- Skoro to jeszcze źrebię, oczywiste, że ktoś musi się nim zająć. Jednak jeśli faktycznie szedł za nami przez tak długi czas, a teraz chce dołączyć, to należy zachować wszelką ostrożność. W końcu nastały dość niepewne czasy. Jak już jednak wspomniałem, nie możemy go zostawić bez opieki. Skoro chcesz, możesz się nim zająć, ale jednocześnie to na tobie będzie głównie spoczywać odpowiedzialność nie tylko za opiekę nad nim, ale i obserwowanie, czy nie jest na przykład szpiegiem- mówiłem przyjaznym i lekkim tonem. Byłem raczej przekonany, że najczarniejszy scenariusz się nie sprawdzi. Valentia spojrzała na mnie jednak z obawą i niedowierzaniem.
- Jak to? To znaczy, mi też coś takiego przeszło przez myśl, ale sądzisz, że naprawdę mógłby próbować nam jakoś zaszkodzić? Zwykły nastolatek?- z jednej strony klacz wyrażała się sceptycznie co do tego, czy źrebię mogłoby być dla nas kimś niebezpiecznym, z drugiej jednak słyszałem w jej głosie obawę.
- Cóż, na wojnie i w miłości wszystkie chwyty są dozwolone. Mimo to wątpię, aby ktoś posunął się do czegoś takiego. Nastolatek sam ma nikłe szanse na powodzenie podczas takiej misji, a jeśli miałby wspólników, na pewno szybko byśmy ich wykryli. Dlatego z chęcią przyjmę go do naszego stada i pozwolę ci go adoptować, tylko musisz mi go przedstawić- spróbowałem uspokoić zdenerwowaną Valentię. Powiedziałem zresztą tylko to, co sam uważałem za słuszne.
- Tak, oczywiście, zaprowadzę cię do niego- odparła klacz i ruszyła, a ja zaraz za nią. Po krótkiej chwili zrównaliśmy się ze sobą.
- Czyli teraz zostawiłaś go samego? Czy może ktoś z nim jest?- spytałem, aby się upewnić.
- Jest sam, bo nie miałam za bardzo możliwości znalezienia mu opieki. Poza tym, znalazłam go nieprzytomnego, więc przez długi czas musiałam go pilnować- wyjaśniła Valentia.
- Nieprzytomnego? Czy coś mu dolega?- spytałem od razu. Obawiałem się, czy nastolatkowi nie jest potrzebna szybka pomoc. W takim wypadku trzeba by było natychmiast zaalarmować Keppera, a my tu cały czas jakieś gadu-gadu sobie urządzamy.
- Raczej nie. Myślałam co prawda, że jest ranny, ale okazało się, iż to tylko stara, zagojona blizna i zaschnięta krew- odparła klacz.
- Rozumiem. Mimo to Kepper może go przebadać, jeśli zajdzie taka potrzeba- zapewniłem ją.
- Jejku, jeszcze nie zostałam jego przybraną matka, a już muszę o nim myśleć jak o własnym podopiecznym. Myślę, że to nie jest zły pomysł- odparła Valentia. Resztę drogi spędziliśmy rozmawiając o szczegółach znalezienia przez klacz źrebaka i samej adopcji. Spacer byłby dość przyjemny, gdyby nie silny i mroźny wiatr, który nieustannie wiał.
- Zostawiłam go tam samego... mam nadzieję, że nie zmarznie za bardzo- powiedziała cicho klacz.
- Nie martw się, na pewno nic mu nie będzie- odparłem. Po następnych kilkunastu minutach dotarliśmy w końcu w okolice ogromnego drzewa. Za nim, jak się okazało, chował się znaleziony przez Valentię nastolatek. Roślina chroniła go przed wiatrem.
- Jak masz na imię i po co tu przybyłeś?- zapytałem, zdając sobie sprawę, że zupełnie zapomniałem zadać wcześniej te oczywiste pytania klaczy.
- Nazywam się Eragon. Długo się błąkałem, aż natknąłem się na ten klan... Chciałem dołączyć, ale się bałem- wyjaśnił nastolatek.
-Dobrze, a czemu się błąkałeś? Co z twoją rodziną? Należałeś wcześniej do jakiegoś stada?- spytałem, gdyż chciałem dowiedzieć się o przeszłości młodego ogiera jak najwięcej.
- Ja... ja... miałem rodzinę, ale ją zgubiłem.
- Rozumiem, a skąd masz te blizny? Może potrzebna ci pomoc? Ta jedna pokrywa całe twoje lewe oko, pewnie nie widzisz na nie?- zapytałem. Eragon widocznie nie chciał odpowiadać na moje pytania, ale nie miał innego wyjścia.
- Muszę o tym mówić?- spytał z nadzieją. Niestety, nie mogłem przyjąć go do klanu bez tych informacji.
- Tak- powiedziałem, starając się brzmieć jak najbardziej zachęcająco i przyjaźnie. Po krótkiej chwili milczenia młodzieniec wziął głęboki wdech i przemówił:
- Mam te blizny, bo ktoś mnie zaatakował w moich rodzinnych stronach, zanim uciekłem. Tak, nie widzę na lewe oko, ale już się z tym nic nie da zrobić.
- Jeszcze zobaczymy, może cię potem zbadać nasz medyk- powiedziałem. Nie miałem jednak zbyt wielkich nadziei co do tego, że ogier mógłby odzyskać wzrok w lewym oku.
- Czy to znaczy, że mogę z wami zostać?- spytał uradowany Eragon.
- Tak. Musisz jednak mieć opiekuna. Valentia chciałaby cię zaadoptować, czy masz coś przeciwko?
<Valentia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!