Strony

30.04.2018

Od Valentii do Yatgaar ,,Źrebaki się poznają”

-Wiesz.. albo już nieważne.. –powiedziałam, a klacz pokiwała głową.
-Jak będziesz jeszcze coś chciała wiedzieć, to pytaj. –odparła Yatgaar. Pożegnałam się z nią i odeszłam, odprowadziłam moje córki na lekcję, spędziłam trochę czasu z Kirkiem i wybrałam się nad rzekę. Zanurzyłam w wartkim nurcie pysk, uśmiechając się przy tym. Od tyłu, podszedł do mnie Kirk, przytulając mnie, życzył mi dobrej nocy i wybrał się na patrol. Ciekawiły mnie bardzo, dzieci Yatgaar, więc postanowiłam, ze następnego dnia je zobaczę.
=Następnego dnia=
Obudziłam się na miejscu, w którym zwykle spałam. Zjadłam trochę trawy, przy tym napoiłam się wodą. Zupełnie obudzona, jeszcze jakiś czas spędziłam odpoczywając, pod drzewem, obserwowałam przyrodę, która bez dnia wytchnienia budziła się do życia. Motyle zaczęły już latać, pszczoły też nie spoczywało. A wiele innych zwierząt obudziło się do życia i buszowało gdzieś w krzakach. Kwiaty na drzewach zakwitły, rażąc po oczach mocą barw i zapachów. W końcu zauważyłam, że Yatgaar obudziła się i wraz z źrebakami stała dość niedaleko. Wzięłam więc ze sobą Vayolę i Khairtai i podeszłam do niej. Skłoniłam głowę.
-Czy mogę podejść? –zapytałam uważnie patrząc na uszy klaczy.
-Tak –odparła a ja się zbliżyłam.
-Jak mają na imię twoje pociechy? –dodałam, wyginając się.
-Shiregt, Dante i Miriada. –odpowiedziała Yatgaar. Vayola i Khairtai podeszły do dzieci klaczy, wąchając się uważnie.
-Myślisz, że się polubią? –zapytałam Yatgaar, żeby podtrzymać tą rozmowę.
 
< Yatgaar? Przepraszam za to coś default smiley xd>

Od Khairtai do Shiretg'a "Domek ludzi"

Prowadziłam sporą grupę przez wzgórza, aż w końcu dotarliśmy na dużą polanę, usianą tysiącami kwiatów, motylami latającymi tu i tam. Soczystą trawą i pszczołami pracującymi ciężko w ulu. Wszyscy się zatrzymaliśmy, usłyszałam w oddali szum rzeki, co dodały mi jeszcze więcej pomysłów, na zabawę.
-Hm.. może najpierw berek? –zapytałam grupę, która odwróciła głowę w moją stronę.
-Dobry pomysł! –zawołała Mindy, patrząc na resztę źrebaków, szukając aprobaty. Wszyscy kiwnęli głowami, a wyszło, że gonić będzie Mika. Ruszyliśmy galopem całą siłą. W końcu wątpliwości nas wszystkich, rozwiało szczęście. Skakaliśmy przez powalone pnie, gałęzie które spadły podczas burzy a co najważniejsze, dobrze się bawiliśmy! Dotarliśmy do rzeki, co było moim planem. Ponieważ wzdłuż rzeki można było dojść do domku ludzi. Wyszło, że Mindy będzie dalej gonić, więc zaczęłam biec właśnie tą drogą do domku. Reszta wzięła ze mnie przykład, podążając brzegiem wartkiego nurtu.
-I jak? Jest super! –wykrzyknęłam do Shiregt’a, który znalazł się kilka centymetrów za mną. Źrebak podniósł głowę, patrząc na mnie.
-W sumie? Racja! –odparł, przyspieszając. Gonitwa trwała dobre 15 minut, w których zmieniali się goniący, raz byłam ja, raz Vayola a raz Shiregt. Bo wyczerpującym biegu, dotarliśmy do końca mojej trasy. Około trzydziestu metrów od nas, znajdował się nieznaczny domek. Wszyscy zatrzymali się z impetem. Obróciłam się zdziwiona
-No co jest? Możemy sobie spojrzeć przez okno.. a potem pójdziemy! –powiedziałam, zdziwiona reakcją reszty źrebaków.
< Shiregt? No, proszę bardzo, wycieczka rozpoznawcza za darmo B3>

Od Khairtai do Vayoli "Skrucha"

Wciąż drżałam po wcześniejszych zdarzeniach, Vayola wcale nie wyglądała lepiej. Czułam poczucie winy, że zaciągnęłam tam siostrę, powinnam wykazać się większą rozwagą, niestety cechowała mnie wada: najpierw zrób, po tym myśl. Gryzło mnie to przez następne sekundy, minuty i godziny, zauważyła to Vayola, która zmartwiona moją smutną miną, podeszła.
-Co jest? –spytała kładąc się obok mnie, poczułam ciepło jej ciała i od razu poprawił mi się humor.
-Wiesz.. to moja wina, że Cię tam zaciągnęłam… -odparłam ponuro patrząc na swoje kopyta. Moja siostra mnie przytuliła.
-Ja się na to zgodziłam, więc po części to też moja wina. Ale już dobrze.. jesteśmy bezpieczne.. –powiedziała Vayola i posłała mi uśmiech, a ja go odwzajemniłam. Wiedziała jak polepszyć humor. Następne godziny spędziłyśmy na wspólnej zabawie, ale nie oddalałyśmy się od rodziców, który patrzyli na nas czujnym okiem.
-Co powiesz na to, żebyśmy poszły do reszty źrebiąt? –zapytałam swoją siostrę.-Jest nas tak dużo! –pisnęłam z uciechy, czując, że jakiś motyl na mnie usiadł, co jeszcze bardziej mnie ucieszyło.
-W sumie? Chodźmy! Tylko spytajmy się mamy i taty czy możemy –odparła moja siostra, a ja jej posłuchałam, rodzice wyrazili zgodę, a my pobrykałyśmy do reszty źrebiąt. Zabawa trwała w najlepsze od dobrych dwóch godzin. Dante pokazywał jakieś różne sztuczki, Mika i Mindy ganiały za sobą, Shiregt i Miriada o czymś rozmawiali, a ja z Vayolą bawiłyśmy się w berka. Było genialnie. Jednak rodzice kazali nam wracać. Zmęczone, ale szczęśliwe, napiłyśmy się mleka od mamy i poszłyśmy spać. Obudziłam się czarną nocą, potraciłam chrapami Vayolę, moja siostra zamrugała półprzytomnie.
-Chce Ci się spać? Może przejdźmy się do tamtego drzewa? –zapytałam, wskazując na duże drzewo.
< Vayola? Brak pomysłu..>

Od Valentii do Kirka "Szczęśliwe dni"

Spojrzałam z rozbawieniem na partnera, Kirk popatrzył na źrebięta oszołomiony, a potem tak jak myślę, przypomniał sobie co powiedział.
-Oczywiście.. a w co chcecie się bawić? –zapytał ogier, patrząc na Vayolę, to na Khairtai.
-Może.. wyścigi aż do rzeki? –zaproponowała Khairtai, a Vayola odparła na to z błyskiem w oku. Kirk popatrzył na mnie, bezgłośnie pytając, czy ja też się zgadzam. Kiwnęłam nieznacznie głową, po czym sama stanęłam w pozie, szykującej się do dzikiego galopu.
-No to dalej! –krzyknęłam, po czym wystrzeliłam jak z procy, ale na tyle, aby klaczki nadążyły, lub nawet nas prześcignęły, Kirk się zaśmiał, po czym również ruszył. Khairtai i Vayola spojrzały po sobie i również zdecydowały się na galop. W końcu całą rodziną galopowaliśmy ze śmiechem, nie zważając na to co nas otaczało. Byliśmy. Po prostu byliśmy wtedy jednością. Pierwsza rzeki dopadła Vayola razem z Khairtai, potem znalazłam się tam ja wraz z moim partnerem. Źrebięta podeszły do wody i chlapały się nawzajem. Ja z Kirkiem stanęliśmy niedaleko. Uśmiechałam się, patrząc na te nieziemskie istoty, skaczące na swoich patykowatych nóżkach. Oparłam się o swojego ukochanego.
-Pomyśleć, że tyle czasu minęło od tego wszystkiego.. –szepnęłam bez ładu i składu, ale mój partner uśmiechnął się i pocałował mnie. Zadrżałam śmiejąc się cichutko. W rewanżu, dotknęłam go chrapą po szyi. Po chwili podbiegły do nas nasze pociechy, rzucając liśćmi. Oboje z Kirkiem popatrzyliśmy na siebie z uśmiechami.
-Ooo.. ze mną się nie zadziera.. –uśmiechnęłam się podejrzanie, po czym wpadłam w liście i oddałam małym zuchwałym istotkom. Po chwili rozegrała się prawdziwa wojna, na rzucanie nimi. Po pewnym czasie, zmęczeni całą czwórką padliśmy pod drzewem, Khairtai i Vayola napiły się mleka i zasnęły. Ja razem z Kirkiem trwaliśmy do późnych godzin nocnych.
-Cieszę się, że Cię mam. Zmieniłeś moje życie, tak bardzo na szczęśliwe.. że nie wiem kim bym teraz była.. dziękuje.. –przytuliłam ogiera czule.
< Kirk? Przepraszam, że tak późno>

Od Khonkha do Yatgaar i U'schii "Szczęśliwy koniec przygody"

~Przed narodzinami źrebiąt Yatgaar i Khonkha~
Czemu akurat w takiej sytuacji U'schia musiała zostać trafiona?!-myślałem zdenerwowany. Spojrzałem na człowieka, który był za to odpowiedzialny. Teraz celował w moją stronę, ale udało mi się szybko odskoczyć. Ruszyłem pędem w jego stronę. Nim zdążył się zorientować, powaliłem go na ziemię, skutecznie miażdżąc mu kości ciężarem swojego ciała. Zaraz potem wróciłem do swojej partnerki. Na szczęście drugi człowiek nie był już zagrożeniem. Też wyglądał jakby nie żył, wiedziałem jednak, że po prostu śpi.
-Dasz radę wstać? Nie mogę tego usunąć, bo tylko spowoduję większe krwawienie-powiedziałem. Starałem się zachować spokój, by nie denerwować Yatgaar. Strasznie jednak bałem się o nią, zwłaszcza, że była w ciąży. Wprost nie mogłem w to uwierzyć. Niestety miejsce radości zajął strach o nasze życia.
-Dam radę-odparła cicho klacz. Pomogłem jej wstać, niestety ledwo trzymała się na nogach. Stanęliśmy przed ogromnie trudnym wyborem. Nie mogliśmy tutaj zostać, ale uciekać też nie powinniśmy. U'schia nadal pozostawała nieprzytomna, a zostawienie jej nie wchodziło w grę.
-Zostanę z nią, a ty idź pilnować, czy nikt tutaj nie idzie-powiedziała Yatgaar. Spojrzałem na nią niepewnie, ale wykonałem jej polecenie. Podszedłem do drzwi i lekko je uchyliłem. W ten sposób miałem idealny widok na otoczenie, które na razie pozostawało czyste. Mogłem też w każdej chwili spojrzeć do tyłu i sprawdzić jak się sprawy mają. Przez dość długi czas nic się nie działo. W końcu jednak zauważyłem dwójkę zbliżających się ludzi. W mig zrozumiałem, że kierują się właśnie tutaj. Cofnąłem się i spojrzałem na klacze. Na szczęście U'schia już się wybudziła.
-Będziemy musieli uciekać-powiedziałem.
-Ona się dopiero obudziła. Nie da rady-odparła Yatgaar.
-Mną się nie przejmujcie, poradzę sobie-powiedziała U'schia.
-Będziesz musiała. Idą tutaj, jest ich dwoje. Zaskoczę tych ludzi przy wejściu i unieszkodliwię. Potem czym prędzej musimy uciekać. Dasz sobie radę?-ostatnie słowa skierowałem do Yatgaar, z której ciała nadal wystawał kawałek drewna.
-Nie mam wyboru-odparła zdecydowanym tonem. Spokój i opanowanie klaczy udzieliły się i mi. Podziwiałem ją, że potrafiła się tak zachowywać w obecnej sytuacji. Po chwili do moich uszu dotarły ludzkie głosy. Kiedy mężczyźni otworzyli drzwi, poderwałem się na dwie nogi. Pierwszego z nich udało mi się solidnie kopnąć w głowę. Drugi zdołał odskoczyć i wyciągnąć broń. Zaczął też coś krzyczeć w ich języku. Je jednak byłem szybszy. Kolejny człowiek został przeze mnie powaloy i uciszony na wieki. Dałem znak klaczom, aby ruszyły przodem. Niestety nie mogliśmy za szybko się przemieszczać. Wybraliśmy drogę za budynkami, gdzie, według nas, powinno przebywać mniej ludzi. Udało nam się przebyć kawałek drogi, czekała nas jednak najgorsza część trasy. Musieliśmy wspiąć się na wzgórze. Oznaczało to przebycie sporej odległości na otwartym terenie. Nie mogliśmy jednak zwlekać. Dość szybko i sprawnie nam to poszło. Kiedy znaleźliśmy się z drugiej strony wzniesienia, zaczęliśmy kierować się w miejsce, z którego tutaj przybyliśmy. Stamtąd mieliśmy zamiar odnaleźć drogę do klanu. Na szczęście obie klacze jako tako się trzymały. Po około godzinie czy dwóch szliśmy już w stronę stada. Yatgaar nieco opadła z sił, więc musieliśmy zrobić postój. Wtedy do naszych uszu dotarły ludzkie okrzyki. Przeraziłem się.
-Pogoń-powiedziałem.
-To logiczne, że ją wysłali-odparła moja partnerka.
-Zajmę się tym. Sprawię, że udadzą się za mną i będziecie bezpieczni.- powiedziała U'schia. Wraz z Yatgaar już mieliśmy zaprotestować, ale klacz przerwała nam.-Ona jest ranna, a ty powinieneś z nią zostać. Nie martwcie się, poradzę sobie-dodała i pognała w stronę, z której słyszeliśmy ludzi. Przez następną godzinę Yatgaar odpoczywała. Jednocześnie oboje martwiliśmy się o naszą towarzyszkę. Nie sposób opisać ulgi, jaką odczuliśmy, kiedy wróciła. Byliśmy bardzo ciekawi, jak poradziła sobie z ludźmi, ale nie było teraz czasu na pogawędki. Czym prędzej udaliśmy się do klanu, gdzie oboma klaczami zajął się medycy.
~Po narodzinach źrebiąt Yatgaar i Khonkha~
Wydarzenia sprzed kilkunastu miesięcy już dawno odeszły w niepamięć. Zostałem dumnym ojcem, więc ich miejsce zapełniły radosne wspomnienia związane z byciem tatą. Tego dnia cała nasza piątka udała się na krótki spacer po lesie. Źrebięta były bardzo ciekawe otaczającego ich świata i stale zadawały pytania. Cały czas też chciały się bawić.
-Hej, musisz trochę uważać, jak biegasz-usłyszeliśmy spokojne upomnienie. Spojrzeliśmy w stronę, z której dochodził głos.
-Przepraszam-powiedział Dante, wstając z ziemi.
-Nic się takiego nie stało, ale pamiętaj, że nie tylko ty tutaj spacerujesz-odparła z łagodnym uśmiechem U'schia. Podeszliśmy do niej i przywitaliśmy się, jednocześnie przepraszając za zachowanie Dantego.
<U'schia? Yatgaar?>


