Strony
31.01.2018
Od Valentii do Kirka ,,Ślady obecności"
- Tak.. – starałam się nie ukazywać śladów zaniepokojenia, jakie odmalowało się w moich oczach od czasu odnalezienia owej rzeczy. Wciąż byłam zadziwiona powitaniem ogiera, jeszcze nikt się ze mną tak nie przywitał.. Hm.. ten ogier jest bardzo intrygujący..
-A więc?
Przez chwilę jeszcze myślałam, po kilku sekundach pytanie do mnie doszło, otrząsnęłam się.
-Dosyć niedaleko od terenu stada, znalazłam ślady… i nie jestem pewna czy to ktoś z Klanu czy może wrogowie..
- Hmm.. brzmi podejrzanie.. zaprowadzisz mnie?
-Tak, chodź.
Szliśmy w stronę lasu, śniegu ostatnio napadło dużo, na gałęziach drzew spoczywały sople a kilka ptaków sfrunęło z gałęzi, ta zadrżała i gruba warstwa śniegu spadła na ziemię. Tu i tam poruszyła się jakaś sarna czy zając. Uważnie rozglądałam się za śladami znalezionymi wcześniej, po chwili zauważyłam je. Wyglądało na to że przeszło tu z 5, może nawet 10 koni.
To tu.. –powiedziałam nie pewnie.
-Nie wygląda to dobrze, ale nie możemy podejmować pochopnych wniosków jeżeli nie wiemy czy ktoś z klanu tędy przechodził.. – Kirk spojrzał na mnie z mieszaniną niepokoju i czegoś jeszcze.
- No tak.. tylko dlaczego śladów jest tak dużo..?
- Może ktoś tu się kręcił.. no wiesz.
-Wiem.. tylko na to mi nie wygląda.. –pokręciłam głową. Myśli kotłowały mi się w głowie.. Czy to wrogowie? Może to ktoś z klanu?
Obydwoje patrzyliśmy na ślady, nie wyglądało to ani trochę pozytywnie.
-Chyba trzeba zawiadomić Khonkha.. albo popytać konie czy tu nie byli.. co myślisz?
<Kirk?>
28.01.2018
#3
27.01.2018
Od Khonkha do U'schii "Konfrontacja"
- Witaj!- powiedziała, na co ja skinąłem jej głową, gdyż byłem zajęty przeżuwaniem czegoś, co jesienią uchodziło jeszcze za trawę.
- To nie wygląda zbyt apetycznie- powiedziała klacz, również zaczynając grzebać kopytem w ziemi.
- Nic lepszego nie mamy- odparłem, siląc się na uśmiech.
- Coś nie tak?- spytała Yatgaar.
- Nie, czemu pytasz?- udałem, że nie mam pojęcia, o co jej chodzi.
- Przecież widzę- powiedziała klacz, przenosząc na mnie swój wzrok. Przez chwilę zawahałem się, czy mogę jej wyjawić prawdę. A komu miałbym zaufać, jeśli nie jej? Wykazała się już tyle razy, gdyby chciała mi zaszkodzić, zrobiłaby to dawno temu- pomyślałem, decydując się powiedzieć Yatgaar o odkryciu U"shii.
- Widzisz, jedna z klaczy była świadkiem dość dziwnej rozmowy... Nie wiadomo, kto w niej uczestniczył, ani czego dokładnie dotyczyła, ale nie można tego zignorować. To na pewno jacyś szpiedzy lub spiskowcy- powiedziałem, po czym jeszcze przytoczyłem wszystkie słowa U"schii. Przez cały czas, kiedy to mówiłem, Yatgaar wydawała się niewzruszona. To właśnie u niej lubiłem, nigdy nie dawała się wytrącić z równowagi.
- Kto podsłuchał tę rozmowę?- były to pierwsze wypowiedziane przez klaczy słowa, kiedy tylko skończyłem mówić.
- U'schia- odparłem.
- Cóż, niewątpliwie trzeba to rozważyć, ale też nie należy wszystkiego, co mówią inni, brać na serio- odparła Yatgaar.
- Sugerujesz, że mogłaby kłamać w tak ważnej sprawie?- zdziwiłem się, ale i lekko oburzyłem.
- Nie mam pojęcia- powiedziała obojętnie klacz, schylając się po kolejny kęs wygrzebanej trawy. W tym samym czasie ujrzałem, że z naprzeciwka ktoś się do nas zbliża. Od razu rozpoznałem, iż to U'schia.
- Cóż, skoro nie chcesz uwierzyć, będziesz mogła sama się jej o to zapytać i przekonać się, czy kłamie- powiedziałem. Yatgaar odwróciła się i skierowała wzrok tam, gdzie ja, czyli na nadchodzącą klacz.
<U'schia? Yatgaar?>
26.01.2018
Od Yatgaar ,,Przedwczesne brzmienia. Przewodnik"
— Czy to już wszystko, pani? - dodała jakimś uniżonym tonem, który jednak miły był dla mych uszu.
— Tak, dziękuję. - odparłam.
Niedługo już miała rozpocząć się popołudniowa narada. Zeszłam niżej, bliżej stada, i przez chwilę przypatrywałam się ich czynnościom. Większość dyskutowała przyciszonymi głosami o wojnie, prezentowała swój ekwipunek, ogólnie rzecz biorąc przerodziła się ona pewnie w temat plotek na najbliższe miesiące. W oddali na stoku dojrzałam sylwetki dwóch koni, zapewne wypełniających swoją wartą. Zaskakujący był jednak przede wszystkim fakt, że wielu pozostałych członków równocześnie zajmowało się budową swego rodzaju fortyfikacji - zupełnie niepotrzebnych. Gdyby wróg był na tyle głupi, by teraz przypuścić atak, cała ta walka nie byłaby potrzebna. Kopnęłam od niechcenia grudę śniegu i ruszyłam w stronę władcy.
— Idziemy? - spytałam.
— Właśnie miałem zamiar cię zawołać. - uśmiechnął się i podążył w odwrotnym kierunku, na znajdującą się wyżej małą polankę. Prawie wszyscy czekali już tam na rozpoczęcie narady.
— Witam was serdecznie, moi drodzy. Jak wiecie, musimy omówić ważną kwestię, więc prosiłbym wszystkich o skupienie. - włączyła się urzędowa mowa...jak czegoś zaraz nie zrobię...to zdechnę tu i teraz.
— Co mamy pierwsze w planach? - mruknęłam, byleby przerwać tę pasję, zwłaszcza, że Hanken wpatrywał się we mnie jak w ducha.
— Cóż...powinniśmy zdecydować, gdzie chcemy założyć bazę. - wyjaśnił Khonkh.
— Myślę, że tutaj będzie dobrze. - zasugerowała wpierw Hasmina.
— Chciałbym wysłuchać przede wszystkim opinii Yatgaar. - ogier uśmiechnął się do mnie delikatnie. Odchrząknęłam krótko.
— Stawiam na okolice Dund-Us. - większość uczestników była tym bynajmniej zaskoczona, lecz przywódca już się do tego przyzwyczaił. Podobnie jak ja. - W pobliżu znajdziemy sporo broni, wcześniej do przekroczenia mamy również rzekę, miejsce do uzupełnienia zapasów. Mamy też niedaleko jezioro, wiele dróg ewakuacyjnych i krótszą trasę wojsk do przebycia. Tutaj naszym jedynym atutem są góry, występujące również tam. - zakończyłam spokojnie, czekając na reakcję.
Po długiej, dość burzliwej dyskusji, stanęło na tym, że stado przeniesie się we wskazane miejsce, a zaatakujemy zaraz po dotarciu. W bazie zostanie tylko piątka koni, by zgarnąć niedobitków, strategię ustalimy dzień przed bitwą. Jeszcze tylko parę planów awaryjnych i...
— To wszystko. Bardzo wam dziękuję...możemy się rozejść i uczcić to! - rzekł radosnym, dodającym sił i mi, tonem gniadosz. Hankenowi jednak wyraźnie przeszkadzał fakt, że podsuwałam dowódcy szczere, dobre pomysły. Namieszać umiał. Trzeba będzie wreszcie wyjaśnić mu, z kim zadziera. Odeszłam na bok, znów zajmując się wygrzebywaniem jedzenia, do czasu, aż zauważyłam zbliżającego się bezszelestnie Khonkha. Stado musiało już wiedzieć to, co było przeznaczone dla ich uszu.
— Nie udało ci się. - mruknęłam z uśmiechem. Udając obrażonego, ogier sypnął na mnie trochę śniegu z zaspy. Bez wahania mu oddałam, jednak wymianę ciosów przerwała wiewiórka, która zniknęła w pewnym momencie w plątaninie koron drzew.
— Tylko sam diabeł byłby w stanie to zrobić. - rzekł, przyglądając mi się uważnie. Diabeł miałby mnie przestraszyć? Phi!...coś gorszego od samego szatana... - potrząsnęłam głową, sprawnie wyrzucając resztę myśli na bruk, gdy koń dodał z entuzjazmem: - Ścigamy się w dół zbocza? - spojrzałam na niego wpierw z niepewnością i zdziwieniem, po czym w moim oku zabłysła iskierka. Błyskawicznie ustawiłam się na linii startu. Takie pomysły z jego strony były rzadkością. Na chwilę tylko wizja Hankena przerwała tę pasję...ale tumanów puchu wzbijających się nagle spod kopyt nic nie było w stanie zatrzymać. Raz pędziliśmy obok siebie w szalonym tempie, to jedno wyprzedzało na oka mgnienie drugie. O włos mijaliśmy w szalonym slalomie pnie, wpadaliśmy w zaspy, świat wirował wokół, niczym płatki śniegu w powietrzu. Karkołomny bieg w każdej chwili groził zwyczajną kontuzją lub kalectwem.
