Halt|14 lat|Ogier|Zwiadowca|87 p.|Brak|Catton
→ Polecane posty ---> Zmiany w składzie SZAPULUTU
21.11.2019
Żegnamy Halt'a!
W dniu dzisiejszym z naszej społeczności odchodzi postać Halt'a z powodu braku aktywności i kontaktu z właścicielem. Mamy nadzieję, że kiedyś zdecyduje się wrócić w nasze skromne progi!
20.11.2019
Drobna zmiana
W kwestii ekwipunku doszło do niewielkiego przekształcenia. Od dzisiaj można dodawać sobie ekwipunek średniej jakości co 3 miesiące oraz niskiej jakości co miesiąc. Wcześniejsza reguła zakładała przywilej sprawienia sobie ekwipunku niskiej bądź średniej jakości co dwa miesiące.
Miłego korzystania z tej opcji!
~Najmi
17.11.2019
Podsumowanie Jesiennego Eventu
Za oknem już coraz częściej poranne przymrozki, prognozy wróżą szybkie opady śniegu; Czas najwyższy, by podsumować całość naszego Jesiennego Eventu i, oczywiście, ogłosić jego wyniki!
W dniu dzisiejszym oficjalnie się on kończy. Termin pisania opowiadań trwał od 26.10 do 10.11.2019 r, co daje łącznie 2 tygodnie. Udział wzięły 2 osoby (można się było domyślić): szanowne adminka Najmi oraz autorka Lisek, oferując nam 3 opowiadania do lektury. Limit słów wynosił 350. Wybór nie był łatwy, przynajmniej dla mnie, a zwycięzcę wyłoniliśmy na drodze ankiety. Werble proszę!
- Miejsce - Opowiadanie Mivany - "Jesień jest czasem duchów" przyjemny, logiczny tekst, ciekawe sformułowania z meksykańskim akcentem - to z pewnością jego zalety. Gratulujemy! Nagrody: +15 pszenic, 30 punktów sprawności/180 SŁ
- Miejsce - Opowiadanie Mint "Dzika róża" Cz. 1 Cz. 2 Mamy tu rozbudowane, iście homeryckie porównania, kształtujące się między końmi relacje, tajemnicze dialogi, a największą i praktycznie jedyną wadą jest nikłe nawiązanie do głównego tematu, czyli jesieni. Gratulujemy! Nagrody: +10 pszenic, 15 punktów sprawności/100 SŁ
Teraz zapewne pojawiło się u Was w głowie pytanie: Dlaczego nagrody nie zgadzają się z wcześniejszymi obietnicami? Czyżby podłość przeżarła mnie już wskroś...?
Odpowiadam zatem: uznałam, iż takie rozwiązanie będzie najlepsze, biorąc pod uwagę siłę konkurencji, najuczciwsze i w przyszłości może zachęci was do brania udziału w eventach w liczniejszym gronie. Bardzo dziękuję za uwagę i do zobaczenia w kolejnym poście!
~Łowca much
15.11.2019
Od Moa do Skiresa ,,Ucieczka z arystokratycznego kręgu"
Obiecałam Skiresowi wspólny trening, ale wyglądało na to, że będę zmuszona z niego zrezygnować. Moje tłumaczenia nie przekonały mamy, która westchnęła tylko cicho, popędzając mnie.
— Twoja nauka jest ważniejsza. - powstrzymałam się od komentarza na temat tego, czym jest szeroko pojęte uczenie się. - Zobacz, tam stoi nauczycielka, Tantai. Jedna klaczka już czeka. Może zanim twój kolega przyjdzie, zaprzyjaźnisz się z nią? - zasugerowała pogodnie moja rodzicielka, nieoczekiwanie się zatrzymując. Och, mogłaś tak od razu powiedzieć... - przemknęło mi przez myśl, ale nie dałam tego po sobie poznać. W każdym razie moje obawy zniknęły.
— Dobrze... - mruknęłam, lustrując wzrokiem dwójkę koni naprzeciwko. - Pa, mamo. - dodałam na pożegnanie, ruszając kłusem ku nowemu towarzystwu.
— Baw się dobrze. - usłyszałam jeszcze za sobą. Jakżeby inaczej?
— Ach, witaj Moa. Proszę, poczekamy jeszcze tylko chwilę na resztę i zaczniemy naukę. - oznajmiła miłym głosem szampańska klacz, by tuż potem poświęcić uwagę swoim sprawom. Podeszłam zatem do rówieśniczki, a zarazem przyszłej poddanej, i rozpoczęłam konwersację. Jedyne, co utkwiło mi w głowie, to jej imię, Naris, całkiem ładne. Później dołączył do nas Skires i naturalnie ustawiliśmy się obok siebie.
