientowałem się, że nic by to nie dało. Pożegnałem się więc z nią ponownie i udałem na spoczynek.
<Yatgaar?>

Od Yatgaar do Khonkha ,,Rytuał wejścia do wspólnoty"

Oczywiste było, że przed zmrokiem musimy wrócić do klanu. W ciemności mogły czaić się przeróżne niebezpieczeństwa, o jakich nam się nawet nie śniło, a mimo wszystko wolałam żadnego nie spotkać. Odpowiadałam zdawkowo, nie chcąc ani towarzysza do siebie zrazić, ani zbytnio zachęcić, okraszając to szczyptą pochlebstw. Odrobina komplementów nigdy nie zaszkodzi, ale pod żadnym pozorem nie wolno mi było przesadzać. Zmniejszyłam więc porcję, i znów w milczeniu szłam za ogierem dumnym, posuwistym krokiem. Zagłębialiśmy się coraz w bardziej w rzadki, mieszany las, z bogatym runem pełnym zielonych plamek układających się w ciasną mozaikę i odłamkami skał porośniętymi mchem. Wokół niósł się szmer leśnej zwierzyny. Zbliżaliśmy się do jakiegoś nieregularnego prześwitu. Wreszcie wyszliśmy na sporą łąkę, która aż prosiła się o samopas, a mój brzuch po cichutku temu wtórował, jednak postanowiłam jeszcze trochę wytrzymać.
- Ładnie tu. - rzekłam z nutką podziwu, kierując wzrok ku niebu.
- Sądziłem, że ci się spodoba. - odpowiedział zadowolony koń. - Nie będziesz miała nic przeciwko, by teraz ruszyć w drogę powrotną?
- Prawdę mówiąc, chętnie. - zawróciliśmy na tę samą trasę. Dość mocno zmęczona z klejącymi się powiekami dotarłam wraz z przywódcą do stada. Trafiliśmy w samą porę, gdy już zaczęło się ściemniać. Członkowie witali Khonkha z wzajemnością i wymieniali uprzejmości. Uznałam to za stosowną porę do oddalenia się, lecz za sobą usłyszałam jego głos:
- Dokąd idziesz?
- Na nocleg. - odparłam prosto. Pragnęłam tylko zasnąć spokojnie do dnia jutrzejszego.
- Możesz przenocować tu z nami. - oznajmił entuzjastycznie. - Właśnie. Chciałbym ponowić pytanie, o to, czy chcesz do nas dołączyć.
- Tak, chcę. Czy są jakieś specjalne wymogi? - orzekłam po odczekaniu chwili, by nie było, że od razu bez namysłu się zgadzam.
<Khonkh?>

21.09.2017

Od Khonkha do Yatgaar "Góra"

Ostatnio kierowaliśmy się w stronę jeziora Uws, jednak nie zdołaliśmy jeszcze odejść zbyt daleko od naszego poprzedniego miejsca pobytu. Dlatego też po krótkim czasie podróży w oddali dało się już dostrzec zarys Góry Światłości. Jak zwykle przystanąłem na chwilę, aby móc popodziwiać piękno tego krajobrazu. Odezwałem się dopiero po chwili:
- To jest Gerel uul, zwana Górą Światłości- wyjaśniłem. Nie uzyskałem od klaczy żadnej odpowiedzi, więc jeszcze chwilę tam postaliśmy, a potem ruszyłem dalej. Jak się spodziewałem, Yatgaar także. Szliśmy przez tereny zupełnie ogołocone, nie pokryte żadną roślinnością, nie licząc krótkiej trawy. Zamierzałem tylko nas tamtędy przeprowadzić, gdyż do nie dalibyśmy rady dojść choćby do samego podnóża góry. Mimo wszystko znajdowaliśmy się już za daleko.
- Masz może jakieś specjalne życzenia co do miejsc, które chciałabyś poznać, pani?
- Nie, sam w końcu mówiłeś, że nie możemy odwiedzić zbyt wielu terenów- odparła natychmiast klacz.
- To prawda. Proponuję więc, abyśmy może zwiedzili jeszcze dalszą część puszczy i lasu. Co ty na to?- zaproponowałem, odwracając się do klaczy, która znowu szła kilka kroków za mną.
- Zgoda. W końcu ty najlepiej znasz te tereny i wiesz, co powinnam zobaczyć- odpowiedziała. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, w jakim błędzie była. Nie twierdzę, że nie miałem absolutnie żadnej wiedzy na ten temat, ale nie wiedziałem też o moich terenach wszystkiego. W końcu wcześniej należały one do tego morderczego tria, a ja tylko przez jakiś czas tutaj się błąkałem, potem do nich dołączyłem i ich zabiłem. Na naszej drodze zaczęły pojawiać się pierwsze krzewy, potem większe krzaki i młode drzewa, aż stopniowo wszystko to przerodziło się w młody las. Wiedziałem, że niedaleko jest łąka, którą także planowałem pokazać klaczy.
- Uprzedzam jednak, że mogę cię oprowadzać tylko do wieczora- powiedziałem, przypominając sobie, że nie poinformowałem o tym wcześniej Yatgaar.
- Dobrze- odparła. Trzeba przyznać, że na swój sposób mnie intrygowała. Zacząłem się w końcu na poważnie zastanawiać, kimże jest ta tajemnicza klacz, odpowiadająca na każdą moją wypowiedź tylko półsłówkami?
<Yatgaar?>

Nowa-stara czujka - Marabell!

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgmBcnT7BDsJut3oeZOPaDfya88CTMQvpoR2kdf-F8whbh7ot11WKW0tSM8zZwThlB6lrfkaCrnJpmi1RLzPEgUEh9YGZR9Nat1AAN18ASc4N1IiqxKiFvX7dQx_UbQUcLuIFHe5FDyir1G/s1600/wild-horse-mustang-Mwhrs5100.jpgŹródło: Zdjęcie główne
Motto: ,,Żyje się tylko raz, a to bardzo mało."
Imię: Marabell
Tytuł: Kataxo
Wiek: 10 lat, urodziła się w sierpniu
Płeć: Przedstawicielka płci pięknej
Ranga/i: Arystokratka
Głos: Lisa Miskovsky
Rodzina:
Matka -Jena, Marabell czuje z nią większą więź niż z ojcem. Często pomagała jej w kłopotach
Ojciec - Marewo, bardzo surowy. Przez niego klacz uciekła ze starego stada.
Osobowość: Nienawidzi być ograniczana, wręcz kocha kiedy może robić to, co jej się żywnie podoba. Bardzo przywiązuje się do przedmiotów, koni, czynności. Jest raczej nieufna, ponieważ boi się zostać zraniona. Obcym może wydać się arogancka i chłodna, ale w rzeczywistości jest to tylko osłona, pod którą kryje się szalona optymistka, uwielbiająca patrzeć się w gwiazdy. Nie zostawi nikogo na pastwę losu, choć przy sprawach mniejszej wagi, nie grożących śmiercią czy ranami, pomaga tylko osobom, którym ufa.
Orientacja: Zdecydowanie hetero
Partner/Partnerka: Mikado.
Potomkowie: Mivana.
Aparycja:
  • Rasa: Lusitano z domieszką krwi innych ras
  • Wygląd: Gniada klacz z gwiazdką na czole, podpalanych nogach, z długą, kruczoczarną grzywą i ogonem. Większe, ciemne kopyta lekko przysłonięte szczotkami. Oczy potrafiące przejrzeć duszę na wylot.
  • Znaki charakterystyczne: Jedyną rzadko spotykaną cechą jej wyglądu, jest białe pasemko w grzywie, skrzętnie chowanej pod czarnymi włosami.
  • Wzrost: 156 cm w kłębie.
  • Waga: 657 kg
Umiejętności:
Siła fizyczna: 45
Szybkość: 50
Zwinność: 45
Technika: 40 
Wytrzymałość: 40
Kamuflaż: 35 + 15 + 30
Umiejętności dodatkowe: Umie śpiewać, ale raczej jej się to w niczym nie przyda. Interesuje się także innymi kreatywnymi rzeczami, co odkryła podczas robienia ozdób z okazji świąt. *może zrobimy spółkę malarską, Owco? :D*
Historia: Urodziła się i wychowała w stadzie, którego tereny znajdują się wiele kilometrów od obecnego miejsca jej zamieszkania. Ojcu nie podobały się jej zainteresowania, brak cech, które były wymagane od klaczy w tamtym rejonie. Matka zawsze stawała po stronie córki, lecz mimo to, Marabell postanowiła opuścić dom. Jednak, po dwóch dniach, zaczęło jej brakować rodziny i znajomych ze stada, więc postanowiła ich odnaleźć. Jednak, nie potrafiąc odnaleźć się w terenie, trafiła na inny klan, do którego dołączyła.
Inne:
- wierzy w istnienie księżycowej klaczy - Luny, mieszkającej na księżycu, która jest opiekunką wszystkich koni, żyjących na Ziemi
- ma torbę od matki, w której trzyma swoje pamiątki
- była przywódczynią 'Zgrupowania Wolnych Klaczy', które jednak zostało rozwiązane przez małą liczbę członkiń, oraz interwencję ojca i Rady
Kontakt: Najmi (howrse)

20.09.2017

Od Yatgaar do Khonkha - ,,Pod napięciem"

- Tak, chętnie. - odparłam z lekką nutką entuzjazmu, chodź nadal większość stanowiła powaga. Dziwił mnie trochę fakt, że na zastępcę mianował niespełna roczne źrebię, ale uznałam, że to tylko żart. Może zabójca dawnego Klanu Mroźnej Duszy nie jest takim, jak go większość widzi? Automatycznie jeszcze raz przebiegłam wzrokiem po jego dumnej, arabskiej sylwetce i zatrzymałam na statecznym spojrzeniu; z drugiej strony, liczą się bardziej czyny, niźli słowa.
- W takim razie zapraszam. - odrzekł koń, ruchem głowy zachęcając mnie do pójścia za nim. Ruszyłam po jego śladach, cały czas idąc z tyłu, a zarazem nieco z boku. Nadal nie miałam stuprocentowej pewności, czy mogę mu ufać. W razie czego byłam przygotowana, ale we dwoje faktycznie podróżowało się bezpieczniej - jeżeli jedno nie stanowiło zagrożenia dla drugiego. Uspokoiłam się i postarałam zrelaksować. W ciągu kilku chwil ostatni koń ze stada zniknął nam z oczu. Przyspieszyłam trochę, by zrównać się z ogierem.
- Dokąd zatem idziemy? - spytałam cicho. Khonkh najpierw zapatrzył się w horyzont, po czym odpowiedział dość tajemniczo:
- Pewnie nie uda nam się zwiedzić zbyt wiele ze względu na odległości, ale...
Tymczasem pogoda się uspokoiła. Gwałtowna ulewa połamała mniejsze gałęzie jak zapałki, wypłukała glebę i norki zwierząt, które w porę się nie zabezpieczyły, i poznaczyła otwarte przestrzenie mnóstwem kałuż. Cisza była podłączona pod nieprzyjemnym napięciem. Starałam się je trochę zredukować, podziwiając wyżynno - górski charakter Mongolii, chodź przez moją samotną tułaczkę miałam go już po uszy. Nagle mój towarzysz zatrzymał się.
<[...] na odległości, ale...Ale...ALE...To mi rozbrzmiewało w głowie przez cały czasXDD Khonkh?>

19.09.2017

Od Khonkha do Yatgaar - "Samotna wyspa"