Od Khonkha do Yatgaar "Oficjalne przedstawienie"

Wszystko, co wokół mnie się działo, było dla mnie niczym wspaniały sen. Najpierw podziwialiśmy z Yatgaar próby utrzymania się przez nasze pociechy na nogach. Potem nadaliśmy im imiona, aż w końcu przyszedł czas na posiłek. W końcu przyszli też do nas inni członkowie klanu, chcący wiedzieć, co się właściwie dzieje. Wszyscy po kolei pragnęli zbliżyć się do źrebiąt, aby je poznać. Gdyby to ode mnie zależało, kazałbym wszystkim koniom się stąd wynosić, mieli jednak prawo poznać nowych członków. Spojrzałem na Yatgaar. Po tak długim czasie spędzonym z nią nauczyłem się jako tako odgadywać jej myśli, zauważyłem więc, że i ona pozostaje czujna. W końcu zaczęło się zadawanie pytań o imiona i następcę tronu. Wszyscy zaczęli się wzajemnie przekrzykiwać, co mocno wystraszyło źrebięta. Kazałem więc rozejść się członkom klanu. Byli mocno niepocieszeni, jednak moja nieugiętość przekonała ich do opuszczenia tego miejsca.
-Chcesz zostać tutaj czy wrócić do klanu?-zapytałem Yatgaar, uważnie obserwującą źrebięta. Przez chwilę klacz zastanawiała się.
-W klanie jesteśmy bezpieczniejsi, ale na razie nie chcę narażać źrebiąt na zmaganie się z tłumem zainteresowanych nimi koni. Lepiej będzie, jeśli pobędziemy trochę z dala od reszty. Dzieci odpoczną i przyzwyczają się do nowego otoczenia, a poruszenie w stadzie, spowodowane ich narodzinami, nieco osłabnie-odparła klacz.
-Dobry pomysł. Na razie skupmy się na źrebiętach-odparłem.
-Myślę jednak-kontynuowała Yatgaar- że ty powinieneś na trochę wrócić. Wiesz, wyjaśnić kilka kwestii. Poza tym władca nie może znikać z klanu na tak długo.
-Nie zostawię was. Poza tym już nieraz zostawialiśmy klan i wyruszaliśmy na wspólne wycieczki, nie pamiętasz?-powiedziałem kategorycznym tonem.
-To były inne sytuacje-odparła moja partnerka, przenosząc wzrok na nasze pociechy. Coraz pewniej stawiały nogi.
-Nie ma mowy- odparłem, także spoglądając na nie z radością.
-Uparciuch-powiedziała Yatgaar i uśmiechnęła się lekko. Nie mówiła już jednak więcej o swoim pomyśle. Jakiś jeszcze czas źrebięta trenowały sztukę poruszania się. Czasem upadały, przez co zdarzały się sytuacje, że wraz z klaczą nie mogliśmy powstrzymać się od uśmiechu.
-Czy my cieszymy się z niepowodzeń naszych dzieci? Wyrodni z nas rodzice-zażartowałem. Yatgaar spojrzała na mnie z iskierkami radości w oczach. W końcu jednak zdecydowaliśmy, że czas najwyższy udać się do klanu. Źrebięta radziły już sobie z chodzeniem, jednak nie w pełni. Droga do stada zajęła nam więc sporo czasu. Już z daleko słychać było ożywione głosy. Kiedy tylko cała nasza piątka wyszła z lasu, wszyscy jak jeden mąż ucichli, a ich spojrzenia skupiły się na nas.
-Mamy zaszczyt przedstawić wam nowych członków dynastii Altbachów: Miriadę, Dante oraz następcę tronu, Shiregt'a-powiedziałem. Po chwili ciszy ponownie zawrzało od natłoku pytań i rozmów. Konie ponownie zbliżyły się, by jeszcze raz przyjrzeć się źrebiętom.
<Yatgaar?>

Od Dante do Miriady "Nieznane zwierzę"

-Co to było?!-zawołałem zdziwiony, ale jednocześnie zaciekawiony.
-Ciii. Jak się będziesz tak wydzierać, to więcej ich nie zobaczymy-odparła moja siostra.
-Ale co to było?-spytałem już o wiele ciszej.
-Nie mam pojęcia, ale te stworzenia są bardzo śmieszne-powiedziała Miriada. Zaczęliśmy ponownie szukać tego gryzonia. Kilka razy udało nam się odnaleźć niektóre z nich, ale były zbyt szybkie i czujne, abyśmy mogli się im lepiej przyjrzeć. W pewnym momencie moja siostra wskazała mi ruchem głowy miejsce między trawami, gdzie jedno z tych stworzonek siedziało sobie i jadło jakieś nasiona. Spojrzeliśmy po sobie i już wiedzieliśmy, co mamy robić. Powoli, jak najciszej, zaczęliśmy zbliżać się do gryzonia. Ten niestety szybko nas wyczuł i rzucił się do ucieczki. Bez chwili zastanowienia rzuciliśmy się za nim w pogoń. Nasz bieg nie trwał jednak długo. Po kilku metrach przewróciłem się, Miriada nie przebiegła zaś wiele więcej ode mnie. Ciężko to przyznać, ale musiałem jeszcze popracować nad umiejętnością poruszania się. Chwilę nam zajęło, nim ponownie stanęliśmy na nogach.
-Co teraz robimy?-spytałem. Zanim Miriada zdążyło odpowiedzieć, coś zaszeleściło w trawie.
-Co to było?-zapytała klaczka.
-Pewnie wiatr-odparłem. Do naszych uszu ponownie jednak dotarł szelest, a oprócz niego ciche sapanie i dźwięk ocierania o ziemię pazurów. Spojrzeliśmy po sobie. Miriada wyglądała na przerażoną. Ja także wystraszyłem się, co to może być, ale nie chciałem dać tego po sobie poznać. Zaczęliśmy obserwować okolicę, chcąc zlokalizować źródło wydające te dźwięki. Po chwili z zarośli wyszło zwierzę, którego nigdy wcześniej nie widziałem, ale budziło we mnie uzasadniony lęk. Było duże, posiadało biało-czarne futro i pazury. Zwierz miał otwarty pysk i głośno sapał, co wcześniej już słyszeliśmy. Dzięki temu udało mi się jednak dostrzec jego ostre zęby. Ponadto zwierzęciu widać było przez skórę żebra, więc musiało być bardzo wychudzone, a co za tym idzie, głodne. Zwierz kierował się niespiesznie w naszą stronę. Po chwili jednak stworzenie przystanęła i uniosło w górę pysk, biorąc nosem kilka wdechów.
-Co to takiego?-spytałem swoją siostrę, cały czas uważnie obserwując tą nieznaną mi istotę.
-Nie mam bladego pojęcia-odparła, przyglądając się zwierzęciu z przestrachem i nieufnością. W tym samym momencie stworzenie przestało węszyć i ponownie ruszyło w naszą stronę.
<Miriada?>

Od Kirka do Genardene'y "Co wybierasz?"

Kiedy tylko stado dopadło do wodopoju, wraz z kilkoma innymi wyznaczonymi członkami zacząłem obserwować okolicę. Po jakimś czasie sam udałem się, by zaspokoić swoje pragnienie. Następnie dopadły do mnie rozradowane Khairtai i Vayola, chcąc się ze mną w coś pobawić. Nie mogłem niestety zignorować zadania, które wyznaczył mi sam władca. Miałem obserwować okolicę w miejscu postoju klanu, więc kazałem swoim córkom iść pobawić się z mamą albo z innymi źrebiętami. Były mocno niepocieszone, ale to idealna okazja do nauki, że nie zawsze można mieć lub robić to, czego się pragnie. Wróciłem więc na swoje stanowisko i zacząłem wykonywać wyznaczone zadanie. Stado pomału zbierało się do odejścia. Spojrzałem w stronę Doriana, który także został poproszony o pilnowanie i obserwowanie terenu. Od początku nie ukrywał, że nie było mu to na rękę. Jak tylko klan był gotowy do dalszej wędrówki, Dorian przestał obserwować okolicę i zaczął wpatrywać się w zgromadzone konie. Przez to nie zauważył, że z zarośli zza niego wyszła jakaś nieznana klacz o karodereszowatym umaszczeniu.
-Dorian, uważaj! Ktoś za tobą jest!-zawołałem do ogiera. Dorian obrócił się i posłał klaczy zdziwione spojrzenie, jakby nie wiedział, skąd się tam wzięła. Inne konie także zauważyły przybycie nieznanej przedstawicielki naszego gatunku. Khonkh i Yatgaar zaczęli kierować się w stronę klaczy, a ja razem z nimi. Tylko raz spojrzałem za siebie, by napotkać spoczywający na mnie zaniepokojony wzork Valentii. Niestety nie miałem teraz jak jej uspokoić. Podeszliśmy do nieznajomej. Dorian jedynie cały czas ją obserwował. Sytuacja wyglądała co najmniej dziwnie, a poza tym pewnie komicznie. Widząc, że kierujemy się w jej stronę, nieznana klacz także do nas podeszła.
-Kim jesteś?-spytał władca, kiedy już stanęliśmy naprzeciwko siebie. W tym samym czasie Yatgaar obrzuciła nieznajomą nieufnym i badawczym spojrzeniem. Ja wolałem się nie odzywać i pozwolić Khonkhowi działać w jego dziedzinie.
-Nazywam się Genardene-odparła niepewnie klacz.
-Ja jestem Khonkh, władca Klanu Mroźnej Duszy. To jest moja partnerka Yatgaar, a to Kikr, nasz obrońca-powiedział władca, przedstawiając nas wszystkich.
-Możemy wiedzieć, co robiłaś na naszych terenach?-zapytała partnerka ogiera.
-Nie wiedziałam, że to miejsce zajmuje jakiś klan. Szukałam po prostu wody-odparła Genardene.
-Rozumiem. Teraz jednak wiesz to wiesz. Masz do wyboru opuścić ten teren lub do nas dołączyć. Co wybierasz?-powiedział Khonkh. Na pysku Genardene malowała się niepewność.
-Gwarantuję, że nie pożałujesz decyzji o dołączeniu-odezwałem się po raz pierwszy od samego początku rozmowy.
<Genardebe?>

Wielkanocna zabawa i inne opowieści dziwnej treści!

Kolejność: Imię - link do kurczaka, Bonusy, Temperatura inkubatora/Zdrowie kurczęcia, Nieobecność

Yatgaar - Hodowla Zakończona, 100%  Khonkh - Hodowla Zakończona,100% Marabell - 10°C Kirk - Hodowla Zakończona, 97% Valentia - Hodowla Zakończona, 77% Bush Brave - Hodowla zakończona, 100% Kasja - Hodowla Zakończona, 65% Mikado - Hodowla Zakończona, 97% U'schia - Hodowla Zakończona, 96%  Eragon - Hodowla Zakończona, 75% Vayola - Hodowla Zakończona, 97% Hiney - 60°C, Ni. Khairtai - Hodowla Zakończona, 77% Mitrega - 60°C, Ni.

Nie zwracajcie uwagi na datę. Cóż to znaczy? Dowiecie się poniżej...