A mimo to...czułam się bezpieczna.
<CDN>
TAM DAM DAM!!! XD
23.01.2018
Droga Kasjo...
22.01.2018
Zmiana systemu!
- 9 głosów na ,,Tak"
- 6 głosów na ,,Może być"
- 5 głosów na ,,Nie"
- 2 głosy na ,,Inny sposób" (Najlepsze jest to, że w ogóle nie dostałam żadnych propozycji na poczcie :3)
W formularzu mamy teraz na dobry początek po 100 punktów do podziału na różne aspekty umiejętności: siłę fizyczną, szybkość, zwinność, technikę, wytrzymałość i kamuflaż. Natomiast dla takich rodzynek, jak umiejętność udzielenia pierwszej pomocy czy szczególnie dobre rozpoznawanie roślinek przewidzieliśmy dodatkowy podpunkt ,,Umiejętności dodatkowe". W kodeksie stadnym, miejmy nadzieję, niedługo znajdziecie na ten temat informacje. Temat będzie cały czas rozbudowywany, a blog do niego przystosowywany - na razie proszę tylko o jedno:
21.01.2018
Od U'schii do Khonkha ,,Wszystko nabiera innego znaczenia"
Uśmiechnęłam się i podeszłam bliżej.
- Czy zastałam wysokość Khonkha?
- Zastałaś - odpowiedział i przyciszonym głosem zapytał - Co moja pomocniczka chciałaby się dowiedzieć, przekazać?
- To, co wydarzyło się minionej nocy.
Opowiedziałam dokładnie ogierowi czego byłam świadkiem. On wysłuchał mnie i parę dobrym minut zastanawiał się, w końcu odparł.
- Dobrze, jeszcze to przemyślę, niestety przewiduję najgorsze.
Ukłoniłam mu się lekko i chciałam wyjść, lecz zatrzymał mnie głos ogiera.
- Nie musisz mi się kłaniać- powiedział rozbawiony i potem spoważniał - Dałaś mi wiele do myślenia, ale dobrze, że tam poszłaś, dziękuję.
Szczerze mówiąc nie spodziewałam się podziękowań, ale dotarło do mnie, że to było za niskie ocenianie władcy.
Wyszłam w milczeniu, dumnie unosząc głowę.
<Khonkh? Nie wiem, czy dobrze napisałam twoje imię, jak źle to przepraszam. Moje pisanie poszło na wakacje i mam nadzieję, że nie odpisuję za późno>
Żegnamy Tarnosa!
Od Yatgaar do Bush Brave'a ,,Warta czarta"
- Wesołych świąt. - odpowiedziałam mu tym samym, uśmiechając się delikatnie, niczym echo. - Piękną mamy dziś pogodę, prawda?
- Tak. - mruknęłam niechętnie, kierując na moment wzrok w niebo. Faktem było też, że już dawno zaczął zapadać zmierzch, i nasza jest pewnie ostatnią taką wartą. Do pewnego czasu nic się nie działo, aż usłyszałam coś w rodzaju odległego, groźnego sapania...którego lepiej było nie lekceważyć. Spośród pni wyłoniło się wielkie cielsko, pokryte brunatnym futrem, z małymi oczkami wpatrującymi się w nas z daleka. Jakim cudem obudził się o takiej porze? Zaczął szarżować na nas niczym jakiś szaleniec, jakby diabeł w niego wstąpił. Wyjęłam powoli, ceremonialnie włócznię, radując się na myśl o tak prostym morderstwie.
<Bush Brave? Wymyślisz coś, żeby ruszyć moją wenę do przodu...? XD>
19.01.2018
Od Kirka do Valentii "Na własne kopyto"
- Witaj- przywitałem się, wykonując lekki ukłon. Klacz wydała się nieco zdziwiona takim powitaniem.
- Witaj- odpowiedziała.
- Kojarzę cię i wiem, że jesteś członkinią Klanu Mroźnej Duszy. Mam za zadanie sprawdzać każdego, kto odchodzi lub wraca do stada. Wypadałoby się jednak najpierw przedstawić. Jestem Kirk- powiedziałem.
- Mam na imię Valentia- odparła klacz.
- Miło mi poznać- powiedziałem, uśmiechając się przyjaźnie.
- Mnie ciebie również.
- Zatem co robiłaś poza stadem?- spytałem.
- Jestem szpiegiem. Khonkh nie przydzielił mi jeszcze żadnego konkretnego zadania, więc postanowiłem powęszyć trochę na własne kopyto- odparła cicho Valentia.
- Rozumiem, odkryłaś może coś ciekawego?
<Valentia? Wybacz, że tak długo musiałaś czekać>
Od Yatgaar do Tenebris ,,Tarapaty"
Wygrzebywałam pieczołowicie różne suche przekąski spod głębokiej warstwy śniegu, mimowolnie starając się nie rozrzucać go na wszystkie strony i nie niszczyć więcej, niż było to potrzebne gładkiej, kruchej, zamarzniętej powierzchni przypominającej trochę taflę jeziora Uws, która była już tylko wspomnieniem. Po treningu na który składał się bieg w dół zbocza i bezlitosna walka z pniem drzewa byłam nieźle spocona, a wolałam by nie dopadło mnie w takim momencie przeziębienie. Ukradkiem omiotłam wzrokiem całą przestrzeń aż po horyzont. Widok przesłaniały czubki iglaków, choć znajdowałam się dosyć wysoko, ale dalej widoczna była idealnie wyszlifowana w każdym calu biała pokrywa, zamazująca kontury wzgórz. W świetle słońca na bezchmurnym niebie iskrzyła się tak, że po chwili musiałam spuścić wzrok. Niektórym wydawałoby się, że przy takim firmamencie temperatura powinna być podobna do tej przy tlącym się ognisku, jednak niezależnie od niej był on równie niewzruszony, z wyjątkiem momentów, gdy zanosiło się na jakieś opady - wtedy chmury zbiegały się na spotkanie towarzyskie, trochę sobie pogrzmociły i zazwyczaj odchodziły tak szybko, jak się pojawiły.
Niedaleko, ledwie kilkanaście metrów niżej kręciło się luźno rozmieszczone stado. Podekscytowanie jeszcze nie opadło, wszyscy z pewnym zapałem szykowali się do starcia. Znaczna większość układała właśnie obronę, zupełnie niepotrzebnie marnując energię. Gdyby wróg był tak głupi, nie potrzeba by było walczyć z nim na śmierć i życie.
Rozmyślania przerwał mi odgłos skrzypienia śniegu pod kopytami zbliżającej się nastolatki. Wyglądała, jakby chciała coś przekazać, a może mi się zdawało.
<Tenebris? 90% to opisy i zero akcji...Ch***we jak nie wiemXDDDD
Odejście NPC
Jednakże mam też radosną nowinę - Cherry zaszła w ciążę z Dorianem i oczekujemy przyjścia na świat źrebięcia!
16.01.2018
Od Khonkha do Yatgaar "Organizacja"
- Spokojnie, nie możemy panikować. Wojna to straszna, ale często nieunikniona rzecz. Pamiętajmy jednak o dwóch rzeczach: jesteśmy Klanem Mroźnej Duszy, a nasz bóg, Arot, jest z nami! Nie damy się wrogom! Jeśli podniosą na nas miecz, wytrącimy im go! Jeśli podniosą na nas swoje kopyto, obronimy się, choćbyśmy mieli je odgryźć samymi zębami! Klan Mroźnej Duszy nie pozwoli pokonać się nikomu! To oznaczałoby utratę wolności i honoru! Stado, które chce nam odebrać te dwie wspaniałe rzeczy, jest Stadem Hańby! A coś takiego nie może pokonać uosobienia sprawiedliwości, siły i wolności! Tym zaś jest nasz klan! Nie przegrywamy, bo nie umiemy przegrywać. Nie umiemy przegrywać, bo nie przegrywamy- starałem się wzbudzić w swoich poddanych ducha walki. Ku mojej uciesze, udało mi się to. Spojrzałem ukradkiem na Yatgaar i dostrzegłem w jej oczach błysk podziwu, ale tylko przez krótką chwilę.
- Co więc teraz zamierzasz zrobić, przywódco?- usłyszałem pytanie zadane przez kogoś z tłumu.
- Cóż, działania wojenne dopiero się zaczynają. Przede wszystkim zamierzam co noc stawiać warty na wypadek niespodziewanego ataku. Najwięcej pracy będą teraz mieli szpiedzy, zwiadowcy i czujki. Zaraz po nich mordercy oraz obrońcy i bojownicy. Jednak nie tylko oni, wszyscy mają obowiązek przygotowania się do wojny. Na razie proponuję podzielić stado na kilka grup. Jedna zajmie się zaopatrzeniem, druga trenowaniem innych, trzecia szpiegowaniem i pilnowaniem stada za dnia oraz w nocy. Obecnie uznałem, że najlepiej będzie, jeśli Bojownicy, mordercy i obrońcy zajmą się szkoleniem innych członków. Piorun musi przeszkolić nastolatków, jednak będą też oni brali udział w normalnym szkoleniu z resztą koni. Teraz wszyscy zajmą się swoimi zadaniami, Dorian i Aron zajmą się strzeżeniem stada i patrolowaniem terenów. Reszta niech rozpocznie trening lub przygotowania. Yatgaar, Hanken, Byorn, Hasmina i Fenrir mają za zadanie stawić się na spotkanie ze mną obok zamarzniętego strumyka. To na razie tyle, można się rozejść- powiedziałem. Gwar rozmów wybuchł ponownie. Nie były one już jednak tak przesycone paniką, a jedynie zwykłym strachem czy podekscytowaniem.