Na początku od razu chciałem się zgodzić na propozycję klaczy, jednak po chwili zawahałem się. Co prawda byłem "początkującym" przywódcą klanu, ale coś nie coś już o tym wiedziałem. Sam zresztą dopuściłem się znanej w całej Mongolii zdrady, więc zawsze starałem się zachowywać wszelką ostrożność.
- Jasne, myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie, abyś się trochę rozejrzała. Najpierw jednak przeczekajmy ulewę. Potem oczywiście będziesz mogła się przejść po paru terenach, ale ktoś powinien ci towarzyszyć- już w połowie tego zdania widziałem, że klacz nie jest zbytnio zadowolona. Pewnie nie ucieszyło jej za bardzo to, iż będzie miała na karku jakiegoś nieznanego konia jako opiekuna. Do tego w pobliżu zaczęli pojawiać się inni członkowie klanu. Na każdego z nich rzucała nieufne spojrzenia.
- Dobrze, przeczekajmy więc ulewę- odparła po chwili. Nim zdążyłem jakoś zareagować, odwróciła się na kopycie i pognała jeszcze dalej, w głąb puszczy. Uznałem, że jest jedną z tych skrytych, tajemniczych klaczy, które wolą przebywać samemu i nie łatwo zdobyć ich zaufanie. Nie przejąłem się więc za bardzo jej reakcją. W końcu gdybym miał się głowić nad zachowaniem każdego napotkanego konia, straciłbym bardzo, bardzo dużo cennego czasu. Oparłem się o rozłożyste drzewo. Z tego miejsca miałem idealny widok na wszystkich członków klanu. Ponownie naszła mnie pewna myśl, która od jakiegoś czasu uparcie do mnie powracała. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że mimo iż znam te wszystkie konie już jakiś czas i należymy do wspólnego klanu, nadal są one dla mnie zupełnie obce. Tak naprawdę nie wiem, co każdemu z nich siedzi w głowie. Nie mogę w pełni zaufać nikomu z nich, a to z kolei oznacza, że mimo iż mam własny klan, jestem samotną wyspą, która cały czas musi się mieć na baczności. Zresztą, wiele koni traktuje mnie tak samo. Nikt nie wie, jak zachowywać się czy co robić, czego się spodziewać po mordercy sławnego trio. Właściwie to właśnie oni dali mi jedną z największych lekcji życia. Zawsze miej się na baczności i uważaj, komu ufasz. Kiedy tak rozmyślałem, nawet nie zauważyłem, kiedy podszedł do mnie Kepper i stanął obok. Można powiedzieć, że przegiąłem trochę, uważając, iż nikomu nie mogę jeszcze w pełni zaufać.W końcu stojący obok mnie źrebak ledwo skończył rok, więc on akurat nie jest żadnym zagrożeniem. Ulewa jak szybko nas zaskoczyła, tak teraz szybko zaczęła chylić się ku końcowi. Deszcz zmienił się w deszczyk, a potem w mżawkę, aby w końcu ustać. W powietrzu jednak nadal czuło się wszechobecną wilgoć. Kepper, jak na źrebaka przystało, od razu zaczął o czymś wesoło trajkotać. Wtem z lasu wyłonił się jasny kształt. Źrebię zamilkło i skierowało wzrok na przybyszkę. Od razu rozpoznałem w niej Yatgaar.
- Zatem jaka Twa decyzja, pani? Nadal masz ochotę trochę pozwiedzać?- zapytałem.
- To zależy- odparła tajemniczo klacz.
- Od czego?
- Od tego, kto miałby mi towarzyszyć- wyjaśniła. W tym momencie miałem ochotę krzyknąć na samego siebie. Nie zastanowiłem się nad tym, kto powinien wyruszyć z Yatgaar. Zaraz jednak wpadł mi do głowy pewien pomysł.
- Na przykład ja. Kepper, zaopiekowałbyś się klanem do naszego powrotu, prawda?- powiedziałem. Yatgaar z początku nie zareagowała, źrebię zaś od razu radośnie podskoczyło.
- Oczywiście, że tak!- zawołało. Na ten widok zaśmiałem się lekko.
- Skoro mam już godnego zastępcę, możemy wyruszać, jeśli tylko tego nadal chcesz, pani- odezwałem się znów do klaczy.
<Yatgaar?:)>

Nowy obrońca - Kirk!

Źródło: Zdjęcie główne
Motto: ,,Sztuką nie jest wybaczyć. Sztuką jest ponownie zaufać."
Imię: Ten młody ogier jak każdy ma oczywiście imię, którym można się do niego zwracać. Brzmi ono Kirk.
Tytuł: Nie posiada
Wiek: Ogier ten już od 13 lat może cieszyć się pełnoletnością. Ma pełne 15 lat.
Płeć: Jak już było można zauważyć, jest to 100% ogier.
Ranga/i: Obrońca. Zawsze marzył, aby pomagać, a chroniąc inne konie, robi to.
Głos: Ed Sheeran
Rodzina: Matka: Elsha- Kirk kochał ją z całego serca. Starała się być jak najlepszą matką, choć nie zawsze jej to wychodziło, gdyż sama została porzucona jako źrebię i została matką w bardzo młodym wieku. Mimo to była dla niego najlepszą mamą na świecie.
Ojciec: Derelich- jak w większości przypadków, był on dla młodego Kirka mentorem, autorytetem, super bohaterem i chodzącym ideałem. Jak matka, zawsze kulturalny, spokojny i kochany.
Osobowość: Kirk jest jeszcze młody i mimo ciężkich doświadczeń, zachował  młodzieńczą pogodę ducha. Jest idealnym kompanem, a w dodatku dżentelmenem. Zawsze bowiem stara się być miłym dla wszystkich, a zwłaszcza dla klaczy. Nie dlatego, że jest jakimś tam podrywaczem, po prostu tak go wychowano. Jeśli chodzi o sprawy miłosne, jest zdecydowanie typem romantyka. Zawsze staje w obronie innych. Pomocny i szczery, choć zdarza mu się skłamać, jeśli  prawda jest zbyt bolesna lub przynajmniej "nagiąć" ją trochę, jak to sobie usprawiedliwia. Jednak choć jest taki spokojny i miły, jeśli mu podpadniesz, nie będzie już tak wesoło. Ogier jest inteligentny, ale też ciekawski. Choć bardzo to lubi, stara się nie plotkować, gdyż został nauczony, iż nie powinno się tego robić, gdyż plotka ma wielką siłę. Kirk z reguły jest towarzyski i otwarty na nowe znajomości, trochę zbyt ufny jak na dorosłego ogiera, ale cóż na to poradzić? Jeśli zaś nadużyjesz jego zaufania, stanie się w stosunku do ciebie ostrożniejszy i podejrzliwy. Z reguły nie ma w naturze się mścić, możesz też spróbować się postarać o wybaczenie, ale może to być trudne, poza tym nie licz na to, że wybaczy za każdym razem, on też ma swoje granice. Sam jednak bez obaw możesz mu w pełni zaufać. Podsumowując, to miły i dobrze wychowany koń, którego trudno do siebie zrazić, ale jest możliwe i potem nie zawsze łatwo to odkręcić.
Orientacja: W pełni heteroseksualny, ale nie ma nic do innych orientacji.
Partner/Partnerka: Valentia.
Potomkowie: Khairtai oraz przybrana córka Vayola.
Aparycja:
  • Rasa:  Nie licząc kilku cech, wygląda jak typowy koń andaluzyjski, ale jego matka była w połowie koniem hanowerskim.
  • Wygląd: Kirk jest maści białej, bez jakichkolwiek plam, odbarwień czy zabarwień. Ma małe uszy i duże oczy. Zarówno grzywa jak i ogon są lekko pofalowane. Ma głowę średniej wielkości o prostym profilu i lekko wygiętą w łuk szyję. Jego klatka piersiowa jest głęboka i szeroka, co umożliwia swobodne oddychanie w czasie biegu. Kłoda jest owalna, grzbiet ma zwarty, ale lekko dłuższy niż u przeciętnego andaluza. Oprócz tego posiada dobrze umięśniony, trochę płaski zad z grubym ogonem, który jest nisko osadzony. Ma solidnie zbudowane nogi z wyraźnie widocznymi stawami. Posiada też duże kopyta.
  • Znaki charakterystyczne: Zdecydowanie można do nich zaliczyć "bliznę" znajdującą się na jego szyi. Tak naprawdę jest to jedynie zwykłe znamię.
  • Wzrost: 165 cm
  • Waga: 550 kg
Umiejętności:
Siła fizyczna: 20 + 30 
Szybkość: 20
Zwinność: 30
Technika: 10
Wytrzymałość: 10
Kamuflaż: 10
Umiejętności dodatkowe:  Jego najlepszą stroną są skoki. Zawdzięcza to genom konia hanowerskiego, gdyż zazwyczaj andaluzy nie są zbyt dobre w tej dziedzinie. Kirka można prześcignąć z zwykłym wyścigu, ale w skokach szansa na to jest praktycznie znikoma. Potrafi też dość dobrze pływać.
Historia: Ojciec Kirka uciekł z ludzkiej hodowli, matka zaś urodziła się jako dziki koń, ale jeszcze jako źrebię została porzucona przez rodziców. Kiedy dorosła, spotkała Derelicha. Oboje zakochali się w sobie praktycznie od razu. Po jakimś czasie na świat przyszedł ich syn. Elisha i Derelich byli młodzi, niedoświadczeni, ale kochali siebie i swoje dziecko, dlatego postanowili stworzyć razem kochającą się rodzinę. Starali się jak mogli i wychodziło im to doskonale, choć nie zawsze było im łatwo. Nie żyli w żadnym klanie, więc mieli bardzo dużo przeszkód na drodze do szczęścia. Mimo to Kirk dorastał w miłości, a po osiągnięciu pełnoletności postanowił zostać z rodziną. Jednak ich sielanka miała się wkrótce skończyć. Pewnej nocy rozpętała się gwałtowna burza. Ogier tego samego dnia pod wieczór udał się nad wodopój, więc nie mógł być z rodzicami. Znalazł jakieś schronienie i jakoś przeczekał nawałnicę. Kiedy tylko się skończyła, wyruszył na poszukiwania rodziców. Szukał ich bardzo długo, aż w końcu znalazł, jednak... W czasie burzy wylała pobliska rzeka, przez co Elisha utopiła się, Derelicha zaś przygniotło jakieś drzewo. Kirk popadł w rozpacz, ale wkrótce stwierdził, że jego rodzice nie chcieliby, aby się dołował. Wyruszał więc sam w dalszą wędrówkę. Po jakimś czasie doszły do niego plotki o zamordowaniu siejącego strach i spustoszenie trio przez jakiegoś ogiera, który teraz stworzył własny klan. Kirk, wiedziony ciekawością, postanowił odnaleźć tajemniczego ogiera i dołączyć do jego stada.
Inne:
*Jego ulubionym jedzeniem są orliki
*Jest ciekawy świata, w tym także ludzi. Derelich opowiadał mu wiele historii mających go przed nimi przestrzec, ale tak naprawdę tylko rozbudził w ten sposób w Kirku ciekawość co do nich. Jak do tej pory jednak nie spotkał żadnego człowieka.
Kontakt: DODA

Nowy zielarz - Tayfun!

