Pies całą noc przeleżał bez ruchu. Choć nie chciałem spać, w końcu zmęczenie wzięło górę i zasnąłem. Kiedy rankiem się obudziłem, mogłem zobaczyć, jak zwierzak siedzi przede mną i merda ogonem. Ucieszyłem się, gdyż to oznaczało, że nic poważnego mu się nie stało. Moja radość była jednak odrobinę przedwczesna, gdyż okazało się, iż szczeniak utyka na jedną łapę. Cały dzień zastanawiałem się, co mam teraz z nim zrobić, bo nie wyobrażałem sobie, żeby miał pójść ze mną do klanu. Zostawić go tu samego też bym nie mógł, poza tym pies cały czas za mną chodził. Zastanawiałem się, co w ogóle tutaj robił, skoro ludzie musieli opuścić to miejsce dawno temu. Ponadto szczeniak był mocno wychudzony. Zastanawiałem się, od jak dawno nie jadł. Nie udało mi się znaleźć niczego, co mógłbym dać mu do zjedzenia. Zrezygnowany po raz kolejny obszedłem cały dom i okolicę. Potem wróciłem do chaty, by trochę odpocząć i zastanowić się co dalej. Szczeniak cały czas mi towarzyszył. Spędziliśmy w środku jakąś godzinę, po czym nagle psiak zerwał się i wybiegł na zewnątrz. Wyrwany z zamyślenia podszedłem powoli do wejścia, by sprawdzić, co się dzieje. Ujrzałem nie tylko towarzyszącego mi wcześniej szczeniaka, ale chyba całą jego rodzinę. W odległości kilku metrów widziałem jak zwierzak wita się z jakimś innym psem i resztą rodzeństwa. Nie byłoby w tym nic tak nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że wraz z nimi był wilk. Od razu pojąłem, że to jakaś rodzina składająca się z dzikich psów i tego drapieżnika. Mimo że znajdował się tam tylko jeden wilczur, przestraszyłem się nie na żarty. Postanowiłem się po cichu wycofać i obserwować dalej sytuację z ukrycia. W tym samym czasie wilk wyczuł moją obecność i skupił na mnie swoje bursztynowe spojrzenie. Zastygłem w bezruchu. Sam nie wiedziałem, czego się spodziewam. Ku mojemu zdziwieniu, drapieżnik tylko zawył, a po chwili dołączyła do niego reszta jego małej watahy. Mimo iż był dzień, wycie słyszane z tak bliska sprawiło, że przeszedł mnie dreszcz. Po tym cała rodzinka odwróciła się i pobiegła w swoją stronę. Po jakichś kilkunastu metrach czarny szczeniak, z którym dane mi było spędzić tyle czasu, zatrzymał się, odwrócił, zaszczekał w moją stronę i pomachał radośnie ogonem. Potem odwrócił się i pobiegł dalej za stadem. Nawet kiedy już zniknęli z mojego pola widzenia, ja jeszcze przez chwilę stałem w miejscu, nie dowierzając w to, czego byłem świadkiem. W końcu jednak otrząsnąłem się z zamyślenia i stwierdziłem, że skoro problem rozwiązał się sam, to czas wracać do klanu. Nie powiem, trochę mnie smuciło, że zapewne już nigdy nie spotkam psiaka, który uratował mi życie, ale tak już jest. Na swojej drodze napotykamy wiele rzeczy, z których odejściem musimy się godzić. Tak było od zawsze. Do klanu udało mi się wrócić dość szybko. Jak się okazało, wszyscy byli już niemal przygotowani do wojny. Mieliśmy wyruszyć następnego dnia, toteż cały pozostały mi czas poświęciłem na własne przygotowanie się i odpoczęcie. W międzyczasie musiałem wyjaśnić niektórym, w tym przywódcy, czemu tak długo mnie nie było. Jak się okazało, wysłali nawet jakąś grupę poszukiwawczą, ale nie udało im się mnie odnaleźć. Wyjaśniłem więc, co i gdzie robiłem przez ten czas, jednak powiedziałem to nieco inaczej, niż było w rzeczywistości, aby nie musieć się tłumaczyć z tego, iż mimo wojny nie wróciłem do klanu z powodu...psa.
~~Następnego dnia~~
O ustalonym czasie ruszyliśmy na wojnę. W wielkim skrócie, pierwsza walka nie poszła nam źle, ale mogła pójść lepiej. Mieliśmy kilku rannych, ale nikt z naszych nie zginął. Stado Hańby poniosło za to o wiele poważniejsze straty. Następne dni miały nam zlecieć na przygotowaniach do prawdziwej działań wojennych, która właśnie się zaczęło. Wiele koni sprawiało wrażenie, jakby dopiero teraz zdały sobie sprawę, co tak naprawdę oznacza słowo "wojna". Ci jednak, którzy zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji i wiedzieli co nieco na ten temat, byli pewni, że zbliża się kolejna bitwa. Khonkh ogłosił dzień po pierwszej walce, że chce jak najszybciej zaatakować ponownie. Od tego czasu stale uzupełnialiśmy zapasy, przygotowywaliśmy więcej broni i ćwiczyliśmy. W końcu władca ogłosił, że jutro wyruszamy na kolejną bitwę.
C.D.N.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!