29.04.2018

Od U'schii do Shiregta ,,Szczęście pełne źrebiąt"

Od samego rana Khokh kręcił się po stadzie. To tu, to tam. Postanowiłam, po podglądać gdzie chodzi z tym „zespołem niespokojnych kopyt”. Cóż wyglądało to bardzo podejrzanie... Po połowie godziny śledzenia araba przystanęłam. Ileż można? Już miałam się zawracać do miejsca spoczynku, gdy nagle wpadły na mnie trzy małe źrebaczki. Spośród nich najbardziej wyróżniał się ten maści cremello. Wszystkie trzy jak jeden mąż przypatrywały mi się. Poczułam niezręczność... Zastanawiałam się jakby do nich zagadać, ponieważ gdy ja byłam malutka, nie miałam kontaktu z żadnym rówieśnikiem, a gdy tu dołączyłam, nie miałam szczęścia do źrebiąt. Po prostu uśmiechnęłam się szeroko. Najodważniejszy z nich zwrócił się do mnie.
- Kim jesteś?
Miałam ochotę zapytać go o to samo. Nagle przypomniałam sobie o ciąży Yatgaar.
-Nazywam się U'schia. Prawdę mówiąc, jestem już trochę w tym klanie. No i co mogę powiedzieć. Cieszę się, że was widzę.
-Jaką masz rangę?- zapytał zaciekawiony.
-Przewodnik- odpowiedziałam- To osoba, która ustala wędrówkę klanu pomiędzy jego terenami razem z władcą i innymi z tej rangi.
-A nauczysz mnie być przewodnikiem?
-Ja yy...tak- odpowiedziałam, nie chcąc ranić, uczuć źrebięcia, ale zupełnie nie wiedząc jak się do tego zabrać. W mojej głowie kotłowało się tysiące myśli. Jak można nauczyć się być przewodnikiem? Nagle w głowie wykiełkował mi świetny pomysł.
<Shiregt?>

Od Yatgaar do Khonkha ,,Akceptacja"

Czułam, że adrenalina w moich żyłach zaczyna opadać. Przymknęłam oczy, i pokiwałam powoli głową. Ogier ostrożnie postawił wszystkie cztery kopyta na tym skrawku ziemi otoczonym gęstymi krzakami i z nieskrywaną radością przyglądał się uważnie pociechom które podjęły pierwsze próby stanięcia na własnych, niepewnych nogach-patyczkach. Przyglądałam się temu niewzruszenie, podczas gdy źrebięta ślizgały się, chwiały i co raz upadały, wcześniej próbując się w jakiś sposób podtrzymać, przez co ryły nosami w mokrej glebie. Uśmiechałam się, patrząc, jak każde po kolei coraz lepiej sobie radzi: ogierki wstały niemal równocześnie, klaczka namyślała się trochę dłużej. Jednak teraz cała trójka spoglądała na mnie, przenosząc też czasem wzrok na ogiera.
— Jak myślisz, który z nich będzie następcą? - szepnął mój partner.
— Shiregt. - wskazałam łbem na ciemniejszego gniadosza.
— Też tak myślałem. - rzekł z zadowoleniem władca. - To Miriada...I Donte? - dodał.
— Dante. - odparłam po krótkim zastanowieniu. Podczas tej rozmowy źrebaki zaczęły się przybliżać w moją stronę, odeszłam więc nieco i pozwoliłam im odszukać to, czego ich wygłodniały organizm pragnął. Zaczęli pojawiać się także inni członkowie, zwabieni hałasem, i po kolei obserwowali i obwąchiwali nowych ,,przybyszy". Wiedziałam, że ten rytuał jest konieczny, by źrebięta zostały zaakceptowane jako ważne ogniwa w klanie, lecz nadal pozostawałam ostrożna i czujna. Nie obyło się bez walki o pokarm, bowiem dawały go tylko dwa wymiona, ale ostatecznie każdy posilił się jako tako.
<Khonkh? Trochę brakus wenus.>

Od Forever do Hadvegara ,,Lęk"

Położyłam się posłusznie na ziemii.
- Więc widzisz moja droga,musisz szybciutko wyzdrowieć,żebym dał ci chwilę odetchnąć - usłyszałam. Obróciłam głowę w stronę Hadvegara i znowu położyłam pysk uśmiechając się. Po jakimś czasie zaczęłam skubać koniczynę i inne rośliny. Głodna byłam niesłychanie. Obróciłam głowę w stronę ogiera,jednak po chwili znowu ją obróciłam. Zobaczyłam unoszący się z lasu dym.
- Hadvegar,szybko! - wrzasnęłam przekręcając jego pysk w drugą stronę. Powoli wstałam na nogi,jednak biegłam już najszybciej jak mogłam,czyli bardzo szybko bo rany mi na to pozwalały. Kiedy dotarłam do Khonkha,najpierw zgromił mnie wzrokiem Hadvegar,jednak nie zwróciłam na to uwagi
- W lesie... Pożar! - krzyknęłam. Większość koni nastawiła uszy. Khonkh spojrzał pytająco. Wskazałam głową miejsce z którego unosił się dym.
- Mogą tam być ludzie - powiedziałam. Bałam się jak nie wiem. Jak zamykałam oczy widziałam uciekające ze stajni konie.
- Idź odpocząć, Forever. Hadvegar,zostań z nią. Wyślemy kogoś na zwiady - powiedział po chwili Khonkh. Pokiwaliśmy zgodnie głowami i udaliśmy się do zacienionego miejsca.
- Połóż się,bo cię naprawdę przykuje do drzewa - zagroził. Posłusznie ułożyłam się na ziemii. Ciągle się trzęsłam. Nie wiedziałam,że aż tak będę reagowała na ogień.
- Co się stało? - zapytał spoglądając na mnie
- Ogień... Płonąca stajnia... - wydyszałam. Położył się obok mnie
- Ej,tutaj jesteśmy bezpieczni. Nic się nie stanie. Jeśli są tam ludzie,ugaszą pożar i uciekną - powiedział
- Wiem,ale tego nie da się powstrzymać. Ja się boję,jednak nie wiedziałam,że aż tak... - powiedziałam spanikowana
- Przecież jestem tutaj - powiedział.
- Wiem... Dzięki... Ale... Ja się boję... - wyjąkałam w końcu przybliżając głowę do ogiera
<Hadvegar? Nie miałam pomysłu...>

Od Miriady do Dantego ,,Odkryć nasz mały świat na nowo"

Co raz przenosiłam wzrok na mojego młodszego brata, wyraźnie przygnębionego i niezadowolonego z takiego obrotu spraw. Gdybym nim była, pewnie też bym się nadąsała. Ale do tej pory byłam Miriadą z dynastii Altbachów i takie ryzyko nie leżało zupełnie w moich interesach. Chociaż trochę zaczynało mi się nudzić. Westchnęłam cicho, stając kilka metrów od mamy skubiącej trawę rosnącą pod naszymi kopytami. Po chwili obserwowania rodzicielki postanowiłam również spróbować, ot, dla przyjemności. Zerwałam zębami jedno źdźbło i...natychmiast wyplułam. Jak można zjadać takie świństwo?! - pomyślałam. Dorośli naprawdę bywają dziwni...ale przynajmniej są zawsze oparciem i skarbnicą wiedzy. 
— Jesteś z siebie zadowolona? - mruknął Dante, gdy przechodziłam obok niego. - Gdyby nie twoje wahania, nie byłoby opóźnienia. - mówił to jednak z pewną rezygnacją, jak wygasły gejzer. Po krótkim zastanowieniu odparłam:
— Chodź ze mną, a nie będziesz się nudził.
— Jasne, już lecę... - mimo to, wstał powoli i z ociąganiem, po czym wystrzelił jak z procy. Nie miałam większego wyboru; również zagalopowałam, zarzucając głową z radością.
— Stój! - krzyknęłam wreszcie do niego gdy znaleźliśmy się za rodzicami, ale niedaleko. Źrebak zatrzymał się, trochę ślizgając. W pobliżu znajdował się las.
— No? - spytał niecierpliwie ogierek.
— Zaczekaj. - gdzieś tu widziałam wczoraj te stworzenie, niemożliwe więc było, żeby zniknęło tak nagle i bez pożegnania. Czatowałam trochę, obserwując uważnie wysokie trawy. Wtem kilka z nich zaszeleściło. Zaczęłam się skradać; Dante poszedł w moje ślady. Podobny do wiewiórki, kolorowy gryzoń mignął nam tym razem przed oczami i szybko uciekł.
<Dante? Ja teżXD>

Od Shiregt'a do Khairtai ,,Wątpliwości"

Patrzyłem to na śnieżnobiałą, uśmiechniętą od ucha do ucha klaczkę, to na resztę towarzystwa, wyglądającą na zupełnie spokojną i przyzwyczajoną do takich wybryków. Walczyły we mnie dwie potężne, sprzeczne ze sobą siły: miłość do matki i ciekawość świata. Z jednej strony za żadne skarby nie chciałem zlekceważyć rozkazu wydanego jedynie z czystej troski i nie czułem jeszcze wystarczającej pewności, że niczego to nie zmieni, z drugiej propozycja wyjścia w teren była bardzo kusząca. Zawsze mogłem wrócić, gdyby zaczęło robić się gorąco....
— No...to jak będzie? - klaczka dokonała niemożliwego: jeszcze bardziej poszerzyła swój uśmiech.
— Zgoda. - rzekłem pewnie, starając się wymyć z mego głosu wszelkie inne emocje.
— Świetnie! Może zawołałbyś jeszcze brata i siostrę? - zaproponowała klaczka. Obejrzałem się do tyłu. Gdybym to zrobił, mama natychmiast by się zorientowała. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że zamierzam zrobić coś nielegalnego. Ale skoro się już w to zaangażowałem, nie miałem wyboru.
— Lepiej nie. Chodźmy od razu. Gdzie zamierzasz pójść? - odpowiedziałem z nutką radości i ekscytacji.
— Wzdłuż rzeki. - odparła, wskazując pyskiem kierunek marszu. Ostatni raz przełknąłem ślinę.
— Naprzód więc! - grupka ruszyła w szyku złożonym z Khairtai na czele, mnie na drugim miejscu, a reszta w bezładzie podążała za nami, co raz podszczypując się i ganiając, a następnie zawracając, by dogonić ,,stado".
<Khairtai? Co tam szykujesz, wiercipięto?XD>

Od U'schii do Yatgaar (i Khonkha) ,,Marne szanse"

Szybko rozejrzałam się, ilustrując wzrokiem otoczenie. Przed oczami miałam obraz do bólu wijącej się Yatgaar. Zebrałam się w sobie. Gdzie ona mogła teraz być? Mój towarzysz też najwyraźniej się nad tym zastanawiał, ponieważ zachowywał się mniej więcej jak ja. Oczywiście nie mówię tu, że to nie mogło znaczyć czegoś innego, ale trochę w tej dziedzinie się wyspecjalizowałam. Wreszcie ujrzałam dwóch dwunożnych, prowadzących zmęczoną wiecznym wyrywaniem się, klacz. Po jej szyi ściekały krople mokrego potu, powstałego w wyniku próby ucieczki. Mój umysł bez względu na to, czy małżonka władcy była dla mnie miła, czy też nie, nakazywał rzucać się na pomoc, jak u większości zwierząt stadnych, a z drugiej strony uciekać. Z dzikim szaleństwem w oczach i wydętymi chrapami ledwo powstrzymywałam instynkt. Tak, to był instynkt. Piękny zew natury dany wszystkim zwierzętom. Tylko ludzie odważyli się prawie zupełnie pozbawić go życia. Rzuciłam szybkie spojrzenie w stronę władcy, potężnego i dumnego Khokha, który najwyraźniej chce by, tak go postrzegano. Nie ukrywał zaniepokojenia, grzebał kopytem w ziemi, chodził w miejscu, a jego spojrzenie było mieszaniną bezradności, ciekawości i nadziei. Ludzie zaciągnęli Yatgaar do małej szopki. Gdy długo nikt nie wracał, nie mogąc powstrzymać ciekawości, zbliżyłam się do domku. Spoglądnęłam na niego sceptycznie, po czym z łatwością wyważyłam kopytem drzwi. One w odpowiedzi na moją gierkę, gruchnęły o ziemię, roztrzaskując się i ukazując mi obraz nędzy i rozpaczy. Yatgaar nabita na kawałek drewna, która walczyła o życie z grymasem bólu na pysku i człowiek z jakąś strzałą wbitą w plecy. Powiem- nieźle go załatwiła, ale takim kosztem? Khonkhowi jak widać też, skończyła się cierpliwość i ruszył w stronę partnerki. Ledwo dyszała. Od razu widać było jak, się ostatnio musiała zabawić, była w ciąży. Gdy ją o to spytałam, przytaknęła. Nagle zza moich pleców wyłonił się kuśtykający człowiek. Zdecydowanym ruchem wbił mi strzałę w plecy. Runęłam na ziemię. A trzymałam się tak długo... Dlaczego to musiało się tak skończyć? Khonkh i Ya w niebezpieczeństwie, a ja tymczasowo uśpiona.
<Ya? Kho?>

28.04.2018

Od Dante do Miriady "Nieudany spacerek"

Z ochotą rozpocząłem przygotowania do mojego nowego numeru. Oddaliłem się nieco od swojej siostry, każąc jej jednocześnie zostać na miejscu. Po przejściu paru metrów zatrzymałem się i odwróciłem. Wziąłem głęboki oddech, po czym zacząłem biec. Na początku skupiłem się tylko na tym, jednak w końcu nie wytrzymałem i spojrzałem na Miriadę. Chciałem się przekonać, jakie wrażenie na niej zrobiłem. W końcu do tej pory cała nasza trójka ledwo utrzymywała równowagę przy chodzeniu, ale wystarczyło się nieco przyłożyć i proszę, jaki efekt! Niestety moja uwaga została rozproszona, więc nie zauważyłem jakiegoś leżącego na mej drodze przedmiotu. Potknąłem się i zaryłem swoim pyszczkiem w ziemi, zatrzymując się tuż przed swoją siostrą. Miriada zaczęła się cicho śmiać.
-To nie jest zabawne!-zawołałem, próbując wstać. Na szczęście poszło mi to w miarę sprawnie.
-Oczywiście, że tak. Ale przyznam ci, że zrobiłeś na mnie wrażenie. Ja bym nie przebiegła takiego kawałka-odparła Miriada. Słysząc te słowa, wyprostowałem się dumnie.
-Hej, a może przejdziemy się gdzieś?-zapytałem nagle, emocjonując się swoim pomysłem. Spojrzałem z wyczekiwaniem na Miriadę.
-Sama nie wiem. To chyba niezbyt mądre oddalać się od rodziców...-klaczka wyraziła swoje powątpiewanie. Westchnąłem z politowaniem. Zdążyłem się już przekonać, że Miriada ma hopla na punkcie bezpieczeństwa. Przynajmniej ja tak uważam, chociaż nikt inny nie podziela mojego zdania. Nadal nie mogłem pojąć, jak to właściwie jest, że tak bardzo się od siebie różnimy. Mama i tata też są różni, ale kocham ich tak samo. Na to pytanie chciałbym znaleźć odpowiedź. Muszę je kiedyś zadać rodzicom.
-Daj spokój, nie pójdziemy daleko-odparłem, spoglądając tęskno za plecy mojej siostry. Pragnąłem zwiedzić większą część klanu. Miałem wrażenie, że jeszcze wiele rzeczy czeka na odkrycie. Widziałem, jak Miriada zaczyna na nowo rozważać moją propozycję. Już prawie się zgodziła, kiedy spostrzegłem, że w naszą stronę nie kieruje się nikt inny jak mama.
-Czas na jedzenie-powiedziała z uśmiechem. Przy okazji kazała nam najpierw wrócić z powrotem do nich. Zrobiłem to dość niechętnie. Po karmieniu miałem nadzieję jednak udać się na mały spacer wraz z siostrą.
-To co, chcesz odkryć trochę świata?-zapytałem cicho, kiedy rodzice nie zwracali na nas uwagi.
-Niech będzie...-odparła niepewnie klacz. Zaczęliśmy się więc oddalać od rodziców, przekonując ich, że nie pójdziemy daleko. Teraz do wykonania pozostawało najtrudniejsze zadanie, czyli szybkie i niepostrzeżone zniknięcie. Nagle jednak Miriada stanęła.
-Co jest?-zdziwiłem się.
-Zmieniłam zdanie. Nie chcę się oddalać od rodziców bez ich zgody-powiedziała klaczka. Spojrzałem na nią z niedowierzaniem. Jak mogła rezygnować z takiej szansy?
-No to idę sam-odparłem, szykując się do odejścia.
-Dokąd idziesz?-usłyszałem pytanie z ust mojego starszego brata, Shiregta.
-Na mały spacer, chcesz się dołączyć?-spytałem, uśmiechając się.
-Mama i tata kazali wam już wracać-odparł ogierek. Westchnąłem, wiedząc że nie ma sensu się teraz awanturować, i ruszyłem za rodzeństwem.
<Miriada? Wybacz za jakość tego "opowiadania". Muszę się jeszcze rozkręcić XD>