Źródło: Zdjęcie główne
Motto: ,,Każdy potrafi się poddać, to najprostsza rzecz na świecie. Ale wytrwać, kiedy wszyscy się spodziewają, że ulegniesz: oto prawdziwa siła."
Imię: Tayfun, pozwala nazywać się Tay.
Tytuł: Brak
Wiek: 7 lat
Płeć: Ogier
Ranga/i: Zielarz
Głos: Linkin Park
Rodzina: Matka: Cherry
Ojciec: Darco
Osobowość: Tayfun jest towarzyskim koniem. Tay woli iść na łatwiznę. Mimo to w razie potrzeby potrafi włożyć w to co robi serce. Łatwo zawiązuje nowe znajomości i bez problemu potrafi się dogadać z większością koń. Niestety również bardzo łatwo o to, aby wpadł w złość. Nienawidzi porażek, ale duma nie pozwala mu na wybuchy agresji. Lepiej nie mieć z nim na pieńku, bo wtedy albo ci wybaczy, albo cały czas będzie chciał cię poważnie uszkodzić. To drugie jest bardziej prawdopodobne. Jest niezwykle zawzięty jeżeli chodzi o jego zawód. Wierzy, że kiedyś będzie w tym najlepszy. Zwykle postoje spędza na spacerowaniu wokoło stada i rozglądaniu się za ziołami oraz zrywaniu ich próbek.
Orientacja: Heteroseksualny
Partner/Partnerka: Na razie brak, ale chciałby mieć.
Potomkowie: Najpierw partnerka, później źrebaki.
Aparycja:

  • Rasa: Mustang z domieszką araba.
  • Wygląd: Tayfun jest siwym koniem. Jest mustangiem, ale jest znacznie szlachetniejszej budowy i z daleka przypomina kuca. Tay jest szczupły i umięśniony, ale nie widać tego po nim.
  • Znaki charakterystyczne: Po prawej stronie jest biały, a po lewej delikatnie szary.
  • Wzrost: 151 cm
  • Waga: 621 kg

Umiejętności: Tay jest przeciętnym koniem. Ani nadzwyczajnie silny, ani nadzwyczajnie szybki. Potrafi skradać się w takim stopniu jak większość, ma przeciętny słuch, wzrok i inne takie. Jedyną jego umiejętnością, której nie znajdzie się u wszystkich jest to, że potrafi dostosować się do każdej sytuacji.
Historia:  Jego historia jest prosta, zwyczajna. Urodził się na stepie, jako jedyne dziecko Cherry i Darco. Żył sobie spokojnie, aż tu pewnego dnia, las, w którym nocowała rodzina stanął w płomieniach. Tayfun uciekł, ale nie ma pojęcia gdzie są jego rodzice. Po długiej wędrówce trafił do Klanu Mroźnej Duszy.
Kontakt: julka20502

18.09.2017

Od Yatgaar do Khonkha - ,,Kusząca propozycja"

Źle zaciśnięty pas wrzynał mi się już trochę w boki, wywołując nieprzyjemne odczucia, i ocierał się o skórę, jeszcze bardziej przerzedzając rosnącą tam sierść. Upalny, powolny poranek zamienił się w chłodne, wietrzne południe, napędzające burzowe, ołowiane chmury, łypiące groźnie przy przesuwaniu się nad wyżynami. W każdej chwili mogły zdecydować się na opuszczenie amunicji, zawsze nieprzewidywalne i gotowe. Pokonywałam pagórek za pagórkiem, bez ustanku w kłusie, czasem tylko zwalniałam, ku horyzontowi. Mój bezcelowy bieg przerywały tylko przytłumione pojedyncze odgłosy ptaków, niesionych wśród kominów termicznych, bez wysiłku szybujących wśród przestworzy. Przestawałam zdawać sobie sprawę, dokąd idę. Świat był dla mnie po prostu pustą przestrzenią, wypełnioną różnymi stworzeniami. Miałam wszystko; wolność, broń, siłę, rozum...ale nie miałam jak tego wykorzystać. To zgniatało i przyćmiewało te zyski. Nie miałam co robić. Nie miałam też nikogo, z kim mogłabym coś zrobić. Zwyczajnie parłam naprzód, wegetując na marginesie większości istot, jako jedna, mała cząstka wszechświata.
Słońce zaczęło zniżać się, znużone siedzeniem na swym tronie, a obłoki gęstniały, zwiastując spore opady. Konieczne było znalezienie schronienia; lasu, zawisu skalnego, czegokolwiek. Napędzana instynktem przodków i nutką strachu zagalopowałam, i gnałam coraz szybciej. Ku memu rozczarowaniu na horyzoncie nie pojawiała się żadna ciemna linia lasu lub gór. Dopiero gdy spadły pierwsze duże krople, udało mi się wypatrzyć na północnym zachodzie puszczę. Zanim dotarłam do niej, zdążyłam porządnie zmoknąć. Trzęsąc się nieco dla ogrzania mięśni, weszłam pod parasol z drzew. Tu prawie nie czułam ulewy. Wtem spod szumu deszczu zaczął wyłaniać się inny dźwięk.
Stukot kopyt.
Zbliżał się z prawej strony, na szczęście pojedynczy. Z zarośli wychynęła ciemna głowa młodego ogiera. Na moment zatrzymał wzrok na mnie, po czym z niewyjaśnionych powodów uciekł. Zapewne powiadomić stado. - domyśliłam się. Postanowiłam tu zaczekać. Kto wie, może to szansa dana mej osobie? Po kilkunastu minutach ktoś zaczął ponownie przedzierać się przez liście. Widziałam podpalane, smukłe kończyny, aż po chwili wyłonił się w całej okazałości. Naprzeciw mnie stał gniady ogier o typowo arabskich rysach, wpatrując się we mnie dużymi, spokojnymi oczami. Odwzajemniłam spojrzenie bez cienia emocji. 
- Jak się nazywasz, pani? - spytał uprzejmie. 
- Me imię nie jest warte poznania. - odparłam równie miłym głosem, prostując się jeszcze bardziej. - Chciałabym jednak poznać pańskie. - ta kurtuazyjna gra zaczęła mi się podobać. 
- Khonkh Altbach. - rzekł dumnie. Skądś je znałam. Mówił o nim cały przychówek stepu. Morderca trio. Tak. - Czy teraz mogę poznać twoje?
- Yatgaar. - oznajmiłam. Zapadła chwila milczenia, aż ponownie odezwał się on:
- Znajdujesz się na terenach Klanu Mroźnej Duszy.
- Nie miałam pojęcia. - odpowiedziałam. Czekałam na jego kolejny ruch.
- Ale nie musisz ich opuszczać. - zapewnił. - Wystarczy, że do nas dołączysz. - kusząca propozycja, bardzo. To zmieniłoby moje życie. Wyhamowałam dość gwałtownie; muszę się upewnić, że wszystko jest w stadzie w porządku i jakie są tego warunki.
- Czy mogłabym najpierw rozejrzeć się po klanie?
<Khonkh? :)>

Pomóż Justynce w walce z syndormem końskiego pyska!

W tej walce liczy się każde opowiadanie, każda wypowiedź, każdy zebrany z nich grosz. W tej walce nie może być przegranych. To walka o życie i honor!

  Justyna cierpi na niemożliwie rzadką, uciążliwą chorobę - SYNDORM to nie jeste źle napisaneXD KOŃSKIEGO PYSKA. Mało o niej wiadomo. Najprawdopodobniej powodują ją geny, ale pierwsze objawy pokazują się najwcześniej dopiero kilka lat później, co sprawia, że równie trudno ją wykryć, jak i wyleczyć - a terapie, jak wszystkie, są bardzo drogie. Syndorm końskiego pyska utrudnia jej kontakty z rówieśnikami, wywołuje dziwne reakcje, majaczenie, na dodatek nie potrafi ona rysować nic innego - w jej repertuarze znajdziecie tylko konie. Bez jakiejkolwiek kuracji może także przenieść się na ciało...wyobrażam sobie efekt
  By pokonać dolegliwość (czyt. zmielić w maszynce do mięsa lub rzucić na pożarcie pająkom) potrzeba wielu specjalistycznych sesji leczenia, i tu potrzebny jesteś właśnie ty! Jedno twoje opowiadanie na Eternal Freedom = 50 gr. W ciągu około 3 miesięcy przekazaliśmy 50 zł na pierwszą terapię! Zaczęliśmy od czegoś prostego, czyli kwiatków i innych roślinek...:

Kolejne 5-6 miesięcy zbiórki dało łącznie aż 250 zł! Dzięki temu dostarczono nam pierwsze opakowanie leków, a ponadto Justynka przeszła kilka terapii. Oto efekt jednej z nich:
Dach to istne cudo, chociaż kominek...~terapeutka
Jest coraz lepiej, choć nadal potrzeba wsparcia, i nie zamierzamy rezygnować! Tym razem celem jest kwota w wysokości 550 zł, przeznaczona prawie wyłącznie na codzienne leki. Aby tyle uzbierać, należy napisać 1100 opowiadań. Wszystko zależy od ciebie!

Uzbieraliśmy już 400 złotych.

Na zdrowie!

>~Ya

Nowa emerytka i małżonka byłego władcy - Yatgaar!

1, 2
Źródło: Zdjęcie główne, 1, 2
Motto: ,,Goń za marzeniami...a jak nie dogonisz, to schudniesz."
Imię: Yatgaar. Właściwie ma w głębokim poważaniu, jak zwracają się do niej nieznajomi, bowiem obraźliwe staje się to dopiero ze strony znanego konia.
Tytuł: Należy do dynastii Altbachów. Dodatkowo, co jednak nie wyszło na światło dzienne, można doliczyć do tego nazwę rodu - ,,Czarna Winorośl."
Wiek: 16 lat za pasem. Niezły wynik.
Płeć: Rzecz jasna płeć piękna, życia w skórze ogiera zwyczajnie sobie nie wyobraża.
Ranga/i: Emerytka, Małżonka byłego władcy
Głos: Rachel Platten


