Zaliczone
→ Polecane posty ---> Zmiany w składzie SZAPULUTU
7.07.2019
Od Mint Trening #7 „Wszystko ma swą cenę- czyli wielki finał”
Rodzimy
się po to, żeby przekazać geny i marnie zdechnąć. Żeby nasze ciało
zgniło jak wiele ciał przed nim. Za źrebięcia dostajemy marne
umiejętności, aby przygotować nas na to, że wszystko może się nagle
zjebać, nawet jeśli zaczniemy się rozwijać i radzić sobie coraz lepiej,
co wydawało się pełnią nie tylko sprawności, ale i szczęścia. Pomimo
tego, iż z czasem nauczymy się jak wytrzymać silny ból fizyczny,
paradoksalnie nigdy do końca nie nauczymy się jak wytrzymać we własnym
ciele. Niektórzy z nas odnajdują swój drugi, lepszy świat w krainie
utkanej z bańki optymizmu funkcjonującego pod nazwą "marzenia".
Czasem i ja to robię. I dochodzi do mnie jakie to chore wyobrażać sobie
niemożliwe, aby jeszcze bardziej się zdołować, iż to nigdy nas nie
spotka. Dochodzi do mnie, że sami jesteśmy winni tego, że czujemy się
koszmarnie, zamartwiając się rzeczami, którym nasz smutek nie pomoże,
zamiast działać. Dochodzi do mnie, że życie to jedna wielka oraz
pokręcona bajka, w której każdy z nas się znajduje, choć czasem nie ma
prawa bytu w nim. Niemalże samotnie błąkając się po stepach, mając za
towarzysza jedynie pobłyskującą tarczę księżyca, całkiem łatwo było
pogrążyć się w rozmyślaniach, topiąc się w ich skomplikowaniu i
wdychając ich niemalże nieuchwytny sens. Słońce, na razie nie zamierzało
pojawiać się na nieboskłonie — miałam więc sporo czasu przed bladym
świtem. Z jednej strony była to pokrzepiająca myśl, iż być może zdążę
się jeszcze dzisiaj oddać w objęcia Morfeusza i spacerować po świecie
rozkoszy zmieszanej z pojebaniem, a z drugiej... Pragnęłam, aby choć
odrobinę musnęły mnie promienie owej gwiazdy, gdyż czułam, jak
nieuchronny mróz zagarnia całe ciepło z mojego organizmu dla siebie, w
podziękowaniu pozostawiając za sobą niedosyt. Pozostało mi się ruszać w
nadziei na to, że ogrzeje mnie machanie kończynami- co samo z siebie
brzmi jak nieśmieszny żart. Ruszyłam w kierunku góry- nieco większej niż
przyszło mi pokonywać ostatnimi czasy, lecz nie wybitnie wymagającej i
powoli zaczęłam kierować się w kierunku szczytu. Choć 'powoli' to i tak
dużo powiedziane. W pewnym momencie zaczęłam stawiać kroki tak naprawdę
na ślepo, ponieważ już po paru chwilach zaczął dokuczać mi kolejny z
uroków zimy- śnieg prószący do oczu. Westchnęłam. Zima to równie
irytująca, jak i urokliwa pora roku, doskonale łączy te cechy. W końcu
dane mi było stanąć na samym jej wierzchołku, gdzie zmęczenie wędrówką
do góry, ustąpiło satysfakcji i zachwytowi nad roztaczającym się przede
mną widokiem. Każdy zachwyt w życiu ma swą cenę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!