- Jaki masz dalszy plan?- spytała Yatggar, gdy tylko wszyscy odeszli.
- Skierować się na wyznaczone przeze mnie spotkanie. Ty też powinnaś- odparłem, lekko się przy tym uśmiechając.
- Podziwiam cię, że nadal możesz tak beztrosko sobie żartować. Wiesz przecież, że nie o to mi chodziło- powiedziała klacz.
- Należy ustalić strategię. Nie mamy w stadzie zawodowych strategów, dlatego wybrałem ciebie, gdyż jesteś najlepszym do tej roli koniem. Byorn jest także bardzo inteligentny, Fenrir i Hasmina byli z nami, więc mogą się przydać. Hanken zaś jest najstarszy w stadzie, musi być zatem doświadczony. Jego pomoc może okazać się niezastąpiona- wyjaśniłem, podczas gdy oboje kierowaliśmy się już w stronę miejsca spotkania. Yatgaar przytaknęła, po czym na chwilę zapadła cisza.
- Zauważyłaś, że w obliczu wojny, ich nieufność do mnie spowodowana tamtym dziwnym wydarzeniem zmalała? Sam zresztą zupełnie zapomniałem o tym wszystkim aż do teraz- powiedziałem.
<Yatgaar?>
Od Khonkha do Valentii "Spotaknie z młodym"
- Jak to? To znaczy, mi też coś takiego przeszło przez myśl, ale sądzisz, że naprawdę mógłby próbować nam jakoś zaszkodzić? Zwykły nastolatek?- z jednej strony klacz wyrażała się sceptycznie co do tego, czy źrebię mogłoby być dla nas kimś niebezpiecznym, z drugiej jednak słyszałem w jej głosie obawę.
- Cóż, na wojnie i w miłości wszystkie chwyty są dozwolone. Mimo to wątpię, aby ktoś posunął się do czegoś takiego. Nastolatek sam ma nikłe szanse na powodzenie podczas takiej misji, a jeśli miałby wspólników, na pewno szybko byśmy ich wykryli. Dlatego z chęcią przyjmę go do naszego stada i pozwolę ci go adoptować, tylko musisz mi go przedstawić- spróbowałem uspokoić zdenerwowaną Valentię. Powiedziałem zresztą tylko to, co sam uważałem za słuszne.
- Tak, oczywiście, zaprowadzę cię do niego- odparła klacz i ruszyła, a ja zaraz za nią. Po krótkiej chwili zrównaliśmy się ze sobą.
- Czyli teraz zostawiłaś go samego? Czy może ktoś z nim jest?- spytałem, aby się upewnić.
- Jest sam, bo nie miałam za bardzo możliwości znalezienia mu opieki. Poza tym, znalazłam go nieprzytomnego, więc przez długi czas musiałam go pilnować- wyjaśniła Valentia.
- Nieprzytomnego? Czy coś mu dolega?- spytałem od razu. Obawiałem się, czy nastolatkowi nie jest potrzebna szybka pomoc. W takim wypadku trzeba by było natychmiast zaalarmować Keppera, a my tu cały czas jakieś gadu-gadu sobie urządzamy.
- Raczej nie. Myślałam co prawda, że jest ranny, ale okazało się, iż to tylko stara, zagojona blizna i zaschnięta krew- odparła klacz.
- Rozumiem. Mimo to Kepper może go przebadać, jeśli zajdzie taka potrzeba- zapewniłem ją.
- Jejku, jeszcze nie zostałam jego przybraną matka, a już muszę o nim myśleć jak o własnym podopiecznym. Myślę, że to nie jest zły pomysł- odparła Valentia. Resztę drogi spędziliśmy rozmawiając o szczegółach znalezienia przez klacz źrebaka i samej adopcji. Spacer byłby dość przyjemny, gdyby nie silny i mroźny wiatr, który nieustannie wiał.
- Zostawiłam go tam samego... mam nadzieję, że nie zmarznie za bardzo- powiedziała cicho klacz.
- Nie martw się, na pewno nic mu nie będzie- odparłem. Po następnych kilkunastu minutach dotarliśmy w końcu w okolice ogromnego drzewa. Za nim, jak się okazało, chował się znaleziony przez Valentię nastolatek. Roślina chroniła go przed wiatrem.
- Jak masz na imię i po co tu przybyłeś?- zapytałem, zdając sobie sprawę, że zupełnie zapomniałem zadać wcześniej te oczywiste pytania klaczy.
- Nazywam się Eragon. Długo się błąkałem, aż natknąłem się na ten klan... Chciałem dołączyć, ale się bałem- wyjaśnił nastolatek.
-Dobrze, a czemu się błąkałeś? Co z twoją rodziną? Należałeś wcześniej do jakiegoś stada?- spytałem, gdyż chciałem dowiedzieć się o przeszłości młodego ogiera jak najwięcej.
- Ja... ja... miałem rodzinę, ale ją zgubiłem.
- Rozumiem, a skąd masz te blizny? Może potrzebna ci pomoc? Ta jedna pokrywa całe twoje lewe oko, pewnie nie widzisz na nie?- zapytałem. Eragon widocznie nie chciał odpowiadać na moje pytania, ale nie miał innego wyjścia.
- Muszę o tym mówić?- spytał z nadzieją. Niestety, nie mogłem przyjąć go do klanu bez tych informacji.
- Tak- powiedziałem, starając się brzmieć jak najbardziej zachęcająco i przyjaźnie. Po krótkiej chwili milczenia młodzieniec wziął głęboki wdech i przemówił:
- Mam te blizny, bo ktoś mnie zaatakował w moich rodzinnych stronach, zanim uciekłem. Tak, nie widzę na lewe oko, ale już się z tym nic nie da zrobić.
- Jeszcze zobaczymy, może cię potem zbadać nasz medyk- powiedziałem. Nie miałem jednak zbyt wielkich nadziei co do tego, że ogier mógłby odzyskać wzrok w lewym oku.
- Czy to znaczy, że mogę z wami zostać?- spytał uradowany Eragon.
- Tak. Musisz jednak mieć opiekuna. Valentia chciałaby cię zaadoptować, czy masz coś przeciwko?
<Valentia?>
14.01.2018
Od Tenebris do Yatgaar "Huk"
Byłam zdenerwowana tym, że Yatgaar kazał mi przerwać ćwiczenia. Przede wszystkim czułam się urażona.
— Jak wyrobisz sobie odpowiednią kondycję - pogadamy. - odparła ze spokojem klacz. Rozważałam czy warto w tej chwili pytać się jej o dalsze treningi. Nagle Yatgaar ruszyła w stronę stada. To rozwiało moje wątpliwości. Później może nie być okazji.
— Jutro też miałabyś czas? - zapytałam pospiesznie.
— Przyszłość pokaże. - mruknęła klacz. - Ale bądźmy dobrej myśli. - dodała.
Uśmiechnęłam się. Trening z Yatgaar to trening z Yatgaar. Mój trening to mój trening. Nie muszę robić tego co jej się podoba. Odrzuciłam patyk i zaczęłam się rozglądać za innym zajęciem. Mój wzrok padł na choinkę. Czegoś jej brakowało. Może trochę nieładu? Postanowiłam poćwiczyć celność i zrzucać z niej ozdoby. Wzięłam do pyska niewielką szyszkęa. Moją uwagę zwracała wielka, złota gwiazda, lśniąca na szczycie drzewka. Nie występowała w naszym środowisku, nie rosła na drzewach, więc pewnie pochodziła z jakiegoś ludzkiego miasta lub została zagubiona przez jakiegoś dwunożnego. Wycelowałam starannie i po chwili szyszka mknęła w stronę błyszczącej w świetle księżyca ozdoby. Pocisk trafił w cel, ale gwiazda jedynie drgnęła. Wzięłam do pyska cięższy przedmiot, a mianowicie kamień i ponownie skierowałam go w stronę ozdoby. Ta z hukiem rozpadła się na kawałki.
<Yatgaar? >
13.01.2018
#2
Od Yatgaar do Tenebris ,,Jak się śpieszy, to się diabeł cieszy"
— Na razie przestań. - rzuciłam.
— Czemu? - odparła jakby lekko obrażonym tonem, znów wykonując sztych Tenebris.
— Spróbuj te ćwiczenia: Sięgaj jak najdalej łbem do zadu po obu stronach i do dołu, przekręcaj szyję i ogólnie poćwicz wygięcia. Na razie tyle masz do roboty. - oświadczyłam, poprawiając od niechcenia włócznię, która przechyliła się nieco i wisiała na granicy upadku.
— Naprawdę? - mruknęła z wyraźnym tym razem niezadowoleniem klaczka, sztywniejąc.
— Jak wyrobisz sobie odpowiednią kondycję - pogadamy. - odparłam spokojnie, zbierając się do odejścia. Chwilę milczała, jakby zastanawiając się nad pewną opcją, po czym rzekła szybko, gdy już ruszyłam naprzód:
— Jutro też miałabyś czas?
— Przyszłość pokaże. - mruknęłam. - Ale bądźmy dobrej myśli. - dodałam. Kątem oka dostrzegłam jeszcze nieodgadniony, lekki uśmiech nastolatki, która odrzuciła daleko swoje narzędzie i zaczęła rozglądać za inną rozrywką.