— Hej. Co tam u ciebie? - spytałam z lekkim uśmiechem. Sama nie przepadałam za słownymi gierkami typu "Co u ciebie?", "Ładną mamy pogodę, czyż nie?", ale nie dało się nie zauważyć, że inni odbierają takie zachowanie jako normę, wręcz swego rodzaju wyraz szacunku, i wpływa ono pozytywnie na dalszy ciąg dialogu.
— A, nic ciekawego. Po naszym treningu wpadłem na mamę. Trochę się pogniewała, ale szybko jej przeszło. - odpowiedział cicho ogierek.
— Heh, mamy tak już mają. - pokiwałam powoli głową. - Myślę, że po prostu trochę za bardzo się o nas troszczą. Z innej beczki, to też twój pierwszy raz? - wymownie zarysowałam sytuację kopytem.
— Tak, już nie mogę się doczekać. Ciekawe, co będziemy robić? - odpłynął gdzieś wzrokiem.
— Może będziemy rozwiązywać jakieś zagadki? - zastanawiałam się na głos.
— Albo coś rysować, lub rozpoznawać rośliny...
— Czy wszyscy mnie słyszą? - naszą rozmowę przerwała przecinająca powietrze niczym świst bicza wypowiedź nauczycielki. - Świetnie, zatem zaczynamy.
~~~
Zacisnęłam zęby na wierzbowej gałęzi jeszcze mocniej, koncentrując stalowe spojrzenie na skarogniadym źrebaku po drugiej stronie "liny". Minęło trochę czasu od naszego pierwszego treningu. Mama zaczęła pozostawiać mi coraz więcej swobody w działaniu, a ja sama nabrałam znacznie większej ochoty na samotne poznawanie otaczającego mnie świata, co ojciec bardzo chwalił. Na szczęście jego nastawienie do ćwiczeń ze Skiresem było również pozytywne, chociaż bardziej przypominały one zabawę i tak je traktowałam. Miło było czasami wyrwać się z arystokratycznego kręgu wysokich manier i pobyć z kimś "prostym", pobawić się w zwykłego berka, porozmawiać o kształtach chmur przetaczających się po niebie, co jednak wcale nie oznaczało, że królewska atmosfera mi nie odpowiadała. Wręcz przeciwnie, czułam się świetnie w roli księżniczki, której uraza słono by kosztowała. Mimo to spędzanie czasu z ogierkiem miało w sobie to coś, co sprawiało, że z niecierpliwością oczekiwałam kolejnego spotkania.
Rzeczą, która zajmowała mi najwięcej czasu w ciągu dnia, nie licząc jedzenia, była nauka. Nie miałam z tym większych problemów, przyswajanie wiedzy było dla mnie czystą przyjemnością, szczególnie zaś interesowało mnie funkcjonowanie natury, relacje między końmi i nasza historia - w końcu przydadzą mi się podczas rządów. Lubiłam też zajęcia "na myślenie", na przykład kiedy rozważaliśmy mechanizmy ludzkich pułapek. Ludzie. Tak...nigdy nie miałam z nimi do czynienia, ale do tej pory nie usłyszałam na ich temat nic pochlebnego.
<Skires? Nie ma sprawy :) Takie tam rozważania...daję ci wolne pole do popisu>
— Twoja nauka jest ważniejsza. - powstrzymałam się od komentarza na temat tego, czym jest szeroko pojęte uczenie się. - Zobacz, tam stoi nauczycielka, Tantai. Jedna klaczka już czeka. Może zanim twój kolega przyjdzie, zaprzyjaźnisz się z nią? - zasugerowała pogodnie moja rodzicielka, nieoczekiwanie się zatrzymując. Och, mogłaś tak od razu powiedzieć... - przemknęło mi przez myśl, ale nie dałam tego po sobie poznać. W każdym razie moje obawy zniknęły.
— Dobrze... - mruknęłam, lustrując wzrokiem dwójkę koni naprzeciwko. - Pa, mamo. - dodałam na pożegnanie, ruszając kłusem ku nowemu towarzystwu.
— Baw się dobrze. - usłyszałam jeszcze za sobą. Jakżeby inaczej?
— Ach, witaj Moa. Proszę, poczekamy jeszcze tylko chwilę na resztę i zaczniemy naukę. - oznajmiła miłym głosem szampańska klacz, by tuż potem poświęcić uwagę swoim sprawom. Podeszłam zatem do rówieśniczki, a zarazem przyszłej poddanej, i rozpoczęłam konwersację. Jedyne, co utkwiło mi w głowie, to jej imię, Naris, całkiem ładne. Później dołączył do nas Skires i naturalnie ustawiliśmy się obok siebie.
— Hej. Co tam u ciebie? - spytałam z lekkim uśmiechem. Sama nie przepadałam za słownymi gierkami typu "Co u ciebie?", "Ładną mamy pogodę, czyż nie?", ale nie dało się nie zauważyć, że inni odbierają takie zachowanie jako normę, wręcz swego rodzaju wyraz szacunku, i wpływa ono pozytywnie na dalszy ciąg dialogu.
