Wkrótce z Khonkhiem rozdzieliliśmy się. Wpierw postanowiłam przeprowadzić rewizję całego swojego ekwipunku, by w każdej chwili był gotowy przejść na wylot przez czyjeś gardło. Wzdychając, chwyciłam zębami za gruby kawałek materiału od paska i jednym, zdecydowanym szarpnięciem rozwiązałam węzeł, uwalniając wraz z nim włócznię. Wyciągnęłam również na światło dzienne ciemną, aksamitną pelerynę ze skrytki pomiędzy dwoma grubymi korzeniami wystającymi ponad powierzchnię ziemi, po czym wytrzepałam ją kilka razy z nagromadzonej ziemi i brudu. Całkiem nowa, nieużywana, w dobrym stanie, nie muszę się nią przejmować. Pas również świetnie się trzymał. Niestety, broń miała już swoje lata, choć wciąż mi służyła bez jednego zająknięcia. Przebijała tyle pełnych krwi ciał...Prześlizgnęłam wzrokiem po ostrzu i drzewcu, po czym zaczęłam wołać Grey. Wreszcie klacz przybiegła na me wezwanie i prawie bez mojego udziału zawiązała znów elegancki węzeł na moim grzbiecie.
— Czy to już wszystko, pani? - dodała jakimś uniżonym tonem, który jednak miły był dla mych uszu.
— Tak, dziękuję. - odparłam.
Niedługo już miała rozpocząć się popołudniowa narada. Zeszłam niżej, bliżej stada, i przez chwilę przypatrywałam się ich czynnościom. Większość dyskutowała przyciszonymi głosami o wojnie, prezentowała swój ekwipunek, ogólnie rzecz biorąc przerodziła się ona pewnie w temat plotek na najbliższe miesiące. W oddali na stoku dojrzałam sylwetki dwóch koni, zapewne wypełniających swoją wartą. Zaskakujący był jednak przede wszystkim fakt, że wielu pozostałych członków równocześnie zajmowało się budową swego rodzaju fortyfikacji - zupełnie niepotrzebnych. Gdyby wróg był na tyle głupi, by teraz przypuścić atak, cała ta walka nie byłaby potrzebna. Kopnęłam od niechcenia grudę śniegu i ruszyłam w stronę władcy.
— Idziemy? - spytałam.
— Właśnie miałem zamiar cię zawołać. - uśmiechnął się i podążył w odwrotnym kierunku, na znajdującą się wyżej małą polankę. Prawie wszyscy czekali już tam na rozpoczęcie narady.
— Witam was serdecznie, moi drodzy. Jak wiecie, musimy omówić ważną kwestię, więc prosiłbym wszystkich o skupienie. - włączyła się urzędowa mowa...jak czegoś zaraz nie zrobię...to zdechnę tu i teraz.
— Co mamy pierwsze w planach? - mruknęłam, byleby przerwać tę pasję, zwłaszcza, że Hanken wpatrywał się we mnie jak w ducha.
— Cóż...powinniśmy zdecydować, gdzie chcemy założyć bazę. - wyjaśnił Khonkh.
— Myślę, że tutaj będzie dobrze. - zasugerowała wpierw Hasmina.
— Chciałbym wysłuchać przede wszystkim opinii Yatgaar. - ogier uśmiechnął się do mnie delikatnie. Odchrząknęłam krótko.
— Stawiam na okolice Dund-Us. - większość uczestników była tym bynajmniej zaskoczona, lecz przywódca już się do tego przyzwyczaił. Podobnie jak ja. - W pobliżu znajdziemy sporo broni, wcześniej do przekroczenia mamy również rzekę, miejsce do uzupełnienia zapasów. Mamy też niedaleko jezioro, wiele dróg ewakuacyjnych i krótszą trasę wojsk do przebycia. Tutaj naszym jedynym atutem są góry, występujące również tam. - zakończyłam spokojnie, czekając na reakcję.
Po długiej, dość burzliwej dyskusji, stanęło na tym, że stado przeniesie się we wskazane miejsce, a zaatakujemy zaraz po dotarciu. W bazie zostanie tylko piątka koni, by zgarnąć niedobitków, strategię ustalimy dzień przed bitwą. Jeszcze tylko parę planów awaryjnych i...
— To wszystko. Bardzo wam dziękuję...możemy się rozejść i uczcić to! - rzekł radosnym, dodającym sił i mi, tonem gniadosz. Hankenowi jednak wyraźnie przeszkadzał fakt, że podsuwałam dowódcy szczere, dobre pomysły. Namieszać umiał. Trzeba będzie wreszcie wyjaśnić mu, z kim zadziera. Odeszłam na bok, znów zajmując się wygrzebywaniem jedzenia, do czasu, aż zauważyłam zbliżającego się bezszelestnie Khonkha. Stado musiało już wiedzieć to, co było przeznaczone dla ich uszu.
— Nie udało ci się. - mruknęłam z uśmiechem. Udając obrażonego, ogier sypnął na mnie trochę śniegu z zaspy. Bez wahania mu oddałam, jednak wymianę ciosów przerwała wiewiórka, która zniknęła w pewnym momencie w plątaninie koron drzew.
— Tylko sam diabeł byłby w stanie to zrobić. - rzekł, przyglądając mi się uważnie. Diabeł miałby mnie przestraszyć? Phi!...coś gorszego od samego szatana... - potrząsnęłam głową, sprawnie wyrzucając resztę myśli na bruk, gdy koń dodał z entuzjazmem: - Ścigamy się w dół zbocza? - spojrzałam na niego wpierw z niepewnością i zdziwieniem, po czym w moim oku zabłysła iskierka. Błyskawicznie ustawiłam się na linii startu. Takie pomysły z jego strony były rzadkością. Na chwilę tylko wizja Hankena przerwała tę pasję...ale tumanów puchu wzbijających się nagle spod kopyt nic nie było w stanie zatrzymać. Raz pędziliśmy obok siebie w szalonym tempie, to jedno wyprzedzało na oka mgnienie drugie. O włos mijaliśmy w szalonym slalomie pnie, wpadaliśmy w zaspy, świat wirował wokół, niczym płatki śniegu w powietrzu. Karkołomny bieg w każdej chwili groził zwyczajną kontuzją lub kalectwem.
A mimo to...czułam się bezpieczna.
<CDN>
TAM DAM DAM!!! XD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!