Od Khonkha do Yatgaar "Brak doświadczenia"

Kręciłem się tu i ówdzie po klanie. Yatgaar ostatnimi czasy miała wyjątkowo duże nawet jak na nią wahania nastrojów, więc wolałem zniknąć mojej partnerce na trochę z pola widzenia. W końcu jednak postanowiłem ją odszukać, gdyż chciałem spędzić z nią trochę czasu. Moim zadaniem jest w końcu być dla niej wsparciem podczas ciąży. Jednak nigdzie w klanie nie mogłem jej znaleźć, nikt też jej nie widział. Zacząłem się niepokoić. Udałem się więc na poszukiwania w stronę lasu. Przez jakiś jeszcze czas nie natrafiłem na żaden ślad. Martwiło mnie to coraz bardziej. W końcu jednak do moich uszu dotarły ciche dźwięki, sugerujące, że w pobliżu znajduje się przynajmniej jeden przedstawiciel rodziny koniowatych. Unosząca się w powietrzu woń była zaś dowodem na to, że odnalazłem Yatgaar. Zacząłem kierować się w tamtą stronę. Po chwili dostrzegłem sylwetkę mojej partnerki, ustawioną tak, jakby spodziewała się ataku. Zdziwiło mnie to i zaniepokoiło. Czyżby coś jej groziło? Bo przecież  nie mogłaby w ten sposób zareagować na moją obecność, prawda? Znając jednak jej zmienny charakter i nieprzewidywalność, zwolniłem nieco.
-Yatgaar?-spytałem dość niepewnie, wychylając się z zarośli. Skupiłem wzrok na swojej partnerce, która spoglądała na mnie tak wrogo jak jeszcze chyba nigdy. Zaraz potem mój wzrok powędrował w stronę trzech ledwo trzymających się na nogach, schowanych za klaczą żrebiąt.-Yatgaar!-zawołałem. W jednej chwili poczułem napływ mnóstwa różnych uczuć. Byłem mocno zaskoczony, ale jednocześnie czułem się niesamowicie szczęśliwy. Niewiele myśląc, ruszyłem szybko w ich stronę. Ku mojemu zdziwieniu, Yatgaar pochyliła uszu w geście ostrzeżenia. Stanąłem w miejscu, nie ukrywając swojego zdziwienia. Spojrzałem jeszcze raz na trzy źrebięta, które zdawały się nic a nic nie rozumieć, co się dzieje. Zupełnie nie miałem doświadczenia z dziećmi, a co dopiero z klaczami, które właśnie urodziły. Skoro jednak Yatgaar spełniła największy obowiązek matki i urodziła trójkę naszych dzieci, ja musiałem zachować się jak najlepszy ojciec. Moim obowiązkiem było zająć się nią i dziećmi. Wiedziałem jednak, że to Yatgaar musi zadecydować, czy i jakiej chce ode mnie pomocy albo czy w ogóle życzy sobie mojej obecności w tym miejscu.
-Już dobrze, przecież nic im nie zrobię-powiedziałem spokojnie, cofając się powoli. Klacz nieco rozluźniła się, ale nadal pozostawała czujna.
-Wiem...Nie skrzywdziłbyś nigdy ani ich, ani mnie-odparła po chwili Yatgaar.
-Potrzebujesz pomocy? Mam sobie iść?-zapytałem, choć bardzo nie chciałem jej teraz zostawiać. Czułem, że moje miejsce jest przy nich. Przy mojej rodzinie. Przez długi czas moja partnerka nie odzywała się. Widać jednak było, że już prawie się uspokoiła. Spojrzała na trójkę chowających się za nią źrebiąt.
-Nie idź...Masz prawo tutaj być. Chcę, żebyś tutaj był-powiedziała w końcu z wahaniem klacz.
-A czy...mogę podejść?-spytałem niepewnie. Bardzo chciałem móc przyjrzeć się naszym dzieciom. Jeśli jednak klacz nie wyraziłaby zgody, odszedłbym, aby zniknąć z jej pola widzenia, ale pozostałbym w pobliżu. Musiałem być na ich zawołanie.
<Yatgaar? Okażesz Khonkhowi łaskę? XD>

Od Khairtai do Shiregt'a ,,Nowy znajomy"

— Witaj. Nazywam się Shiregt, a ty? –powiedział jakiś gniady źrebak, wciąż trochę zaspana, parzyłam na niego ziewając, w końcu się ocknęłam.
-O! Hej, ja jestem Khairtai –palnęłam, uśmiechając się.-Czyim jesteś synem? –dodałam.
-Khonkha i Yatgaa.. –zaczął ogierek, ale mu przerwałam.
-Super! Jesteś z rodziny królewskiej! Ja jestem córką Kirka i Valentii –wskazałam na wymienione konie, Shiregt, widocznie zagubiony w tym wszystkim, pokiwał jedynie głową. Potem bez słowa pociągnęłam go za sobą, przedstawiając mu przy tym, Mikę, Vayolę i Mindy.
-A tamte źrebaki.. wiesz.. ta taka o jasnej maści i ten drugi źrebak, to Twoje rodzeństwo? –zapytałam wesoło, a Shiregt potwierdził.
-Jak się nazywają? –zadałam kolejne pytanie, tak to jest, kiedy ma się w genach nadmierną ciekawość.
-Miriada i Dante.. –odparł źrebak, patrząc zdezorientowany, widocznie nie mógł nadążyć za moim potokiem słów, chwilę myślałam, o co by to jeszcze zapytać, ale nic mi nie przyszło do głowy. W sumie.. jest świetnie! Piątka źrebiąt do zabawy, no po prostu odlot! Pisnęłam niespodziewanie, a Shiregt, popatrzył na mnie dziwnie, normalka u mnie.
-Co powiesz na to, żeby pójść za granicę terenów Klanu? –powiedziałam cicho, byłam skora, do nieprzestrzegania zasad i nie łatwo mi szło, powstrzymywanie się, nad namową innych na niebezpieczne wybryki. – Moglibyśmy się pobawić.. wzięłabym resztę źrebaków.. co ty na to? –mówiąc to, wiedziałam, ze znowu pakuje się w duże problemy..
<Shiregt? No chodź z wariatką Khairtai B3>

Od Ganerdene'y do Kirka ,,Tam pod borem konie"

Przede mną rozrastała się wielka równina po horyzont. Czerwone piaskowe wydmy prószyły gdzieniegdzie wystające, podobnego koloru, skałki. Wiatr pomagał im w tej tułaczce po pustynnym bezmiaru, pchając piasek nieustannie do przodu aż po stepy i kolorowe wzgórza. Pustynny krajobraz był tym, o którym wspomnienia sięgały do moich pierwszych postawionych kroków, dalszej tułaczce. Był wypalony w moich najgorszych chwilach zwątpienia, głodu oraz pragnienia. Był też wtedy kiedy przeżywałam największe szczęścię oraz radość. Był od zawsze. Step był moim rodzicem oraz domem, który przysparzał mi trudności jak i otuchy. W jednej chwili kochałam go niepomiernie a w drugiej już zdążyłam znienawidzić.
Po czerwonej glebie tańczyły cienie. Czasami były poprzedzone zielonymi łodygami i liśćmi, czasami przed nimi widniał wąż, tak samo obłudny jak wizje.
W niektórych częściach tego mojego domu były to cienie nie mające właściciela na ziemii. Tam, w przestworzach, jak tylko podniosło się wzrok w prawie karmazynowe niebo przesłonięte słońcem oraz jego kończynami, które dosięgały do ziemii jakby to był ich jedyny ratunek. Tam, pomiędzy białymi, lekkimi jak pióra strzępami zaginionych wspomnień wirowały ptaki. Młóciły powietrze swoimi potężnymi skrzydłami a promyki słońca igrały na ich majestatycznych sylwetkach odkrywając piękno ich koloru.
Oderwałam wzrok od nieba i ruszyłam a przód. Moje kopyta przebierały piasek kiedy coraz niestaranniej stawiałam kroki. Opuściłam łeb i przymknęłam oczy, wciągając powietrze i wsłuchiwając się w otaczającą mnie ciszę. Słońce piekło niemiłosiernie i czułam jak wysysa ze mnie ostatnią kroplę wody, wolę walki i siłę. Przystanęłam na chwilę i podniosłam łeb otworzywszy oczy. Usłyszałam cichy szelest. Chrzęst piasku pod małym ciężarem. Spojrzałam uważnie na połać przed sobą. Zauważyłam mojego wroga od razu i odkoczyłam. Pośród piasku czaił się żółty wąż w brązowe wzory. Moje mięśnie napięły się kiedy zdałam sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Nie patrząc na niego dłużej, odwróciłam się od niego i pogalopowałam w inną stronę. Po paru szybkich uderzeń moje serca zwolniłam. Adrenalina powoli ustępowała z mojego ciała a wraz z nią ostatnie siły. Obejrzałam się naokoło bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby lokalizacji drapieżników. Pozwoliłam moim nogom ugiąć się a potem położyłam się na gorącym piasku stepów Mongolii. Po paru nierównych oddechach zakmnęłam powieki i pozwoliłam naturze na przejęcie pałeczki co do mojego losu.
Niezmąconą ciszę przerywał mój puls, który z chwilą stawał się wolniejszy i wolniejszy. Słońce wkrótce będzie mi wypalać dziury w futrze, z których skorzystają owady. Wyschnę i umrę, stanę się pożywieniem, moje kości będą bieleć się w słońcu aż w końcu one i też znikną.
Usłyszałam nagle pisk, krzyk bardziej, tak nieoczekiwany, że przeszywający czaszkę i torujący sobie drogę do wspomnień. Otworzyłam oczy i wpatrzyłam się w źródło dźwięku na niebie. Był to orzeł, który wypatrzył sobie ofiarę pośród wydm i teraz po nią nurkował, celniejszy niż strzała. Złapał węża w locie i znów wzbił się w powietrze. Nieuchronna śmierć wcześniej spotkanego mokasyna dziwnie zmobilizowała mnie do dalszej wędrówki w poszukiwaniu wody. Wstałam więc i, otrzepawszy się trochę z piasku, ruszyłam dalej w górę. Wiedziałam, że gdzieś tu napewno mieszkają ludzie, więc skrzętnie omijałam podejrzane tereny, czy to ostrzeżoana przez zmysł węchu, słuchu, czy wzrok. Moją drogę przecięły ślady końskich kopyt. Przyjrzałam się im dokładniej z lekkim dreszczem emocji, jednak okazały się stare. Jak zawsze z resztą. Coś pchnęło mnie jednak i zdeterminowana pocwałowałam tam gdzie mnie poprowadziły. A znalazłam się tam gdzie śladów było jeszcze więcej. Starych. Westchnęłam ze zrezygnowaniem i spuściłam łeb. Znowu. Jak zawsze. Nie ma tu żywej duszy. Trzeba było zostać tam gdzie usłyszałam orła i czekać na śmierć. Ta głupia pogoń za niczym tylko zmarnowała mi energię i przywiodła za sobą kolejną falę zmęczenia i nieznośnego, zimnego potu. Chodząc po śladach w kółko i młócąc piach chrapami coś lodowatego uderzyło mnie w bok. Przeszył mnie dreszcz, mięśnie były gotowe do następnego cwału. Zastrzygłam uszami i poczułam to jeszcze raz. Nadzieję. Wraz z podmuchem świeżego wiatru przyszła do mnie nadzieja i zachęciła do następnego biegu. Bez żadnych myśli przyśpieszyłam do cwału i puściłam się tam, skąd przyszedł do mnie wiatr. Nie minęło pół godziny a zobaczyłam przed sobą mały zbiornik wodny a za nim lasek. Nie zwolniając tępa wgalopowałam w nią, rozbryzgając naokoło wodę i dając ukojenie zmęczonym mięśniom. Już ochłodzona zaczęłam pić. W końcu też i moje pragnienie było zaspokojone i wyszłam z wody. Właściwie skacząc z radości usłyszałam w oddali rżenie. Rżenie koni. Wraz z tym poczułam ich zapach. Znieruchomiałam i spojrzałam w kierunku dźwięku. Zobaczyłam plamkę, która rosła z każdym biciem serca. W końcu zrobiła się jak na mnie za duża i schowałam się za wielkim szarym drzewem nieopodal obserwując konie, które już zatrzymały się na postój przy zbiorniku wodnym. Byli krótko jednak jeden z koni, pewnie ten co ma za zadanie ostrzegać przed niebezpieczeństwem, podejrzliwie patrzył się w krzaki bardzo blisko miejsca, w którym się ukryłam. Tak patrzył i patrzył aż w końcu zadecydowałam się wyjść. Kiedy to zrobiłam akurat on odwrócił głowę a inne konie zaczęły zbierać się do odejścia. Zastanawiałam się wtedy dlaczego mają tak niekompetentnego członka, który przestaje obserwować tyły kiedy tylko stado się ruszy. To był mój błąd. Bo, właśnie wtedy kiedy ten koń przestał obserwować teren blisko mnie, zaczął to robić inny. I zauważył mnie oczywiście. Stado przystanęło i parę koni, w tym drugi strażnik, wyszli mi na spotkanie ze mną.