Relacje: Jak w większości przypadków, źrebięciu zostali matka i ojciec. Nie była tylko ich jedyną, pierworodną córką; była ich oczkiem w głowie, ostatnią nadzieją. Nie pozwalali jej na wszystko, ale pozostawiali szerokie pole do działania. Rodzicielka godności Kashay kochała ją całym swoim sercem, poświęcała mnóstwo czasu na jej dobre wychowanie i zastępowała jej koleżanki, których nigdy nie miała. Ojciec zaś, godności Yertönts, był z kolei mniej wylewny, czasem kłótliwy, jednak trzeba mu oddać, że przygotował swe dziecko do wyjścia w świat. Oboje zaś spoczywają po jego drugiej stronie - tam, gdzie mrok nie sięga. [*]
Życie bywa nieprzewidywalne, a klacz ta nie jest typem dobrej matki. Pogodziła się jednak z faktem, że teraz zawita w nim trójka nowych istot: Miriada, Shiregt i Dante.
○ Partner Khonkh - Miłość, której nigdy nie uznawała, spadła na jej umysł jak grom z jasnego nieba; nieba nocnego, pełnego przeszkód, uwikłań, zachmurzonego. Pozwoliła się prowadzić losowi, który ostatecznie zesłał jej to, o co walczyła. Khonkha. Ogiera mądrego, poważnego i walecznego, ale wciąż potrafiącego okazywać czułości. A przede wszystkim kochanego.
○ Syn Shiregt - Jest z niego dumna i wciąż kocha potomka, jednak stara się pozostawiać mu wolne pole do działania i nie wtrącać się w jego sprawy. Aczkolwiek zawsze gotowa jest pomóc.
○ Syn Dante - Martwi ją trochę jego wybuchowy i nieco roztrzepany charakter, ale również nie ingeruje praktycznie w jego życie. Rozmawiają zresztą bardzo rzadko, jakoś tak się składa.
○ Córka Miriada - Właściwie jedyne dziecko, które jej ,,pozostało" i utrzymuje z rodzicami jakiś kontakt. Istnieje między nimi silna więź, wiedzą, że mogą na sobie polegać. To właśnie z nią najczęściej prowadzi dialog.
○ U'schia - była druga przewodniczka. Ich znajomość nie zaczęła się najlepiej, ale pod koniec życia kasztanowatej klaczy zdała sobie sprawę, że zdążyła ją polubić i zdobyć kolejnego dobrego znajomego. [*]
○ Bush Brave - umarł jako ostatni z członków rozbitej frakcji założonej przez Yatgaar. Zbuntowany, nie mógł pogodzić się z tym faktem, i przysporzył jeszcze stadu parę kłopotów. Nienawidził klaczy całym sercem. Nawet trochę jej go żal. Ostatecznie był to znajomy pysk w morzu nowego pokolenia. [*]
○ Hanken - był wiernym członkiem jej frakcji, jednak w momencie zwątpienia przywódczyni wykorzystał okazję i przejął władzę w organizacji. Ya zdołała mu przeszkodzić w dokończeniu dzieła, którym było ukatrupienie władcy klanu. Próbował uciec, lecz został schwytany. Następnie klacz wymierzyła mu osobiście sprawiedliwość. [*]
Osobowość: Sądzisz, że znasz miłą, dobrze wychowaną, mądrą Yatgaar? W takim razie gratuluję głupoty. Sądzisz, że znasz sprytną, bezlitosną i wyrachowaną Yatgaar? Miej się na baczności. Sądzisz, że znasz spokojną, inteligentną, wrażliwą Yatgaar? Gratuluję powodzenia u niej.
Na różne okazje zakłada co inną, dopracowaną w każdym calu maskę, jednak wszędzie można dostrzec jej dobre wychowanie. To świetna aktorka, w której ustach nawet kłamstwo brzmi wiarygodnie, a przychodzi jej ono z łatwością. Potrafi owijać sobie innych wokół kopyta, choć odpuściła już sobie tego typu większe gierki. Prawo uważa za zło konieczne. Dostanie to, czego chce. Będzie iść do celu po trupach, gruchocząc jeszcze ich czaszki, niszcząc wszystkie przeszkody na swej drodze doszczętnie. Nie zna prawdziwej litości dla nikogo; zemsta jest zimna jak lód, a mord jest słodki jak miód. W walce staje się dziką, nieokiełznaną, skalną falą. To szalenie nieprzewidywalna klacz. Nigdy nie będziesz pewien, co właśnie planuje, jakie powitanie ci zaserwuje. Jest diabelnie inteligentna i wyrachowana, myśli strategicznie i wybiega w przyszłość. Wie, czego pragnie, odznacza się ambicją. Bierze odpowiedzialność za swoje czyny, jednak nie ma skrupułów. Odwagą przewyższa wiele koni, szanuje wszystkich, nawet swojego wroga. Nie rzuca słów na wiatr. Jeżeli jednak zdobędziesz u niej uznanie, będzie wierna do śmierci, zrobi wszystko, nie dbając o koszty. Serce oddała pewnemu ogierowi; przez pewien czas tylko on był wyznacznikiem jej życia. Sprawił, że wstąpiła na nową ścieżkę, dostała drugie życie, i nieco złagodniała. Noc, krew, leśne zwierzęta, to jej główne zainteresowania. Naprzeciw niej może pomóc ci tylko jedna rada...Do każdych drzwi jest jakiś klucz.
Orientacja: Heteroseksualna.
Aparycja:
  • Rasa: Może się wydawać, że to klacz czystej krwi. W rzeczywistości to składanka, w której wiele puzzli zostało już pogubionych. Możemy się jedynie domyślać genów luzytana, morgana, hanowera i huk wie czego jeszcze.
  • Wygląd: Stań naprzeciwko i nie patrz w oczy; najlepszy sposób, by ocenić, jak wygląda ktoś naprawdę. W jej przypadku może być to trudniejsze, bowiem zawsze z przyzwyczajenia chodzi dumnie, z gracją, w postawie wyprostowanej. Smukłe, mocne nogi zakończone małymi kopytami świetnie ze sobą współpracują. Na przód wysuwa się średniej wielkości szeroka klatka piersiowa z optymalnej długości szyją lekko wygiętą w łabędzią, jednak nie na tyle mocno, by utrudniać funkcje życiowe, najwyżej minimalnie. Czarny u dołu pysk o profilu prostym utrzymuje ruchliwe uszy oraz duże, głębokie, puste oczy z zielonym poblaskiem otoczone krótkimi rzęsami. Grzbiet jest tylko nieznacznie wklęsły, przez wiele pokoleń nie zużywany przez siodło, zad zaokrąglony, szczupła sylwetka. Posiadane przez nią umaszczenie zwie się siwo-jabłkowitym, z białymi plamkami na szarym tle. W tym przypadku kończyny są w większości czarne, a reszta ciała jaśniejsza niż zwykle. Grzywa i ogon nieco falujące, gęste, ciemne, z rudymi, przechodzącymi w kremową barwę końcówkami. 
  • Znaki charakterystyczne: Jedna, podłużna blizna ukryta pod grzywą, i druga, krótsza, bardziej ukośna na prawej tylnej nodze. Zielony błysk w oku - możesz być pewien, że trafiłeś na nią.
  • Wzrost: 182 cm WK
  • Waga: 502 kg
Umiejętności: Potrafi udzielać pierwszej pomocy - chyba jednak zupełnie niepotrzebnieXD. Umie wykonywać różne proste rysunki, zna język łaciński i angielski.
Historia: ,,Czarna Winorośl" - tak określa się pochodzenie ostatnich z dawno zapomnianego, wygasłego rodu. Kashai i Yertöntsa źrebię siwo - jabłkowite, oto kolejna jego odnoga, zdobyta dzięki wytrwałości rodziców. Yatgaar przyszła na świat dalej na północ od Mongolii, pośród górskich zboczy i lasów. Jej rodzina nigdy oficjalnie nie należała do pobliskiego stada, ale pozwalano im trzymać się blisko. W razie niebezpieczeństwa gwarantowało to większą ochronę. Klaczka dzieciństwo miała skąpe, ale przyjemne i pouczające. Rok zwinął się już za pasem, gdy pojawiły się problemy. Rodzina opóźniała wyruszenia klanu, a on coraz bardziej naciskał na dołączenie do nich. Wreszcie po bójce taty z jednym z koni, postanowiono pozbyć się balastu, co dosłyszała w tym czasie prawie dwuletnia córka. W programie przewidziane były brutalne tortury dla całej trójki oraz finalna powolna śmierć. Ona sama była w stanie uciec w mgnieniu oka. Zdawała sobie sprawę, że nie ma wiele czasu. Zabójcy już wyruszyli. Ojciec znajdował się dalej od wroga. Wystarczyło wyjaśnić to pokrótce, by uciekł. Ale dla głupiej matki nie było nadziei. Mordercy deptali klaczy po piętach. Zbliżyła się bezszelestnie do rodzicielki, wyjmując włócznię. ,,Wybacz..." - tylko te drżące, ostatnie słowo usłyszała Kashay, kiedy ostrze wbiło się głęboko w jej szyję, by oszczędzić jej niepotrzebnych cierpień. Sama Yatgaar ledwo umknęła pościgowi. Zamierzała dołączyć do taty. Los chciał, by natknął się na watahę wilków. Przez miesiąc przebywała w okolicy, aż była gotowa. Pod osłoną nocy wymordowała niemal całe stado; prześladowców zostawiła sobie na deser. Jej jadowity, nienaturalny śmiech niósł się po dolinie, gdy broń wbijała się raz po raz w wijące się po ziemi ciała. Radowała się widokiem ich cierpienia, aż po kilku godzinach postanowiła zakończyć tę zabawę. Od tamtej pory wędrowała, aż trafiła na Klan Mroźnej Duszy. Zdecydowała się dołączyć.
Tu założyła frakcję Kruczych Cieni, mającą na celu przejęcie władzy, jednakże przeszkodziła jej w tym jedna, prosta rzecz: miłość. Przeszkodziła mordercom w osiągnięciu celu, po czym nastąpiło wyznanie jej i Khonkha uczuć. Wreszcie zawarli partnerstwo, przypieczętowujące miłość, i doczekali się trójki źrebiąt.
Inne:
*Przez wygląd sprawia wrażenie zalotnej, ale nie trzeba być inteligentem, by poznać, że to tylko pozory.
*Lubi słuchać różnych opowieści i niekiedy sobie pośpiewać.
*Ma klaustrofobię.
*Ze względu na znaki wyryte na tylnym i przednim kopycie, ślady po nich pozostawiane posiadają dodatkowo odciśnięty w podłożu wzór.
Kontakt: Howrse/holidays horse, gmail-ashuramaru61@gmail.com, doggi-horsecool, chat - Łowca much.

Były władca Klanu Mroźnej Duszy - Khonkh!


Znalezione obrazy dla zapytania khonkh

Źródło: Zdjęcie główne
Motto: ,,Walcz o to, czego pragniesz, bo samo do ciebie nie przyjdzie. Szczęściu trzeba dopomóc."
Imię: Kim jest owy jegomość? To wie już pewnie każdy koń w Mongolii: skromny Khonkh. (czyt. Ksonk)
Tytuł: Jest pierwszym z dynastii Altbachów.
Wiek: Przeżył 18 wiosen; fakt, iż urodził się w zimie.
Płeć: Ogier.
Ranga/i: Oto słynny założyciel i władca Klanu Mroźnej Duszy, już na emeryturze.
Głos: Limboski




