- Marsz do stada! - krzyknęłam. Klacz powlokła się smętnie, odprowadzana zrezygnowanymi spojrzeniami. Westchnęłam ciężko i wysunęłam się ponownie na czoło, po czym ruszyliśmy w dalszą wędrówkę. Teren był wyżynny, pokryty wnękami i rosnącymi w nich gęstymi zaroślami. Potraktowałam Forever pewnie trochę za ostro; ale dzięki temu pewnie będzie lepiej pamiętała na przyszłość, że należy być czujnym. Step to nie miejsce na drzemki. Nastało już późne popołudnie, a wszyscy byli zmęczeni i głodni. Spojrzałam do tyłu, a kilka pysków podniosło się. Dociągnęlibyśmy dalej, lecz po co katować stado? Lepiej oszczędzać siły na górską przeprawę, niż teraz rwać do przodu.
- Tu się zatrzymujemy! - oznajmiłam, wskazując nieznacznie kopytem w dół, na nieco szresze pastwisko znajdujące się pomiędzy dwoma wzgórzami. Po klanie przeszło jak fala westchnienie ulgi, i ochoczo ruszyliśmy do miejsca postoju. Większość po chwili zajęła się jedzeniem kolacji, niektórzy jeszcze zajmowali się własnymi myślami. Ja należałam do tych pierwszych. Przeżuwając trawę obok Edwarda patrzyłam w dal, na linię horyzontu. Była już przyciemnioną, szarą kreską, a mrok rozprzestrzeniał się błyskawicznie, obejmując delikatnie nieboskłon. Wkrótce zaczęły się przygotowania do snu. Stanęłam jak zwykle dalej od reszty, razem z karym ogierem. Już prawie zamknęłam oczy, gdy cudem usłyszałam cichy, niemalże bezszelestny stukot kopyt. Siwo-jabłkowita klacz przyglądała się czemuś uważnie i ze strachem.
<Forever? Łuf -_->
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!