Od Miriady do Dante'go ,,Rodzeństwo jak rodzeństwo"

Prawa przednia do przodu. Lewa tylna w przód. I druga z tyłu. Ostatnia, smukła, ale wyjątkowo niepraktyczna, długa i galaretowata noga. Wprawiłam się już jako tako w chodzeniu, ale czasem zdarzały mi się ,,nagłe wypadki". Rozejrzałam się po okolicy, stojąc kilka metrów od mamy. Do dorosłych koni ze stada zupełnie nie warto było podchodzić, ale z tyłu zauważyłam mojego brata, ochrzczonego przez rodziców Dante. Imię to, jak zdążyłam wywnioskować, nie należało do mongolskiego kanonu, właściwie podobnie jak moje. Energiczny, pewny siebie i dość miły źrebak był całkiem niezłym kandydatem do wspólnej zabawy.
— Hej.
— A...no cześć, Miri. - ogierek uśmiechnął się szeroko, odwracając łeb w moją stronę. Chyba otrzymałam właśnie z jego strony nową ksywkę... - Chcesz zobaczyć moją nową sztuczkę? - spytał z wyraźnym ożywieniem
— Dobra. - odparłam obojętnie, czekając na jego popis. Może rodzeństwo jak rodzeństwo - zna się od pierwszych momentów życia, pierwszego oddechu, ale jednak dokładniejsze poznanie go trochę zajmuje. Każdy z nas wykształca zresztą nowe nawyki, więc wciąż musimy być na bieżąco. Na dodatek istnieją różne prywatne tajemnice i zakamarki duszy do których światło rzeczywistości nie dociera. Zastanawiałam się, skoro tyle wymaga relacja między członkami własnej rodziny, to ileż zarazem trudności i przyjemności przysparza znajomość z zupełnie obcym koniem?
<Dante? ...XD>

Od U'schii do Hadvegara ,,Dobrze, że cię spotkałam"

-Zioła? Chętnie- odparłam, szczerze uśmiechając się- Jednakże chciałabym pomóc, tylko że nijak znam się na tych wszystkich trawach.
-Obiecuję, że wiedzy ci dzisiaj na ten temat przybędzie- odparł.
-Miło słyszeć — odpowiedziałam.
Poszliśmy spokojnie przed siebie. Między nami utrzymywała się kojąca cisza. Czasami tylko spoglądałam na ogiera, a on podchwycił to. Zaśmiał się cicho, patrząc mi w oczy. Odpowiedziałam uroczym spojrzeniem. Gdy w końcu przeprawiliśmy się przez trawska, Hadvegar odezwał się zachęcającym tonem.
-Tu rozpoczynają się nasze zbiory.
Przez najbliższe godziny uczyliśmy się o roślinach (w sumie to ogier mnie uczył). Zrywał i opowiadał. Czasami miał problemy z nawijaniem i trzymaniem ich w pysku, więc komicznie faflonił. Wybuchnęłam śmiechem. Zaproponowałam mu, żeby trzymał je po prostu na kopycie. I jak mu zagrałam, tak zatańczył. W końcu zabraliśmy za zbieranie.
-A tu jeszcze tyle trawsk- uśmiechnęłam się- Myślałam, że przy samym opowiadaniu o nich, zerwałeś całą łąkę z korzeniami.
-Jak coś to ... nie musisz zbierać.
-Nie, nie o to mi chodziło.
Po chwili ujrzałam na jego pysku wyraz na wzór ahaaa. Szybko myślał.
-Już rozumiem — odparł zgodnie ze swoją reakcją.
Hah, niezły z niego gagatek. W pewnym momencie osunęłam głowę na jego ramię, a ogier zarumienił się na policzkach. Podziwiałam widoki. Dobrze, że go spotkałam... Można by powiedziec, że kolejny kolega do kojekcji.
<Hadvegar? Jestem ciekawa co wymyślisz>

Nowa czujka - Ganerdene!


Źródło: Zdjęcie główne
Motto: "Na języku miód, a w sercu lód. "
Imię: Ganerdene (mong. Stalowy klejnot)
Wiek: 12 lat
Płeć: Klacz
Ranga/i: Czujka
Rodzina: -
Osobowość: Jest miłą, wesołą i dobrą klaczą. Trochę ciekawską też. Jej największym pragnieniem jest wszystkim pomagać, a co za tym idzie nie che nikomu szkodzić. Śmiała, beztroska i empatyczna klacz o wielkim sercu. Nawet ona by się tak opisała.
Na pierwszy rzut oka. Bowiem leży w niej głęboko zło i nienawiść, które tylko czekają na znak albo chwilę nieuwagi, żeby wypłynąć na wierzch, zepsuć fale dobroci i wydrzeć się na wolność.
Ganerdene nie wyznaje żadnej religii, bowiem żadnej na swej drodze nie spotkała.
Orientacja: Heteroseksualna
Partner/Partnerka: Zzuka
Potomkowie: Brak
Aparycja:

  • Rasa: Nokota
  • Wygląd: Klacz o karodereszowatej maści. Na czole widnieje jej gwiazdka. Długa, czarno-brązowa grzywa opada jej na prawą stronę szyi. Nogi przyozdabiają jej kruczo-czarne szczotki. W okolicach zadu widać czarne plamki. Ogon nisko osadzony. Lekko zakrzywione uszy. Kanciasta budowa, mocne kończyny. 
  • Znaki charakterystyczne: Gwiazdka na czole. Trochę wypłowiała sierść w skutek niedożywienia itd. Ciemne plamki w okolicach zadu i szczotki pęcinowe. 
  • Wzrost: 156 cm
  • Waga: 408 kg 

Umiejętności:
Siła fizyczna: 25 
Szybkość: 10
Zwinność: 20
Technika: 10
Wytrzymałość: 20
Kamuflaż: 15
Umiejętności dodatkowe: Ganerdene dobrze zna się na roślinkach. Tak dobrze, że może z nich wytwarzać trucizny.
Historia: Jej historia zaczęła się kiedy płynęła sobie gdzieś w środku taty. Następnie tata dał mamie nasienie życia, czyli małą Ganerdenę, w dosyć niekonwencjonalny i brutalny sposób. Klaczka rozwijała się w płodzie mamy, często doświadczając wielkich dudnień i wraz z nimi występujących trzęsień ziemii.
Bo, widzicie, mama zgubiła stado. Jadła sobie trawkę, podniosła łeb i puf! Stada nie było. Z resztą z pomocą taty tak się stało. Tata pomógł mamie zgubić stado, żeby nie doświadczyła śmierci przez alfę. W tamtejszym stadzie tylko alfa mógł pokrywać klacze. Powiecie pewnie: "Co za cham z tego taty! Wykorzystał ją i zostawił na pastwę losu! " Całkowita i absolutna prawda. Jednak wydalając mamę ze stada, oszczędził jej i śmierci i widoku dalszych terrorów, które zaistniały za pomocą jego sztyletu, który to zatopił się w ciele alfy oraz jego zwolenników.
Takie to były pragnienia taty Ganerdene; Zostać alfą, odszukać matkę i pojąć ją za jedyną żonę. Plany poszły jednak w diabły, kiedy pozostali, zdjęci strachem, członkowie uciekli przed sztyletem, który już wtedy ani myślał być w ruchu.
Po tygodniu jednak sztylet znowu ożył - broniąc jego posiadacza przed drapieżnikami stepów Mongolii. Wybronić taty nie zdążył choć udało mu się ostatkami sił zagłębić się w szyi mamy.
Ta tragiczna i kontrowersyjna historia ma szczęśliwy koniec - para połączyła się po śmierci.
A to dopiero jej początek.
Ganerdene była przy ostatnich chwilach rodziców na ziemi. W ostateczności, to ona ich połączyła. Widzicie: Tata nie zadał śmiertelnej rany mamie,ani nie zrobiły tego wilki. Powtórzyć czyn taty, z sukcesem, musiała klaczka. Mówiono, oczywiście nie znając całej historii, że wataha widząc smutek i żałość Garnerdene po śmierci, zostawiła ją i odeszła w skrusze.
Resztę swojego życia (przynajmniej do spotkania Klanu Mroźnej Duszy), klacz żyła na stepach i wąchała kwiatki, nie zadręczając się niczym. I zaraz wiedziała o roślinkach wszystko. I robiła z nich soczki... takie jak trucizna i narkotyki a jak dostało się jej owoców to i smoothie. Inną część wolnego czasu spędzała na ćwierkotaniu z ptaszkami.
Zrobiła się z niej miła klacz. Zapomniała o przeszłości. Wykwitało z niej dobro jak z żyznej, zdrowej ziemi pierwszy raz wygląda zielona łodyga. Łodyga ta wypuściła liście, pączki a potem kwiaty. Dosięgneła swoimi korzeniami czystej żyły wodnej a inne rośliny oraz gleba dostarczały jej minerałów. Tak rosło jej dobro i miłość kiedy odnalazła Klan Mroźnej Duszy i tam pozostała.
Inne: Ganerdene nade wszystko lubi wodę i ptaki, które to przynoszą i wiosnę i życie. Nie ma właściwie rzeczy, których by nie lubiła.
Kontakt: piamonkey (howrse), Ganerdene (czat)

Od Shiregt'a do Khairtai ,,Znajomi spoza rodzinnego kręgu"

Gdy już popędzany różnymi zachętami ze strony reszty rodziny i własną świadomością późnej godziny otworzyłem oczy, rozciągnąłem zesztywniałe mięśnie i zaspokoiłem pierwszy poranny głód matczynym mlekiem prawie że wybiło południe. Nie zwracając zbytnio uwagi na rodzeństwo wybrałem się na wycieczkę poznawczą wszystkich niezliczonych cudów tego zadziwiającego, pełnego sprzeczności, w większości przypadków groźnego, świata. Znów natykałem się na przeróżne nowe kwiaty i przysiadające na nich owady, nieraz wręcz mikroskopijne, w międzyczasie obserwując znajdujące się zaledwie parę metrów dalej stado. Nie zamierzałem na razie oddalać się zbytnio od mamy, co było zresztą zabronione, i tylko w głębi duszy czułem ukłucie ciekawości jak cierń wbity w skórę. Po chwili wracałem myślami do przemykających w trawie stworzeń i znów zatapiałem się w ich poszukiwaniu. Gdy po raz setny uniosłem głowę znad fioletowawych, niewielkich płatków ujrzałem klaczkę która gwałtownie wyhamowała o parę kroków przed moim nosem. Cofnąłem tylną nogę na wszelki wypadek. Jej sierść była jednolicie śnieżnobiała, a pysk różowy. Całkiem nieźle. W oddali widoczny był galopujący w naszą stronę kolejny karo srokaty źrebak. Przypominając sobie gorączkowo wszystko, co do tej pory zauważyłem w relacjach innych koni, rzekłem spokojnie:
— Witaj. Nazywam się Shiregt, a ty?
<Khairtai? Takie oklepane. XD>

Od Yatgaar do Khonkha ,,Męczący poród"

Oparta o gruby, szorstki, jakby pobrużdżony starością pień wiekowego drzewa o rozłożystej, gęstej koronie z gałęziami poskręcanymi niby arytretyzmem, obserwowałam resztę stada, co chwila odruchowo obracając łeb i spoglądając w kierunku nabrzmiałego brzucha. Westchnęłam cicho, przełykając ślinę. Z dnia na dzień było coraz gorzej; zdawało mi się, że ciąża nie ma końca. Pi*przona ciąża. Za jakie grzechy każda klacz która padnie miłosnym łupem musi później harować za dwoje? Nie miała, k*rwa, natura, lepszego rozwiązania? Chce się pobawić jak dziecko patykami? - znów natłok myśli wypełnionych narzekaniem wypełnił moją głowę. Wtem poczułam dziwny, bolesny skurcz. Cofnęłam się nagle, trochę zaskoczona, lecz po chwili podszepnęło mi coś z tyłu umysłu stanowcze polecenie: Już czas. Już czas. 
Zaczęłam zagłębiać się coraz bardziej w las. Każdemu krokowi towarzyszył ból, czasem kurcz. Dopiero gdy znalazłam niewielki skrawek ziemi otoczony gęstszymi, kolczastymi zaroślami, położyłam się powoli, i opadłam na moment z sił. Obok pojawiła się plama wodnistej cieczy. Strużki potu spływały mi po pysku, szyi i bokach. Czas zdawał się płynąć szybciej. Skurcze zaczęły się nasilać, potęgując jeszcze ból. Jęcząc cicho, zacisnęłam zęby. Powoli kolejne części ciała źrebaka zostały wypchnięte na zewnątrz, a wreszcie cały przecisnął się na zewnątrz. Tylko kątem oka spojrzałam na mokrą, gniadą sierść owiniętą w błony płodowe, gdyż czułam, że nie jest to jeszcze koniec. Starałam się w międzyczasie uspokoić oddech, liznęłam ze dwa razy pierwszego potomka. Zaczęła się powtórka rytuału. Z całych sił parłam, powstrzymując się od krzyków które mogłyby ściągnąć drapieżnika. Izabelowata klaczka nieco szybciej ujrzała światło dzienne od pierwszego ogierka. Zupełnie opuściły mnie siły. Zwykłe uniesienie łba kosztowało mnie mnóstwo prób i wysiłku. Dysząc, dosięgnęłam językiem potomka, co dało mi jakąś dziwną ulgę i radość. Lecz po pewnym czasie gdy zamierzałam już wstać, skurcze powtórzyły się znowu. Gwałtownie opadłam na ziemię. Kończyła mi się cierpliwość, jednak nieporadzenie sobie z tym zadaniem oznaczałoby śmierć. Tym razem źrebię nie było do końca prawidłowo ustawione. Zaczęłam nieuchronnie tracić świadomość; przed oczami tworzyły mi się mroczki, zużyłam zapasy sił na ostatnie kilka mocnych skurczów i przestałam, poddając się losowi. Czekałam na agonię, lecz to nie nastąpiło. Uniosłam powieki ciężkie niczym kamienie. Udało się. Uśmiechnęłam się lekko, z ogromną ulgą oddając się odpoczynkowi. Jednak bezlitosny głos znów podszeptywał: Rusz się, wstawaj, ruszaj się! Zacisnęłam zęby i po paru podejściach trzymałam się na chwiejnych nogach. Zaczęłam wylizywać kolejno każdego źrebaka trochę niechętnie. Ta czynność sprawiała mi zaskakująco dużo przyjemności, a po pewnym czasie zdałam sobie sprawę, że po prostu je...kocham. Kocham wręcz do bólu, utworzyła się jakaś unikalna więź. Wreszcie wszystkie były już w miarę suche. Oglądałam uważnie ich smukłe, długie nogi jak kruche gałązki, krótkie grzywy, a przede wszystkim wpatrzone we mnie trzy pary dużych, pięknych oczu. Nagle usłyszałam jakiś ruch. Z pewnym wysiłkiem przyjęłam pozycję bojową. Ku kryjówce zdążał gniady koń, arab...Khonkh. W tym momencie słowo to brzmiało trochę obco, wrogo. Instynkt nie pozwalał dopuszczać do tego miejsca nikogo niepowołanego.
— Yatgaar...? - rzekł ogier niepewnie, wychylając się do przodu, ponad krzakami. - Yatgaar! - powiedział głośno, tonem jednocześnie zaskoczonym i radosnym. Z iskierkami w źrenicach wpatrywał się w trzy ciała. Zrobił nieco zbyt prędki krok do przodu. Pochyliłam ostrzegawczo uszy do tyłu.
<Khonkh? Taki skip od podróży do poroduXD>