Relacje: Matka: Kaa - kochająca klacz, która zawsze starała się traktować swoje dzieci równo i łagodzić spory między nimi. Zawsze posłusznie słuchała się męża.
Ojciec: Jaagen - ojciec był wymagający, ale sprawiedliwy. Kochał swoje dzieci i zawsze gdy miał czas się z nimi bawił.
Brat: Sikoon - cały czas z sobą rywalizowali i pałali do siebie szczerą nienawiścią.
Partnerka- Yatgaar: choć przez długi czas wydawało się, że sercem ogiera nie zawładnie żadna klacz, w końcu zjawiła się ta, która zdołała to uczynić. Khonkh sam nie wie kiedy zaprzyjaźnił się z Yatgaar i kiedy właściwie przyjaźń przerodziła się w o wiele silniejsze uczucie, które trwa po dziś dzień.
Syn: Shiregt- dla ogiera jest on powodem do dumy. Uważa, że syn jest bardzo dobrym władcą i wyraża to wprost, ale nie stara się też chwalić syna zbyt często, gdyż nadmiar pochwał także szkodzi. Ogier zawsze jest gotowy służyć Shiregt'owi radą, pomocą albo po prostu spędzić z nim trochę czasu, ale nie narzuca się, gdyż czasy, kiedy musiał opiekować się synem i go wychowywać, dawno już minęły. Teraz każde z jego dzieci kroczy własną drogą, co Khonkh szanuje.
Córka: Miriada- w dzieciństwie nie spędzali razem aż tak wiele czasu, zwłaszcza teraz. Mimo to Khonkh kocha swoją córkę i, tak jak dawniej, jest gotów zrobić dla niej wszystko.
Syn- Dante: każde z jego dzieci kroczy własną drogą, co Khonkh szanuje...a przynajmniej stara się to robić, choć w przypadku Dante jest to niesamowicie trudne. Ogier od źrebaka sprowadzał na siebie wiecznie kłopoty i ta cecha z wiekiem tylko się nasiliła. Mimo licznych rozmów, upominań i próśb, wygląda na to, że Dante nie zamierza się zmieniać. Khonkhowi pozostało więc tylko zaakceptować swojego syna, choć czasem jest to naprawdę, naprawdę trudne. Mimo to nigdy nie dał on Dantemu odczuć, jakoby uważał go za gorszego od reszty jego rodzeństwa.
Przyjaciółka: Marabell- znali się jak dwa łyse konie, mimo że żadne z nich nie było łyse. Spędzili razem wiele dobrych chwil, do których Khonkh czasem wraca pamięcią. Żałuje oczywiście, iż nigdy już nie będzie mu dane porozmawiać z klaczą, poprosić ją o radę albo po prostu pożartować, ale śmierć jest niestety nieubłagana. [*]
Przyjaciółka- U'schia: Khonkh zawsze traktował ją jako osobę, u której może poszukać wsparcia lub rady. Co prawda nie robił tego często, ale sama świadomość, iż jest ktoś taki, mu pomagała. [*]
Osobowość: Na pierwszy rzut oka Khonkh robi wrażenie bardzo miłego, kulturalnego konia, zupełne przeciwieństwo władcy, za którego wszyscy uważają go po tym jak udało mu się zlikwidować straszne trio. W rzeczywistości zawsze stara się tak dla każdego zachowywać. Jest sprawiedliwy i zawsze trzyma się mocno ziemi, nigdy nie spotkasz go chodzącego z głową w chmurach. Zawsze myśli rzeczowo i dokładnie wszystko planuje. Mimo to jest dość egoistyczny. Na pierwszym miejscu stawia swoje dobro i bezpieczeństwo, sławę i zadowolenie. Dlatego właśnie dopuścił się zabicia trójki morderców. Aby przypadła mu cała chwała. Planował do woli korzystać z szacunku, jakim wszyscy wtedy by go obdarzyli. Tak też się stało, jednak niedługo zaczęły się do niego przyłączać inne konie. Khonkh zdecydował, że może także i im zapewnić byt, bezpieczeństwo i dobro, ale jest to jedynie tak "przy okazji". Mimo wszystko stara się być jak najlepszym władcą i dbać o swoich poddanych, aby przynajmniej zachować pozory. Ponadto nie jest on 100%, nieczułym samolubem. Choć tego nie lubi, stara się pomagać, gdy ktoś go prosi. Można go uznać za pół-egoistę. Dodatkowo, aby dopiąć swego, gotowy jest absolutnie na wszystko, czego przykładem znów może być dokonane przez niego morderstwo. Khonkh jest także dumny i często to okazuje, ale nie ma w zwyczaju wywyższać się. Nie musi tego robić, bo wszyscy i tak otaczają go ogromnym szacunkiem. Jego największą wadą może być to, iż jest niezwykle... gadatliwy, ale potrafi się pilnować i nigdy nie zdradza tego, czego nie powinien. Wbrew pozorom, nie lubi też mówić zbyt dużo o sobie, gdyż jest raczej skryty i wiecznie czujny, nie łatwo zdobyć jego pełne zaufanie. Sam w końcu dokonał się zdrady, więc teraz musi się liczyć z tym, iż i jego może to kiedyś spotkać. Pewny siebie, odważny, lojalny, ale i starający się zawsze zwietrzyć jak najlepszą okazję.
Orientacja: Biseksualny, jednak jako władca chce sprawiać dobre wrażenie, więc ukrywa to przed światem, również samodzielnie starając się to zwalczać.
Aparycja:
  • Rasa: Czysty arab, pośrodku wszechobecnej głuszy? Jednak świat nie jest aż taki piękny. Większość jego genów faktycznie jest arabskich, jednak jakaś jedna dziesiąta to kuc mongolski.
  • Wygląd: Zgrabna, delikatna, szczupacza głowa ,,przypalona" na pysku, przyozdobiona dużymi, miękkimi chrapami wbrew pozorom skrywa w sobie mocne zęby. Poniżej linii spiczastych, małych uszu i wklęsłego czoła znajdują się duże oczy, sprawiające wrażenie zawsze uważnych i spokojnych, a równocześnie pełnych życia, otoczone wachlarzem rzęs. Posiada stosunkowo długą, prostą szyję, wklęsły grzbiet, dużą klatkę piersiową i smukłe nogi. Proporcje jego ciała wydają się wręcz doskonałe, przez co dobrze się prezentuje. Ale to nie wszystko - swoim chodem to podkreśla, i to cały sekret. To ogier o umaszczeniu gniadym z podpaleniami, grzywa i ogon są całkowicie czarne.
  • Znaki charakterystyczne: Wyróżnia się blizną na łopatce zdobytą podczas braterskich wybryków. Nie ma nic innego szczególnego w jego wyglądzie.
  • Wzrost: 155 cm WK
Umiejętności: Potrafi przemawiać "bez kartki" i tak, by dotrzeć do słuchaczy i zakorzenić się w ich umysłach. Co dziwne, ma lepszy niż u innych koni węch, ale słaby słuch.
Historia: Historia Khonkh'a zaczyna się tam, gdzie historia nas wszystkich, czyli przy narodzinach. Więc wyjątkowo na świat przyszły dwa bliźniaki. Jak to z braćmi bywa, zaczęła się rywalizacja i to bardzo silna. Rodzina ogiera nie żyła w żadnym stadzie, a że za własnym bratem nie przepadał, często udawał się na samotne wędrówki. Jedyną osobą trzymającą to wszystko w kupie była Kaa. Mimo że zawsze w pełni słuchała się męża, ona była "klejem" rodzinnym. Niestety, kiedy Khonkh Sikoon mieli rok, wybrali się wraz z matką nad potok. Tam natknęli się na rodzinę niedźwiedzi. Niedźwiedzica, broniąc młodych, zaatakowała. Kaa stanęła w obronie swoich dzieci. Sikoon i Khonkh uciekli, tak jak kazała im matka. Jak łatwo się domyślić, klacz zginęła i to był ogromny cios dla rodziny. Ojciec nie za bardzo potrafił odnaleźć się w nowej roli podwójnego rodzica, dodatkowo zupełnie nie umiał godzić ze sobą braci. Nienawiść między nimi pogłębiała się z dnia na dzień, aż w końcu Khonkh, po osiągnięciu dorosłości, zdecydował się pójść własną drogą. Odłączył się od rodziny i przez jakiś czas żył samotnie. Potem doszły go słuchy o Klanie Mroźnej Duszy. Trzej bezwzględni mordercy. Ogier poczuł nagły, dziwny, niczym nieusprawiedliwiony impuls, aby ich odnaleźć. Udało mu się to. Można powiedzieć, że od razu zaskarbił sobie ich zaufanie, pomagając w pewnej walce, która wywiązała się między klanem a jakimiś końmi, które także chciały uwolnić świat od morderczego tria. Khonkh nie wiedząc nawet o tym, przyłączył się do walki i pomógł zabić jednego z napastników. Tak został członkiem tego klanu. Nie pobył nim jednak długo, gdyż zachęcony sukcesem i wizją szacunku, jakim będą go wszyscy darzyć za pozbycie się klanu, sam zabił wkrótce trzy konie. Tak stał się wielkim bohaterem. Wieść o jego wyczynie obiegła całą Mongolię, a po pewnym czasie zaczęły do niego ściągać konie z różnych jej części.
Inne: 
*Wbrew pozorom jego hobby to...muzyka
*Nienawidzi niedźwiedzi
*Lubi i potrafi bardzo dobrze walczyć, zna wiele sposobów walki
Kontakt: DODA

Koniec remontów i ankiety, czyli nowy początek

Ten post dedykuję naszej kochanej, niedawno przyjętej do grona dzikich przemierzaczy prerii Marabell, która nie potrafi nic zrozumieć z mojego bełkotuXD 
Od dziś wiertarki i piły nie będą wam przeszkadzać w przeglądaniu bloga, albowiem udało nam się skończyć generalny remont! Główna rozkmina dotyczyła zmiany fabuły. Oto wyniki przeprowadzonej na ten temat ankiety:

  • 14 głosów na ,,Tak, przenieśmy się do początków KMD"
  • 17 głosów na ,,Tak, można ją trochę podrasować, ale nie zmieniać"
  • 2 głosy na ,,Nie, hołduję brakowi zmian"
  Zawsze, ZAWSZE wasze słowa będą dla mnie nieocenioną radą, pomocą i wyrokiem, pamiętajcie o tym, proszę. Jednak jak każda matka muszę podejmować decyzje dobre dla moich dzieci i dostosowane do moich możliwości. Dlatego ostatecznie uznaliśmy, iż...
Wracamy do początków KMD! *Gaśnie światło*

  Żegnam Gienia, świat się zmienia! 
Znalezione obrazy dla zapytania to jeszcze nie koniec mem
  Wprowadziłyśmy także wiele innych zmian, poprawek i nowości. Tu macie calutkie podsumowanie dla kochanych ludków:
  1. Drobne poprawki w ,,Społeczności", ,,Odeszłych", ,,Ekwipunku" i ,,Rezerwacji".
  2. Nowe bannery w ,,Grafice".
  3. Zmiana fabuły (także samej strony), a tym samym całkowicie nowe NPC, rangi, jedna zakładka z członkami klanu, zmieniona wiara itp. 
  4. Poprawki w faunie, florze, charakterystyce krajobrazu.
  5. Inne terytoria, a do tego nowość - Bazy!
  6.  Usunięcie questów na rzecz punktów doświadczenia z rang i eventów.
  7. Zmiana kodeksu stadnego!
  8. Całkowita nowość - Frakcje!
  9. Nowy formularz zgłoszeniowy.
  10. Przeniesienie ikonki chatu w prawy dolny róg ekranu.
  11. Nowa, ekskluzywna przesuwana Tablica informacyjna i Dane.
  12. Niedługo nowy szablon!!
  13. Dodanie do wszystkich zdjęć linków źródłowych.
Radzimy przejrzeć wszyściutkie strony na nowo, ogarnąć raz, a dobrze co i jak - mamy nadzieję, że szybko uda wam się załapać, o co chodzi:) Nie ma waszych koni, nie ma ekwipunku, ale Nie ma paniki! Są one przechowywane w całkowicie bezpiecznym miejscu pod kluczem i kotem, nic im nie jest. Pojawia się tylko pytanie...

  Co teraz? 

Macie do wyboru dwie opcje: 
- Stworzyć teraz nową postać, a do starej powrócić przy powrocie do fabuły dwóch klanów. Palnęłam chyba zapowiedź:p
- Przenieść swoją obecną postać, a przy powrocie do fabuły dwóch klanów stworzyć nową.

Tak czy siak, albo tworzycie nową teraz, albo później. To wasza decyzja, ale uwaga!!!!!! Należy wykorzystać do tego nowy formularz dla dorosłego konia znajdujący się w zakładce ,,Formularz zgłoszeniowy". Niestety, ale będziemy musieli zaczynać od nowa - bez źrebiąt i partnerów, za co bardzo przepraszamy, w przyszłości wynagrodzimy to aktywnym w tej wersji fabularnej członkom. Macie czas na decyzję o swych postaciach do 15 października. A potem wystarczy już tylko dobrze się bawić:3 
Macie jakieś wątpliwości? Pytajcie śmiało głównej adminki! Wszystko się wyjaśni.

Mam szczerą nadzieję, że już niedługo będą pierwsze opowiadanka w ,,nowym" klanie:D
~Obecnie Yatgaar z Klanu Mroźnej Duszy

Od Blacky'ego Lucky'ego do Calipso (F) - ,,Stare wspomnienia"

