- Musi się udać. Nie ma innej opcji- powiedziałem. Nic więcej nie zdołałem dodać. Drapieżniki zaatakowały i musieliśmy zacząć się bronić. Jakimś cudem udało nam się ponownie przedrzeć przez szereg wilków. Jednak oboje wiedzieliśmy, że jeśli czegoś nie wymyślimy, drapieżniki znowu nas dopadną. Biegnąc, rozglądałem się na boki, dzięki czemu ujrzałem miejsce odbijające lekko światło gwiazd i księżyca... Lód!- pomyślałem i skręciłem w tamtą stronę. Valentia była widocznie zdziwiona moim zachowaniem, ale nie protestowała i pobiegła za mną. Okazało się, że udało mi się wypatrzeć zamarzniętą rzekę. Stanąłem na lodzie blisko brzegu i nadepnąłem na niego kopytem. Po krótkiej chwili usłyszałem dźwięk pękającego lodu. Jednak powierzchowna warstwa lodu wytrzymała mój ciężar.
- Mam pomysł- powiedziałem.
- Chyba nie chcesz...- zaczęła Valentia.
- Jeśli będziemy poruszać się powoli i ostrożnie, to na pewno uda nam się przejść. Po drugiej stronie rzeki będziemy bezpieczniejsi- przerwałem jej.
- Pod warunkiem, że nie zapadnie się pod nami lód, wilki nie dorwą nas zanim tam dotrzemy i nie uda im się później także przekroczyć rzeki. Poza tym lód jest zbyt śliski- klacz była sceptycznie nastawiona do mojego pomysłu.
- Masz inny pomysł?- spytałem, na co Valentia nie odpowiedziała. Nie chciała jednak nadal się ruszyć. Dopiero dobiegające zza naszych pleców wycie przekonało ją do mojego pomysłu. To. Było. Straszne. Musieliśmy iść niesamowicie wolno i jak najdalej od siebie, aby nie naciskać na lód większym ciężarem. Każde z nas zaliczyło milion poślizgnięć, na szczęście nikt nie upadł. Mimo to towarzyszące nam trzaski nie brzmiały zbyt miło. Poza tym pod powierzchnią lodu można było dostrzec wodę. Valentii udało się dotrzeć na brzeg szybciej. Idąc w jej kierunku, usłyszałem, jak lód pęka. Zapadł się pode mną. Wpadłem do wody, ale, na szczęście, byłem już blisko drugiego brzegu. Woda dosięgała mi do połowy nóg, dlatego natychmiast wykonałem dwa duże susy i znalazłem się obok klaczy.
- Nic ci nie jest?- spytała z troską Valentia.
- Nie, będzie dobrze- odparłem. W tym samym momencie po drugiej stronie rzeki pojawiło się kilka wilków. Na początku zatrzymały się i zaczęły nerwowo chodzić w tę i we w tę. W końcu jeden z nich wbiegł na lód, jednak ten już dłużej nie wytrzymał. Załamał się, a zwierzę wpadło do zimnej wody. Powietrze od razu przeszyły jego głośne skomlenia. Wilk spróbował wydostać się z pułapki, ale lód cały czas na nowo załamywał się pod nim. Wystarczyło parę minut, aby drapieżnik przestał zachowywać się tak głośno i energicznie. W końcu wilk zaprzestał walki. Wyziębił się. Reszta jego przyjaciół nie wyglądała, jakby miała ochotę próbować szczęścia i przekraczać rzekę. Jeszcze przez jakiś czas drapieżniki obserwowały nas z drugiego brzegu, nie zachowywały się już jednak tak głośno. W końcu wszystkie odwróciły się i odeszły. Razem z Valentią przez jakiś czas obserwowaliśmy, czy nie wracają.
- Wygląda na to, że dały sobie spokój- powiedziała klacz.
- Tak, teraz lepiej poszukajmy nowego schronienia. Musimy opatrzyć rany- odparłem.
- A ty musisz się ogrzać. Chyba nie chcesz, żeby zamarzły ci nogi, prawda? W końcu wpadłeś do zimnej wody- dodała Valentia.
- Pospieszmy się zatem. I miejmy się na baczności- rzuciłem. Odwróciliśmy się i ruszyliśmy na poszukiwania nowego miejsca spoczynku.
<Valentia? Wybacz, że tyle musiałaś czekać>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!