<Tenebris? Cóż ty tam planujesz? ... Ja nie miałam pomysłu.XD>
12.01.2018
Droga Tenesiu...
11.01.2018
Od Yatgaar ,,Oczekiwanie. Przewodnik." Cz. V
I w tej chwili któryś z bardziej zaciętych, doświadczonych i odważnych wojowników skoczył prosto na prawe skrzydło, w obłędzie rzucając się na wszystko, co się rusza. Wkrótce padł, jednak szereg został już rozerwany. Na przód natarto z podwójną siłą. Żadna armia nie wytrzymałaby takiego natarcia, nawet mając mnie, Bush Brave'a i Khonkha. Ostatecznie zostaliśmy zmuszeni do powrotu, chociaż po ich stronie nie obyło się bez ofiar, a my odnieśliśmy jedynie rany na ciele. Nie było to więc całkiem równoznaczne z hańbą. Gdy znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości, władca oznajmił jedynie, że wracamy do bazy przegrupować się i ustalić dalszy plan działania. Po tym zapadła cisza wypełniona tylko cichymi jękami rannych ,,holowanych" przez mniej poszkodowanych członków. Za moją lewą przednią nogą wlókł się ślad złożony z kropel krwi wsiąkających w śnieg. Ciecz spływała również ze śladu po ugryzieniu na mojej szyi. Oprócz tego w tłoku nabawiłam się kilku siniaków. W porównaniu z innymi nie dałam się aż tak stłamsić.
Wreszcie ciągnąca się w nieskończoność trasa doprowadziła nas do granicy lasu, a dalej do obozu, gdzie czekał już od dawna przygotowany medyk, Nick. Z miejsca zabrał się do opatrywania najcięższych przypadków, Byorna i Lindy. Sama stanęłam z boku, po czym zaczęłam tarzać się w śniegu, mimo mocnego pieczenia. Chłód dawał ulgę jedynie w przypadku sińców. Przynajmniej krew ciekła wolniej i bardziej statecznie. Po chwili wstałam i rozejrzałam się, by sprecyzować swe dalsze zamiary. Z drobnymi ranami szło szybko, więc baza coraz bardziej zapełniała się, a kolejka do ,,punktu medycznego" zmniejszała. Pewnie Khonkh planuje już jakąś szybką naradę, więc należało tu poczekać i spodziewać się jego nadejścia.
Wkrótce ogier nadszedł w grupie ,,myślicieli" - Hankena, Hasminy oraz Byorna. Pokiwałam tylko głową z lekkim uśmiechem, po czym ruszyłam przed siebie, dając mu do zrozumienia, iż wszystko to nie jest dla mnie tajemnicą. Błyskawicznie mnie dogonił, nie odzywając się już do czasu przybycia na niewielką polanę. Stanęliśmy w okręgu.
— Dziś może niezbyt nam się powiodło, ale pamiętajmy - to dopiero początek. Szala wygranej jest po naszej stronie. - ogłosił, po czym przeszedł do właściwych spraw: - Ilu zginęło?
— My nie odnieśliśmy żadnych strat. - zauważyła Hasmina.
— Trójka wrogów padła. - dodałam. Jeden z nich pod moim kopytem - pomyślałam z radością.
— W sumie nie udało nam się wiele zdziałać. - mruknął Hanken.
— Być może. Lecz uważam, że ten atak nie był zbyt dobrze przemyślany i ostateczny. Bitwa dopiero się zbliża. - uśmiechnął się przywódca. Chyba czas wkroczyć do rozmowy.
— Kiedy w takim razie zamierzamy się zabawić? - rzekłam.
— Wpierw musimy się wzmocnić, ale równocześnie nie dać wrogowi czasu na zregenerowanie się. - wyjaśnił.
— Więc konieczne będzie skonstruowanie solidnego ogrodzenia i punktów obrony. Dobrze byłoby urządzić wycieczkę do Dund-Us. - podsumowałam.
— Dobry pomysł. - dyskusja stoczyła się na sprawy czysto wojenne: ustawienie armii, uzbrojenie, taktyka. Nie obyło się bez ciętych odpowiedzi, a na śniegu utworzyła się istna plątanina z rysunków pomocniczych. Cóż, kiedy nikt oprócz Hankena i mej osoby po prawdzie nie orientował się zbytnio w tym temacie. Tłumaczenie i nauka zajmowały najlepszym lata, więc nie było sensu zbytnio się wtrącać. Ostatecznie wyglądało to nawet całkiem nieźle; problemem pozostawał tylko czas.
Czas.
Wiecznie biegnący swoim rytmem. Jedni za nim nie nadążają. Inni próbują wyprzedzić lub dostosować się. A niektórzy go zwyczajnie ignorują.
I tak nadchodzi on dla wszystkich; ale to od nich zależy, jaki będzie.
Pod koniec narady rany znów dały o sobie znać. Z ulgą odeszłam do reszty, by położyć się gdzieś i znów spróbować śniegu. Żadne zioła nie rosły o tej porze w takiej okolicy, a nie było sensu iść do medyka z taką błahą sprawą. Po niedługiej chwili zauważyłam zbliżającego się Khonkha. Mimo wszystko uśmiechnęłam się; w duszy, na zewnątrz zachowując obojętną minę.
— Szybko sobie poszłaś. - rzekł zaczepnie, przyglądając mi się uważnie.
— Czy na to też mam dostać pozwolenie...? Mogę wrócić i poczekać. - parsknęliśmy śmiechem, jednak dobrze mi było wiadomo, o co chodzi. - Nie zamierzam zawracać komuś głowy...
— Mnie będziesz zawracać, jeżeli w tym momencie nie pójdziesz. - westchnęłam ciężko, wstając. Ogier postanowił mi towarzyszyć.
Po opatrzeniu ran czułam się mimo wszystko lepiej. Noc położyła już całkowicie kres panowaniu słońca, więc oddałam się w objęcia snu.
~*~
Nazajutrz rozpoczęto budowę solidnego ogrodzenia, złożonego z gęsto wbijanych w ziemię grubych, nagich gałęzi, nieco cieńszych układanych przed nimi lub na ich wystających sękach oraz wielu gałązek drzew iglastych, którymi wypełniano dziury. To właśnie tu, po porannym treningu, zabrała się do roboty ponad połowa klanu. Dwoje koni wystawiono na warty.
— Potrzebuję teraz ochotników na wyprawę do Dund-Us, by zdobyć więcej potrzebnych nam przedmiotów i broni. - rzekł Khonkh, stojąc właściwie przed jedną drużyną: Dorianem, Grey, Eragonem i mną. - No dobrze...Dowodził będzie Eragon. Dam wam jedną radę: nie dajcie się zabić. - obojętne było mi, kto zostanie oficjalnym przywódcą przedsięwzięcia. I tak liczyć się będzie tylko skuteczność.
Po pół godzinie podchodów znaleźliśmy się niedaleko ,,osiedla" składającego się z niskich domków, wokół których walało się sporo interesującego gruzu, ukryci bezpieczne za krzakami. Wpierw uważnie je obserwowaliśmy, by wykluczyć obecność domowników, lecz o tej porze najczęściej dwunogi spały bądź wynosiły się gdzieś w głąb miasta. Po kolei pojedynczo szybko wyskakiwaliśmy, przeczesywaliśmy teren, braliśmy, co się dało, i wracaliśmy. Prędko skierowałam się w stronę płaskiego, ale wyżej położonego składu, uniosłam się na tylnych nogach, i uderzyłam mocno w powierzchnię. Z warstwy stoczyło się sporo kamieni zaś pod nimi ukazało się tylko kilka śmieci. Za drugim razem natrafiłam jednak na ciekawą rzecz: wyszczerbiony nóż. Chwyciłam przedmiot zęby. Do stada wróciliśmy wraz z nim i resztą łupów: kilkoma dosyć krótkimi kawałkami liny, rozciągliwego materiału i żyletką. Całkiem nieźle. Pod wieczór prawie wszystko było już gotowe. Atak zaplanowano na drugi dzień, gdy zimowe słońce utraci swą bladą osnowę, na pierwszy znak wiosny i powodzenia klanu - a przynajmniej taką pogodę sobie wróżono. Z poczuciem wypełnionego obowiązku odpoczywałam z boku, kiedy podszedł do mnie Hanken. Odwróciłam się na kopycie, wolnym krokiem zagłębiając się bardziej w las. Wreszcie uznałam to za dostateczną odległość.
— Myślę, że teraz jest dobra okazja na jakiś atak. - zaczął. Znowu włączył się tryb ,,wk*rwiania".
— Ach, tak? - mruknęłam chłodno. - Masz jakąś propozycję, którą chciałbyś wykonać?
— Mój umysł nie może się równać z twoim, pani...jestem jedynie sługą, któremu braknie roboty. - Zastanawiałam się przez moment. Nie można doprowadzić do buntu. Trzeba ich utrzymać w ryzach...
— Możesz być spokojny o działania frakcji. - potrząsnęłam grzywą. Po powrocie przywołałam do siebie Bush Brave'a. Jeżeli on się za coś zabrał, mogłam być pewna skuteczności tego działania.
— Byleby nikt nie zorientował się co do sprawcy zdarzenia. Resztę pola do popisu pozostawiam tobie. - uśmiechnęłam się. Ogier odwzajemnił gest.
Czy bez, czy ze sprawnym Atom Bomb'em, Khonkh i tak sobie poradzi. Ale...przecież jest beznadziejny. - przypomniałam sobie. Może nie do końca. - szybko znalazłam usprawiedliwienie dla tej myśli, i brnęłam dalej. Nie zrobi to mu żadnej ujmy. Jedno więcej okaleczone życie. Shire jest zresztą nowy. ... Dlaczego ja w ogóle próbuję się tłumaczyć?