Nowy władca i medyk IV stopnia - Shiregt!

Znalezione obrazy dla zapytania shiregt
12
Źródło: Zdjęcie główne1, 2
Motto: ,,Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę."
Imię: Przypadło mu krótkie, dumne miano Shiregt, w jego ojczystym języku oznaczające darń.
Tytuł: Pochodzi z młodej dynastii Altbachów.
Płeć: Ogier.
Ranga/i: Oczywiście jego specjalnością jest bycie władcą całego klanu i panowanie nad nim. Znajduje się również w gałęzi medycznej.
Głos: -


Relacje:
○ Matka Yatgaar - Według ogiera była trochę nadopiekuńcza i dziwna, ale ważny jest fakt, że kocha ją, choć nieczęsto to okazuje. Zwłaszcza teraz przez nawał obowiązków rzadko spotyka się z klaczą. Szanuje rodzicielkę.
○ Ojciec Khonkh - To dla Shiregt'a, młodego władcy, świetny i wyrozumiały doradca, służący za skarbnicę doświadczenia, ale nie tylko. W końcu warto nieraz porozmawiać z ojcem albo wybrać się gdzieś we dwójkę.
○ Młodsza siostra Miriada - Od czasu wypadku stara się na nią szczególnie uważać, ale nie ograniczać. Mają ze sobą dobre stosunki, choć ochłodziły się nieco przez porwanie. Uważa, że klacz zasługuje na jak najlepszy los.
○ Młodszy brat Dante - Nie był wyjątkowo dumny ze swego brata. Najczęściej wolał ignorować jego istnienie; sądził, że traktuje życie zbyt beztrosko i kiedyś się na tym przejedzie. Aczkolwiek to jednak rodzeństwo i brakuje mu brata po jego odejściu, właściwie bez przyczyny. [*]
○ Była kochanka i znajoma Mint - Zakochany w klaczce po uszy w dzieciństwie, z wzajemnością zresztą. Jednak powoli ta pierwsza, młodzieńcza miłość wraz z wiekiem zaczynała słabnąć, w przeciwieństwie do uczuć samej Mint. Ostatecznie Shiregt, mając dość ciągłego udawania, zerwał poufne stosunki z klaczą. Niby wciąż się znają - ale to nie to samo, prawda?
○ Partnerka Mivana - Znają się bardzo dobrze od dzieciństwa. Często go irytuje i ma swoje oczywiste wady, lecz wydaje się, że to właśnie najbardziej go w niej przyciąga. Ból po odejściu klaczy uświadomił mu, że nie jest dla niego tylko przyjaciółką. Po powrocie Mivany wszystko się jednak ułożyło i zostali szczęśliwą parą. Kocha ją niemalże na zabój, zrobiłby dla niej wszystko.
○ Znajoma Khairtai - We wczesnym dzieciństwie nazwałby ją przyjaciółką, aczkolwiek wraz z wkroczeniem w dorosłość ich kontakty ograniczyły się do minimum. Po ostatnim haniebnym czynie Khairtai ogier zdecydowany jest pomóc wrócić jej na właściwą drogę.
○ Vayola - podejrzana osobowość, zniknęła równie szybko, jak pojawiły się plotki. Wspominała coś o naprawieniu swoich błędów... O _ O [*]
○ Virginia - córka Vayoli, poszła w ślady matki. [*]
Tak a propos, jako władca zna w klanie niemal wszystkich, aczkolwiek nie ma sensu wymieniać ich z osobna.
Osobowość: Od zawsze miał powodzenie wśród płci przeciwnej, otoczony był wianuszkiem żeńskich adoratorek; jego pokolenie generalnie zdominowały klaczki, choć nie oznacza to, że był całkowicie odseparowany od męskich spraw. Musiało się to jednak w jakiś sposób zemścić. Z jednej strony mamy idealnego dżentelmena, orientującego się szybko w potrzebach pań, z drugiej silnego, ale nieporadnie kroczącego po cienkim lodzie towarzystwa panów ogiera. W kwestii miłości ustabilizował się wraz z oddaniem swego serca tej jedynej. Poprzez intrygi z dzieciństwa zraził się do tego uczucia, a jego okazywanie w pewnym sensie zaczął nawet traktować przedmiotowo, lecz rozgorzałe na nowo do Mivany pomogło mu zrozumieć parę rzeczy.
Jest dość nieufny w stosunku do obcych, lecz nie ma jakichś urojonych uprzedzeń. To bardzo dobrze wychowany i życzliwy ogier, może nie zawsze wielce pomocny, lecz niezwykle wierny - możesz być pewien, że nie opuści cię w potrzebie i dochowa tajemnicy. Prawda i szczerość to dla niego ważne wartości, którym hołduje w niemal każdej sytuacji. Stara się we wszystkim zachować zasadę złotego umiaru. Posiada naturalne zdolności przywódcze i organizacyjne, umożliwiające mu sprawne zarządzanie klanem, co wraz ze wzrastającym doświadczeniem jest idealną mieszanką. Shiregt jest pewny siebie, czasem aż za bardzo, ostatnio stał się również bardziej impulsywny w działaniu. Nie brak mu inteligencji czy wyrozumiałości, nerwy ma niczym ze stali. Walczy zawsze do ostatka, w związku z czym bywa głupio uparty. Przestał być wybredny, bierze na klatę wszystko, co daje mu los. Od czasu wkroczenia w dorosłość stał się większym marzycielem. Żyje tą niepowtarzalną chwilą, martwiąc się jutrem tylko od czasu do czasu.
Orientacja: Kiedyś nie miało to dla niego znaczenia...heteroseksualny.
Aparycja:
  • Rasa: W połowie arab, z drugiej strony mieszaniec, co przesądza na korzyść tego drugiego w ogólnej ocenie rasy.
  • Wygląd: Ogier jest wysportowany, nie dziwi więc masywna i umięśniona sylwetka. Dzięki treningom ma również mocny zad, kończyny i giętkie ciało. Mówiąc o tym, nogi Shi są suche, średniej długości, podpalane. Klatka piersiowa jest raczej płytka. Krótsza grzywa i długi ogon są gęste, kruczoczarnej barwy. Choć na to nie wygląda, to koń maści jasnogniadej. Posiada dość długą szyję, głowę o garbonosym profilu zdobi para dużych, ciemno-brązowych oczu i małe chrapy na tle ciemniejszego, szarego pyska. Końcówki uszu mają czarne obramowanie.
  • Znaki charakterystyczne: Dwie krótkie blizny: blisko kłębu i na zadzie. Wyróżnia go też spośród gniadoszy ciemniejszy pas sierści od czoła do nosa.
  • Wzrost: 171 cm WK.
Umiejętności: Trenował i trenuje...taniec, a raczej pewne figury. Uważa jednak ten fakt za umiejętność bezużyteczną, wiedzą o niej tylko dwie istoty na tym świecie. Zna jakieś podstawy języka Czarnej Winorośli, lecz niechętnie, lepiej idzie mu porozumiewanie się za pomocą angielskiego. Po ojcu odziedziczył słabszy słuch.
Historia: Urodził się jako jeden z trójki źrebiąt pierwszej pary Klanu Mroźnej Duszy, i to jemu przypadł obowiązek odziedziczenia rangi władcy. Miał szczęśliwe, normalne dzieciństwo w gronie rodziny i przyjaciół, a z osiągnięciem dorosłości wypełniło się jego przeznaczenie. Aczkolwiek królowanie nie wygląda aż tak kolorowo, jak można by się spodziewać. Po pewnym czasie odrzucił zauroczenie z dzieciństwa na rzecz miłości do innej klaczy. Cała sytuacja staje się tym ciekawsza, iż jest to dawna rywalka owego młodzieńczego obiektu westchnień.
Inne:
▼Ma uczulenie na pewien gatunek jagód.
▼Fascynują go szczególnie srebrne przedmioty.
▼W młodości założył własną frakcję, jednak z czasem odeszła ona w zapomnienie.
▼Jego ulubionym kolorem jest...czerń.
▼Śnieg - kocham, mróz - nienawidzę. A że jedno bez drugiego egzystować nie może, to się z tym godzę.
Kontakt: Howrse/holidays horse, gmail-ashuramaru61@gmail.com, doggi-horsecool, chat - Łowca much.

Nowa księżniczka i medyk II stopnia - Miriada!

1
Źródło: Zdjęcie główne, 1 
Motto: ,,Nadzieja umiera ostatnia."
Imię: Miriada wśród greckich matematyków oznacza liczbę 10 000. Nieraz skracane do form typu ,,Miri", ,,Riada", ,,Miria", co sprawiło, że pełne imię stosowane jest głównie w relacjach oficjalnych, zaś wśród przyjaciół dominują pseudonimy.
Tytuł: Jest dumna z tego, iż pochodzi z dynastii Altbachów, pierwszej dominującej z Klanie Mroźnej Duszy, a równocześnie od strony matki jest powiązana ze starym rodem Czarnej Winorośli.
Płeć: Klacz.
Ranga/i: Księżniczka, medyk II stopnia.
Głos: Loona
Rodzina:
○ Matka Yatgaar - Już z daleka widać, że matkę i córkę łączą mocne więzy, bynajmniej nie ograniczające żadnej z nich, oparte na odwzajemnianej matczynej miłości. To między innymi dzięki rodzicielce Miriada otrząsnęła się z przykrych wydarzeń mających miejsce w okresie nastoletnim. Dość często klacze rozmawiają ze sobą, mogą liczyć na swoją pomoc. Znają się jak ,,łyse konie".
○ Ojciec Khonkh - Ma z nim normalne stosunki, kontaktują się jednak rzadziej. Córka kocha swojego ojca, ale mimo wszystko jego uwaga była w dzieciństwie skoncentrowana na rodzeństwie klaczy, co odbiło się na ich relacjach. Uważa go za mądrego i godnego poprzedniego stanowiska władcy.
○ Starszy Brat Shiregt - Z tym miłym i dobrze wychowanym ogierem ma szansę spotkać się głównie przez czysty przypadek, ale ogólnie rzecz biorąc ich relacja jest zażyła w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Kibicuje mu w zarządzaniu stadem. Cóż, taka chyba natura braci, tych młodszych i starszych.
○ Młodszy Brat Dante - Szczerze mówiąc, spędza z nim więcej czasu i czuje się na swój sposób odpowiedzialna za młodszego brata. Dante i Miriada posiadają parę wspólnych cech które sprawiają, że ich więzy są ściślejsze.
○ Etsiin - Dzięki wspólnie przeżytej, szalonej przygodzie ogier zdołał załapać się na zaszczytny w jej przypadku tytuł dobrego przyjaciela. Nie ukrywa już przed sobą, że lubi spędzać z nim czas i nieraz ktoś taki się przydaje.
○ Mivana - dobra znajoma, prowadzi z nią śledztwo w sprawie zabójstwa Marabell.
Osobowość: Krótka rozmowa. Uśmiech. Skinięcie głową. Huh.
Tyle najwyżej może zaoferować nieznajomemu Miri, oczywiście przyjaźnie bądź neutralnie nastawionemu. To istota miła i życzliwa, lecz stara się nie nawiązywać bliższych kontaktów. W wyniku przeżyć związanych z porwaniem zrodziły się w jej psychice hafefobia, lęk przed czyimś dotykiem - jeżeli ruch będzie wykonany zbyt gwałtownie lub bez jej świadomości, pojawia się w niej odruch obronny, a z normalnej wzajemnej pielęgnacji nie potrafi czerpać takiej samej przyjemności - oraz genofobia, w skrócie lęk przed stosunkiem. Woli przebywać w towarzystwie klaczy, z wyjątkiem najbliższych. Przyjaciela będzie wpierw odtrącać od siebie, zbroja cierpliwości się przyda. Jej ostrożność i pacyfistyczne nastawienie do świata mogą być mylone z tchórzostwem. W rzeczywistości, gdy sytuacja tego wymaga, ujawnia się jej ogromna odwaga. Nie jest przeciwna przygodom, lecz za wszelką cenę unika też konfliktów, stara się rozwiązywać je w pokojowy sposób i wierzy, że każdy problem da się zlikwidować. Nie jest jednak łatwowierna i zdaje sobie sprawę, że całego świata nie zwojuje. Jeżeli zechce, owszem, potrafi kłamać, nawet przekonująco. Z jednej strony ma złote serce i pomoże każdemu na miarę swoich możliwości, z drugiej jest mściwa. Jedno przewinienie może przechowywać w pamięci latami i w dowolnym momencie wyciągnąć je świeże i bolesne. Kto raz stał się jej wrogiem, ten ma nikłe szanse na ocalenie swej reputacji. Klacz to skromna, swą urodę traktuje bez emocji, spokojna. Interesuje się życiem stadnym, ale zazwyczaj przemyka się cicho wśród reszty. Chce się rozwijać. Nie można jej odmówić umiejętności szybkiego uczenia się i pracowitości (czasem zdarzy jej się złapać lenia...).
Często zrzuca winę z innych na siebie, cierpi w milczeniu. W jakim celu? To ,,mechanizm obronny": gdy sytuacja staje się rozpaczliwa daje jej to poczucie kontroli, skoro tylko ona zawiniła.Wykazuje patriotyzm w stosunku do rodu Czarnej Winorośli, pragnie lepiej poznać swoje korzenie.
Orientacja: Heteroseksualna.
Aparycja:
  • Rasa: Z ojca arabka, od matki dostała geny Lusitano i innych ras. Czysty mieszaniec.
  • Wygląd: Miriada to klacz nieprzeciętnej urody, piękna z natury, co przyciąga wzrok wielu osobników. Budowa ciała jest bardzo harmonijna i dość lekka, korpus wpisuje się w kształt prostokąta. Posiada szczupłą sylwetkę z wyraźnie zaznaczonym kłębem, ładnie zaokrąglonym zadem, średniej długości prostą szyją i spora klatką piersiową. Jej izabelowata maść stała się ciemniejsza, bardziej przypominająca płynny karmel, sierść jest generalnie krótka, przez co gorzej znosi niskie temperatury. Grzywa i ogon są za to jasne, miękkie w dotyku, długie. Ruchy klaczy są płynne i wybitne, po części dzięki suchym, mocnym kończynom, rozjaśnionym maksymalnie do stawów nadgarstkowych. Pysk jest ciemniejszy, szary, z małymi chrapami. Charakterystyczną cechą Miriady jest odmiana strzałka zwężająca się ku dołowi i duże, piękne, ciemne oczy.
  • Znaki charakterystyczne: Wygojone już, ale wciąż widocznie naderwane lewe ucho. Prawdopodobnie blizna ostatecznie zaniknie.
  • Wzrost: 163 cm WK.
Umiejętności: Dzięki naukom matki posługuje się w stopniu komunikatywnym językiem Czarnej Winorośli i, trochę gorzej, angielskim. Jako medyczny pomocnik nauczyła się również podstawowych czynności ratujących czyjeś życie.
Historia: Urodzona nad rzeką Dzawchan, jako jedna z trójki potomków dominującej pary w Klanie Mroźnej Duszy, miała szczęśliwe i obfitujące w naukę dzieciństwo. W wieku nastoletnim podczas konfliktu między reniferami a stadem została porwana i zgwałcona - o ostatnim fakcie żadna cząstka świata oprócz klaczy nie ma najmniejszego pojęcia. W wyniku tego zdarzenia Miriada dość znacznie odseparowała się od reszty koni, choć z zewnątrz jej życie wygląda dość normalnie.
Inne:
§ Wyjątkowo lubi ptasie pióra, zbiera każdy lepszy okaz.
§ Od pewnego czasu jej wzrost wiele się nie zmienił - w tej kwestii wdała się w tatusia.
Kontakt: Howrse/holidays horse, gmail-ashuramaru61@gmail.com, doggi-horsecool, chat - Łowca much.