— A, nic ciekawego. Po naszym treningu wpadłem na mamę. Trochę się pogniewała, ale szybko jej przeszło. - odpowiedział cicho ogierek.
— Heh, mamy tak już mają. - pokiwałam powoli głową. - Myślę, że po prostu trochę za bardzo się o nas troszczą. Z innej beczki, to też twój pierwszy raz? - wymownie zarysowałam sytuację kopytem.
— Tak, już nie mogę się doczekać. Ciekawe, co będziemy robić? - odpłynął gdzieś wzrokiem.
— Może będziemy rozwiązywać jakieś zagadki? - zastanawiałam się na głos.
— Albo coś rysować, lub rozpoznawać rośliny...
— Czy wszyscy mnie słyszą? - naszą rozmowę przerwała przecinająca powietrze niczym świst bicza wypowiedź nauczycielki. - Świetnie, zatem zaczynamy.
~~~
Zacisnęłam zęby na wierzbowej gałęzi jeszcze mocniej, koncentrując stalowe spojrzenie na skarogniadym źrebaku po drugiej stronie "liny". Minęło trochę czasu od naszego pierwszego treningu. Mama zaczęła pozostawiać mi coraz więcej swobody w działaniu, a ja sama nabrałam znacznie większej ochoty na samotne poznawanie otaczającego mnie świata, co ojciec bardzo chwalił. Na szczęście jego nastawienie do ćwiczeń ze Skiresem było również pozytywne, chociaż bardziej przypominały one zabawę i tak je traktowałam. Miło było czasami wyrwać się z arystokratycznego kręgu wysokich manier i pobyć z kimś "prostym", pobawić się w zwykłego berka, porozmawiać o kształtach chmur przetaczających się po niebie, co jednak wcale nie oznaczało, że królewska atmosfera mi nie odpowiadała. Wręcz przeciwnie, czułam się świetnie w roli księżniczki, której uraza słono by kosztowała. Mimo to spędzanie czasu z ogierkiem miało w sobie to coś, co sprawiało, że z niecierpliwością oczekiwałam kolejnego spotkania.
Rzeczą, która zajmowała mi najwięcej czasu w ciągu dnia, nie licząc jedzenia, była nauka. Nie miałam z tym większych problemów, przyswajanie wiedzy było dla mnie czystą przyjemnością, szczególnie zaś interesowało mnie funkcjonowanie natury, relacje między końmi i nasza historia - w końcu przydadzą mi się podczas rządów. Lubiłam też zajęcia "na myślenie", na przykład kiedy rozważaliśmy mechanizmy ludzkich pułapek. Ludzie. Tak...nigdy nie miałam z nimi do czynienia, ale do tej pory nie usłyszałam na ich temat nic pochlebnego.
<Skires? Nie ma sprawy :) Takie tam rozważania...daję ci wolne pole do popisu>
12.11.2019
Od Skiresa do Moa ,,Zwykły poddany"
- Ładne imię - odpowiedziałem towarzyszce.
- Może się w coś pobawimy? - zaproponowała klaczka.
Kiwnąłem głową na zgodę. Tylko... co by zaproponować córce władcy klanu? To był cud, że w ogóle chciała się mną bawić. Jestem tylko zwykłym poddanym...
- A w co? - Wyrwała mnie z rozmyśleń.
- Moa, robi się już późno! - Usłyszałem głos za sobą.
- To moja mama. Muszę już iść, spotkamy się jutro?
- Jasne. Ja też powinienem już wracać.
Pogalopowałem do mamy która jeszcze rozmawiała z kilkoma końmi.
- Mamo... - zacząłem, ale nie dała mi dokończyć.
- O! Skires. Idź już spać.
~Skip night~
Rano obudził mnie całkiem mocny powiew jesiennego wiatru, który przywiał ze sobą różnokolorowe liście pobliskich drzew. Rozejrzałem się wokół, ale nigdzie nie spostrzegłem swojej rodzicielki. Postanowiłem pogalopować przez okolice szukając jej. Jednak zauważyłem myszatą klaczkę. Nie miałem wątpliwości, że to Moa. Uderzała zawzięcie kopytami w pień drzewa.
- Cześć - zagadnąłem, podchodząc bliżej.
- Cześć - odpowiedziała.
- Co robisz?
- Nie widać? Może też chcesz poćwiczyć?
- Będziemy się bić?
- Chętnie. Muszę ćwiczyć, żeby zadowolić... ojca.
Nie za bardzo przekonywał mnie ten pomysł, ale chciałem pomóc Moa.
