Strony

26.01.2019

Od Mint do Shiregta „Bohaterski czyn małego serca”

Moje myśli wciąż krążyły wokół niedawnej śmierci mego serca- kruchego niczym szkło. Ironiczna strona mnie ostatnio brała górę, a ja tylko posłusznie jej się poddawałam. Wciąż udawałam silną, aby nie budzić podejrzeń, tym bardziej, iż wielbiłam swoją pracę psychologa. Było w tym coś odprężającego, że mogę poukładać przynajmniej czyjeś myśli. Kiedy właśnie mijałam jedno z potężniejszych drzew, coś kazało mi się zatrzymać. Jego wielka średnica, pokryta najróżniejszymi pęknięciami i fantazyjne ułożenie z pewnością przykuwało wzrok. Na pierwszy rzut oka nic szczególnego, po prostu jeden z małych cudów matki natury. Kiedy jednak zmrużyłam oczy, dostrzegłam malutką, burą wiewiórkę- wyglądającą na dość wygłodzoną.
-Wesołych świąt- pisnęła nieco przerażona moim widokiem.
-Wesołego życia- posłałam jej ciepły uśmiech i zębami pochwyciłam jej futerko
- O nic się nie bój- wyszeptałam kojąco do zwierzęcia. Obecnie zamierzałam przenieść ją do jakiejś jaskini oraz ogrzać swoim ciałem. Miałam nadzieję też, że znajdę odrobinę jedzenia dla niej. Nie mogłam po prostu, patrzeć jak umiera, pomimo mojego ostatniego zgorzknienia. Może coś wtedy jeszcze zostało z mego serca? Coś co utrzymywało mnie przy życiu i biło niemrawo, kiedy zbliżałam się do ukochanego ogiera? Zwierzę nic nie odpowiedziało, za to wybałuszyło swe małe czarne oczka, drżąc- trudno było już określić czy z zimna, czy z lęku. Starałam się nie sprawiać jej bólu, a jednocześnie trzymać ją dość mocno. To było dość trudne zadanie i niezbyt wiedziałam, czy robię to dobrze. W końcu przyspieszyłam do wolnego galopu, czując jak ciało wiewiórki, dotknęło mej klatki piersiowej. Była skrajnie wygłodzona i najlepiej dla niej prędko znaleźć się w ciepłej grocie. W końcu dostrzegłam jaskinię, w której przebywałam ostatnio. Zostawiłam tam moją zdobycz- piękny koc w najróżniejsze wzorki. Ku mojej uldze leżał nie naruszony, więc możliwe, iż naprawdę żaden inny koń nie zagrzewał tu sobie miejsca-oprócz mnie. Albo, iż zagrzewał, tylko zostawił go w tym samym miejscu, pragnąc tam jeszcze powrócić. Starając się nie myśleć, o tym, co złego może mnie spotkać, by nie napajać się złą energią, wypuściłam zwierzę z mojego pyska, po czym chwytając sprawnie kocyk zębami, okryłam zwierzę.
-Nakazuję ci odpoczywać- odrzekłam- Idę załatwić ci coś do jedzenia. Wrócę, najszybciej jak się da, obiecuję-dodałam, uświadamiając sobie, że takie samotne oraz słabe zwierzę będzie idealnym posiłkiem dla drapieżników.
Kiedy opuściłam grotę, poczęłam, zastanawiać się co można podać wiewiórce zimą. Rozglądałam się za jakimś pokarmem gorączkowo, żywiąc w sobie nadzieję, iż dam radę zaopiekować się małą. Nagle jednak przede mną jakby znikąd wyłoniły się dwie umięśnione sylwetki renów.
-A panowie skąd?-zapytałam, po czym głos ugrzązł mi w gardle.
-Z nieba- większy z nich przewrócił oczami.
-Zakładam, że wasze sprawy są nie do mnie...-odrzekłam.
-A jesteś psychologiem? Haha, wszyscy wiemy, że tak. Wylecz więc moją duszę pragnącą klaczy. Obawiam się, że jest tylko jeden sposób na to i wszyscy wiemy jaki- zaśmiał się gorzko ten sam ren.
-A ja obawiam się, że nie będę mogła ci pomóc- odpowiedziałam mu, czując, iż moje serce staje się wyjątkowo zimne dla tego osobnika.
-Oj, my tam się nie rozdrabniamy, więc w takim przypadku będziemy musieli podjąć ostrzejsze środki- wybuchnął jeszcze większym obrzydliwym śmiechem.
-Zadzierasz z małżonką władcy?- zapytałam, chociaż wiedziałam, iż do takiego miana jeszcze wiele mi brakuje.
-Oj, skądże. Działamy wyłącznie w drodze do szczęścia twego ducha- jego swoboda coraz bardziej mnie przerażała.
-Zabijcie mnie! To będą dobre środki!-pisnęła ze środka bura, chociaż miałam nadzieję, iż nikt jej nie usłyszy, towarzysz mówiącego udał się do jaskini, która znajdowała się obok nas.
Przyjrzałam się stojącemu przede mną zwierzęciu o szarym umaszczeniu. Nigdy w życiu nie spełnię jego prośby. Mogłabym teraz podjąć się próbie walki, w końcu to lepiej niż męczyć się z dwoma renami. Moje serce, a raczej to, co z niego pozostało, zaczęło bić szybciej, a w moich oczach pojawiły się złowieszcze błyski. On jednak musiał przejrzeć moje zamiary, gdyż odparł.
-Jeśli myślisz, że nas pokonasz, jesteś w sporym błędzie.
To była prawda. Pozostało mi czekać na smutną śmierć psychiczną. Szarak, jednak chyba nie był jednak zbyt doświadczony w porwaniach, gdyż dał mi okazję do czmychnięcia w krzaki, kiedy się obrócił-mała stawiała temu pierwszemu opór. A może po prostu myślał, że zostanę dla wiewiórki? Nie, jej ofiara nie mogła być zmarnowana. W każdym razie oczywiście wykorzystałam tę okazję i popędziłam do stada. Nawet, gdyby ruszył moim tropem, nie miałby szans wygrać z naszym klanem, nie miałam więc obaw, iż zdradzę miejsce przebywania "moich" koni. Docierając na miejsce, wpadłam na ogiera. Dobrze znanego mi ogiera o imieniu Shiregt. Zarumieniłam się i nie wiedząc co powiedzieć, wypaliłam.
-Wesołych świąt!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!