.C.D.N.
10.01.2018
Od Tenebris do Yatgaar "Trening"
Na początku byłam trochę zawiedziona, bo co ma broń do mokrego badyla? Mimo wszystko chciałam potrenować. Nie ma znaczenia jak, byle tylko zwiększyć swoje umiejętności. Podniosłam, więc jeden z grubszych patyków, który wymiarami przypominał mi sztylet Bush Brave'a.
- Spróbuj przekręcić maksymalnie szyję na lewo i na prawo. Do sztychów potrzebna jest elastyczność karku i głowy. - Powiedziała Yatgaar, gdy chwyciłam swoją "broń" w zęby. Od tego zaczął się trening. Zastanowiłam się chwilę po czym spytałam :
-Chodziło Ci bardziej o takie przekręcanie, - przekręciłam głowę i szyję, tak że tworzyły z podłożem kąt trochę większy niż czterdzieści pięć stopni - czy o takie? - tym razem starałam się zwrócić te części ciała jak najbardziej do tyłu.
-Miałam na myśli bardziej to pierwsze, ale takie też mogą się przydać - zaspokoiła moją ciekawość połączoną z niepewnością Yatgaar.
Zaczęłam ćwiczyć przechylając głowę naprzemiennie na prawo i lewo. Co jakiś czas spoglądałam jak najbardziej w tył.
-Dobrze, skoro już rozgorzałaś sobie kark, więc teraz pokażę ci na czym polegają same sztychy - oznajmiła klacz. Chwyciła jakiegoś patyka i zaczynała prezentować jak to nazwała, sztychy. Używała drewienka podobnej długości do mojego, widocznie dlatego, że prezentowanie mi włócznią sztuki walki sztyletem nie było by chyba dla niej, jak i dla mnie zbyt wygodne. Postarałam się powtórzyć ruch czekając na uwagi Yatgaar.
<Yatgaar? Dobrze robię>
Ogłoszono stan wojenny!
Od Yatgaar do Khonkha ,,Zamiana ról?"
Znów te same tereny do przebycia, jednak ten fakt był już nieco łatwiejszy z racji ich poznania. Znów te same niebo, będące planszą wiecznej wędrówki ciał niebieskich. Znów te same oddechy obok i ten sam kształt w biegu. W miarę zbliżania się na północ i zbaczania na zachód mrozy i śnieżne zaspy stawały się coraz większe i bardziej dokuczliwe, a po kilku dniach, w nieco krótszym niż wcześniej czasie, ujrzeliśmy za rogiem szczyt Gerel Uul. Wszystkim ulżyło - mimo ogromnego zmęczenia i trzęsących się nóg, pokłusowaliśmy ochoczo w tę stronę. Wcześnie zostaliśmy zauważeni, i już po chwili biegło nam na spotkanie parę koni z mnóstwem pytań cisnących się na pyski. Ech, to pospólstwo...
— Chcemy na razie odpocząć... - wydyszał władca. - Jutro wszystko będzie jasne, na razie proszę tylko o zachowanie spokoju i ustawienie na wszelki wypadek jakiejś małej bariery. - uśmiechnął się porozumiewawczo do Byorna. Hasmina i Fenrir odłączyli się już przed klanem, z początku natarczywie próbującym nawiązać kontakt. Wraz z Khonkhiem stanęliśmy bardziej na uboczu, w cieniu iglastego lasu porastającego zbocze. Jeden ostrzegawczy sygnał - uszy na potylicy - wystarczyły, by nikt więcej nie próbował zakłócać nam spokoju. Wreszcie mogliśmy w spokoju zabrać się do jedzenia.
— Myślisz, że był to dobry wybór? - spytał nagle ogier. Spojrzałam na niego kątem oka, zaskoczona ponownie zniknięciem jego dawnej absolutnej pewności, a właściwie coraz częstszym kierowaniem takich pytań do mnie.
— Z pewnością jedyny. - mruknęłam obojętnie, po czym dodałam: - Najlepiej będzie przenieść się w pobliże Dund-us.
— Myślałem o tym - i w tym punkcie krótka rozmowa się skończyła.
Zaczął w zapadać zmrok. Krążyłam samotnie w pobliżu stada, lecz pod osłoną boru, a na dodatek nowej peleryny, którą postanowiłam wypróbować, gdy ciszę przerwało równomierne ,,trzaskanie" suchego podłoża pod czyimiś kopytami. Stanęłam w miejscu, gotowa do nagłego obrotu, lecz z prawej strony nadchodził tylko czarny kształt Hankena.
— Witam szanowną Cesarzową. - rzekł potulnie, przybliżając się wciąż. - Piękna to pora, nieprawdaż?
— Owszem. Na morderstwo idealna. - odparłam beznamiętnie, gdy w moim umyśle powstawała już rozkoszna wizja.
— Jednakże - zaczął, w końcu stojąc w miejscu - ciekawi mnie to, jak mianowicie potoczyła się cała wizyta...
— A co ciebie to obchodzi? - rzuciłam chłodno.
— Myślę, że inni członkowie również będą tym zainteresowani, a trudno byłoby powiedzieć im w grupie albo rozpowiadać w pojedynkę... - No proszę, jaki odważny się znalazł.
— Wszystko okaże się jutro. - ogier już otwierał pysk, jednak po krótkim zastanowieniu zmienił zdanie.
— Podziwiam pani wyczyn tak szybkiego zdobycia zaufania Khonkha...ale wydaje mi się, że nastąpiła zamiana ról. - Zamiana ról? Prychnęłam cicho, tak, by tylko moje uszy mogły to usłyszeć, i milczałam. - To Kruk powinien kontrolować ofiarę, nie na odwrót. - Zacisnęłam zęby, i odwróciłam się powoli w jego stronę, wbijając nań stalowe spojrzenie.
— Radziłabym dobrze najpierw zająć się sobą... - kąt oka skierowałam na włócznię - ...bo ktoś może cię w tym uprzedzić.
— Nie ma po co się złościć...obowiązki wołają. - umknął tak prędko, jak się zjawił. Przynajmniej zostałam znów sama. Ale...Czy nie mogła to być prawda...? Jakie to ma jednak znaczenie, jeśli wszystko idzie dobrze? ... Co ja w ogóle chcę w ten sposób osiągnąć?
~Nazajutrz~
W dole, poniżej punktu z którego Khonkh miał wygłosić swoje oficjalne przemówienie, kłębiła się masa różnokolorowych koni, wytężających słuch, by nie uronić żadnego słowa z nowiny. Właściwie nie dziwiłam im się. Stałam obok przywódcy, niemal stykając się z nim bokiem. Ogarnęło mnie dziwne podekscytowanie.
— Jak pewnie wszyscy dobrze wiedzą, niedawno ja wraz z Yatgaar oraz dwoma innymi towarzyszami wyruszyliśmy na południe, by spotkać się z przebywającym tam stadem. Niestety, nie spotkaliśmy się tam z miłym przyjęciem i byliśmy zmuszeni do użycia bardziej drastycznych środków. Mimo wszystko - kontynuował niestrudzenie - nie przyniosło to efektów. Dlatego też muszę ogłosić...że rozpoczęła się wojna.
<Khonkh? Co też poczyni władca m...stada? XD>
Od Yatgaar do Valentii ,,Ogłoszenia parafialne"
— Popołudniu wszystko się okaże. - odparłam dość tajemniczo, lecz obojętnym tonem i odwróciłam się na pęcinie, odchodząc parę kroków dalej, i znów zabrałam się do wygrzebywania spod śniegu czegokolwiek. Wycieńczona mimo wszystko po długiej podróży, nie zwracałam zbytniej uwagi na mijanie cennych ułamków życia. Ranek przechodził powoli, znikając za horyzontem kolejnych pór dnia. W stadzie panowała raczej przyjemna atmosfera, czasem ukradkiem rzucano krótkie spojrzenia w stronę członków poselstwa; tylko między nimi dało się zauważyć napięcie. Gdy kula słoneczna zaczęła już przygotowywać się niespiesznie do snu, czyliż staczać się po firmamencie, Khonkh podszedł do mnie.
— Będziecie mi towarzyszyć przy ogłoszeniu nowiny. - rzekł z napięciem. W pamięci mimo wszystko od razu zapłonęło mi wspomnienie rozmowy z Hankenem.*
— A skąd to wiesz? - odparowałam. Ogier spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
— Coś cię ugryzło? - spytał powoli. Potrząsnęłam tylko grzywą i odpowiedziałam:
— Już dobra. - Ruszyłam do wyznaczonego miejsca, chociaż zostało jeszcze sporo czasu i popadłam w głębokie zamyślenie, z którego wyrwał mnie dopiero nadchodzący ogier.
— Gotowa? - szepnął. Pokiwałam jedynie głową.
— Jak pewnie wszyscy dobrze wiedzą, niedawno ja wraz z Yatgaar oraz dwoma innymi towarzyszami wyruszyliśmy na południe, by spotkać się z przebywającym tam stadem. Niestety, nie spotkaliśmy się tam z miłym przyjęciem i byliśmy zmuszeni do użycia bardziej drastycznych środków. Mimo wszystko - kontynuował niestrudzenie - nie przyniosło to efektów. Dlatego też muszę ogłosić...że rozpoczęła się wojna.
<Valentia?>
*Wyjaśnienie w: Od Yatgaar do Khonkha ,,Zamiana ról?"
