Strony

2.01.2019

Od Hypnosa ,,Zgubne jagody" Misja #4

Zbliżał się wieczór. Przebywałem w towarzystwie Khairtai nad Uws, przypatrując się pięknemu zachodowi pomarańczowo-czerwonego słońca. Nikło ono niezbyt pospiesznie za odległym pagórkiem. Ten zaś znajdował się aż za wodą, więc nasze oczy z ledwością tam sięgały. No, przynajmniej moje, bo klacz rzeczywiście posiadała iście sokoli wzrok. Czasami słońce przebijało się jeszcze ciemnymi promieniami między poszczególnymi górkami. Jednak ta centralnie przed nami - jedna z najwyższych - przysłaniała słońce ze skutecznością. Widok był co prawda magiczny, lecz całkiem nie potrafiłem skupić się na jego pięknie. Myślałem, aby opuścić już jezioro. Byłem okropnie zmęczony. Od kiedy dołączyłem do Klanu moje życie nabrało szaleńczego pędu. Nie było dnia bez niespodzianek. Nie żyłem co prawda w strachu, gdyż odznaczałem się raczej męstwem. Mimo wszystko uczucie, że ciągle gdzieś jestem potrzebny wyczerpało mnie i jęło wysysać ze mnie młodzieńczą energię. Pożegnałem więc tylko moja towarzyszkę i postanowiłem udać się już do zagajnika. Postanowiłem przenocować dzisiaj w swoim ulubionym miejscu na polanie, blisko samego serca małego lasu. Spieszyłem się w to miejsce, więc niedługo zajęła mi podróż od jeziora do łączki między drzewami, wysuniętą nieco w jego stronę. Wparowałem na nią resztkami sił, zgarniając z krzaka, na którym zawsze rosły, kilka jagód. Dziś nie jadłem praktycznie nic, ale zrobiłem się trochę głodny. Garstka owoców wystarczyła mi jednak w zaspokojeniu tego nieznośnego uczucia. Położyłem się zaraz potem do snu. Leżałem z ugiętymi nogami na prawym boku. Zamknąłem znużone oczy, oparłem łeb o zimną od topniejącego pode mną śniegu trawę. Oddech mój stał się spokojny i głęboki, jak podczas snu. Niedługo zajęło mi zaśnięcie w miarę twardym widocznie snem, gdyż obudziłem się dopiero bardzo wczesnym porankiem. Otworzyłem powoli oczy, z początku leżąc jeszcze nieprzytomnie jakiś czas. W końcu otrzeźwiałem nieco ze znużenia zbyt długim snem, odgiąłem się do tyłu. Kręgosłup strzelił mi z ulgą kilka razy. Wyjrzałem w stronę wyjścia z polanki, między dwoma grubymi drzewami. Niebo przybrało niedawno szarawej jeszcze barwy, nie ustępując na razie błękitowi. Jasnozłote słońce próbowało przedrzeć się przez brunatności, jednak na ten czas bezskutecznie. Zimą noc przychodziła szybciej, a ustępowała później, niż latem. A ja czułem, że nie mogę dłużej leżeć. I tak spałem stanowczo zbyt długo, gdyż położyłem się spać wcześnie, bo wieczorem. Wstałem więc, przeciągając się jeszcze jak kot, aby ponaciągać kończyny. Zjadłbym śniadanie, te wczorajsze zimowe jagody były po prostu przepyszne. Spojrzałem więc z utęsknieniem na ciemnozielony krzew, rosnący kilka kroków ode mnie. Nie mogłem znaleźć ani jednego, malutkiego owocu... Przydałoby się zdobyć kilka, aby móc wrzucić coś na ząb. Wstałem pospiesznie i otrzepałem się z mokrego śniegu. Wpadło mi do głowy, gdzie mogę znaleźć moje pyszne śniadanie. Kierowałem swoje kroki na odległe wzgórze, nieco poza tereny naszego Klanu. Tam rosły gęsto krzaki z jadalnymi, ciemnymi i pięknie pachnącymi jagodami. Tymi, które ostatnio tak bardzo przypadły mi do gustu, że mógłbym jeść je mimo uczucia przepełnienia. Niestety, tegoroczna zima nie była w Mongolii zbyt urodzajna. Jednak skoro nadzieja umiera ostatnia...co mi szkodzi wybrać się tam. I tak musiałem poszukać jakiegoś śniadania, a monotonne żucie przemoczonej śniegiem i zmrożonej zielonki nudziło mnie powoli. W końcu dotarłem aż do wzgórza porośniętego jagodowymi krzewami. Musiałem wbiec pod górkę, co pozwoliło mi rozruszać lepiej obolałe po głębokim śnie kończyny i kręgi. W połowie drogi na rozległy szczyt, moją uwagę zwrócił bardzo wyraźny dźwięk galopu.
