Czyżby ktoś też zgłodniał z rana, dokładnie jak ja? Jednak odgłosy dobiegały z całkiem innego kierunku, niż myślałem na początku. Otóż słyszałem je od strony pobliskiego lasu, ciągnącego się na tym i innych niedalekich pagórkach. Wtem ujrzałem spłoszone zwierzę, z pewnością nie był to jednak koń. Przyglądałem się mu zza krzaków, nie mając czasu na własną ucieczkę w razie niebezpieczeństwa. Rogi zwierzęcia zdradziły mi, że to łoś. Wyglądał na mojego wzrostu i bardzo potężnego. Przerażał mnie zarówno on sam, jak i strzały, które rozlegały się za biegnącym łosiem jeden po drugim. Oj Hypnosie, znowu wpakowałeś się z kłopoty - zacząłem oburzać się w duchu sam na siebie. W zadumie na moment straciłem łosia z oczu. Usłyszałem jednak jęk bólu. Zwierzę stukało kopytami próbując zapewne postawić się pospiesznie na nogi. Wychyliłem się zza krzewów i kilku rosnących obok drzewek i o mało nie zostałem stratowany przez krwawiące zwierzę. Całe szczęście, że szybko uskoczyłem za krzaki. Padł po chwili, dobity ostatnim strzałem. Łoś leżał konając obok drzewa rosnącego bardzo blisko jagodowych krzaków. Wiedząc, co to oznacza, wpadłem w panikę. Chciałem uciekać, ale to tylko zwróciłoby uwagę kłusowników. Podbiegli oni teraz do łosia i w kilka osób już brali na plecy okazałą zdobycz. Nagle jeden z nich dojrzał mnie ku mojemu przerażeniu. Krzyknął coś do pozostałych mężczyzn. Zbliżali się do mnie, mierząc już w mój łeb strzelbami. Otoczyli mnie. Myślałem że to już koniec, nie widziałem żadnej rozsądnej drogi ucieczki. Wtem, podbiegła do nich młoda dziewczyna i krzyknęła coś łapiąc jednego z kłusowników za ramię. Nie wiedziałem co się dzieje. Słyszałem rozmowy ludzi, ale całkiem nie potrafiłem nie odszyfrować, o czym mówili. Słowa dziewczyny sprawiły jednak, że mężczyźni rzucili strzelby. Jednak zbliżali się do mnie coraz bardziej. Próbowałem odwracać się do nich zadem i kopać, ale oni zabiegali mnie wciąż od przodu i z boków. Na nic było również cofanie, wręcz wchodzenie na krzaki, które przedtem służyły mi za niezbyt trafioną kryjówkę. Jeden z kłusowników wykonał gwałtowny ruch, co spłoszyło mnie mocno. Lina, którą rzucił, zacisnęła się na mojej krtani i z każdym szarpnięciem odcinała mi możliwość złapania oddechu. Poddałem się widząc, że to wszystko na nic. Wiedziałem, że prędzej czy później ucieknę im i że nie grozi mi raczej śmierć. No chyba, że prowadzą miejscową rzeźnię i właśnie pozyskują darmowy towar. Jeden z mężczyzn podszedł do mnie od boku i próbował wdrapać się na mój grzbiet. Co oni robią? Jeżeli myślą, że będę ich woził to mylą się! Zacząłem strzelać barany, aby utrudnić im zadanie. Wreszcie opadłem całkowicie z sił, więc musiałem poddać się. Człowiek siedział na mnie, trzymany z obu stron przez dwóch innych. Liną zarzuconą na mą szyję próbowali odwracać mi głowę. Gdy sprzedał mi kopniaka piętą, wystrzeliłem w przód galopem, nadal mając nadzieję na ucieczkę. Spiąłem się cały i tylko czekałem na moment kiedyś będę mógł zrzucić człowieka. Zacząłem tym razem dębować wysoko, szarpiąc głową. Jednak mężczyzna miał zbyt dobrą asekurację i nic to nie pomogło. Kiedy przestali sobie radzić z kierowaniem mną, czterech kolejnych poczęło ciągnąć mnie w przód i bić mocno batem. Byłem okropnie wściekły i wyczerpany, położyłem się więc. Jednak