Nowy książę i szeregowiec - Dante!

Źródło: Zdjęcie główne
Motto: Życia nie mierzy się ilością oddechów, ale ilością chwil, które zapierają dech w piersiach.
Imię: Dante. Tak krótkiego imienia raczej się nie skraca, ale możesz spróbować, Dante/Dant/Dan czy jak tam wolisz się nie obrazi.
Tytuł: Ogier, odziedziczywszy tytuł po ojcu, wywodzi się z dynastii Altbachów. Jego matka z kolei należy do starego, niemal wymarłego rodu Czarnej Winorośli, ale ten fakt nigdy za bardzo go nie interesował.
Płeć: Oczywiście, że ogier! Śmiesz wątpić?
Ranga/i: Książę, szeregowiec.
Relacje:
Matka- Yatgaar: zawsze wydawała się Dantemu nadopiekuńcza. Nawet teraz często upomina najmłodszego syna, ale ogier zazwyczaj puszcza jej rady mimo uszu. Mimo to bardzo ją kocha.
Ojciec- Khonkh: dla ogiera jest wzorem do naśladowania...dla innych, w końcu Dante sam o sobie decyduje i nie zamierza ślepo za kimś podążać. Jego również koń darzy miłością, choć ich stosunki są nieco chłodniejsze niż między Dante, a jego matką.
Siostra- Miriada: utrzymują dość dobre stosunki, choć nie da się ukryć, że od czasów kiedy klacz została porwana przez renifery, oddalili się nieco od siebie.
Brat- Shiregt: obecnie ich relacje wyglądają tak, że jego brat albo stara się usilnie wpłynąć na Dantego i sprawić, aby się "opamiętał", albo po prostu ignoruje fakt posiadania rodzeństwa. Co się dziwić, kiedy jest się władcą i ma się takiego brata, to nie ma się z czego być za bardzo dumnym, prawda?
Przyjaciółka- Sirocco: jedna z niewielu, która jest w stanie przez dłuższy czas znosić tego ogiera. Bardzo dobrze się ze sobą dogadują. Dante lubi spędzać z nią czas.
Ogier jest bardzo towarzyski i zazwyczaj wszędzie go pełno, dlatego też zna wiele innych koni w klanie, jednak nie utrzymuje z nimi bliższych relacji. Nie każdy, w przeciwieństwie do Sirocco, jest w stanie znieść przez dłuższy czas tego wiecznie nierozgarniętego, gadatliwego i szalonego osobnika, którym jest Dante.
Potomkowie: Naero, Leander, Siraane.
Osobowość: Dante nie za wiele się zmienił. Nadal pozostał wolnym duchem i to w każdej kwestii. Nie lubi, kiedy ktoś mu coś narzuca. Z tego powodu często zdarza mu się nawet opuszczać klan na kilka dni lub wędrować nieco innymi ścieżkami. Do tego ogier często najpierw robi, potem myśli. Nadal uwielbia się popisywać i jest pierwszy do rzucania oraz podejmowania wyzwań. Mogłoby się zdawać, że z takim charakterem non stop ładuje się w kłopoty. Ano właśnie nie, gdyż Dante posiada ogromny talent wychodzenia cało z niemal każdych tarapatów. Cóż więcej można powiedzieć o tym ogierze? Sam raczej nie kwapi się do pomagania czy interesowania się innymi, ale pomoże, kiedy ktoś go o coś poprosi. Egoizm Dantego trochę zmalał, ale ogier nadal ma o sobie wysokie mniemanie i skupia się mocno na swojej osobie. Do tego jest odważny, pewny siebie, zabawny i niezwykle charyzmatyczny. To także bardzo inteligentny i towarzyski koń, przez co łatwo zawiera nowe znajomości. Nie jest też tajemnicą, że Dante to pierwszorzędny podrywacz! Jednak żadne jego związki nie trwają długo z dwóch powodów: ogier nie szuka partnerki na stałe, a poza tym klacze zazwyczaj szybko zaczyna irytować jego nieco samolubne i narcystyczne zachowanie. Poza tym Dante daje im zazwyczaj wiele powodów do zazdrości i wiernością też nie grzeszy. Z tego powodu ogier czasem jest wspaniałym kompanem, a innym razem denerwuje innych samym swoim istnieniem. Ponadto Dante odznacza się niewiarygodną upartością. Lubi też od czasu do czasu przekomarzać się z kimś. Słowem, to wybuchowa mieszanka przeróżnych cech, które powodują, że Dante jest bardzo różnie postrzegany. Należy jednak zaznaczyć, że, choć na to nie wygląda, ogier w głębi duszy jest mocno związany ze swoimi bliskimi i skoczyłby za nimi w ogień.
Orientacja: Heteroseksualny
Aparycja:
  • Rasa: To najczystszej krwi mieszaniec.
  • Wygląd: Ogier posiada gniadą sierść z białymi odmianami na tylnych kończynach i pysku. Ma także brązową grzywę i ogon. Jest krępej budowy. Ma dobrze zbudowaną klatkę piersiową i umięśniony zad. Dobrze zarysowane mięśnie nóg sugerują też, że jest on dość dobry w długodystansowych biegach.
  • Znaki charakterystyczne: Mimo wielu przeżytych przygód, ogier nie nabawił się jeszcze żadnych blizn, nie posiada także znamion.
  • Wzrost: 171 cm
  • Waga: 500 kg
Umiejętności: Można by tutaj zaliczyć swego rodzaju urok osobisty, który sprawia, że nierzadko trudno mu się oprzeć (w przypadku klaczy) lub nie polubić go przynajmniej na początku znajomości. Poza tym Dante posiada talent do wpadania i wychodzenia z kłopotów.
Historia: Co tutaj opisywać? Ale dobrze, jeśli chcesz, opowiem ci jego historię. A więc dawno, dawno temu...wróć, wcale nie tak dawno temu na świecie pojawił się ogierek imieniem Dante. Był trzecim synem pary rządzącej Klanem Mroźnej Duszy. Spędził szczęśliwe dzieciństwo, pełne przygód i kłótni z bratem. Teraz dorósł i nadal pisze historię swego życia.
Inne: -
Kontakt: DODA

Yatgaar się oźrebiła!

Khonkh wraz ze swą partnerką, Yatgaar, doczekali się aż trójki potomków, w tym dwójki ogierków i klaczki. Wyznaczony został już przyszły władca klanu - Shiregt. Gratulacje i fanfary!

Miriada

Dante

Shiregt
Znalezione obrazy dla zapytania bay foal

Od Mikada ,,Najprostsze ćwiczenie" Seria treningowa #7 Siła fizyczna. Szybkość. Kamuflaż.

Ostatni dzień treningu!!! Nie kompletnie mając na niego pomysłu, krążyłem bez celu po jaskiniach. W sumie w jednym celu. Znaleźć inspirację. Przy okazji, trochę się nachodziłem i chcąc nie chcąc, rozgrzałem kości. Wziąłem głęboki oddech, jest nieco po południu. Trzeba trochę poćwiczyć, a ja dalej nie wiem jak. Bez zamysłu wszedłem do jednej z jaskiń. Błyszczała nieco w blasku słońca, a jej szare ściany były dość chropowate. W sumie jak w większości takich domków. Jaka ironia... To był mój schron. Ujrzałem tam siedzącą Kasję. Znudzony zapytałem co i jak mogę poćwiczyć. Ona zaproponowała siłę fizyczną. Grubo... A co będziemy dokładnie robić, miała podobno przekazać mi na polanki, więc ruszyłem się ochoczo z miejsca. Piękna grzywa haflingerki falowała na wszystkie strony. Gdy dotarliśmy, okazało się, że będziemy po prostu przeciągać sznur. Mało kreatywne, ale dało dobre wyniki dla moich umiejętności. Czemu ja wcześniej na to nie wpadłem?

Zaliczone w pełni.

Od Hadvegara do Forever ,,Śmiech to zdrowie"

Przyjaźni się tylko z Marabell i ze mną? Trudno mi w to uwierzyć. Forever jest naprawdę sympatyczna, więc to nie możliwe... chyba, że to nie jej wina, a innych koni. Umiejętność dobierania przyjaciół to naprawdę ważna rzecz i rad jestem z tego, że wybrała właśnie mnie.
Kiedy usłyszałem kilka słów o ziołach, poczułem wewnętrzne ciepło. Zawsze tak reagowałem, ale tym bardziej było mi weselej niż zwykle. Uśmiechnąłem się mimowolnie, prawie zapominając o jej stanie zdrowia. Na polanie dałem się wplątać w zbieranie ziół, po prostu nie mogłem przejść obojętnie obok przydatnych roślin leczniczych. Zerknąłem na klacz, która robiła to samo co ja, zdenerwowałem się lekko, co było wyraźnie po mnie widać, ale zaraz ponownie nastał wewnętrzny spokój. Uśmiechnąłem się do niej, mając cały pysk zapełniony zielskiem. Poznając ją bliżej, mogłem być pewien jednego... nie będzie stosować się do moich zaleceń, więc zostaje mi tylko reagować w naprawdę ciężkich sytuacjach. Czasami po prostu trzeba uszanować zdanie innych. Każdy uczy się na własnych błędach, a czyny ważniejsze są niż słowa.
Kiedy już nie mieliśmy gdzie trzymać roślin, wróciliśmy w ciszy do reszty stada, zostawiając tam nasze zdobycze. Mam nadzieję, że nim wyruszymy dalej, lekko się podsuszą, żeby można było je wykorzystać ponownie.
– Dziękuję ci za pomoc, moja droga. – ukłoniłem się delikatnie przed moją towarzyszką, po czym wskazałem miejsce na ziemi. Forever od razu zrozumiała o co chodzi, komentując to lekkim westchnięciem i ułożyła się wygodnie, a ja obok niej.
– Wiem, wiem, masz mnie dosyć. – zaśmiałem się.
– Może troszkę... – odparła przez śmiech, kierując wzrok ku górze, delikatnie potrząsając głową.
– Więc widzisz moja droga, musisz szybciutko wyzdrowieć, żebym dał ci chwilę odetchnąć. – oznajmiłem z uśmiechem. W moim głosie wyraźnie słychać było troskę o jej zdrowie, zasłoniętą nutką poczucia humoru. Śmiech to zdrowie, jednak zbyt śmiesznie być nie może. Naprężanie niektórych mięśni może powodować u niej ból, ale nikt nie zabrania się tak słodko uśmiechać.
<Forever?>