Od Valentii do Khonkha ,,Młody koń"
- Żeby zasypiać na zimnie? –pokręciłam głową, ale z każdą chwilą wydawało mi się że ogier nie spał, tylko był nie przytomny. Zabrałam go ze sobą. Stanowił lekki ciężar, niosłam go przecież na plecach, dotarłam do mojego ulubionego miejsca. Dużego drzewa. Położyłam go pod nim, na miejscu wolnym od jakiegokolwiek błota czy brudu. Westchnęłam, może to ten sam koń co mnie śledził? Miejmy nadzieję, bo nie chcę żeby się okazało że to jednak jakiś zabójca.. moje myśli były coraz bardziej dziwne. Ciekawe czy ten nastolatek wędrował tu za nami aż tu, do Gerel Uul. Sama byłam trochę zmęczona, postanowiłam poczekać z zawiadomieniem Khonkha, niech najpierw ten ogier się obudzi.
Nie wiedziałam właściwie co robić i myśleć, wreszcie postanowiłam.
- Zaadoptuję go.. –szepnęłam do siebie i delikatny uśmiech zagościł na mojej twarzy. Przez chwilę go oglądałam, czy nie ma ran. I się pomyliłam, na lewym oku widniała długa szrama. Twarz młodzika była we krwi. Przez chwilę oszołomiona po prostu stałam i zastanawiałam się czy nie jest za późno. Ale ogier oddychał. Nie wiedziałam co robić… Muszę kogoś znaleźć.. Zostawiłam nastolatka pod drzewem i przyłożyłam liście. Pewnie nie zadziała, ale lepiej działać.
Jak na złość nikogo nie było, wróciłam do nastolatka, poruszył się! Wwiercałam się w niego swoimi oczami, czekając aż się obudzi. Wreszcie otworzył oczy. Staliśmy tak patrząc na siebie. Ta chwila milczenia był dziwna. Postanowiłam coś powiedzieć,
- Jak się nazywasz? I co tu robisz? –ton mojego głosu był zbyt surowy więc go złagodziłam.
Następna chwila ciszy.
- Nazywam się Eragon –nastolatek poruszył się nie spokojnie.
- Jestem Valentia, ale chwila.. nie odpowiedziałeś na pytanie: Co tu robisz? –zmrużyłam oczy.
- Ja.. eem.. szedłem za.. za tym.. całym stadem.. albo Klanem.. i chciałem do ciebie podejść i poprosić o pomoc.. ale po ostatnich wydarzeniach.. zbyt bałem się podejść.
Stałam się mniej podejrzliwa i zrobiłam troskliwą minę.
- A czego tu szukasz? Chcesz.. tu zostać..?
- Ja bym chciał.. tylko nie wiem jak.. –zakłopotany obrócił głowę.
- Ja mogę cię adoptować –uśmiechnęłam się.
- Naprawdę? –w oczach Eragona zabłysły iskierki.
- Naprawdę, ale teraz chodź trzeba znaleźć pomoc.. Masz przecież rozciętą głowę.. raczej oko. Kto Ci to zrobił? – czekałam przez chwilę na odpowiedź, ale widocznie zdradzenie tej tajemnicy przyjdzie z czasem.
- Ja nie mam rozciętej głowy.. To było dawno.. mam już tam bliznę, a krew jest już stara..
Przez chwilę stałam wrośnięta w ziemię. Brawo, co ja mam ze wzrokiem. Westchnęłam przeciągle i powiedziałam:
- Jak tak, to trzeba Ci to zmyć – i bez słowa poprowadziłam Eragona do nie zamarzniętego jeziorka.
- Zostawiam Ciebie na chwilę idę do przywódcy.. I zmyj to.. –odeszłam, miałam mętlik w głowie. Choć cieszyłam się z adopcji tego ogierka to w sumie nie byłam do końca pewna czy sobie z nim poradzę. Postanowiłam być optymistą, co z trudem mi czasem przychodziło. Po krótkim czasie odnalazłam Khonkha. Podeszłam i powiedziałam:
- Cześć Khonkh, mam sprawę..
- Jaką?
- Chodzi o to, że znalazłam jakiegoś młodego ogiera.. Nazywa się Eragon.. Prosiłabym o możliwość adoptowania go.. Tylko.. zastanawiam się czy ma dobre cele, bo śledził nas bardzo długo.. coć mam nadzieję że się zgodzisz.. –popatrzyłam poważnie na ogiera.
<Khonkh? Jak zwykle dialog z innym koniem na końcuuu D: >
Nowy nauczyciel samoobrony - Eragon!
- Rasa: Knabstrup
- Wygląd: Oczywiście jest srokaty, ma szpiczaste uszy. Umięśniony, na pierwszy rzut oka tego nie widać. Ma smukły pysk i brązowe oczy. Ma małą bliznę na lewym oku, przez to jest ślepy. Na szyi po prawej stronie ma malunek orła
- Znaki charakterystyczne: Blizna na oku.
- Wzrost: Ok. 155 cm
- Waga: 510 kg
9.01.2018
Od Bush Brave'a do Tenebris "Choinkowa niespodzianka"
***
-Brave, prezenty - obudziła mnie delikatnym kopnięciem Tenebris.
-Wielka mi niespodzianka - przewróciłem oczami.
-Zobacz co dostała... - zaczęła moja podopieczna, ale jej przerwałem.
-To ty już otworzyłaś prezenty? Ja czekałem do rana - bez skrupułów wtargnąłem w środek jej zdania.
-Noo- przeciągnęła ostatnią literę klacz.
-Mogłem się tego spodziewać... - westchnąłem ciężko.
-Tylko nie płacz. Przyniósłam ci twoje prezenty - rzekła pewnie Tenebris.
-Dziękuję ci łaskawcze. Czy ty uważasz, że jestem niepełnosprawny i nie potrafię sam ich wziąć?-spytałem z przekąsem.
-A żebyś wiedział - odparła lekceważącym tonem.
-A żebyś ty się zaraz nie dowiedziała na ile mogę cię zlać - zdenerwowałem się. - Ale dobra, mów co dostałaś.
-Taki o, - wyciągnęła jakąś broń - mieczyk.
-To jest sztylet moja droga - poprawiłem ją.
-No niech ci będzie. Ale wracając do rzeczy nie musisz mi już dawać żadnej broni. - postarałem się uśmiechnąć - No i jeszcze dużą piłkę. Nie do końca wiem do czego służy, ale to sprawdzę.
-Do zabawy, bo do czego innego - odpowiedziałem na nie zadane jeszcze pytanie.
-Nigdy się nie bawiłam - wzruszyła ramionami nastolatka.
-Co proszę?-spytałem zdziwiony.
-Doskosnale słyszałeś. A ty co dostałeś? - szybko zmieniła temat klacz.
-Tarczę, płyn do przedłużania żywotności ekwipunku i przepustkę do świty - przeczytałem karteczki dołączone do przedmiotów. - Mogłabyś nasmarować mi tym sztylet? -rzuciłem jej buteleczkę. - Ja idę do Khonkha po to stanowisko.
Nie czekając na zgodę nastolatki udałem się do przywódcy z papierem.
-A więc dobrze, skoro ten kto roznosi prezenty uważa, że jesteś godzien awansu, dam ci stanowisko Dowódcy Morderców. Zobaczymy jak się sprawisz.
8.01.2018
Od Khonkha do U'schii "Świadek"
- Witaj, U'schia. Co ci się stało?- spytałem.
- Nic, po prostu nie najlepiej spałam ostatniej nocy- odparła klacz.
- Rozumiem. A właściwie to gdzie spałaś? Teraz sobie przypominam, że nie widziałem cię tutaj wieczorem nigdzie.
- Zasnęłam zupełnie nagle i nie zdążyłam wrócić. Dość zabawna sytuacja- wyjaśniła klacz.
- Rzeczywiście- powiedziałem, lekko się uśmiechając.- A jak ci się udał spacer?- zapytałem po chwili.
- Wszystko było super, dopóki... nie stałam się świadkiem... czegoś dziwnego- powiedziała klacz. Wyglądała, jakby chciała mi coś przekazać, ale nie potrafiła, tego wytłumaczyć.
- Świadkiem czegoś? Mów jaśniej, bo zaczynam się niepokoić- odparłem mocno zdziwiony.
- Ale czy mogłabym najpierw coś zjeść? Jestem strasznie głodna- powiedziała U'schia. Sprawiała wrażenie lekko zagubionej, niepewnej czegoś.
- Oczywiście- odparłem, po czym zaprowadziłem ją w miejsce, gdzie udało mi się znaleźć wcześniej nieco pożywienia.
- Jak już będziesz gotowa to opowiesz mi wszystko, czego byłaś świadkiem, dobrze?- spytałem. W odpowiedzi klacz niepewnie pokiwała głową.
<Uschia? Wybacz, ze tylko takie coś, ale miałam mało czasu>
Od Khonkha do Yatgaar "Trasa powrotna"
- Zatem wojna- powiedziałem. Zbyt cicho, aby usłyszały mnie oddalające się konie, ale dość głośno, by słyszeli mnie wszyscy moi towarzysze. Fenrir i Hasmina spojrzeli na mnie z niedowierzaniem, a nawet lekkim lękiem.
- Więc jesteś zdecydowany- usłyszałem za sobą chłodny głos. Odwróciłem się i stanąłem oko w oko z Yatgaar, która nadal trzymała swą włócznie gotową do użycia.
- Nie pozostawili nam innego wyboru- odparłem, choć Yatgaar wcale nie prosiła mnie o wyjaśnienia. Mimo to czułem się zobowiązany wytłumaczyć przed nią swoje postępowanie. W końcu zawsze dowiadywała się wielu rzeczy, których wiedzieć nie powinna wcześniej niż inni.