Objaśniła mi kilka metod walki. Nie było to wcale łatwe. Widać, niełatwo zadowolić ojca który jest władcą całego klanu. Potem zaczęliśmy walkę. Moa oczywiście dawała mi fory, ale nie było łatwo z nią wygrać. Wręcz przeciwnie, mimo stosowanych przez nią tylko tych metod których mnie nauczyła robiła to dużo umiejętniej ode mnie. W końcu przegrałem.
- Jutro kolejny trening?
- Dobrze.
<Moa? Sorry za nieodpisywanie. Prosty powód brak weny...>
- Może się w coś pobawimy? - zaproponowała klaczka.
Kiwnąłem głową na zgodę. Tylko... co by zaproponować córce władcy klanu? To był cud, że w ogóle chciała się mną bawić. Jestem tylko zwykłym poddanym...
- A w co? - Wyrwała mnie z rozmyśleń.
- Moa, robi się już późno! - Usłyszałem głos za sobą.
- To moja mama. Muszę już iść, spotkamy się jutro?
- Jasne. Ja też powinienem już wracać.
Pogalopowałem do mamy która jeszcze rozmawiała z kilkoma końmi.
- Mamo... - zacząłem, ale nie dała mi dokończyć.
- O! Skires. Idź już spać.
~Skip night~
Rano obudził mnie całkiem mocny powiew jesiennego wiatru, który przywiał ze sobą różnokolorowe liście pobliskich drzew. Rozejrzałem się wokół, ale nigdzie nie spostrzegłem swojej rodzicielki. Postanowiłem pogalopować przez okolice szukając jej. Jednak zauważyłem myszatą klaczkę. Nie miałem wątpliwości, że to Moa. Uderzała zawzięcie kopytami w pień drzewa.
- Cześć - zagadnąłem, podchodząc bliżej.
- Cześć - odpowiedziała.
- Co robisz?
- Nie widać? Może też chcesz poćwiczyć?
- Będziemy się bić?
- Chętnie. Muszę ćwiczyć, żeby zadowolić... ojca.
Nie za bardzo przekonywał mnie ten pomysł, ale chciałem pomóc Moa.
Objaśniła mi kilka metod walki. Nie było to wcale łatwe. Widać, niełatwo zadowolić ojca który jest władcą całego klanu. Potem zaczęliśmy walkę. Moa oczywiście dawała mi fory, ale nie było łatwo z nią wygrać. Wręcz przeciwnie, mimo stosowanych przez nią tylko tych metod których mnie nauczyła robiła to dużo umiejętniej ode mnie. W końcu przegrałem.
- Jutro kolejny trening?
- Dobrze.
<Moa? Sorry za nieodpisywanie. Prosty powód brak weny...>
10.11.2019
Od Mint "Dzika róża" cz. 2 (frag.)
Pozwoliłam powiekom opaść, delektując się otaczającą mnie ciemnością.
Przynosiła nieuniknioną szczyptę grozy, kiedy nie mogłam obserwować
otaczającego mnie świata, lecz paradoksalnie z tego samego powodu dawała
garść ulgi. Zapominałam o każdej przelanej krwi, momentach skruchy,
wstydu oraz niemiłosiernego bólu. Zapominałam o każdych momentach, kiedy
słońce gościło na nieboskłonie, zmuszając moje zbolałe wargi do
uniesienia się w uśmiechu. Zapominałam o tym od czego się wywodzę...bo nie było czego pamiętać prócz ruin i łez.
Życie stawało się w moich oczach lepką szarą masą, od której moją
nieporadną, lecz jedyną ucieczką pozostawało wyłączenie się z niego na
choć krótką chwilę. Westchnęłam ciężko, otwierając przy tym oczy
najwolniej jak było to możliwe, chcąc jeszcze przez moment pokrzepić
się wizją swego fikcyjnego świata. 1,2,3 oddechy dzieliły mnie od zobaczenia łez padołu. 1,2,3. Witaj droga rzeczywistość.
-A więc co o tym myślisz Mint?-dotarł do mnie melodyjny głos jednego z ogierów. Potrząsnęłam łbem i instynktownie skierowałam błagalne, a zarazem pytające spojrzenie spojrzenie w kierunku zmizerniałej sylwetki Shiregta. Nie powinien mnie już dziwić brak reakcji z jego strony, lecz mimo wszystko moje serce przeszedł prąd, wprawiający je w niespokojne drganie.
-Zależy o czym- uśmiechnęłam się sztucznie, udając, że żartuję, ale jednocześnie mając nadzieję, iż zrozumieją moją niemą prośbę o przedstawienie sytuacji od nowa.