ludzie dalej działali na mnie przemocą. Trudno, może z miejsca w które mnie zaprowadzą szybciej uda mi się uciec. Szedłem więc już niespokojnie, ale tam gdzie mnie prowadzono. Droga ciągnęła się długo przez owy las, w którym miałem zamiar zjeść dzisiaj spokojnie śniadanie. Myślałem, że nie ma możliwości wymknięcia się ludziom. Mają przecież broń i jest ich bardzo wielu, nie oprę się nijako ich przemocy. Wtem, w samym sercu lasu, wpadłem na pewien plan. Ten bór wręcz roił się od wilków, a najwięcej można było ich spotkać właśnie tu. Któż inny może nieświadomie wyciągnąć mnie z rąk ludzkich, jak nie inni, liczniejsi drapieżnicy? Pytanie, jak ściągnąć tu chciwe wilki inaczej, niż jedzeniem. A może wcale nie trzeba inaczej... Niespodziewanie stanąłem w miejscu, stawiając opór z całych swoich sił. Ludzie oczywiście poczęli okładać mnie po bokach i zadzie, w końcu za którymś razem udało się któremuś z nich tak otrzeć mój naskórek, aby zaczęła lecieć z niego krew. Teraz wystarczyło jedynie wydać z siebie okrzyk bólu, poszarpać się nieco i paść na ziemię. Ludzie gorączkowo zaczęli stawiać mnie na nogi, a ja nadal starałeś się zwabić wilki. W końcu co powstrzyma pół watahy wilczych myśliwych przed uzyskaniem zdobyczy tak dużej, mięsistej, a na dodatek już rannej? Na pewno nie garstka ludzi, którzy z pewnością zaczną uciekać lub ewentualnie strzelać do pojedynczych osobników. Ale ja byłem na to gotowy do ucieczki. Wiedziałem również, gdzie się skryć, aby nie ponieść z kolei śmierci z wilczych kłów. Ku mojemu zadowoleniu, chmara wilków otaczała nas stopniowo, kryjąc się jeszcze za drzewami i badając całą sytuację. Wreszcie jeden z potężnych basiorów rzucił się w naszą stronę, a ja wykorzystałem sytuację i wyszarpałem się z rąk ludzi. W szalonym pędzie w stronę terenów Klanu, udało mi się po kilku susach zrzucić człowieka dosiadającego mnie. Moja wytrzymałość pozwalała mi biec takim tempem bardzo długi odcinek. Wilki - co prawda, też nie od razu - jednak rzuciły się na mnie, ścigając nieustępliwie. Musiałem bardzo uważać, aby nie zwołały reszty stada czyhającego wśród leśnej roślinności i nie zagrodziły mi drogi ucieczki. Po dłuższej chwili wybiegłem z lasu. Część wilków nadal mnie goniła, jednak znacznie mniejsza niż na początku i wiedziałem, że mogę szybko je zgubić. Mi nadal starczało sił na dalszy bieg. Do Klanu było dość daleko, ale ja miałem swoją kryjówkę znacznie już bliżej. Wbiegłem na szczyt stromego pagórka, oglądając się za siebie. Kilka basiorów biegło jeszcze za mną, ale były to już pojedyncze sztuki. Przyspieszyłem tyle, ile mogłem i wbiegłem w gęstwiny krzaków. Był to istny raj dla wielu zwierząt, więc wilki szybko straciły trop. Zapachy różnych gatunków mieszały się w powietrzu ze słodkimi woniami zimowych owoców. W krzakach starałem się oczyścić ranę z krwi, co jeszcze utrudniało zadanie zrezygnowanym drapieżnikom. Wygrałem. Wilki odpuściły sobie szybko, nie próbując dalej łapać tropu. Byłem ocalony. Wyszedłem jeszcze ostrożnie z krzewów, patrząc dookoła. Nie było tu żywej duszy, poza kilkoma zającami przesiadującymi w mojej kryjówce. Udałem się ze spokojem na tereny Klanu. Może czasem rzeczywiście zadowoli mnie zwykła zielona trawa na śniadanie...
Zaliczone.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!