- Wracamy do klanu. Trzeba odpowiednio się przygotować. Musimy pokonać czekającą nas drogę jeszcze szybciej, niż kiedy kierowaliśmy się w tę stronę. Czas jest obecnie naszym wrogiem- powiedziałem. Na pyskach Fenrira i Hasminy widziałem wiele pytań, ale żadne z nich nic nie powiedziało. Zaś z miny Yatgaar nie dało się niczego odczytać. Jak zawsze nieodgadniona- pomyślałem, przechodząc obok niej.
- Tym razem będziemy po prostu każdą możliwą chwilę przeznaczać na przebywanie trasy powrotnej. Bez względu na porę dnia. Ja oraz Yatgaar biegniemy z przodu, wasza dwójka z tyłu. Bądźcie czujni- dodałem jeszcze, po czym ruszyłem przed siebie. Biegłem dość szybko, choć nie był to szczyt moich możliwości. Obecnie jednak nie mogłem sobie pozwolić na więcej, ze względu na zmęczenie nas wszystkich. Dlatego też stosunkowo szybko zatrzymałem się na krótki odpoczynek. Fenrir i Hasmina byli nieco bardziej wypoczęci, dlatego zaoferowali, że będą pełnić wartę jako pierwsi. Wraz z Yatgaar przystaliśmy na ich propozycję. Oddaliliśmy się nieco, aż znaleźliśmy miejsce odpowiednie do odpoczynku.
- Czy mi się wydaje, czy też od samego początku miałeś po prostu zamiar zagarnąć te tereny bez względu na to, z czym się to wiąże?- spytała klacz, gdy już byliśmy poza zasięgiem słuchu naszych towarzyszy.
- Czy mi się wydaje, czy właśnie na tym polega zdobywanie nowych terenów, kiedy twój klan stale się powiększa?- odpowiedziałem pytaniem na pytanie, uśmiechając się lekko.
<Yatgaar?>
Od Khokha do Marabell "Wyraźne ślady"
- Wypatrujmy też jakichś śladów. Zamieć pewnie i tak wszystko zasypała, ale warto dokładnie obserwować otoczenie- powiedziałem. Marabell skinęła głową na znak, że rozumie. Wokół panowała niemal idealna cisza, którą przerywał tylko dmący ile sił wiatr.
- Mam nadzieję, że szybko odnajdziemy drogę powrotną- powiedziała klacz.
- Ja także. Klan nie może pozostać zbyt długo tak nagle bez przywódcy- odparłem.
- Nie mogliśmy odejść daleko...- nie byłem pewien, czy Marabell powiedziała to bardziej do mnie, czy do siebie. W końcu przestaliśmy rozmawiać, skupieni na próbie znalezienie drogi powrotnej. Wtem moją uwagę zwróciły wyraźnie odciśnięte na śniegu ślady. Kiedy podszedłem bliżej, aż zaparło mi dech. Od razu rozpoznałem, do kogo one należą.
- Co się stało?- spytała Marabell, kierując się w moją stronę. Musiała widzieć moją zszokowaną i przejętą minę.
- Wilki- rzuciłem krótko. Klacz podeszła i także spojrzała na ślady.
- Faktycznie...- powiedziała bardzo przejęta Marabell.
- W dodatku, sądząc po wyglądzie śladów, musiały one powstać niedawno. Inaczej zostałyby zasypane- powiedziałem.
- To znaczy, że ich właściciele nadal mogą być w pobliżu- odgadła Marabell, kończąc za mnie moją wypowiedź. Spojrzeliśmy po sobie z przejęciem.
- Musimy uważać. I ostrzec stado, kiedy już do niego wrócimy- odparłem, po czym bez zwłoki ruszyłem w drogę. Klacz podążyła za mną.
- Rozglądajmy się na wszystkie strony i nasłuchujmy- dodałem po chwili. Marabell pokiwała głową. Ponownie wokół zapanowała cisza, ale tym razem zdawała się ona być nasycona czymś w rodzaju złowrogiego oczekiwania. Od momentu natknięcia się na ślady wilków nachodziły mnie właśnie takie myśli, ale starałem się je odganiać. W końcu naszym priorytetem było teraz odnalezienie drogi do stada. Bezpiecznej drogi do stada.
<Marabell?>
Od Bush Brave'a do Yatgaar ,,Święta, święta, i po świętach, a to już Nowy Rok"
- Możemy już wracać. - mruknąłem, żeby nie ciągnąć tematu pomocy innym.
- W takim razie chodźmy. - uśmiechnęła się Yatgaar, która nie zwróciła większej uwagi na mój ton.
***
Po świętach kontynuowaliśmy marsz w stronę Gerel Uul. Byłem trochę zmęczony zabawą, uroczystościami religijnymi i innymi takimi rzeczami związanymi z obchodzeniem tego dnia. Dzięki Bogu wszystko zwieńczały prezenty. Czatowałem całą noc pod choinką, ale w pewnym momencie usłyszałem jakieś odgłosy i sporo oddaliłem się od świątecznego drzewka. Okazało się, że w okolicy nie ma nikogo oprócz koni i robaków, więc wróciłem do ozdobionej rośliny. Stety, a może niestety, pod choinką leżał już szereg ułożonych, kolorowych prezentów. Z trudem powstrzymałem się przed otworzeniem barwnych pakunków i wzmagając się z pokusą, usunąłem.
***
-Brave, prezenty - obudziła mnie delikatnym kopnięciem Tenebris.
-Wielka mi niespodzianka - przewróciłem oczami.
-Zobacz co dostała... - zaczęła moja podopieczna, ale jej przerwałem.
-To ty już otworzyłaś prezenty? Ja czekałem do rana - bez skrupułów wtargnąłem w środek jej zdania.
-Noo- przeciągnęła ostatnią literę klacz.
-Mogłem się tego spodziewać... - westchnąłem ciężko.
-Tylko nie płacz. Przyniósłam ci twoje prezenty - rzekła pewnie Tenebris.
-Dziękuję ci łaskawcze. Czy ty uważasz, że jestem niepełnosprawny i nie potrafię sam ich wziąć?-spytałem z przekąsem.
-A żebyś wiedział - odparła lekceważącym tonem.
-A żebyś ty się zaraz nie dowiedziała na ile mogę cię zlać - zdenerwowałem się. - Ale dobra, mów co dostałaś.
-Taki o, - wyciągnęła jakąś broń - mieczyk.
-To jest sztylet moja droga - poprawiłem ją.
-No niech ci będzie. Ale wracając do rzeczy nie musisz mi już dawać żadnej broni. - postarałem się uśmiechnąć - No i jeszcze dużą piłkę. Nie do końca wiem do czego służy, ale to sprawdzę.
-Do zabawy, bo do czego innego - odpowiedziałem na nie zadane jeszcze pytanie.
-Nigdy się nie bawiłam - wzruszyła ramionami nastolatka.
Otworzyłem swoje prezenty. Były to tarcza, płyn i kartka. Do dwóch ostatnich rzeczy były przyczepione karteczki. Ciecz miała służyć do wydłużania żywotności ekwipunku, a papier miał być przepustką do świty.
***
Wędrówka na Gerel Uul minęła bardzo szybko. Chwila i już byliśmy na szczycie. Dobra, przesadziłem. Kilka dni przed Nowym Rokiem dotarliśmy do bazy. Od razu zaczęliśmy przygotowania. Święto to było połączeniem zabawy i modlitwy. Część koni zajmowała się przygotowaniem jednej części, a druga drugiej. Khonkh oczywiście rządził. Marbell mu pomagała nadzorując przygotowania. Ja, Cherry, Tarnos, Mikado, Kasja, Valentia, Byorn, Fenrir, Hasmina i Kirk mieliśmy się zająć częścią rozrywkową. Wszystkie ogiery znosiły kamienie na stół z jedzeniem, a klacze zbierały przekąski. Wszystko poszło niespodziewanie szybko. Cherry zaproponowała, żeby ozdobić teren przeznaczony do tańców i zabawy. Ktoś rzucił też, aby sporządzić listę osób zaangażowanych w zabawę. Tak więc zwolniono mnie od ozdabiania wyższych skał szyszkami, wieńcami i innymi gadżetami. Musiałem za to ogarnąć funkcje dotyczące rozrywki. Nie wiedziałem co robić, więc zacząłem notować na jakimś kawałku skały, białym kamieniem zostawiającym na niej ślad.
CHÓR (śpiewanie)
Cherry, Kasja, Linda, Keeper, Hasmina, Dorian
PILNOWANIE POŻĄDKU I OCHRONA STADA
Bush Brave, Byorn, Fenrir, Mikado, Kirk, Grey, Yatgaar
POMOC W RAZIE USZKODZENIA CIAŁA
Marbell, U'schia
Każdy zgodził się na swoją funkcję. Pilnowanie żeby każdy wypełniał swoje zadanie należało również do moich obowiązków.
***
Khonkh podszedł pewnym krokiem do ołtarza znajdującego się na płaskim głazie, skłonił się i zaczął modlitwę.
-Panie, wielki Arocie. Ty dajesz nam dobrobyt i zsyłasz na nas klęski gdy nie jesteśmy posłuszni twojej woli. Pozwoliłeś nam bezpiecznie przetrwać ten rok i pozwoliłeś dziękować ci po raz kolejny za podarowane nam dobra. Składamy ci ofiarę jako podziękowanie za twoją łaskę i cierpliwość do nas, grzesznych istot. Zważając na nasze oddanie tobie spraw, aby kolejny rok był pełen twoich działań i twojej łaski - zakończył.
