Najbardziej poszkodowanych. Te słowa dźwięczały mi w uszach jeszcze przez kilka sekund; do tego grona zaliczaliśmy się właściwie tylko ja i on; w każdym razie nie uważałam swoich obrażeń za poważne. Bush Brave posiadał ledwie kilka zadrapań, a w takim kontekście komar na grzbiecie przeszkadza w chodzeniu. Może niezbyt wiele ta gra wyjaśniała, ale miałam już pewność, którą opcję wybrał.
- Rozumiem. Dziękuję za wyjaśnienia. - moja nagła przemiana powagi w miły, cichy ton odbiła się w niezmiernie zaskoczonym wyrazie pyska ogiera i postawionych uszach. Zaśmiałam się soczyście, zaraz władca również się przyłączył. Po chwili przestałam, po czym odwróciłam się wolno i odeszłam w swoją stronę, by zająć się skubaniem pędów iglaków i kory. Kątem oka zauważyłam fakt, iż Khonkh chciał coś jeszcze dodać, jednak postanowiłam to zignorować. To, co tajemnicze, zawsze przyciąga tego godnych.
Wkrótce usłyszałam nawoływanie do zebrania się wszystkich członków na jednym krańcu miejsca postoju. Ruszyłam nieśpiesznie w tamtą stronę i stanęłam mniej więcej pośrodku tłumu.
- Moi drodzy. Wspólnie z przewodnikiem chcemy wam złożyć pewną propozycję. - zaczął jak zwykle przedstawiając ogół sytuacji przywódca. Typowa mowa dla w miarę doświadczonych panujących. - Dziś zamierzamy wyruszyć do jeziora Uws. Zostało nam około pół dnia wędrówki. Czy ktoś ma jakieś przeciwwskazania? - większość spojrzała po sobie, pokiwała głowami, rozległy się pojedyncze szepty, lecz nikt nie powiedział nic na głos.
- Nie widzę problemu, więc szykujcie się do wymarszu! - na tym przemówienie się zakończyło, a klan rozszedł się do przygotowań, natomiast Khonkh zaczął zmierzać w moją stronę. Beznamiętnym wzrokiem wpatrywałam się w niego, nie nawiązując kontaktu wzrokowego dopóki nie znalazł się parę metrów ode mnie.
- Czy jesteś usatysfakcjonowana? - zapytał trochę żartobliwym tonem, machając ogonem.
- A i owszem. - odparłam podobnie. Zdecydowałam dodać do tej rozmowy jeszcze parę zdań.
- Nie powinieneś ,,spakować" teraz swoich rzeczy?
- Właściwie, nic takiego szczególnego nie posiadam. - odpowiedział po krótkim namyśle. Pokiwałam w milczeniu głową i odeszłam, klucząc wśród tłumu i gęstego lasu, dopóki nie miałam pewności, że żaden wzrok ani fizyczne ciało za mną nie podąża. Wtedy udałam się do miejsca, w którym ukryte były włócznia i pas. Dość dużo czasu zajęło mi założenie go samodzielnie; uznałam, że lepiej nie będę się z nim na razie rozstawać. Wsunęłam włócznię w specjalnie do tego przeznaczony ,,węzeł" i ruszyłam z powrotem. Większość stada przebierała już niecierpliwie kopytami, czekając na rozkaz. Niewzruszenie przeszłam obok grupek koni i ustawiłam się w kierunku północnym, kierunku naszej wędrówki. Wkrótce wyruszyliśmy przed siebie. Najpierw w stosunkowo krótkim czasie zniknął las i wydostaliśmy się na otwartą przestrzeń. Nie tylko ja odetchnęłam z ulgą. Czasem tylko czułam silniejsze przypływy bólu w okolicach ran.
Pierwsze zmiany pojawiły się późnym popołudniem. Na horyzoncie pojawiła się cieniutka, ledwo widoczna linia błękitu, bardziej przypominającego rozjaśniony granat, a przed nią nieco szersza brązowa, znakująca żwirową plażę. Znacznie silniejszy od reszty podmuch wiatru z północy przyniósł pod moje nozdrza słony, orzeźwiający, ostry zapach. Tak, jak w opowieściach rodzinnych.
- Jak nad morzem... - szepnęłam do siebie.
- Skąd wiesz? - najwyraźniej dotarło to do uszu władcy.
- Morze jest przecież słone, prawda? A przynajmniej mi to przypomina.
<Khonkh? Nie szkodzi :)>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!