-Przejście do świata duchów jest otwarte- mruknął władca przewracając przy tym znacząco oczyma- W każdym bądź razie jakoś mi tam nie śpieszno. Mam wrażenie, że Mivana będzie się już denerwować, więc żegnam towarzystwo- wyglądał jakby miał parę niepochlebnych słów do powiedzenia na temat drugiego osobnika przepełnionego testosteronem, lecz postanowił wepchnąć je z powrotem do gardła, dławiąc się ich ostrością. Zamiast tego machnął głową i ruszył przed siebie, wkrótce stając się jedynie małym kształtem majaczącym na horyzoncie.
-Nie wiem co mam myśleć- westchnęłam, a przed moimi oczyma pojawiły się zamglone obrazy moich wychudzonych i pełnych ran rodziców, którzy wciąż jednak nie tracili nadziei. Poniekąd mylnej i naiwnej, lecz prawdziwej... Wierzyli, że niedługo wszyscy spotkamy się na uczcie w raju. Wierzyli, że nasze dusze zostaną hojnie nagrodzone za swą cierpliwość...
-Nie myśl. Po prostu musisz bawić się dobrze- zawołał głosem, który wręcz ociekał entuzjazmem- Nie daj się prosić gwiazdo najpiękniejsza!
-Dobrze-mruknęłam, czując jak na mój pysk wkrada się cień uśmiechu- Mam tylko jeden warunek. Koniec słodzenia.
-Dobra dziewczynka-pochwalił mnie, błądząc wzrokiem po mojej sylwetce. Właśnie po zgodzeniu się na "małą wycieczkę" zdałam sobie sprawę, że nasz plan ma jedną zasadniczą lukę. Nie ma w nim żadnego miejsca dla mojej cór... Shantsai.
-A co z...-zdążyłam powiedzieć, nim gniadosz przerwał moją wypowiedź. Refleks.
-Ma lekcję z Luminem, jeśli chodzi ci o tą małą kruszynkę- posłał mi zawadiackie spojrzenie- Teraz już nie masz żadnych przeszkód, czyż nie?
-Choćbym bardzo chciała znaleźć to żadne akurat nie przychodzą mi na myśl- odpowiedziałam, po raz pierwszy od dawien dawna czując nić ekscytacji podczas myślenia o swojej najbliższej przyszłości.
-Jutro o wchodzie słońca. Żegnaj piękna- rzekł i wkrótce zniknął z mojego pola widzenia. Uniosłam wargi najwyżej jak się dało, starając podbudować się samą siebie na duchu. Wygląda na to, że moje jutro będzie ciekawsze niż kiedykolwiek mogłam sobie wymarzyć.
-Kolejny kawaler?-usłyszałam za sobą kpiący głos.
-Lendo!-zawołałam, czując jak po moim ciele rozlewa się błogie uczucie spełnienia-Tylko spróbuj znów zniknąć na tak długo bez zapowiedzi-zaśmiałam się perliście.
-Spokojnie, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo- przysiadł na moim grzbiecie- Kogo ja tu widzę...? Bezbłędnie dałaś sobie radę z porodem, chyba nie brakuje jej żadnej nogi.
-Chyba? Bardzo śmieszne. Powinieneś się przede mną kłaniać!-odparłam z wyrzutem.
-A więc co o tym myślisz Mint?-dotarł do mnie melodyjny głos jednego z ogierów. Potrząsnęłam łbem i instynktownie skierowałam błagalne, a zarazem pytające spojrzenie spojrzenie w kierunku zmizerniałej sylwetki Shiregta. Nie powinien mnie już dziwić brak reakcji z jego strony, lecz mimo wszystko moje serce przeszedł prąd, wprawiający je w niespokojne drganie.
-Zależy o czym- uśmiechnęłam się sztucznie, udając, że żartuję, ale jednocześnie mając nadzieję, iż zrozumieją moją niemą prośbę o przedstawienie sytuacji od nowa.
-Przejście do świata duchów jest otwarte- mruknął władca przewracając przy tym znacząco oczyma- W każdym bądź razie jakoś mi tam nie śpieszno. Mam wrażenie, że Mivana będzie się już denerwować, więc żegnam towarzystwo- wyglądał jakby miał parę niepochlebnych słów do powiedzenia na temat drugiego osobnika przepełnionego testosteronem, lecz postanowił wepchnąć je z powrotem do gardła, dławiąc się ich ostrością. Zamiast tego machnął głową i ruszył przed siebie, wkrótce stając się jedynie małym kształtem majaczącym na horyzoncie.
-Nie wiem co mam myśleć- westchnęłam, a przed moimi oczyma pojawiły się zamglone obrazy moich wychudzonych i pełnych ran rodziców, którzy wciąż jednak nie tracili nadziei. Poniekąd mylnej i naiwnej, lecz prawdziwej... Wierzyli, że niedługo wszyscy spotkamy się na uczcie w raju. Wierzyli, że nasze dusze zostaną hojnie nagrodzone za swą cierpliwość...
