Dłuższą chwilę błądziłem wzrokiem po dwójce źrebiąt, uderzająco podobnych, to znów podnosiłem oczy na pysk rodzicielki, wyrażający mieszane uczucia, równocześnie obawę i smutek. Próbowałem zrozumieć i przełamać automatyczną niechęć w tego typu sytuacji - no bo jak tak można...? Bezwarunkowo wierzyłem klaczy, ale z drugiej strony w duszy mej zasiane zostało ziarno wątpliwości, wyrosłe na gruncie oburzenia i niedowierzania. Czy ludzie naprawdę potrafiliby coś takiego zrobić, czy na świecie naprawdę rodzą się takie potwory? Nawet jeśli była to zupełnie inna historia, to ich ojciec nie powinien mieć większego znaczenia. Ech... Odgarnąłem grzywkę z czoła i uśmiechnąłem się, czując, że cisza, podczas której ważyły się losy źrebaków, trwa już wystarczająco długo.
— Uwierz, rozumiem. Mogę tylko współczuć...i to jest najgorsze. - westchnąłem cicho, podchodząc bliżej i wyciągając w jej stronę ,,pomocne kopyto". - Ale zawsze możesz na nas liczyć i powiedzieć o wszystkim. Pamiętaj o tym, okey? - Vayola wreszcie rozluźniła się nieco i przyjęła mój gest, lecz po chwili niezręcznego milczenia zdałem sobie sprawę, że nie zamierza nic na ten temat powiedzieć.
— Znajdźmy Arrow'a i wracajmy do klanu. - rzekłem przyjaźnie. W odpowiedzi klacz pokiwała delikatnie głową. Odnalezienie trzeciej małej zguby nie trwało długo, za to powrót do stada przeciągnął się nam właśnie z jej powodu. Od razu zdążyłem zauważyć, że dosyć dziwnie powłóczy nogami. Odważyłem się zadać o to pytanie mojej towarzyszce, a teraz także matce. Wyjaśniła, że tak już ma od urodzenia. Przyglądałem mu się jeszcze przez moment przenikliwie. No cóż, jak na razie daje radę chodzić.
Wreszcie jednak znaleźliśmy się w zasięgu wzroku członków klanu. Pewnie i spokojnie wszedłem jako pierwszy w gromadę, torując drogę rodzinie za mną. Na wyjaśnienia przyjdzie jeszcze czas. Vayola wraz z potomkami stanęła na uboczu.
— No...to witajcie w domu. - odezwałem się do młodego pokolenia.
<Virginia?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!