Przechyliłam lekko głowę, w duszy dziwując się nad jej wypowiedzią, choć nie było to po prawdzie mówiąc dużym zaskoczeniem. Niektóre baranki mają przecież wątpliwości, czy trzeba pozbyć się wilków. Każdy, który ma zamiar atakować, jest wart ubrudzenia sobie kopyt. Chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią, po czym rzekłam:
— Wśród nich Nie Ma nieszkodliwych typów. Udział w wojnie jest tylko i wyłącznie ich wyborem. Nawet, jeżeli w wyniku klęski i niespotykanej łaskawości władcy przyłączyliby się do klanu, w głębi pozostaliby wierni swoim własnym spaczonym ideałom. - podsumowałam, dodając jeszcze: - Najłagodniejsi skrywają zazwyczaj piekielne wnętrze. - Klacz pokiwała łbem ni to z uśmiechem, ni to z rozczarowaniem, po czym odparła tylko cicho:
— Dziękuję. - dalsza droga, której zostało już niewiele, upłynęła nam szybko. W milczeniu dotarłyśmy do reszty koni. Uszczypnęłam jeszcze trochę trawy, zanim zaczęłam przygotowania do snu. Khonkh obserwował mnie kątem oka, rozmawiając z innym koniem. Najwyraźniej miał zamiar podejść później. Stanęłam więc na obrzeżach, przymykając powieki, gdy usłyszałam czyjś znajomy głos:
— Dobranoc. - zerknęłam krótko na Valentię.
— Dobranoc. - mruknęłam.
~*~
Poranek nie był w żadnym stopniu, dobrym czy złym, nadzwyczajny. Członkowie budzili się po kolei, zupełnie bez ładu i składu, nie zaś jak zazwyczaj - równocześnie. Ostrzyłam sobie właśnie z nudów kopyta, mimo że wszyscy stojący najbliżej dostali już skuteczną pobudkę.
<Valentia? Sorry, że tak późno...>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!