Powoli zacząłem się wybudzać. Nic nie pamiętałem. Otworzyłem lekko oczy i zobaczyłem konia. Powoli wszystko się układało. Ten koń to Calipso,przywódczyni Klanu Ognistej Grzywy. Zemdlałem z wyczerpania i tak się tutaj znalazłem. Wyczułem towarzystwo ludzi. Bardzo znajomy zapach wpadał w moje nozdrza. Podniosłem głowę i zobaczyłem... Maksa... Oprócz niego był jeszcze Filip i Damian. Dwójka pracowników mojego starego domu. Zapewne mnie rozpoznali gdyż szeptali coś o Blacky'm Lucky'm. Nie miałem siły wstawać. Zamknąłem oczy i ponownie położyłem głowę na ziemi. Oddychałem ciężko. Odpoczywałem jeszcze jakiś czas ale nie spałem. Byłem przykryty termiczną derką co mnie bardzo wkurzało. Nie chciałem mieć już kontaktu z ludźmi. Ale w takim stanie nic z tym nie zrobię. Poruszyłem niepewnie nogami po czym powoli przesunąłem się na brzuch. Po kilku próbach wstałem chwiejnie. Odrazu podeszła do mnie Calipso. Dobrze było mieć przy sobie taką... Chyba przyjaciółkę. Maks też zauważył że się obudziłem. Szybko wstał i zanim się zorientowałem już miałem na łbie kantar. Pociągnął mnie a ja nie miałem siły stawiać oporu. Przywiązał mnie do drzewa. Zostaliśmy tutaj jeszcze kilka dni. Calipso wracała często do stada ale i tak wracała żeby sprawdzić co u mnie. Próbowała mnie uwolnić lecz na marne. Właśnie zjadłem kolację i popatrzyłem się na gwiazdy. Gałązka zaszeleściła i zza krzaków wynużyła się Calipso.
- Co u ciebie? - zapytała cicho żeby nie obudzić dwunożnych.
- To co zwykle. Cały dzień jestem przywiązany do drzewa. - odpowiedziałem klaczy. Byłem zmęczony. Powoli odpływałem w krainę marzeń szczęśliwy że Calipso mí na to pozwoliła. Obudziłem się rano. Calipso dalej była przy mnie. Obóz był zwinięty. Wreszcie odchodzą. Mogłem wracać do stada. Ale w jednej chwili moje dobre myśli pękły jak bańka mydlana. Podszedł Damian i odwiązał mnie od drzewa a potem zaczął mnie prowadzić. Calipso cofnęła się. Od dawna zapewne nie miała kontaktu z ludźmi albo... Nigdy u nich nie mieszkała. Próbowałem się wyrwać ale Damian trzymał mocno. Wreszcie się wyrwałem ale wtedy z dwóch stron rzucili linami które nieszczęśliwie złapały moją szyję. Damian podszedł i zarzucił kolejną linę a wtedy rzuciłem zębami tuż przed jego twarzą. Postawiłem uszy do tyłu i wywróciłem białkami. Calipso gdy to zobaczyła podbiegła próbując mnie uwolnić.
- Może ją też weźmiemy? Jest ładna i będzie idealnie się sprawdzała w naszej stajni po tresurze. - Chcieli coś zrobić Calipso? Nie ujdzie im to na sucho. Zacząłem się jeszcze mocniej szamotać kłapiąc zębami w powietrze. Powoli traciłem siły. Nie miałem siły do walki. Ale nie mogłem się poddać. Zaryłem kopytem w ziemię odmawiając dalszej wędrówki.
- No chodź. Blacky,stary druchu,co ci jest? - Naprawdę bardzo cieszyłem się z ich towarzystwa. No poprostu nigdzie nie czułem się lepiej. - pomyślałem z sarkazmem. Calipso niepewnie podbiegła próbując przerwać liny. Zobaczyłem że Filip już szykuję linę.
- Calipso! Uciekaj! - Krzyknąłem do klaczy a ona odskoczyła pół sekundy przed tym,jak Filip rzucił linę. - Jesteś w ogromnym niebezbieczństwie! Wracaj do stada! Jesteś tam potrzebna a ja sobie poradzę! - krzyczałem gdyż klacz była dosyć daleko. Niepewnie popatrzał a w moją stronę ale w końcu wróciła w stronę stada. Martwiłem się o nią. Wiem co mogą zrobić ludzie a stado jej potrzebowało. Doszliśmy do obozowiska ze stajniami.
- Ej! Patrzcie kogo znaleźliśmy! - krzyknął Filip do innych. Po godzinie udręki siłą wprowadzono mnie do boksu. Obok mnie była Arrow - dzika knabstrubka i Forest - kłusak francuski którego traktowałem jak brata. Powoli zapadała noc. Zarżałem cicho. Ciekawe co robi teraz Calipso. Gdy było całkowicie ciemno odwróciłem się tyłem. Nie mogłem wytrzymać w niewoli. Musiałem uciec. Noc była spokojna. Pomajstrowałem przy zamku i opracowałem plan ucieczki. Nad ranem zrealizowałem go. Kopnąłem z całej siły drzwi i gdy usłyszałem że zasuwa się obsuwa odpiąłem ją zębami. Niestety ktoś to już zauważył. Nie mogłem uwolnić dwójki przyjaciół. Dziko brykając wybiegłem z obozu. Teraz tylko wrócić do Calipso...
<Calipso? 630 słów!>

10.09.2017

Od Shere Khana do Marabell (S) - "Nowa członkini"

- W takim razie musisz jeszcze tylko wybrać sobie rangę. - powiedziałem.
- W moim poprzednim stadzie klacze nie pełniły jakoś specjalnie ważnych funkcji, więc nie wiem, jakie są do wyboru. - odparła klacz.
- Możesz zostać zwiadowczynią, morderczynią, nauczycielką, szpiegiem, obrońcą, strategiem, czujką...
- Czujką? A cym one się zajmują? Zaciekawiła mnie bowiem ta nazwa. - przerwała mi klacz.
- Ostrzegają stado przed zagrożeniami. - ubiegła mnie La Vida.
- W takim razie chcę zostać czujką. - powiedziała Marabell.
- Dobrze. Teraz jesteś więc już pełnoprawną członkinią Klanu Mroźnej Duszy. - wyrzuciłem z siebie, starając się brzmieć jak najbardziej dumnie i wzniośle. Moja partnerka zaśmiała się.
- Nie musisz być aż tak oficjalny. - upomniała mnie.
- Nic na to nie poradzę. Takie są zasady. - odparłem. W tej samej chwili odnalazła nas jedna z naszych córek i trochę nieśmiało podeszła. Z wyglądu nie dało się tak łatwo rozpoznać, która to, gdyż jako bliźniaczki Lemon Ash i Chiyoko na pierwszy rzut oka były nie do odróżnienia. Jednak po zachowaniu można było poznać, że to młodsza z naszych córek, Lemon Ash.
- Witaj, kochanie. Coś się stało?. - odezwała się moja partnerka. Źrebie pokręciło przecząco głową.
- Chiyoko nie chce się ze mną bawić i mi dokucza. - powiedziała jednak po chwili Lemon Ash. La Vida westchnęła ciężko.
- Będziemy musieli znowu z nią porozmawiać. - powiedziałem, po czym zwróciłem się do Marabell:
- To jedna z moich dwóch córek, Lemon Ash. Lemon, poznaj nową członkinię naszego klanu. - powiedziałem. Marabell uśmiechnęła się przyjaźnie do źrebaka.
- Dzień dobry. - zdołała z siebie wydusić moja córka, jednak nie ruszyła się ani na krok.
- Jest trochę nieufna. - wyjaśniłem jej zachowanie. - Chcesz może, aby ktoś wprowadził cię w tajniki życia klanu, wyjaśnił co i jak oraz opowiedział co nieco o naszych terenach? - zaproponowałem klaczy.
<Marabell?>

8.09.2017

Od Marabell do Shere Khana (S) - ,,Zgoda"

'Ha! Nigdzie nie ma bardziej rygorystycznych warunków, niż w moim dawnym stadzie. Ale nie zaszkodzi jeszcze zapytać się o inne sprawy, może jednak nie jest tak dobrze, jak na pierwszy rzut oka. Chcę wiedzieć, na co się piszę' - pomyślałam, a powiedziałam:
- Hm, a są jakieś specjalne wytyczne, jak ma się zachowywać dany osobnik? Jakie rzeczy wolno robić klaczom, a jakie ogierom? Jaki kto ma mieć charakter?
Para popatrzyła na mnie lekko zdziwiona.
- Nie, skąd ci to przyszło do głowy?
- Tak się pytam... A, można chodzić gdzie się chce? - kontynuowałam wypytywanie o ważne dla mnie rzeczy.
- Tak, jeśli nie oddalisz się zbytnio.
- Naprawdę? - byłam mocno zszokowana ilością możliwości, które daje ten klan. W porównaniu z moim poprzednim 'domem' mogłam robić prawie wszystko, na co miałam ochotę. Tu byłabym naprawdę wolna.
- Oczywiście - odpowiedzieli oboje naraz.
- Zgadzam się na wszystkie warunki, chcę dołączyć do tego klanu - stwierdziłam szybko. Przecież nie mogę chodzić sama, po pustyni, nie wiedząc nawet, gdzie się konkretnie znajduję. Gdyby nie oni, już dawno leżałabym martwa, tam na piasku. Klan Mroźnej Duszy wydawał mi się czymś w rodzaju raju, trochę ograniczonego, ale zawsze raju. Uśmiechnęłam się lekko. Para odwzajemniła to tym samym.
<Shere Khan?>

7.09.2017

Od Shere Khana do Marabell, La Vidy (S) - "Warunki"

Kiedy wróciliśmy do klanu, podeszła do mnie La Vida.
- W końcu wróciłeś. Dziewczynki poszły się razem pobawić- powiedziała, witając się ze mną.- Któż to jest?- dodała, wychylając się zza mnie i kierując wzrok w stronę Marabell.
- To klacz, którą spotkaliśmy niedaleko. Była niesamowicie spragniona i wycieńczona. Daliśmy jej wraz z Iris pić. Postanowiłem, że może z nami zostać dopóki nie zregeneruje swoich sił- odpowiedziałem, także kierując spojrzenie na Marabell.
- To doskonały pomysł. Musimy pozwolić jej odpocząć i o nią zadbać. Może jest głodna?- powiedziała moja partnerka. Po jej słowach razem podeszliśmy do klaczy.
- Marabell, to moja partnerka, La Vida. La Vido, to Marabell- przedstawiłem je sobie. Obie skinęły głowami na przywitanie.- Uzgodniliśmy, że możesz zostać, póki nie wypoczniesz- dodałem po chwili.
- Może jesteś głodna?- spytała ją La Vida.
- Od bardzo dawna nie miałam w ustach nawet suchego źdźbła trawy- usłyszeliśmy w odpowiedzi. Zaprowadziliśmy więc klacz do miejsca, gdzie rosło najwięcej roślin. Suchorośla to co prawda nie są żadne rarytasy, ale lepszy rydz niż nic. Marabell rzuciła się na jedzenie, jakby nie jadła co najmniej z miesiąc. Wraz z moją partnerką także zjedliśmy trochę trawy.
- Możesz tutaj na razie zostać. Gdybyś miała jakieś kłopoty albo czegoś potrzebowała, wszyscy na pewno ci pomogą. Teraz muszę cię przeprosić, gdyż wraz z La Vidą musimy już iść- pożegnaliśmy się po jakimś czasie z Marabell. Klacz kiwnęła głową na znak, że zrozumiała. Nie bałem się jej zostawiać, gdyż w pobliżu było kilka koni.
- A gdybyś chciała jeszcze wody, musisz się przejść jeszcze kilka metrów w tamtą stronę. Tam trafisz na mały staw- dodała moja partnerka, wskazując Marabell odpowiedni kierunek. Klacz uśmiechnęła się w podzięce. Po tym wraz z La Vidą udaliśmy się na krótki spacer. Wracając, odszukaliśmy nasze dzieci. Robiło się coraz później, a, jak powszechnie wiadomo, noce na pustyni są bardzo zimne. Lemon Ash od razu z chęcią z nami wróciła, ale Chiyoko boczyła się trochę z powodu przymusowego powrotu. Kiedy wróciliśmy do klanu, dzieci natychmiast się od nas oddaliły.
- Pamiętajcie tylko, żeby teraz już nie oddalać się za daleko- upomniała je La Vida. Po dłuższej chwili podeszła do nas Marabell. Nie myślałem, że klacz nadal jeszcze tu jest.
- Czekałam na wasz powrót. Kiedy was nie było, tak sobie myślałam, czy nie mogłabym... dołączyć do tego klanu?- zapytała Marabell. Łatwo dało się zauważyć, jak mocno się stresowała.
- Cóż, jeśli chcesz, to oczywiście, że możesz. Klan Mroźnej Duszy z chęcią przyjmuje nowych członków. Musisz jednak wiedzieć, że jesteśmy starym stadem z długą tradycją i jeszcze dłuższą historią. Wyznajemy też zasady, których się konsekwentnie trzymamy. Wszyscy są bezwzględnie posłuszni władcy, zdrada jest surowo karana. Do tego oczywiście każdy ma szanować innych, w szczególności starszych oraz wyższych rangą. Pomagamy sobie nawzajem i pilnujemy się. Decydujesz się więc dołączyć?- zapytałem, chcąc się upewnić. Marabell musi wiedzieć, jak wygląda życie w naszym klanie, zanim zdecyduje się do nas dołączyć.
<Marabell? La Vida? Która zdecyduje się dokończyć?>

6.09.2017

Od Marabell do Shere Khana (S) - ,,Jedyna nadzieja"

