Odwróciłam powoli głowę w jego stronę i spojrzałam mu w oczy, nie ruszając się z miejsca. Tak. Tu nikogo nie ma.-przyznałam mu w myślach. Z pamięci wysunęła się chytrze kartka; śmiech źrebięcia niósł się echem po lesie pełnym jasnego, dziennego blasku prześwitującego między gałęziami drzew pełnych zielonych liści. Mech pod kopytami uginał się sprężyście, podczas gdy ja wypatrywałam usilnie złotych, okrągłych poszlak. Opowiadano mi, że Montaua najchętniej pojawia się w środku lata, w słoneczne i ciepłe dni, by radować się bogactwem ziemi. Wtedy chciałam ją bardzo spotkać, żeby mogła dać mi to, czego zawsze chciałam. Prawdy. Teraz to wiem.-pomyślałam raptem i kontynuowałam wspomnienia. Nagle dostrzegłam jakiś błysk pośród niskiej trawy. Z bijącym sercem tam podeszłam, i oniemiała wpatrywałam się w starą monetę. Zabrałam ją, ale na darmo szukałam kolejnych. Do wieczora mnie znaleziono. Ocknęłam się, i zauważyłam, że wciąż mierzymy się wzrokiem. Szybko odwróciłam łeb i ponownie obserwowałam las. Wtem do głowy wpadła mi myśl na temat dusz. Wcale nie muszą iść do nieba. Bo niebo jest dla każdego inne; może tuż obok nas jest właśnie ich raj. Niewidzialny tłok, otaczający nas ze wszystkich stron. A czy na ziemi nie znajdziemy własnej nirwany? Przerwałam ten wewnętrzny monolog i odpowiedziałam:
- Tak. - po chwili dodałam: - W takim razie możemy wracać. - ogier przytaknął, więc zorientowałam się trochę co do naszego położenia i ruszyliśmy wzdłuż brzegu rzeki. Niedługo na horyzoncie pojawiły się sylwetki koni z klanu; byliśmy na miejscu.
- Miło było, ale się skończyło. - powiedział ogier, wyprzedzając mnie. Na przekór temu przyspieszyłam i oddaliłam się nieco.
- Mi również...Dobranoc. - powiedziałam niepewnie, stając na obrzeżach stada i przymykając oczy. Może mieliśmy ze sobą coś wspólnego. Sen ogarnął mnie natychmiast.
~*~
Rano, gdy uniosłam powieki, stwierdziłam że to kolejny poranek, tyle że mocno zachmurzony. Ale po bliższych oględzinach szaro-bura, kłębiasta warstwa raczej nie zapowiadała na razie jakichkolwiek opadów. Stado było spokojne, więc zabrałam się do skubania trawy nad brzegiem rzeki. Było dosyć zimno jak na tę porę roku. Nartniki skakały po wodzie, a miejscami silny wiatr plątał mi grzywę. Usłyszałam za sobą kroki i obok mnie pojawił się łeb Edwarda z charakterystycznym uśmieszkiem. O co mu chodzi? Chyba wie już wszystko, więc po co...?-pomyślałam odruchowo. Skąd to się brało, nie wiem.
<Edward? Chciałeś się podroczyć, to musisz teraz przełamaćXD>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!