Kap, kap, kap.
Szkarłatna posoka plamiła, mieniący się w blasku słońca, piasek.
Kap, kap, kap.
W jego oczach odbijał się bezbrzeżny strach.
Kap, kap, kap.
Był bezbronny, nie miał najmniejszych choćby szans.
Kap, kap, kap.
Powoli opuszczała go wola walki, oddając się w objęcia wieczystego snu.
Kap, kap, kap.
To nie koniec podróży. Śmierć to tylko kolejna ścieżka, którą wszyscy musimy podążyć.
Kap, kap, kap.
Ja, po prostu pomagałam, niektórym osobom przejść na tamten świat. Tamten lepszy świat.
Kap, kap, kap.
To moja praca, a przecież żadna nie hańbi.
Kap, kap, kap.
Ciało mojej ofiary osunęło się bezwładnie na ziemię w kałużę czerwonej, niczym parodia prześcieradła z nocy poślubnej, krwi. Zadanie, jak zwykle wykonane bezbłędnie. Obiekt został wyeliminowany, i zgodnie z umową - torturowany, a na sam koniec zamordowany. To zabójstwo zlecił jakiś cudzoziemiec, który zapłacił sowicie. Miałam otrzymać 50% płacy, z kolei druga połowa wypływała do skarbca. Opłacalne. Owinęłam zwłoki w szafranowe płótno, na którym nicią barwy szmaragdowej wyhaftowane były inicjały naszego stada. Zarzuciłam sobie przez grzbiet nieboszczyka, a raczej to, co z niego pozostało i jęłam kierować się do podziemnej pieczary, mojej kryjówki. Ciemne sprawy najlepiej załatwiać po ciemku, dlatego też wykonywałam zlecenia pod osłoną nocy. W pewnej chwili gwałtownie się zatrzymałam, omal nie zrzucając worka. Wyczułam tu czyjąś obecność. Nadstawiłam uszy i wydęłam nozdrza, analizując, kogóż tu napotkałam na swej drodze. Był to ogier w kwiecie wieku, tyle mogłam stwierdzić z jego zapachu. Bezszelestnie ukryłam truchło w kępie ostrokrzewów, a sama odezwałam się do nieznajomego.
- Dlaczego jesteś tutaj sam? - spytałam, oczekując odpowiedzi. - Jak się nazywasz?
Wyłoniłam się zza drzewa, ukazując swą posturę i uważnie taksując go wzrokiem. Wszakże nie wypada rozmawiać z kimś, kogo nawet się nie widzi.
(Jakiś pan?)
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!