Wypiłam duszkiem wodę przyniesioną przez jakąś klacz. Była jak najpiękniejsze zbawienie. Ogier, który przedstawił się jako Shere Khan, stał obok mnie, starając się mnie zagadać. Z trudem odpowiadałam na zadawane mi pytania. Dostałam jeszcze trochę wody, która przywróciła jasność umysłu. Zamrugałam kilka razy, wytrzepując z nich pył, po czym chwiejnie stanęłam na nogach. dostałam trochę jedzenia, którego od dłuższego czasu nie miałam za wiele.
- Możesz chodzić?
- Chyba tak...
- Chodź do mojego klanu. Musisz trochę odpocząć.
Postawiłam pierwszy, bardzo chwiejny krok. Nieporadnie niczym źrebię na swoich długich, patykowatych nogach szłam za wyraźnie zaniepokojonym ogierem.
'Co to on mówił? Chyba jest kimś w rodzaju króla, czy jakoś tak. Ale wydaje się zupełnie inny niż władca mojego tabunu. Taki... Miły'.
Tak sobie rozmyślając, by nie stracić świadomości istnienia, wypatrywałam innych koni. Po kilku, niemiłosiernie długich minutach, dotarliśmy na miejsce. Było tam jakieś kilka koni, nie wiem ile dokładnie. Na pewno mniej, niż w moim starym stadzie. Wyraźnie zaznaczona tafla wody kusiła w oddali. Bardzo mi się tu spodobało.
'A gdyby tak - spojrzałam smętnie na niebo - tu zostać? Nie znajdę już swojego dawnego domu, to pewne. A sama nie przeżyję długo. Może, kiedy już odpocznę, zapytam się, czy istnieje szansa na dołączenie do tego klanu'.
Do Shere Khana podeszła jakaś klacz. Była gniada, miała kilka białych plamek. Domyśliłam się, że to jego partnerka. Zaczęli ze sobą rozmawiać, nie wiedziałam o czym, nie miałam po prostu siły żeby słuchać. Klacz spojrzała na mnie zza karego ogiera. Chwilę później Shere Khan także skierował swój wzrok na mnie. Czułam się bynajmniej nie komfortowo, a w dodatku chciało mi się spać.
<Shere Khana?>

Od Calipso do Blacky'ego Lucky'ego (F) - ,,Kukułcze jajo"

Mimo poczynionych w tym kierunku wysiłków ogier zemdlał z wycieńczenia. Westchnęłam cicho, układając go w odpowiedniej pozycji. Była to zapewne jego pierwsza stadna wędrówka, dodatkowo ta dłuższa, a wszystko potęgował niezmierny upał. Uspokoiłam oddech i chwilę zastanawiałam się, co zrobić. Z jednej strony nie możemy czekać na otwartym terenie, aż się obudzi. Wszystkie drapieżniki i klęski żywiołowe miałyby łatwy kąsek. Z drugiej zaś nie mieliśmy większego wyboru, jeżeli nie chcieliśmy stracić członka klanu.
- Poczekamy tutaj... - urwałam i zastrzygłam gwałtownie uszami, ze strachem wpatrując się w dal. Pięć człekokształtnych sylwetek szło prosto na nas. Jeszcze nie zauważyli zwierząt, ale nie mogłam na to pozwolić. - Wszyscy do zagajnika! - wskazałam lasek po prawej stronie. Był rzadki, co utrudniało schowanie się, ale pomogła w tym gra światła i cieni w leśnym podszycie, zlewająca się z kolorami naszej sierści. Gdy podeszli bliżej, zauważyłam, że wyglądają raczej na turystów; nie mieli dobrze nam znanych wybuchów ani kamuflujących ich w zaroślach ubrań. Do tej pory przez kilkanaście minut martwiłam się do bólu, co będzie z Blacky'm, i walczyłam z chęcią ruszenia mu na pomoc, ale teraz mi ulżyło. Może dwunożni to bezlitośni debile, ale w tej sytuacji mogli mu bardzo pomóc. Patrzyłam, jak jeden mężczyzna podchodzi ostrożnie do konia. Drugi wyjął jakieś naczynie i wlał do niego wodę. Pierwszy zaczął go cucić, podnosząc gwałtownie jego łeb do góry.
<Blacky Lucky? Prosisz i masz:p>

Od Blacky'ego Lucky'ego do Calipso (F) - ,,Pierwsza wędrówka"

Wyruszyliśmy w moją pierwszą wędrówkę. Trzymałem się raczej z boku i dosyć blisko Calipso. Nie czułem się tu jeszcze aż tak pewnie. Mimo to dalej szedłem z klanem. Wyruszaliśmy z rana ale oczywiście potem nastało południe. W takich momentach przeklinałem moją maść. Pewnie jak większość karych i w ogóle ciemnych koni. Powoli opadałem z sił. Na szczęście Calipso zarządziła chwilowy postój. Potrwał tylko dwadzieścia minut ale zdążyłem nabrać wystarczająco sił na dalszą wędrówkę. Szliśmy już kilka godzin bez postoju. Oprócz ogiera stojącego przy Calipso tylko ja byłem czarny. Było to bardzo uciążliwe. Szedłem coraz wolniej aż w końcu znalazłem się za całym klanem. Próbowałem nadążyć ale na marne. Przeszedłem jeszcze kilkadziesiąt metrów i padłem z wycięczenia na ziemię. Oddychałem ciężko a byliśmy w pełnym słońcu. Coś mnie kuło w bok ale nie miałem siły żeby coś z tym zrobić. Oddychałem płytko i nieregularnie. Calipso a bardziej cały klan znieruchomiał. Calipso odwróciła się i zobaczyła że leżę na ziemi. Zerwała się do biegu i chwilę po tym była przy mnie. Pierwsza dłuższą wędrówka w klanie i oczywiście musiało się coś stać. Powoli zamykałem oczy. Moje boki unosiły się bardzo rzadko i na krótki czas. Po jakimś czasie całkowicie straciłem świadomość. Zemdlałem...
<Calipso? Może krótsze i głupsze ale możesz rozwinąć akcję>

Żegnamy Krystal i Wizję!

Krystal postanowiła odejść z powodu braku czasu (może wróci do nas później:3), Wizja również miała ten sam problem. Mamy nadzieję, że kiedyś zdecydują się wrócić w nasze progi!

Friesian
Wizja|8 lat|Klacz|Zwiadowca|Brak|Syßir

Krystal|8 lat|Klacz|Nauczycielka survivalu|Brak|00koniara00

5.09.2017

Od Chiyoko do Peril, Lemon Ash (S) - "Spacer źrebiąt"

Ruszyłyśmy natychmiast do miejsca, które chciała pokazać nam Peril. Moja siostra od razu zasypała ją mnóstwem pytań. Mimo że sama miałam straszną ochotę poznać odpowiedzi na nie wszystkie, postanowiłam udawać bardziej opanowaną niż Lemon Ash.
- Nie zasypuj Peril tyloma pytaniami- upomniałam ją.
- Nic nie szkodzi. Z chęcią na nie odpowiem. Mam już 1,5 roku- zaczęła klacz.
- Więc niedługo będziesz dorosła- wtrąciła z podziwem Lemon Ash.- I znowu będziemy jedynymi źrebakami w klanie- dodała po chwili, na co wszystkie trzy chwilę się zaśmiałyśmy.
- Macie przynajmniej siebie. Ja przez większość swojego dzieciństwa byłam naprawdę jedyna w klanie- powiedziała Peril. W tym samym momencie spojrzałam na moją siostrę. Mimo że często mnie denerwowała, nie wyobrażałam sobie życia w stadzie bez niej. Nie i kropka.
- No, a kim chcesz zostać w przyszłości?- zapytała, wracając do tematu.
- Nie mam zielonego pojęcia. To znaczy myślę nad kilkoma rzeczami, ale na razie nic nie jest pewne- odparła Peril.
- Ja na pewno zostanę jakąś wojowniczką! Albo zwiadowczynią! Lub strategiem!- zaczęłam wymieniać wszystkie moje pomysły.- Wcześniej bardzo chciałam zostać przywódczynią i w sumie nadal chcę, ale tata wytłumaczył mi, że to niemożliwe- dodałam smutnym głosem.
- Nie martw się, pamiętasz, jak mówi mama? Widocznie ta ścieżka nie jest ci przeznaczona. Jeszcze znajdziesz drogę swojego życia...- Lemon Ash zaczęła cytować naszą mamę.
- Nie musisz kończyć- przerwałam jej, obawiając się ciągu dalszego. Zazwyczaj przekształcało się to w historię życia naszych rodziców i tego, jak się poznali. A nie miałam ochoty kolejny raz tego wysłuchiwać.
- Peril, właściwie to dokąd nas prowadzisz?- zapytałam, chcąc zmienić temat.
- Niespodzianka- odparła tajemniczym tonem klacz.
- No nie bądź taka, powiedz!- wsparła mnie moja siostra.
- Nie wyciągnięcie tego ze mnie nawet siłą- zaśmiała się Peril.
- A będziemy mogły się tam pobawić? W ogóle daleko jeszcze?- spytałam.
<Lemon Ash? Peril?>

Od Shere Khana do Marbell (S) - "Ratunek dla nieznajomej"

Kolejną wędrówkę rozpoczęliśmy popołudniu, kiedy temperatura był najlepsza. Nie trwała jednak ona zbyt długo, gdyż musieliśmy pamiętać, że teraz podążają z nami źrebięta, które dopiero niedawno przyszły na świat. Zatrzymaliśmy się więc po jakichś dwóch godzinach. Lemon Ash i Chiyoko jak zawsze poszły zwiedzać i bawić się. La Vida udała się za dziećmi, a ja odszedłem trochę, gdyż zauważyłem, że Iris wraca ze zwiadu. Klacz podeszła do mnie i złożyła mi raport. Miałem nadzieję na możliwość szybkiego powrotu do mojej rodziny, ale słowa klaczy całkowicie mnie jej pozbawiły.
- Praktycznie przez cały czas było spokojnie, ale kiedy wracałam, zauważyłam z daleka jakiegoś konia- powiedziała Iris.
- Jakiego? Kto to był?- spytałem od razu.
- Tu właśnie zaczyna się problem. Natychmiast udałam się w tamtą stronę, ale koń jakby zapadł się pod ziemię. Nie udało mi się ponownie złapać tropu- wyjaśniła klacz. Westchnąłem z lekką irytacją. Nie byłem oczywiście zły na Iris, ona w końcu zrobiła, co mogła. Byłem ogólnie zdenerwowany na to, że i tak się nie udało.
- Trudno, zatem udamy się na poszukiwania razem. Poczekaj tu na mnie- wydałem polecenie klaczy, po czym zawróciłem do La Vidy. Wyjaśniłem pokrótce, co takiego miało miejsce. Dodałem też, że nie wiem, kiedy wrócę. Pożegnałem się z moją partnerką i dziećmi, po czym wróciłem do Iris. Od razu udaliśmy się na poszukiwania. Już po kilku chwilach coś przykuło moją uwagę. Duże coś, leżące na ziemi. Wytężyłem wzrok i zauważyłem, że to koń. Puściłem się galopem w tamtą stronę, a zdezorientowana Iris po chwili także przyspieszyła. Dobiegłem do konia jako pierwszy. Na szczęście okazało się, że nie stracił przytomności. Doszedłem do wniosku, że po prostu padł z wycieńczenia. Postanowiłem, że musimy jak najszybciej mu pomóc.
- Iris! Biegnij po wodę!- zawołałem. Nie było to trudne zadanie. Klan jak zwykle zatrzymał się w pobliżu małej oazy, więc klacz musiała tylko pobiec tam, zabrać ciecz i wrócić. Iris natychmiast udała się z powrotem w stronę klanu.
- Jak masz na imię?- zwróciłem się w tym czasie do ledwo dychającej klaczy. Musiałem przypilnować, aby nie straciła kontaktu z rzeczywistością.
- Jestem Marabell. A ty?- odpowiedziała po chwili.
- Nazywam się Shere Khan. Jestem władcą Klanu Mroźnej Duszy. Słyszałaś może o nim?- spytałem, aby podtrzymać jakoś rozmowę. W odpowiedzi klacz pokręciła przecząco głową.
- Ja... wydaje mi się, że przybyłam z bardzo daleka. Nie kojarzę tej nazwy- odparła. Widać było, że z trudem może się skupić. Musiała czym prędzej dostać wody, może jedzenia i wypocząć. Na szczęście w tym samym czasie pojawiła się już Iris. Przyniosła ze sobą pojemnik wypełniony piciem. Natychmiast daliśmy je Marabell
<Marabell?>

