Czułam, że adrenalina w moich żyłach zaczyna opadać. Przymknęłam oczy, i pokiwałam powoli głową. Ogier ostrożnie postawił wszystkie cztery kopyta na tym skrawku ziemi otoczonym gęstymi krzakami i z nieskrywaną radością przyglądał się uważnie pociechom które podjęły pierwsze próby stanięcia na własnych, niepewnych nogach-patyczkach. Przyglądałam się temu niewzruszenie, podczas gdy źrebięta ślizgały się, chwiały i co raz upadały, wcześniej próbując się w jakiś sposób podtrzymać, przez co ryły nosami w mokrej glebie. Uśmiechałam się, patrząc, jak każde po kolei coraz lepiej sobie radzi: ogierki wstały niemal równocześnie, klaczka namyślała się trochę dłużej. Jednak teraz cała trójka spoglądała na mnie, przenosząc też czasem wzrok na ogiera.
— Jak myślisz, który z nich będzie następcą? - szepnął mój partner.
— Shiregt. - wskazałam łbem na ciemniejszego gniadosza.
— Też tak myślałem. - rzekł z zadowoleniem władca. - To Miriada...I Donte? - dodał.
— Dante. - odparłam po krótkim zastanowieniu. Podczas tej rozmowy źrebaki zaczęły się przybliżać w moją stronę, odeszłam więc nieco i pozwoliłam im odszukać to, czego ich wygłodniały organizm pragnął. Zaczęli pojawiać się także inni członkowie, zwabieni hałasem, i po kolei obserwowali i obwąchiwali nowych ,,przybyszy". Wiedziałam, że ten rytuał jest konieczny, by źrebięta zostały zaakceptowane jako ważne ogniwa w klanie, lecz nadal pozostawałam ostrożna i czujna. Nie obyło się bez walki o pokarm, bowiem dawały go tylko dwa wymiona, ale ostatecznie każdy posilił się jako tako.
<Khonkh? Trochę brakus wenus.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!