-Nie myśl. Po prostu musisz bawić się dobrze- zawołał głosem, który wręcz ociekał entuzjazmem- Nie daj się prosić gwiazdo najpiękniejsza!
-Dobrze-mruknęłam, czując jak na mój pysk wkrada się cień uśmiechu- Mam tylko jeden warunek. Koniec słodzenia.
-Dobra dziewczynka-pochwalił mnie, błądząc wzrokiem po mojej sylwetce. Właśnie po zgodzeniu się na "małą wycieczkę" zdałam sobie sprawę, że nasz plan ma jedną zasadniczą lukę. Nie ma w nim żadnego miejsca dla mojej cór... Shantsai.
-A co z...-zdążyłam powiedzieć, nim gniadosz przerwał moją wypowiedź. Refleks.
-Ma lekcję z Luminem, jeśli chodzi ci o tą małą kruszynkę- posłał mi zawadiackie spojrzenie- Teraz już nie masz żadnych przeszkód, czyż nie?
-Choćbym bardzo chciała znaleźć to żadne akurat nie przychodzą mi na myśl- odpowiedziałam, po raz pierwszy od dawien dawna czując nić ekscytacji podczas myślenia o swojej najbliższej przyszłości.
-Jutro o wchodzie słońca. Żegnaj piękna- rzekł i wkrótce zniknął z mojego pola widzenia. Uniosłam wargi najwyżej jak się dało, starając podbudować się samą siebie na duchu. Wygląda na to, że moje jutro będzie ciekawsze niż kiedykolwiek mogłam sobie wymarzyć.
-Kolejny kawaler?-usłyszałam za sobą kpiący głos.
-Lendo!-zawołałam, czując jak po moim ciele rozlewa się błogie uczucie spełnienia-Tylko spróbuj znów zniknąć na tak długo bez zapowiedzi-zaśmiałam się perliście.
-Spokojnie, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo- przysiadł na moim grzbiecie- Kogo ja tu widzę...? Bezbłędnie dałaś sobie radę z porodem, chyba nie brakuje jej żadnej nogi.
-Chyba? Bardzo śmieszne. Powinieneś się przede mną kłaniać!-odparłam z wyrzutem.
9.11.2019
Od Mivany ,,Jesień jest czasem duchów" - Jesienny event
Nieśpiesznym kłusem podążałam znanymi ścieżkami, przyglądając się otaczającemu mnie krajobrazowi. Niekończące się łąki pokryte żółkniejącą roślinnością. Wilgoć, która osiadła na źdźbłach w postaci rosy skrzyła się w świetle Księżyca. Spokój i cisza, tylko lekki wiatr szumiał wśród traw. Głęboko odetchnęłam rześkim powietrzem. Jesień.
- Wesołego Dnia Zmarłych, matko, ojcze - kiwnęłam głową w kierunku białych punkcików w oddali.
Umoczyłam nogi w wodzie, stając w ciemnej toni Chirgis, które upstrzone teraz było złocistymi smugami. Pojedyncze liście unosiły się na tafli. Tym razem nie bawiłam się w jeziorze, charakter mojej wycieczki był dużo bardziej poważny i wzniosły. Oddałam się zadumie nad tymi, którzy mnie już zostawili, a którym tak wiele chciałam jeszcze powiedzieć, pokazać, zobaczyć, jak bawią się z wnuczką. Ale śmierć bywa bezlitosna.
Kiedy wróciłam, gwiazdy wciąż były wysoko na niebie. Chciałam ułożyć się przy swojej kruszynce, jednak dość szybko zauważyłam, że jej oczy błyszczą odbitym blaskiem.
- Dlaczego nie śpisz, dziecko? - zapytałam zmartwiona, gładząc jej pysk swoim.
- A dlaczego ty nie śpisz, mamo? - odparła, przyglądając mi się ciekawsko, choć widać było, że wciąż jest zaspana.
- Cóż... Dzisiaj jest wyjątkowy dzień, święto dla wszystkich zwierząt tego świata. Ten jeden czas w roku, kiedy nasi przodkowie są wyjątkowo blisko nas, a naszą powinnością jest ich wspominać i uczcić ich pamięć. Niektórzy podobno nawet wędrują do krainy zmarłych.
- Nie wierzę! - zakrzyknęła Moa, o mało nie budząc tym swojego ojca - Przepraszam - szepnęła zawstydzona - Ale jak to możliwe?
- Cóż, twoja babcia opowiadała mi o swojej wizycie. Pewnego dnia po zaśnięciu znalazła się w świecie pełnym pomarańczowych kwiatów i dusz zmarłych.
- Marabell w zaświatach? Mamo, chcę wiedzieć więcej!
Westchnęłam, patrząc na małą księżniczkę, już na nogach i pobudzoną, gotową chłonąć wiedzę na temat jej korzeni. Przecież nie mogłam jej odmówić.