Od Marabell do Shere Khana (S) - "Wspomnienia" cz. 3

Dzień powoli chylił się ku zachodowi. Rozleniwione stworzenia bez pośpiechu pokonywały trasę swej codziennej wędrówki. Żadnego konia, lub innego kopytnego nie widziałam od bardzo wielu dni.
- Może nie powinnam była jednak odchodzić - zaczęła mną targać tęsknota za domem, oraz przemożna potrzeba spotkania kogoś z mojego gatunku - A może... może powinnam zawrócić? Przecież mogę przeżyć te kilka, kilkanaście kłótni dziennie, a może ojciec sobie głowę, serce łamie, gdzie to ja się podziałam?
Spojrzałam za siebie. Kopyta zostawiły wyraźne ślady na suchej ziemi. Westchnęłam przeciągle. Podążając szlakiem moich śladów, szłam w nadziei, że na końcu drogi znajdę swoje rodzinne stado. Nie uszłam zbyt daleko, ponieważ trop kończył się, zrównany z podłożem przez niszczycielską wodę i wiatr. Nadzieja jednak mnie nie odstąpiła. Biegałam wokół tego miejsca, szukając dalszego odcinka, którym mogłabym iść, a gdy go nie znalazłam, stwierdziłam, że odnajdę powrotną drogę sama. Po kilku męczących godzinach, podłoże zmieniło się ze skalistego, w piaszczysty. Pył podrywany z ziemi przez kopyta wlatywał do nozdrzy i podrażniał oczy. Zwolniłam kroku. Powoli stąpałam po piachu, by nie wzniecać tak wielkich ilości małych drobinek. Słońce schowało się za horyzont, a mnie dopadało zmęczenie oraz konieczna potrzeba zjedzenia czegoś, oraz napojenia się. Wokoło znajdowało się kilka roślinek. Szłam na oparach swojej wytrzymałości. Przede mną majaczyły sylwetki, chyba końskie. Nie zdążyłam się przyjrzeć, kiedy poczułam piach tuż przy moim boku, a perspektywa mi się zmieniła.
<Shere Khan?>

Od Lemon Ash do Chiyoko, Peril (S) - "Nowa znajomość"

Postój trwał już dosyć długo. Mi to nawet pasowało. Szczerze mówiąc, nawet chciałam już wyruszyć na moją pierwszą wędrówkę, ale w głębi duszy, budziły się we mnie niewielkie obawy. Rozmyślałam skubiąc trawę, gdy kątem oka zauważyłam moją siostrę. Szła właśnie w stronę niewielkiej górki z ziemi i żwiru, kończącej się z jednej strony klifem. Zerknęłam w stronę rodziców. Zajęło by zbyt dużo czasu spytanie ich o zgodę. Wtedy również mama i tata mogliby zdenerwować się na Chiyoko z mojego powodu, a tego nie chciałam. Podbiegłam do mojej siostry.
-Chiyoko, zaczekaj idę z tobą!-zawołałam, kiedy zbliżyłam się do niej na wystarczająco blisko.
Klacz westchnęła ledwo dosłyszalnie. Odwróciła się, a na jej pysku widniał uśmiech. Moim zdaniem był trochę przereklamowany.
-No dobra-odpowiedziała niby normalnym tonem, ale można było w nim wyczuć nutkę zrezygnowania czy zażenowania. Nie potrafiłam stwierdzić.
Jak na mój gust, moja siostra była nawet fajną osobą. Prawda, była odrobinę (bardzo) wredna, troszkę (bardzo) nerwowa, nieco (bardzo) zbyt pewna siebie i czasami (często) mi dokuczała, ale wierzyłam, że to przejdzie z wiekiem.
-Może już zawrócimy?-spytałam.-Rodzice na pewno się o nas martwią. Później się zdenerwują i przestraszą. A ja tego nie chcę-mówiłam.- Chiyoko, proszę. Wróćmy chociaż powiedzieć rodzicom, że idziemy. Będą się martwili. No chodź-powiedziałam przystając, ale widząc, że Chiyoko nie reaguje ruszyłam do przodu i zakończyłam monolog. Moja kochana siostrzyczka miała mnie gdzieś. Szłam cały czas prosto, ale po chwili zauważyłam, że Chiyoko nieco zeszła z kursu. Kierowała się teraz w stronę jakiejś klaczy. Dotruchtałam do niej. Już otworzyłam usta, aby powiedzieć, że nie wiemy kto to jest, ale po chwili je zamknęłam. Po pierwsze zorientowałam się, że tatuś nie dopuścił by nikogo obcego tak blisko stada, a po drugie zorientowałam się, że to klacz, z którą rozmawiała mama jakiś czas temu, więc nie muszę się jej obawiać.
-Dzień dobry-powiedziałyśmy równocześnie, gdy podeszłyśmy trochę bliżej.
-Witajcie. Wy jesteście Lemon Ash i Chiyoko, prawda?-spytała. Na początku obrzuciła nas przestraszonym spojrzeniem, ale gdy zorientowała się, że jesteśmy tylko źrebaczkami z klanu uspokoiła się.
-Tak. A pani jak się nazywa?-powiedziała moja siostra, zanim zdążyłam otworzyć usta.
-Jestem Nadira-przedstawiła się klacz.
Dokładnie w tym momencie wyłoniło się zza niej białe źrebię. Dotychczas myślałam, że razem z Chiyoko jesteśmy jedynymi źrebakami w stadzie, ale najwyraźniej myliłam się. Możliwe, że nie słyszałam o innych źrebakach dlatego, że ten stojący przed nami był wyższy, miał stosunkowo krótsze nogi, więc pewnie zaraz miał stać się nastolatkiem. Nowo poznane źrebie spojrzało na nas nieufnie.
-A to jest moja córka. Peril, przywitaj się ładnie-powiedziała Nadira w połowie kierując swoje słowa do nas, a w połowie do swojego dziecka.
-Hej, jestem Peril. Miło mi was poznać-uśmiechnęła się klaczka.
-Nam ciebie też-rzekła moja siostra, więc ja jedynie uśmiechnęłam się.
Nadira zmartwiła się, że spacerujemy bez niczyjej opieki. Perli zaproponowała, że będzie nam towarzyszyła, a jej mama po chwili namysłu, przystała na tą propozycję. Kiedy Chiyoko zapytała gdzie będziemy szli, nasza nowa koleżanka nie odpowiedziała dokładnie.
-Znam jedno fajne miejsce. Chodźcie-ruszyła do przodu, a ja poszłam za nią. Po chwili dołączyła do nas moja siostra. Uznałam, że nie jest ona dobrym towarzystwem do rozmów, więc postanowiłam dokładniej zaznajomić się z Peril.
-Czyli nazywasz się Peril?-zaczęłam powoli.-Ładne imię. Podoba mi się. Zastanawiam się ile masz lat. Wyglądasz na starszą niż my. Jesteś wyższa i w ogóle. Nie mam pojęcia ile możesz mieć lat. Może rok? A tak w ogóle, kim byś chciała zostać gdy dorośniesz?-zakończyłam swój monolog, dopiero kiedy wyrzucałam z siebie słowa w rekordowym tempie.
<Chiyoko? Peril?>

4.09.2017

Od Calipso do Forever (F) - ,,Zbłąkana owieczka"

- Marsz do stada! - krzyknęłam. Klacz powlokła się smętnie, odprowadzana zrezygnowanymi spojrzeniami. Westchnęłam ciężko i wysunęłam się ponownie na czoło, po czym ruszyliśmy w dalszą wędrówkę. Teren był wyżynny, pokryty wnękami i rosnącymi w nich gęstymi zaroślami. Potraktowałam Forever pewnie trochę za ostro; ale dzięki temu pewnie będzie lepiej pamiętała na przyszłość, że należy być czujnym. Step to nie miejsce na drzemki. Nastało już późne popołudnie, a wszyscy byli zmęczeni i głodni. Spojrzałam do tyłu, a kilka pysków podniosło się. Dociągnęlibyśmy dalej, lecz po co katować stado? Lepiej oszczędzać siły na górską przeprawę, niż teraz rwać do przodu.
- Tu się zatrzymujemy! - oznajmiłam, wskazując nieznacznie kopytem w dół, na nieco szresze pastwisko znajdujące się pomiędzy dwoma wzgórzami. Po klanie przeszło jak fala westchnienie ulgi, i ochoczo ruszyliśmy do miejsca postoju. Większość po chwili zajęła się jedzeniem kolacji, niektórzy jeszcze zajmowali się własnymi myślami. Ja należałam do tych pierwszych. Przeżuwając trawę obok Edwarda patrzyłam w dal, na linię horyzontu. Była już przyciemnioną, szarą kreską, a mrok rozprzestrzeniał się błyskawicznie, obejmując delikatnie nieboskłon. Wkrótce zaczęły się przygotowania do snu. Stanęłam jak zwykle dalej od reszty, razem z karym ogierem. Już prawie zamknęłam oczy, gdy cudem usłyszałam cichy, niemalże bezszelestny stukot kopyt. Siwo-jabłkowita klacz przyglądała się czemuś uważnie i ze strachem.
<Forever? Łuf -_->

Od Peril do Chiyoko, Lemon Ash (S) - ,,Nowe koleżanki"

Mama i ja jak zwykle pasłyśmy się na uboczu. Zawsze zastanawiałam się, dlaczego nie podchodzimy bliżej. Kiedy ją o to zapytałam, odpowiedziała, że lubi ciszę i spokój. W głębi duszy wiedziałam jednak, że nie mówi mi prawdy. Nie byłam już w końcu małym źrebakiem, zaczynałam uczyć się i pojmować coraz więcej. Gdzieniegdzie miękki, dziecięcy włos był zastąpiony lśniącą, białą sierścią. Wiedziałam, że dorastam, jednak kiedy ostatnim razem miałam okazję przejrzeć się w tafli jeziora, nie byłam pewna, czy młódka, która zeń na mnie spogląda, jest w rzeczywistości mną. 
Słysząc, że mama z kimś rozmawia, z zaciekawieniem uniosłam łeb znad trawy. Nieczęsto ktoś do nas podchodził. Zwykle był to Shere Khan - sam, lub ze swoją partnerką. Darzyłam ich dużym szacunkiem, podobnie jak moja opiekunka.
Wystąpiłam parę kroków do przodu i schyliłam odrobinę, aby spojrzeniem dorównywać naszym gościom. Zapewne tak wyglądałam jeszcze kilka miesięcy temu. Postawiłam uszy do góry i uśmiechnęłam się. Powoli nabierałam śmiałości przy innych koniach, a przede mną stały źrebaki. Nigdy nie miałam z kim się bawić, dlatego myśl, że to może się wreszcie zmienić bardzo mnie ucieszyła. Musiałam przypomnieć sobie, że są dziećmi przywódców.
- Hej, jestem Peril - przywitałam się, zgodnie z prośbą mamy. Uprzejma byłam z natury, więc nie musiałam niczego udawać - Miło mi Was poznać.
- Nam Ciebie też - odparła starsza z sióstr, wypowiadając się za nie obie.
- Wasi rodzice wiedzą, że spacerujecie same? - zmartwiła się Nadira.
- Nie są już same - zauważyłam, chcąc ją uspokoić - Chętnie im potowarzyszę, o ile nie będą miały nic przeciwko, oczywiście - spojrzałam w stronę źrebiąt.
Moja opiekunka myślała chwilę, jakby zastanawiając się, czy jestem już na tyle duża, by powierzyć mi pod opiekę dzieci, kiedy sama teoretycznie wciąż byłam dzieckiem.
- Dobrze - zgodziła się w końcu, choć nie usłyszałam ulgi w jej głosie - Ale pamiętaj, że jeśli zauważysz lub usłyszysz coś niepokojącego, macie wrócić tu tak szybko jak tylko zdołacie - upomniała mnie.
- Dobrze, mamo. Wiesz, że jestem bardzo ostrożna, przecież sama mnie tego nauczyłaś.
Biała klacz uśmiechnęła się wreszcie na moje słowa.
- Dokąd pójdziemy? - zapytała zaciekawiona Chiyoko.
- Znam jedno fajne miejsce, które chciałabym Wam pokazać. Chodźcie - zachęciłam je, po czym żywo ruszyłam naprzód, licząc, że ruszą za mną.

<Chiyoko? Lemon Ash?>