Moje
myśli wciąż krążyły wokół niedawnej śmierci mego serca- kruchego niczym
szkło. Ironiczna strona mnie ostatnio brała górę, a ja tylko posłusznie
jej się poddawałam. Wciąż udawałam silną, aby nie budzić podejrzeń, tym
bardziej, iż wielbiłam swoją pracę psychologa. Było w tym coś
odprężającego, że mogę poukładać przynajmniej czyjeś myśli. Kiedy
właśnie mijałam jedno z potężniejszych drzew, coś kazało mi się
zatrzymać. Jego wielka średnica, pokryta najróżniejszymi pęknięciami i
fantazyjne ułożenie z pewnością przykuwało wzrok. Na pierwszy rzut oka
nic szczególnego, po prostu jeden z małych cudów matki natury. Kiedy
jednak zmrużyłam oczy, dostrzegłam malutką, burą wiewiórkę- wyglądającą
na dość wygłodzoną.
-Wesołych świąt- pisnęła nieco przerażona moim widokiem.
-Wesołego życia- posłałam jej ciepły uśmiech i zębami pochwyciłam jej futerko
- O nic się nie bój- wyszeptałam
kojąco do zwierzęcia. Obecnie zamierzałam przenieść ją do jakiejś
jaskini oraz ogrzać swoim ciałem. Miałam nadzieję też, że znajdę
odrobinę jedzenia dla niej. Nie mogłam po prostu, patrzeć jak umiera, pomimo mojego ostatniego zgorzknienia. Może coś wtedy jeszcze zostało z mego serca? Coś co
utrzymywało mnie przy życiu i biło niemrawo, kiedy zbliżałam się do
ukochanego ogiera? Zwierzę nic nie odpowiedziało, za to wybałuszyło swe
małe czarne oczka, drżąc- trudno było już określić czy z zimna, czy z
lęku. Starałam się nie sprawiać jej bólu, a jednocześnie trzymać ją dość
mocno. To było dość trudne zadanie i niezbyt wiedziałam, czy robię to
dobrze. W końcu przyspieszyłam do wolnego galopu, czując jak ciało
wiewiórki, dotknęło mej klatki piersiowej. Była skrajnie wygłodzona i
najlepiej dla niej prędko znaleźć się w ciepłej grocie. W końcu dostrzegłam jaskinię, w której przebywałam ostatnio.
Zostawiłam tam moją zdobycz- piękny koc w najróżniejsze wzorki. Ku
mojej uldze leżał nie naruszony, więc możliwe, iż naprawdę żaden inny
koń nie zagrzewał tu sobie miejsca-oprócz
mnie. Albo, iż zagrzewał, tylko zostawił go w tym samym miejscu,
pragnąc tam jeszcze powrócić. Starając się nie myśleć, o tym, co złego
może mnie spotkać, by nie napajać się złą energią, wypuściłam zwierzę z
mojego pyska, po czym chwytając sprawnie kocyk zębami, okryłam zwierzę.
-Nakazuję ci odpoczywać- odrzekłam- Idę załatwić ci coś do jedzenia. Wrócę, najszybciej jak się da, obiecuję-dodałam, uświadamiając sobie, że takie samotne oraz słabe zwierzę będzie idealnym posiłkiem dla drapieżników.
Kiedy
opuściłam grotę, poczęłam, zastanawiać się co można podać wiewiórce
zimą. Rozglądałam się za jakimś pokarmem gorączkowo, żywiąc w sobie
nadzieję, iż dam radę zaopiekować się małą. Nagle jednak przede mną
jakby znikąd wyłoniły się dwie umięśnione sylwetki renów.
-A panowie skąd?-zapytałam, po czym głos ugrzązł mi w gardle.
-Z nieba- większy z nich przewrócił oczami.
-Zakładam, że wasze sprawy są nie do mnie...-odrzekłam.
-A jesteś psychologiem? Haha,
wszyscy wiemy, że tak. Wylecz więc moją duszę pragnącą klaczy. Obawiam
się, że jest tylko jeden sposób na to i wszyscy wiemy jaki- zaśmiał się
gorzko ten sam ren.
-A ja obawiam się, że nie będę mogła ci
pomóc- odpowiedziałam mu, czując, iż moje serce staje się wyjątkowo
zimne dla tego osobnika.
-Oj, my tam się nie rozdrabniamy, więc w
takim przypadku będziemy musieli podjąć ostrzejsze środki- wybuchnął
jeszcze większym obrzydliwym śmiechem.
-Zadzierasz z małżonką władcy?- zapytałam, chociaż wiedziałam, iż do takiego miana jeszcze wiele mi brakuje.
-Oj, skądże. Działamy wyłącznie w drodze do szczęścia twego ducha- jego swoboda coraz bardziej mnie przerażała.
-Zabijcie
mnie! To będą dobre środki!-pisnęła ze środka bura, chociaż miałam
nadzieję, iż nikt jej nie usłyszy, towarzysz mówiącego udał się do
jaskini, która znajdowała się obok nas.
Przyjrzałam się stojącemu
przede mną zwierzęciu o szarym umaszczeniu. Nigdy w życiu nie spełnię
jego prośby. Mogłabym teraz podjąć się próbie walki, w końcu to lepiej
niż męczyć się z dwoma renami. Moje serce, a raczej to, co z niego
pozostało, zaczęło bić szybciej, a w moich oczach pojawiły się
złowieszcze błyski. On jednak musiał przejrzeć moje zamiary, gdyż
odparł.
-Jeśli myślisz, że nas pokonasz, jesteś w sporym błędzie.
To
była prawda. Pozostało mi czekać na smutną śmierć psychiczną. Szarak,
jednak chyba nie był jednak zbyt doświadczony w porwaniach, gdyż dał mi
okazję do czmychnięcia w krzaki, kiedy się obrócił-mała
stawiała temu pierwszemu opór. A może po prostu myślał, że zostanę dla
wiewiórki? Nie, jej ofiara nie mogła być zmarnowana. W każdym razie
oczywiście wykorzystałam tę okazję i popędziłam do stada. Nawet, gdyby ruszył moim tropem, nie miałby szans wygrać z naszym klanem, nie miałam więc obaw, iż zdradzę miejsce przebywania "moich" koni. Docierając na miejsce, wpadłam na ogiera. Dobrze znanego mi ogiera o imieniu Shiregt. Zarumieniłam się i nie wiedząc co powiedzieć, wypaliłam.
-Wesołych świąt!
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!