- Chodź za mną, tylko cicho.
Oddaliłyśmy się od stada na niewielką odległość, byleby być bezpiecznymi i mieć pewność, że zaraz nie zbiegnie się cały klan z zażaleniem na krótki sen. Rozpoczęłam swoją historię, opowiadając najpierw jedynie o tym, jak wygląda życie po życiu, a kończąc na niezliczonych epizodach z młodości moich rodziców oraz własnym i Shiregt'a.
- Moja rodzina jest naprawdę cudowna - Moa promieniała, patrząc w górę - Taka ciekawa. Też będę miała o czym wspominać jak będę w twoim wieku, prawda?
- Będziesz mogła snuć jeszcze więcej wątków - przytuliłam ją do siebie, dołączając się do podziwiania naturalnego spektaklu. Niedługo potem wróciłyśmy na miejsce. Moja latorośl dość szybko oddała się sennym marzeniom, ja jednak przez długi jeszcze czas nie mogłam zmrużyć oka, choć i na mnie finalnie przyszedł czas.
~po drugiej stronie uuuu~
- Znowu ta łąka - zauważyłam, rozglądając się na boki. To na niej zobaczyłam rodziców po zostaniu partnerką Shiregt'a. Tym razem jednak nikogo nie było.
Niepewnym krokiem przemieszczałam się do przodu. Wokół panowała dziwna cisza, nie słyszałam nawet odgłosu uderzania kopytami o ziemię. Kiedy moja podróż wydawała się już trwać wieki dotarłam do ogromnej kotliny, której dno skryte było za gęstą mgłą. Coś mówiło mi, że powinnam skoczyć w tą pustkę. Nie mogłam walczyć z tym uczuciem, które rosło z każdą chwilą, jakby się niecierpliwiąc. Szybko odmówiłam prośbę do Księżycowej Klaczy o przychylność losu, wzięłam rozbieg i... skoczyłam. Przez dłuższą chwilę leciałam w kompletnej ciemności, a jedynym znakiem, że świat wcale nie zniknął, był wiatr, który wył mi w uszach i podrywał włosy do góry. Czułam się zupełnie lekka, nieważna wobec ogromu świata i... Wolna. Mimo początkowemu lękowi mój pysk przeciął szeroki uśmiech.
Wbrew wszelkiej logice i przewidywaniom czułam, że zaczęłam zwalniać, a niedługo potem pod kopytami zauważyłam całe może chryzantem. Pomarańczowych chryzantem. Delikatnie wylądowałam na kwiecistym dywanie, który okazał się być mostem bez końca. W dole falowały płatki takich samych roślin, jakby jezioro targane silnym wiatrem. Wokół mnie pędziło wiele koni. Wszystkie wydawały się jakieś... Niewyraźne, ich sierść była krótka i ewidentnie bledsza od tej, którą musieli mieć za życia. Na pyski miały nałożone czaszki, które mieniły się różnorodnymi barwami i wzorami. Niektóre posiadały proste pasy, inne kwiaty wokół oczodołów, kolejne frywolne fale. Klacze dodatkowo chętnie nosiły na sobie wianki oraz ludzkie ozdoby, zapewne znalezione jeszcze za życia. Wszystkie rozpierała radość, większość podążała w kierunku odwrotnym od tego, który ja obrałam. Z trudem powstrzymywałam się od upadku, kiedy kolejne rozentuzjazmowane postacie wpadały na mnie, spychając coraz bliżej i bliżej krawędzi. Zanim jednak ozdobna głębina sięgnęła po moje ciało, dotarłam do celu swojej podróży. Ogromnej przestrzeni, pełnej tańczących i śpiewających kopytnych, rodzin i przyjaciół, którzy na rozmowie i zabawie mieli spędzić całą wieczność. Rozglądałam się, jednak wciąż nie mogłam zauważyć nikogo znajomego. Początkowe podekscytowanie zaczęło maleć, a ja z każdą chwilą traciłam nadzieję. Zaczęłam wypytywać się napotkane istoty o to, czy nie widzieli kogoś z mojej rodziny, jednak nikt nie miał pojęcia, gdzie mogli się podziać, ba, większość nawet nie kojarzyła wymienianych przeze mnie imion. Wypruta z energii usiadłam na brzegu, z dala od gwaru końskiego miasta.
- Czemu to zawsze mnie spotyka? Czyż nie mogę dostać choć jednej dobrej rzeczy tylko dlatego, że staram się żyć zgodnie z tym, co nauczyli mnie w młodości?
Sfrustrowana uderzyłam kopytem płatki rozlewające się przede mną. Zareagował bardzo dziwnie - tworzyły fale, ale dużo stabilniejsze i wybijające przedmioty do góry, nie dało się również w nich zanurzyć zbyt głęboko - ukrywały się pod nimi najwyżej koronki.