Czyżby ktoś też zgłodniał z rana, dokładnie jak ja? Jednak odgłosy dobiegały z całkiem innego kierunku, niż myślałem na początku. Otóż słyszałem je od strony pobliskiego lasu, ciągnącego się na tym i innych niedalekich pagórkach. Wtem ujrzałem spłoszone zwierzę, z pewnością nie był to jednak koń. Przyglądałem się mu zza krzaków, nie mając czasu na własną ucieczkę w razie niebezpieczeństwa. Rogi zwierzęcia zdradziły mi, że to łoś. Wyglądał na mojego wzrostu i bardzo potężnego. Przerażał mnie zarówno on sam, jak i strzały, które rozlegały się za biegnącym łosiem jeden po drugim. Oj Hypnosie, znowu wpakowałeś się z kłopoty - zacząłem oburzać się w duchu sam na siebie. W zadumie na moment straciłem łosia z oczu. Usłyszałem jednak jęk bólu. Zwierzę stukało kopytami próbując zapewne postawić się pospiesznie na nogi. Wychyliłem się zza krzewów i kilku rosnących obok drzewek i o mało nie zostałem stratowany przez krwawiące zwierzę. Całe szczęście, że szybko uskoczyłem za krzaki. Padł po chwili, dobity ostatnim strzałem. Łoś leżał konając obok drzewa rosnącego bardzo blisko jagodowych krzaków. Wiedząc, co to oznacza, wpadłem w panikę. Chciałem uciekać, ale to tylko zwróciłoby uwagę kłusowników. Podbiegli oni teraz do łosia i w kilka osób już brali na plecy okazałą zdobycz. Nagle jeden z nich dojrzał mnie ku mojemu przerażeniu. Krzyknął coś do pozostałych mężczyzn. Zbliżali się do mnie, mierząc już w mój łeb strzelbami. Otoczyli mnie. Myślałem że to już koniec, nie widziałem żadnej rozsądnej drogi ucieczki. Wtem, podbiegła do nich młoda dziewczyna i krzyknęła coś łapiąc jednego z kłusowników za ramię. Nie wiedziałem co się dzieje. Słyszałem rozmowy ludzi, ale całkiem nie potrafiłem nie odszyfrować, o czym mówili. Słowa dziewczyny sprawiły jednak, że mężczyźni rzucili strzelby. Jednak zbliżali się do mnie coraz bardziej. Próbowałem odwracać się do nich zadem i kopać, ale oni zabiegali mnie wciąż od przodu i z boków. Na nic było również cofanie, wręcz wchodzenie na krzaki, które przedtem służyły mi za niezbyt trafioną kryjówkę. Jeden z kłusowników wykonał gwałtowny ruch, co spłoszyło mnie mocno. Lina, którą rzucił, zacisnęła się na mojej krtani i z każdym szarpnięciem odcinała mi możliwość złapania oddechu. Poddałem się widząc, że to wszystko na nic. Wiedziałem, że prędzej czy później ucieknę im i że nie grozi mi raczej śmierć. No chyba, że prowadzą miejscową rzeźnię i właśnie pozyskują darmowy towar. Jeden z mężczyzn podszedł do mnie od boku i próbował wdrapać się na mój grzbiet. Co oni robią? Jeżeli myślą, że będę ich woził to mylą się! Zacząłem strzelać barany, aby utrudnić im zadanie. Wreszcie opadłem całkowicie z sił, więc musiałem poddać się. Człowiek siedział na mnie, trzymany z obu stron przez dwóch innych. Liną zarzuconą na mą szyję próbowali odwracać mi głowę. Gdy sprzedał mi kopniaka piętą, wystrzeliłem w przód galopem, nadal mając nadzieję na ucieczkę. Spiąłem się cały i tylko czekałem na moment kiedyś będę mógł zrzucić człowieka. Zacząłem tym razem dębować wysoko, szarpiąc głową. Jednak mężczyzna miał zbyt dobrą asekurację i nic to nie pomogło. Kiedy przestali sobie radzić z kierowaniem mną, czterech kolejnych poczęło ciągnąć mnie w przód i bić mocno batem. Byłem okropnie wściekły i wyczerpany, położyłem się więc. Jednak