-Prosimy cię Arocie, zlituj się nad nami - powiedziała reszta stada.
Khonkh wziął nazbierane rośliny i rzucił je ze szczytu. Każdy musiał się ukłonić i w tej pozycji powtarzać to co inni.
-Przyjmij tę ofiarę jako podziękowanie za twoje dobro oraz prośbę o rok pełen twojej obecności.
***
Po modlitwie i posiłku przyszedł czas na zabawę. Miałem swoją wartę jako pierwszy. Był ze mną też Fenrir. Po pilnowaniu stada przez przeznaczony mi czas przyszła pora na zmianę. Fenrira miał zmienić Byorn, a mnie Yatgaar.
<Yatgaar? Coś się stanie?>
Wyniki z losów
Jutro kończy się również ostatecznie termin przyjmowania przeze mnie opowiadań eventowych.
- Zaletami są: większa dokładność i precyzyjność, możliwość przeprowadzania w miarę uczciwych walk, no i każdy lubi, jak mu tam procenty rosną :3 Wadą może być fakt, że nie da się tu ,,rozpisać", no i podliczanie tego wszystkiego...(Ale to oczywiście odczucie zarezerwowane dla admina)
- Wygląda to mniej więcej w ten sposób: dostajemy do podzielenia na podane umiejętności <X punktów>.
- Zapewne będziemy mogli je zdobywać w eventach i podczas specjalnych treningów.
- Tylko co one dają? Oczywiście szacunek i zwycięstwa w walkach, ale prawdopodobnie także większe szanse na liczne potomstwo i bonusy.
- W zamian za taką formę, jaką mają teraz, zostanie dodany w formularzu punkt: ,,Umiejętności dodatkowe"
Mała uwaga. Czy 3/4 członków ma zepsute bądź skonfiskowane elektroniki?! Przepraszam, ale boli mnie to, mam wrażenie, że nikogo to nie obchodziło. Może którykolwiek pamięta bądź choćby widział post o prezentach mikołajowych dla członków. Polecenie było jasne, a przynajmniej tak mi się wydaje - zgłaszać się po prezenty na pocztę. Napisanie 6-7 słów: ,,Przyjmuję prezenty/Nie przyjmuję prezentów, ..." Szkoła nie jest dla takiej czynności wytłumaczeniem! Chyba, że to, co powyżej dużymi literami...A do tej pory...cóż. Cisza, pustka i cztery litery. Naprawdę, nie jestem wróżbitą Maciejem - jeżeli proszę o powiadomienie mnie, to oczekuję, że członkowie będą to mieli w głowie, a nie gdzieś poniżej. Milczenie nic dobrego nam nie daje. Proszę. Przepraszam. Dziękuję...
Proszę o zgłaszanie się na pocztę w razie takiej potrzeby. Jeszcze raz - szczęśliwego Nowego Roku!
Od U'schii do Khonkha ,,Podsłuch"
- Cała większość obywateli po naszej stronie, poza tym imię tego szczura mówi wszystko. Nikt nie da się nabrać, że jest spokojnym barankiem—usłyszałam.
- Ech ta rzeczywistość, miła to dla nich nie jest- powiedział ktoś kąśliwie.
- Zmywamy się, plan już znacie.
Poczekałam jeszcze chwilę, tracąc nadzieję, że ich przejrzę i próbowałam w głowie złożyć wszystko do kupy. Chwilę później głowa sama osunęła mi się na zimny śnieg i zasnęłam w dość niekorzystnej pozycji.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>Następnego dnia
Otwierając powieki, poczułam mocny ból. Próbowałam wstać, lecz męczyłam się na marne. Westchnęłam, próbując zebrać myśli. Dalej nie mogąc złączyć wczorajszej historii w całą układankę, w końcu się dźwignęłam. Nagle zrozumiałam, dlaczego paraliżuje mnie ból. Poprzedniej nocy przecież zmorzył mnie sen, zanim zdążyłam się do niego „ustawić”.
- No to pięknie — pomyślałam — Świetnie rozpoczęty dzień.
I zaczęłam się powolnym ruchem kierować w stronę stada.
<Khonkh?>
7.01.2018
Od Yatgaar do Khonkha ,,I płaszczyk spadł"
Sadziliśmy do przodu długimi skokami, wyrywając do przodu z całej siły, pokładając wszelkie nadzieje w ucieczce. Piana zaczęła spływać mi po pysku, sierść skleiła się od potu mimo mrozu. Kilometr za kilometrem a napastnicy nie odpuszczali. Wkrótce ciszę wypełnioną jedynie naszymi chrapliwymi oddechami zaczął przerywać ledwo słyszalny tętent kopyt. Po chwili myślenia wywnioskowałam z niego kilku napastników, których liczba nie mogła przekraczać sześciu. Na horyzoncie raz to majaczał cienki, ciemny pasek nadziei, raz znikał, i nie można było być tego pewnym.
Wtem do dobiegającego z tyłu wrogiego w tym momencie dźwięku dołączył kolejny, z boku. Zamierzają nas osaczyć? - sytuacja była co najmniej niebezpieczna, ale jakoś nie potrafiłam się tym martwić, biegnąc u boku ogiera z włócznią zatkniętą za pas, grożącą nocy, i rozwianą grzywą.
- Hola! - dotarł do nas krzyk, mocno zniekształcony przez pęd, ale głos niby znajomy. Przymknęłam powieki, analizując swoje położenie. Wróg miałby tak wołać do swojej ofiary, by podstępem zmusić ją do zaprzestania ucieczki?...Nie, tych półgłówków w przeciwieństwie do Yatgaar i frakcji Kruczych Cieni na to nie stać. - zatrzymałam się więc gwałtownie o sekundy przed władcą, równocześnie rżąc przenikliwie, ostrzegawczo, w razie wrogiej postawy nieznajomych. Jednak z księżycowej poświaty wyłoniły się jeno dwie niezbyt wysokie sylwetki Fenrira i Hasminy. Zdążyłam jeszcze zauważyć, iż dokładnie przeciwników było pięciu, podążających tuż za nami, gdy ogier wykrzyknął, podbiegając do nas wraz z klaczą:
- Khonkh! - nie dane mu było wypowiedzieć nic więcej, bowiem na to słowo po chwili ,,przewodnik" grupy stanął jak wryty, a wraz z nim cała czeladź. No tak, to imię nadal najwyraźniej robiło furorę. Świetlista tarcza, która wyszła właśnie zza chmur, odsłoniła przywódcę stada z kilkoma pachołkami. Zastanawiał się krótko, cały czas z wzrokiem skoncentrowanym na nas.
- Ty...! - rzekł wreszcie, kładąc uszy na potylicy. - Tak chcemy grać? Zagarnąć chciałeś przemocą ziemie sprawiedliwym rozlewem krwi zdobyte?* Imiona równie szybko się rozchodzą, jak czyny. - uśmiechając się, wymruczał zdanie na koniec, gdy jeden z jego towarzyszy zerwał się już do przodu z gniewnymi ślepiami. Błyskawicznie stanęłam dęba, z odgłosem bardziej przypominającym wycie niż rżenie końskie, prezentując w całej krasie jak najlepiej to, co mogłam mu zafundować. To powstrzymało wnet jego zapędy. Na moment spojrzenia moje i Khonkha spotkały się, lecz szybko uciekły z niewiadomej przyczyny.
- Przetrzebieni! - wrzasnął przywódca, przewiercając niemal poselstwo na wylot.
- Zdradzeni! - odparował z wściekłością władca. - Równie szybko rozchodzą się zdrady, jak i imiona. I radziłbym ci, tchórzu, czasem poużywać mózgu. - nastało długie milczenie, podczas którego ogier próbował jakby na siłę zdusić w sobie wzbierającą furię.
- Śmierć przyjdzie po ciebie tylko od tych kopyt. Kto spokój dobrobytu rządzących zagłusza, ten nie pozostaje wśród żywych. Chciałeś wojny...i zostaniesz zgnieciony. - uśmiechnął się półgębkiem, po czym zaczął zbierać się do odejścia. Grupa pocwałowała w swoją stronę. Wojna.
<Khonkh? Wracamy?XD Też ch*jowe takie opko...>
*,,Stepy południa polityczną planszą i cudowną krainą zarazem", ok. 1860 r., miano autora nieznane.
Od Valentii do Yatgaar ,,Łaknąca wiedzy"
=======Następnego Dnia=======
Obudziłam się, ze strachem zauważyłam że zasnęłam na śniegu. Nagle przed moim pyskiem pojawiła się czyjaś głowa, źrebaka lub nastolatka. W jednej chwili źrebo – nastolatek uciekł nie zostawiając za sobą żadnych śladów, zamazało je przy biegu. Ten dzień robił się naprawdę dziwny.
Postanowiłam pójść do Yatgaar, w końcu była drugim, po Khonkhu koniem którego w ogóle znałam. Posępniałam, no tak, jaki koń taki charakter. Westchnęłam długo i przeciągle i poszłam szukać klaczy. Po jakimś czasie zauważyłam ją i pozdrowiłam ją:
- Cześć Yatgaar, masz chwilkę? –zapytałam.
- Tak, o co chodzi? – Popatrzyłam na klacz i wydusiłam z trudem-
- Mogłabyś mi nie co opowiedzieć o klanie..? Co się teraz dzieje.. i w ogóle..?
<Yatgaar?> (Sorry że tak mało dialogów ale jeszcze się uczę tak jakby ,,pisać” za kogoś)>