-Postanowiliśmy, co?-powiedziała Yatgaar, mierząc mnie swoim czujnym spojrzeniem. Stado zdążyło się już rozejść. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że mój entuzjazm sprawił, iż podjąłem pochopną decyzję. Powinienem spytać się najpierw Yatgaar o zdanie. W końcu teraz już każdą decyzję będziemy podejmować wspólnie.
-No taak....-zacząłem powoli.-Masz coś przeciwko? Jeśli tak, odwołamy to. Choć nie ukrywam, że byłoby to nieco problematyczne...
-Spokojnie-roześmiała się Yatgaar.-Nie byłam na to przygotowana, ale coś takiego jest chyba oczywiste. W końcu władca klanu znalazł partnerkę, należy to odpowiednio uczcić-dodała.
-W takim razie cieszę się, że podzielasz moje zdanie. Niech cały klan cieszy się naszą radością-odparłem z uśmiechem.
-A co z resztą?-klacz nagle spoważniała.
-To znaczy?
-Chyba nie zapomniałeś o Grey, Fenrirze i Bush'u?-odparła Yatgaar.
-Nie i właściwie myślałem nad tym wszystkim trochę. Możemy albo skazać ich na wygnanie, albo zabić. Z kolei przez cały ten czas doświadczyliśmy już, moim zdaniem, zbyt dużo śmierci-powiedziałem.
-Chcesz więc ich wypuścić?!-Yatgaar nie ukrywała swojego zaskoczenia, ale i lekkiego zdenerwowania.
-Uważam, że moglibyśmy każde z nich kazać odprowadzić jak najdalej stąd i wygnać. To zwiększa pewność, że nie spotkają się i nie wrócą-wyjaśniłem ze spokojem.
-Ale całkowitej pewności nie masz! Nie możesz tak ryzykować! Oni byli...są zdrajcami!-syknęła Yatgaar.
-Jeśli chcesz o tym rozmawiać w taki sposób, może znajdźmy bardziej ustronne miejsce?-zapytałem, rozglądając się naokół. W pobliżu był niemal całe stado. Konie zajmowały się swoimi sprawami, ale mimo wszystko mogą łatwo zwrócić na nas swoją uwagę.
-Niech będzie-odparła Yatgaar i ruszyła przodem. Nim się zorientowałem, była już kilka metrów dalej. Dogoniłem ją i razem ponownie opuściliśmy klan. Odeszliśmy jakieś kilkadziesiąt metrów. Przez cały ten czas nie rozmawialiśmy.
-Nie możemy tak postąpić-powiedziała Yatgaar, zatrzymując się.
-Chcesz ich wszystkich zabić?-zapytałem.
-Masz za miękkie serce. Zaczynam na poważnie wątpić w to, czy to ty zabiłeś poprzedni Klan Mroźnej Duszy-powiedziała w odpowiedzi klacz.
-Możesz być tego pewna-odparłem.
-Nie o to mi chodziło, wiesz przecież.
-To po co o tym wspominasz?-spytałem z irytacją.
-Po to, żeby uzmysłowić ci, że głupio postępujesz!
-Nie postępuję głupio! Wiem, jakie decyzje podejmować!-zawołałem.
-I jesteś w tym tak dobry, że omal nie zostałeś zabity przez przyjmowanie nieodpowiednich członków, czyli, innymi słowy, podejmowanie złych decyzji!-odparła Yatgaar. Zaraz jednak spojrzała na mnie z lekkim przestrachem. Chyba sama wystraszyła się słów, które wypowiedziała przed chwilą.
-Skoro tobie dałem drugą szansę, dlaczego ich nie zostawić przy życiu!-zawołałem, nim zdążyłem pomyśleć. Strach zniknął z pyska klaczy. Został zastąpiony przez wyraz oburzenia.
-Yatgaar, prze...-zacząłem.
-Świetnie, rób, jak uważasz, nasz mądry władco-powiedziała z sarkazmem Yatgaar, po czym odwróciła się i oddała w przeciwną stronę niż stado.
-Świetnie, tak właśnie zamierzam postąpić-odparłem i zawróciłem do klanu. Kiedy dotarłem na miejsce, nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Całe szczęście, gdyż nie chciałem nikomu tłumaczyć, gdzie podziała się Yatgaar. Stanąłem na uboczu i zacząłem wyżywać się na biednym śniegu. Teoretycznie odkopywałem dla siebie trochę trawy. Praktycznie kopałem tylko wszystko wokół. Zauważyła to Marabell.
-Coś się stało? Gdzie Yatgaar?-spytała, podchodząc do mnie.
-Nie mogę teraz rozmawiać, wybacz-odparłem automatycznie.
-Przecież widzę, że coś się stało-Marabell nie dawała za wygraną.
-Słyszysz też, co do ciebie mówię, prawda? Więc chociaż ty nie podważaj autorytetu swojego władcy, dobrze?!-powiedziałem dość ostro.
-Widzę, że lepiej będzie, jeśli zostawię cię samego-odparła Marabell i odeszła. Później już z nikim nie rozmawiałem. W końcu zaczął zapadać zmrok. Yatgaar nadal nie wracała, więc zacząłem się niepokoić. W końcu cała złość mi minęła i zdecydowałem się jej poszukać. Najpierw jednak odszukałem i przeprosiłem Marabell, która na szczęście nie była na mnie aż tak zła. Następnie wróciłem na miejsce, gdzie ostatni raz widziałem się z moją partnerką i udałem się w kierunku, który ona wybrała. Na szczęście co jakiś czas widziałem końskie ślady. W pewnym momencie usłyszałem ciche szelesty za sobą. Odwróciłem się i ujrzałem stojącą kilka metrów dalej Yatgaar.
-Yatgaar! Tak się o ciebie martwiłem!-zawołałem, podbiegając do niej. Od razu ją przytuliłem, co klacz odwzajemniła.
-Przepraszam, Khonkh-powiedziała.
-Nie, to ja przepraszam-odparłem, odsuwając się lekko od niej i spoglądając jej w oczy.
-Oboje zawiniliśmy w równym stopniu-powiedziała klacz.
-To prawda, ale teraz nasza kłótnia nie ma znaczenia. Zapomnijmy o niej i wróćmy razem do stada. Proszę-odparłem.
-Oczywiście. Już myślałem, że w ogóle ci na mnie nie zależy i nie zamierzasz mnie szukać-odparła z lekkim uśmiechem Yatgaar.
-Nawet tak nie żartuj-powiedziałem. Następnie z wyrazami ogromnej ulgi na twarzach zawróciliśmy w stronę stada.
<Yatgaar? Ach te miłosne sprzeczki XD>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!