27.04.2018

Od Forever do Hadvegara ,,Zioła"

Zmęczyłam się. Chciałam trochę odpocząć,jednak nie chciałam by Hadvegar czekał ze względu na mnie. Zgodziłam się na propozycje ogiera. Spojrzałam na Hadvegara.
- Dzięki,że w ogóle jeszcze chcesz że mną rozmawiać - powiedziałam po chwili. Spojrzał na mnie zaciekawiony
- W stadzie przyjaźnię się tylko z Marabell i z tobą - westchnęłam. Hadvegar wyglądał na zdziwionego.
- Auć - pisnęłam kiedy uderzyłam się o kamień. Akurat trafiłam na ranę
- Nic ci się nie stało? - zapytał Hadvegar zaniepokojony.
- Nie,nic... - odpowiedziałam. Ogier przyglądał mi się przez chwilę,po czym odwrócił wzrok. Usłyszałam rżenie przywódcy. Zerwałam się na nogi co było chyba najgorszym wyborem w moim życiu. Syknęłam,rozjechały mi się kopyta i uderzyłam bokiem o ziemię. Hadvegar poderwał się i z przerażeniem podbiegł do mnie. Kilka ran ponownie zaczęło krwawić. Pobiegł gdzieś,i po chwili wrócił z pęczkiem liści babki lancetowatej i brzozy. Przyłożył je szybko do ran i przytrzymał czymś,co można uznać za supermocną trawę. Pomógł mi stać i dokuśtykałam jakoś do miejsca zebrania
- Teoretycznie byśmy właśnie wyruszali,jednak z powodu ran Forever musimy zostać tu dłużej. - powiedział w pewnym momencie Khonkh spoglądając w moją stronę. Po omówieniu jeszcze kilku spraw mogliśmy wrócić do swoich zajęć.
- Gdzie znalazłeś liście babki? Niegdyś ich tu od widziałam,a z pewnością by się przydały - zapytałam po chwili
- Znasz się na ziołach? - zapytał
- Trochę... Wiem, że brzoza i babka lancetowata tamuje krwawienie i przyśpiesza gojenie się ran - powiedziałam po chwili. W międzyczasie dotarliśmy do polany na której Hadvegar znalazł babkę. Wzięłam w pysk kilka liści. Warto zrobić zapasy. Hadvegar odgadując zapewne moją myśl zerwał kolejne kilka liści gromiąc mnie przedtem wzrokiem. No tak,miałam w ogóle nie pracować i w ogóle się nie ruszać...
<Hadvegar? Zbieramy dalej? Informacje o babce i brzozie w stu procentach prawdziwe>

Od Yatgaar do Khonkha ,,Wspólni wrogowie"

Postanowiłam dowiedzieć się jak najwięcej, choćbym miała siłą wyciągać słowa z jego pyska i splatać samodzielnie w zdania. Była to moja jedyna szansa na powiększenie tej części magazynu wiedzy, przepadłej dawno temu i znanej tylko nielicznym którzy mieli za zadanie chronić to dziedzictwo. Wpatrując się uważnie w nachmurzonego i jakby lekko zaniepokojonego ogiera, zadałam mu kolejne pytanie:
— Godność rodziców? - karus położył uszy po sobie, zaś jego wzrok był niczym stalowy grot przeszywający co słabsze umysły, zaś twardsze drążący niczym kropla wody skałę. Wyjątkowo nie w smak była mu ta rozmowa...a może to czas, który zajmowała, grał większą rolę? Skłaniałam się coraz bardziej ku tej drugiej opcji. Mój rozmówca zamierzał stąd zniknąć czym prędzej, a tymczasem parsknął z niezadowoleniem i wymruczał:
— Gal i Berdine. Teraz ty. - wyraźnie zaznaczył, iż oczekuje tego samego.
— Kashay i Yertönts Ulias. - rzekłam. Ujrzałam cień zaskoczenia Ganbayara. Po chwili jednak przeminął on, spuścił głowę. W tym momencie usłyszałam jakiś szelest niedaleko. Błyskawicznie omiotłam wzrokiem otoczenie i rzuciłam się w kierunku błysku metalu w trawie. Podniosłam jakiś długi, pokryty ornamentami miecz i obejrzałam się. Na polanę wypadł, stając dęba, zupełnie inny, siwy ogier. Khonkh i nieznajomy zdążyli wcześniej uskoczyć, odruchowo więc rzucił się w moją stronę, lecz w ten właśnie sposób nabił się na moją broń bez najmniejszej mojej ingerencji. Po chwili zwalił się na ziemię, wierzgając w powietrzu nogami. Podeszłam powoli bliżej, ze skrywaną rozkoszą obserwując strumień krwi wypływający z klatki piersiowej. Gdy uniosłam lekko kopyto koń obejrzał się na nie, po czym jego mina stężała.
— Winorośl, zapłacicie...za wasze z...brodnie! - z kamienną, niechętną miną obserwowałam agonię. Taka śmierć...jakie życie. Odwróciłam się do reszty.
<Khonkh? Taki zwrot akcji>

Od U'schii ,,Nigdy nie mów — nigdy" Seria treningowa #7 Kamuflaż. Zwinność. Szybkość.

Po tym, jak zobaczyłam, że każde niepowodzenie da się naprawić, ostatni trening poszedł mi jak z płatka. Gdy wstałam, zobaczyłam nad sobą pysk Yatgaar. Wyglądała na dość znudzoną.
-Oczekujesz czegoś?
- Tak, tego aż wstaniesz- odpowiedziała.
-A co masz dla mnie ciekawego na dzisiejszy dzień?
-Posłuchaj- rozpoczęła tajemniczo, po czym potrzymała mnie chwilę w niepewności i zabrała się za przemowę- Małą misję. Byłam zawsze ciekawa, jak wyglądają twoje umiejętności zwinności i szybkości, a że masz trening i trenujesz akurat to... Zmierzysz się dzisiaj z ogierem imieniem Arkadio. Przygotuj się.
-Yyy...dobrze-odpowiedziałam zupełnie nieświadoma co mnie czeka. Chciałam, żeby było trochę jak w bajkach. Wiecie, nigdy nie mów „nigdy”... Hmm ja nawet za bardzo nie znałam zadań konkursowych. A i nigdy w życiu nie obiło mi się o uszy to imię. Arkadio... brzmi dumnie. Musiałam zapytać klacz tylko o porę starcia.
~Wieczorem~
Rozpoczęło się. Gdy ujrzałam coś w rodzaju przełaju, uśmiechnęłam się. Z gracją pokonałam cały tor. Czasem był łatwy, czasem trudny, a czasem zaskakujący. Wygrałam... Jak miło.

Zaliczone, choć ze względu na parę błędów do każdej umiejętności zostanie dodane 90 punktów miast stu.

Od Mikada ,,Pomysł na drogę" Seria treningowa #6 Siła fizyczna. Szybkość. Kamuflaż.

-To już prawie ostatni dzień treningu Mikado — upominałem się w myślach- Musisz poćwiczyć.
Przymknąłem oczy. Śnieg znowu zawitał do Mongolii. Chyba ta wiosna trzyma się od nas z daleka. Lekko pocałowałem Marabell i znalazłem krótką wymówkę, po czym wyszedłem z jaskini.
- Idę poprawić muskułę- uśmiechnąłem się, a ona odpowiedziała tym samym. Wyruszyłem, przedzierając się przez wysokie zaspy śnieżne. Czasami miałem wrażenie, że moja dolna część nóg jest cała oblepiona brudnym śniegiem. Zawiał mroźny wiatr i swoim gwizdem ranił moje delikatne uszy. Wreszcie znalazłem coś, co było godne tego, by na nim trenować. Zacząłem od krótkiej rozgrzewki, paru kółek biegu, ale potem stwierdziłem, że to będą moje dzisiejsze ćwiczenia. Okrążałem „parkur” do momentu, w którym oczy zaczęły mi się zalewać krwią, a z mojej szyi spływały strumieniami strużki potu. Dostałem niezłej zadyszki. Po krótkim odpoczynku udałem się w stronę stada.

PS Z 26.04.2018 r.

Od Hadvegara do Forever ,,Nowo poznane"

Jej praca? Ojć, widocznie jeszcze nie wszystko wiem... postanowiłem nie komentować tego dłużej, chociaż przyznać muszę, że klacze nie powinny się czymś takim zajmować. Co to, to nie. Ja mojej ukochanej nigdy bym nie pozwolił na coś takiego, bo przecież ja jestem od tego by zapewnić jej bezpieczeństwo. Jakim byłbym ogierem, gdyby było inaczej? Właśnie... jakim ogierem jestem, skoro już do tego dopuściłem?
Było mi naprawdę smutno i źle z tym wszystkim, jednak ona sprawiała wrażenie zadowolonej. Spoglądałem na świeże rany na jej ciele, które dopiero co zaczęły się goić. Miała mnóstwo siniaków, a zaraz potem też mogłem dostrzec jakieś stare blizny. Tak, to był jej wybór, ale jakim kosztem? Czy jej partner nie boi się o nią? Ja na jego miejscu bałbym się strasznie. A może on także się tym zajmuje? Zmieńmy lepiej temat, bo przecież to jej życie, a nie moje i nic mi do tego.
– Jeśli tylko masz wystarczająco dużo czasu, z chęcią posłucham. – odparłem z uśmiechem. W moich oczach wyraźnie było widać zaciekawienie czymś nowym. Opowiastką, może i zmyśloną, ale jednak nową. Nie wiem tego, ale uwierzę jej we wszystko, bo czemu miałaby mnie oszukiwać? Nie ma ku temu żadnych powodów i ja także... chyba.
W moim stadzie konie wyglądały zupełnie inaczej, prawie tak samo. Jedynie matka i ojciec, byli tacy jak ja, jednak... nie rozmawialiśmy o tym dlaczego tak jest. Sam przyszedłem na świat w stadzie, a oni? Nigdy mi nie mówili, omijali te tematy... może właśnie przez tą stajnię? Nie wiem i nigdy się nie dowiem, ale mogę przyjąć to za wyjaśnienie tematów niewyjaśnionych. Każdy w coś wierzy, więc może ja mógłbym uwierzyć w to?
– A więc, to było tak... – klacz zaczęła opowiadać, powoli spacerując ze mną po okolicy. Tym razem nie oddalaliśmy się za daleko, zresztą... ona nawet nie byłaby w stanie. Może to i dobrze? Przynajmniej trochę czuję się spokojniejszy. Nic jej nie grozi, a ja będę przy niej przez najbliższy czas pilnując wszystkiego bardzo dokładnie. Nie umknie mi żadne zadrapanie. Może to i nie stosowne, ale wolałbym, żeby zawsze tak było... żeby była bezpieczna, ale wiem... że tak nie będzie. Wyzdrowieje, z czego oczywiście rad będę przeogromnie, ale też wróci do swoich obowiązków, a to mnie jednak martwi.
– Może zechcesz odpocząć. Jako medyk uważam, że powinniśmy się położyć. – powiedziałem, widząc delikatny grymas na jej pysku, który starała się szybko zatuszować uśmiechem.
<Forever?>

26.04.2018

Krótka informacja!

Witam wszystkich serdecznie! Jak wiadomo, majówka zbliża się wielkimi krokami. W związku z tym oraz ze zbliżającym się zakończeniem eventu wielkanocnego, mamy do omówienia kilka drobnych kwestii.

Zbliża się termin wyjazdu głównej administratorki, holidays horse. Oczywiście życzymy naszej Yatgaar, aby pogoda jej dopisała, żeby ona sama odpoczęła, wybawiła się i wróciła pełna sił oraz energii! W związku z jej nieobecnością od 30 kwietnia do 2 maja będziemy musieli zająć się sami sobą (nic złego się w tym czasie nie wydarzy...chyba XD). Z tego powodu majowe postarzanie odbędzie się dopiero 3 maja, a w razie jakichś problemów możecie zgłosić się do mnie, drugiej administratorki. Z chęcią wam pomogę.

Hodowla kurczaków dobiega końca. Poprawić im zdrowie można jeszcze dziś i jutro. Później wyhodowane pisklaki pozwolą nam wybrać nagrody. Członkowie, którzy są nieobecni do 30 kwietnia, otrzymają możliwość hodowania kurcząt do połowy maja.

Cóż, to by było na tyle. Pozostaje mi tylko życzyć Wam jak najwięcej weny i chęci do pisania, a Waszym kurczakom dużo zdrówka:D
~Khonkh

25.04.2018

Od Mikada ,,Czuć większą potrzebę" Seria treningowa #5 Siła fizyczna. Szybkość. Kamuflaż.

Przymknąłem powieki, wyobrażając sobie setki okropnych zdarzeń. Nie mogłem zasnąć. Coś trzymało mnie na nogach. Przez krzaki było nie wiele widać. Nagle zdesperowany i zaślepiony miłością do nieprzychodzącej ukochanej, ruszyłem przed siebie. Nie powiem, że bliskie spotkanie z krzakami było bezbolesne i mile. No cóż, mówi się trudno. Zacząłem gnać przed siebie. Mara! Tak to ona. Zamrugałem powiekami, chcąc bliżej dojrzeć sylwetkę w ciemności. Mój oddech przyspieszył. Teraz nie liczyło się dla mnie nic oprócz klaczy. A szkoda, bo nawet jakaś bohaterska misja się nie udała. Gdy zacząłem kopać dwunożnych, dwóch z nich zaciągnęło mnie do boksu.
~Nazajutrz~
Ludzie wreszcie wypuścili mnie z tego okropnego miejsca (a przy okazji zostawili klacz). Zdezorientowany spojrzałem na nią pytająco. W drodze do stada opowiedzieliśmy sobie wczorajszą historię, każdy mówił o swojej perspektywie. Po zakończeniu wybuchnęliśmy śmiechem, ale dalej byliśmy jeszcze trochę przestraszeni.
~Po południu~
Zaciągnąłem partnerkę na trening. Czułem potrzebę, by poćwiczyć. A co jeśli zdarzy się taka nieprzewidziana sytuacja?