ludzie dalej działali na mnie przemocą. Trudno, może z miejsca w które mnie zaprowadzą szybciej uda mi się uciec. Szedłem więc już niespokojnie, ale tam gdzie mnie prowadzono. Droga ciągnęła się długo przez owy las, w którym miałem zamiar zjeść dzisiaj spokojnie śniadanie. Myślałem, że nie ma możliwości wymknięcia się ludziom. Mają przecież broń i jest ich bardzo wielu, nie oprę się nijako ich przemocy. Wtem, w samym sercu lasu, wpadłem na pewien plan. Ten bór wręcz roił się od wilków, a najwięcej można było ich spotkać właśnie tu. Któż inny może nieświadomie wyciągnąć mnie z rąk ludzkich, jak nie inni, liczniejsi drapieżnicy? Pytanie, jak ściągnąć tu chciwe wilki inaczej, niż jedzeniem. A może wcale nie trzeba inaczej... Niespodziewanie stanąłem w miejscu, stawiając opór z całych swoich sił. Ludzie oczywiście poczęli okładać mnie po bokach i zadzie, w końcu za którymś razem udało się któremuś z nich tak otrzeć mój naskórek, aby zaczęła lecieć z niego krew. Teraz wystarczyło jedynie wydać z siebie okrzyk bólu, poszarpać się nieco i paść na ziemię. Ludzie gorączkowo zaczęli stawiać mnie na nogi, a ja nadal starałeś się zwabić wilki. W końcu co powstrzyma pół watahy wilczych myśliwych przed uzyskaniem zdobyczy tak dużej, mięsistej, a na dodatek już rannej? Na pewno nie garstka ludzi, którzy z pewnością zaczną uciekać lub ewentualnie strzelać do pojedynczych osobników. Ale ja byłem na to gotowy do ucieczki. Wiedziałem również, gdzie się skryć, aby nie ponieść z kolei śmierci z wilczych kłów. Ku mojemu zadowoleniu, chmara wilków otaczała nas stopniowo, kryjąc się jeszcze za drzewami i badając całą sytuację. Wreszcie jeden z potężnych basiorów rzucił się w naszą stronę, a ja wykorzystałem sytuację i wyszarpałem się z rąk ludzi. W szalonym pędzie w stronę terenów Klanu, udało mi się po kilku susach zrzucić człowieka dosiadającego mnie. Moja wytrzymałość pozwalała mi biec takim tempem bardzo długi odcinek. Wilki - co prawda, też nie od razu - jednak rzuciły się na mnie, ścigając nieustępliwie. Musiałem bardzo uważać, aby nie zwołały reszty stada czyhającego wśród leśnej roślinności i nie zagrodziły mi drogi ucieczki. Po dłuższej chwili wybiegłem z lasu. Część wilków nadal mnie goniła, jednak znacznie mniejsza niż na początku i wiedziałem, że mogę szybko je zgubić. Mi nadal starczało sił na dalszy bieg. Do Klanu było dość daleko, ale ja miałem swoją kryjówkę znacznie już bliżej. Wbiegłem na szczyt stromego pagórka, oglądając się za siebie. Kilka basiorów biegło jeszcze za mną, ale były to już pojedyncze sztuki. Przyspieszyłem tyle, ile mogłem i wbiegłem w gęstwiny krzaków. Był to istny raj dla wielu zwierząt, więc wilki szybko straciły trop. Zapachy różnych gatunków mieszały się w powietrzu ze słodkimi woniami zimowych owoców. W krzakach starałem się oczyścić ranę z krwi, co jeszcze utrudniało zadanie zrezygnowanym drapieżnikom. Wygrałem. Wilki odpuściły sobie szybko, nie próbując dalej łapać tropu. Byłem ocalony. Wyszedłem jeszcze ostrożnie z krzewów, patrząc dookoła. Nie było tu żywej duszy, poza kilkoma zającami przesiadującymi w mojej kryjówce. Udałem się ze spokojem na tereny Klanu. Może czasem rzeczywiście zadowoli mnie zwykła zielona trawa na śniadanie...

Zaliczone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!