Strony

18.09.2017

Od Yatgaar do Khonkha - ,,Kusząca propozycja"

Źle zaciśnięty pas wrzynał mi się już trochę w boki, wywołując nieprzyjemne odczucia, i ocierał się o skórę, jeszcze bardziej przerzedzając rosnącą tam sierść. Upalny, powolny poranek zamienił się w chłodne, wietrzne południe, napędzające burzowe, ołowiane chmury, łypiące groźnie przy przesuwaniu się nad wyżynami. W każdej chwili mogły zdecydować się na opuszczenie amunicji, zawsze nieprzewidywalne i gotowe. Pokonywałam pagórek za pagórkiem, bez ustanku w kłusie, czasem tylko zwalniałam, ku horyzontowi. Mój bezcelowy bieg przerywały tylko przytłumione pojedyncze odgłosy ptaków, niesionych wśród kominów termicznych, bez wysiłku szybujących wśród przestworzy. Przestawałam zdawać sobie sprawę, dokąd idę. Świat był dla mnie po prostu pustą przestrzenią, wypełnioną różnymi stworzeniami. Miałam wszystko; wolność, broń, siłę, rozum...ale nie miałam jak tego wykorzystać. To zgniatało i przyćmiewało te zyski. Nie miałam co robić. Nie miałam też nikogo, z kim mogłabym coś zrobić. Zwyczajnie parłam naprzód, wegetując na marginesie większości istot, jako jedna, mała cząstka wszechświata.
Słońce zaczęło zniżać się, znużone siedzeniem na swym tronie, a obłoki gęstniały, zwiastując spore opady. Konieczne było znalezienie schronienia; lasu, zawisu skalnego, czegokolwiek. Napędzana instynktem przodków i nutką strachu zagalopowałam, i gnałam coraz szybciej. Ku memu rozczarowaniu na horyzoncie nie pojawiała się żadna ciemna linia lasu lub gór. Dopiero gdy spadły pierwsze duże krople, udało mi się wypatrzyć na północnym zachodzie puszczę. Zanim dotarłam do niej, zdążyłam porządnie zmoknąć. Trzęsąc się nieco dla ogrzania mięśni, weszłam pod parasol z drzew. Tu prawie nie czułam ulewy. Wtem spod szumu deszczu zaczął wyłaniać się inny dźwięk.
Stukot kopyt.
Zbliżał się z prawej strony, na szczęście pojedynczy. Z zarośli wychynęła ciemna głowa młodego ogiera. Na moment zatrzymał wzrok na mnie, po czym z niewyjaśnionych powodów uciekł. Zapewne powiadomić stado. - domyśliłam się. Postanowiłam tu zaczekać. Kto wie, może to szansa dana mej osobie? Po kilkunastu minutach ktoś zaczął ponownie przedzierać się przez liście. Widziałam podpalane, smukłe kończyny, aż po chwili wyłonił się w całej okazałości. Naprzeciw mnie stał gniady ogier o typowo arabskich rysach, wpatrując się we mnie dużymi, spokojnymi oczami. Odwzajemniłam spojrzenie bez cienia emocji. 
- Jak się nazywasz, pani? - spytał uprzejmie. 
- Me imię nie jest warte poznania. - odparłam równie miłym głosem, prostując się jeszcze bardziej. - Chciałabym jednak poznać pańskie. - ta kurtuazyjna gra zaczęła mi się podobać. 
- Khonkh Altbach. - rzekł dumnie. Skądś je znałam. Mówił o nim cały przychówek stepu. Morderca trio. Tak. - Czy teraz mogę poznać twoje?
- Yatgaar. - oznajmiłam. Zapadła chwila milczenia, aż ponownie odezwał się on:
- Znajdujesz się na terenach Klanu Mroźnej Duszy.
- Nie miałam pojęcia. - odpowiedziałam. Czekałam na jego kolejny ruch.
- Ale nie musisz ich opuszczać. - zapewnił. - Wystarczy, że do nas dołączysz. - kusząca propozycja, bardzo. To zmieniłoby moje życie. Wyhamowałam dość gwałtownie; muszę się upewnić, że wszystko jest w stadzie w porządku i jakie są tego warunki.
- Czy mogłabym najpierw rozejrzeć się po klanie?
<Khonkh? :)>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!