Coś drobnego i zimnego spadło mi na nos. Skierowałem łeb ku górze, w tym samym momencie czując kolejne pacnięcie. Śnieżynki w wirującym tańcu opadały na ziemię w powiększającym się gronie. Z dnia na dzień topniały coraz wolniej, w rejonach górzystych zaś zdążyłem zauważyć ukryte w cieniu białe płaty. Zima zbliżała się wielkimi krokami. Westchnąłem ciężko, przyspieszając nieco kłusa. Na otwartej przestrzeni w promieniu wielu fouli nie było żywej duszy. Zaczepiłem pierwszego lepszego kruka przysiadłego nad padliną, ale on nie widział klaczy. Zdecydowałem się zboczyć do lasu, gdzie nie wystarczył jeden rzut oka na okolicę.
— Mivana! - krzyknąłem ile sił w płucach, jednak już bez większej nadziei, że ktokolwiek to usłyszy. Echo poniosło się po stepie. Przełknąłem ślinę, szepcząc to imię. Samotna łza popłynęła mi po policzku i spadła na ziemię.
Gdy tak wpatrywałem się z boku tępym wzrokiem w horyzont, a moim ciałem wstrząsały dreszcze od zimna, coś przykuło wreszcie moją uwagę. Duży kształt na granicy widoczności, w bezruchu. Nieufnie ruszyłem w jego kierunku. Zaczął przybierać bardziej konkretną formę...końską, o jasnej maści. Serce zabiło mi mocniej, przyspieszyłem do galopu, a po chwili bez zastanowienia puściłem się cwałem.
— Mivana. - rzekłem głośno do siebie, czując rozchodzącą się po całym ciele ekstazę. Koń zwrócił na mnie uwagę. Byłem już niedaleko, kiedy zacząłem zdawać sobie sprawę, że coś jest nie tak. Była...był bardzo podobny. Euforia opadła tak szybko, jak się pojawiła, zostawiając przerażającą pustkę. Ledwo wyhamowałem przed gościem.
— Coś nie tak? - mruknął z wyraźną niechęcią izabelowaty ogier, patrząc się na mnie jak na wariata. I chyba miał rację. - Świetnie. - dodał szybko, odwracając się.
— Zaczekaj! Nie widziałeś może gdzieś jasnej klaczy, z ciemnymi włosami i podpalaniami na nogach? Mniej więcej mojego wzrostu. - zadałem standardowe pytanie.
— Może. - rzekł z denerwującym uśmieszkiem. - Chętnie zapoznałbym się z nią bliżej...nieprawdaż? - rzekł prześmiewczo, zniżając głos z każdym słowem.
Coś we mnie pękło. Z rykiem rzuciłem się całym ciałem na nieznajomego, raniąc go zębami w łopatkę i odpychając do tyłu. Element zaskoczenia dał mi dużą przewagę. Z furią nacierałem na przeciwnika, gryząc i kopiąc bez opamiętania, rozkoszując się wonią krwi. Moim jedynym celem stało się zmiecenie tego śmiecia z powierzchni ziemi. Z początku obcy wdał się w walkę, obrzucając mnie toną oszczerstw i "słów zachęty", co potęgowało we mnie wściekłość. Później jednak, cały zakrwawiony i lekko kulejący, z zaniepokojoną miną zdecydował się na odwrót. Wtedy w szale potknąłem się i runąłem jak długi. Cud, że nic sobie nie złamałem, lecz wróg był już daleko. Na policzkach poczułem łzy bezsilności, spływające jedna za drugą, przemieszane z krwią, tworzące dwa strumyki. Skuliłem się z bólu od ran i ogarniającej mnie rozpaczy.
~
Do ostatniego miejsca pobytu stada zostały mi dwa, może trzy dni drogi. Dopuściłem do siebie myśl o bezcelowości mojego krążenia i nie miałem już innego wyboru. Mimo wszystko przyniosło mi ulgę. Zatrzymałem się nad strumieniem, mogącym zasługiwać na miano mini-rzeki, zanurzyłem szybko pysk i zacząłem łapczywie pić. Wędrówka na sucho była mało przyjemna. Gdy już zaspokoiłem pierwsze pragnienie, wszedłem głębiej do wody. Westchnąłem cicho, gdy lodowata ciecz chłodziła moje obolałe nogi. Mimowolnie skierowałem wzrok ku tafli. Falowało w niej, rzecz jasna, moje odbicie, choć w pierwszym momencie tego nie skojarzyłem. Przyglądał mi się kościsty, wychudzony osobnik z posklejaną od brudu grzywą. Na głowie tu i ówdzie skrzepy, jedna rozleglejsza rana w okolicach czoła. Wszedłem dalej, z całych sił ignorując zimno. Mivana może nagle wrócić...pf. Przydałoby się trochę ogarnąć.
~Znów przesunięcie~
Bezwolnie poddałem się powitalnym gestom. Czy to aby nie za dużo...? - pomyślałem, delikatnie próbując odsunąć się od ojca. Nie mogłem odepchnąć do siebie samolubnej myśli, że wolałbym, żeby witał mnie tak ktoś inny.
CDN
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!