- Widzę, że odkryłaś naszą największą atrakcję - usłyszałam głos za sobą. Od razu go rozpoznałam, poderwałam się do góry o mało nie wywracając.
- Matko! - rzuciłam się jej na szyję i zaniosłam płaczem jak źrebie, które nie dostało smakołyków - Ojcze - szepnęłam, kiedy zauważyłam ogiera stojącego za gniadą klaczą.
Jak na komendę podszedł do nas, by przyłączyć się do czułości. Całej scenie przyglądało się gronko innych koni. Kiedy rodzicie odsunęli się ode mnie, zaczęli przedstawiać postacie. Jak się okazało, byli to ich rodzice oraz moja prababcia. Zauważyłam, że wyglądają oni dużo bardziej marnie, nawet jak na krainę zmarłych. Mało mówić, Jawialima była dosłownie szkieletem! Wysunęłam z tego wniosek, iż blednieje się wraz z liczbą lat spędzonych w zaświatach.
Resztę swojej wizyty spędziłam na wymienianiu się historiami z przodkami, pląsaniu do skocznych melodii i zabawie w starego, dobrego berka odbijając się na chryzantemach. Sielankę przerwało dopiero moje zbladniecie.
- Umierasz - powiedziała matka, patrząc na mnie zatroskana - Jeśli szybko cię stąd nie wydostaniemy, nigdy się nie obudzisz.
Ta informacja zmroziła mi krew w żyłach.
- Jak mogę wrócić? Ja-ja mam partnera, małe źrebię, poddanych, ja muszę wracać...
- Za mną - zarządziła Jena. Ruszyłam otoczona orszakiem sztywnych krewnych. Zatrzymaliśmy się przed jakąś skarpą. Zachęcona przez wszystkich, podeszłam do postaci stojącej na szczycie.
- La Catarina..? - zapytałam niepewnie.
- To ja. Czego potrzebujesz, dziecko? - dostojna klacz odwróciła się do mnie. Jej oblicze było nieskończenie piękne, jej długa, czarna i gęsta grzywa była przytrzymywana przez najbardziej okazały wianek, jaki tylko potrafiłam sobie wyobrazić. Ciało okrywała krwiście czerwona peleryna okryta wzorami podobnymi do tych, które miała na czaszce - Oh, chyba wiem, o co chodzi. Nie jesteś stąd, prawda?
- Jestem żywa jak najbardziej się da i chciałabym, żeby tak zostało - odpowiedziałam.
- Dobrze. Aby wrócić do swoich musisz tylko wypić to - wskazała pyskiem czarę, która pojawiła się znikąd po mojej prawej stronie. Podeszłam do niej i powąchałam zawartość. Prychnęłam, kiedy mój nos połaskotały gorzkie zapachy.
- Dziękuję bardzo, pani - ukłoniłam się. Rzuciłam ostatnie czułe spojrzenie rodzinie i wlałam w siebie cały biały płyn. Poczułam zimno, które rozchodziło się po moim ciele, stępiając umysł. Zamknęłam oczy, czując, że zaraz uczucie to przerodzi się w okropny ból, jednak zamiast tego, gdy otworzyłam oczy, ujrzałam dobrze znane i kochane łąki należące do Klanu Mroźnej Duszy.
~~kolejny skip time, gdyż iż ponieważ tak~~
Moa ganiała się wokół z jej znajomymi, a my, ta poważna, dojrzała część społeczeństwa, kończyliśmy przygotowania do celebracji dnia zmarłych. Zwyczajowo, cudem znalezione przysmaki były najważniejszą częścią imprezy. Zaraz za nią szły dekoracje, które właśnie, wraz z grupką moich podkomendnych, który na ,,ochotnika" zgłosili się do pomocy, przypinałam do nielicznych drzew i układałam wśród traw. Świecidełka oraz wszelkie późno-rosnące kwiecie wyglądały uroczo i odświętnie w atmosferze umierającego świata. Ah, jak ja kocham jesień. Po prawie całym dniu przygotowań, miejsce na przyjcie było gotowe. Przypilnowałam, aby odpowiednia ilość podarków znalazła się w miejscu, skąd dusze miały je odebrać oraz żeby na pewno żaden niewierzący cwaniak nie spróbował tknąć tego jedzenia. Gdy w końcu dałam sobie spokój z trzymaniem wszystkich za pyski, zgarnęłam rodzinę do wspólnej zadumy. Krąg utworzony z koni wspominających tych, którzy nie mogli być przy nas sprawiał piorunujące wrażenie. Gdy tylko wszyscy skończyli swe modlitwy, rozpoczęliśmy tą milszą część obrzędu. Tak, jak staliśmy, bez znaczenia, czy byłeś źrebięciem czy emerytem, wszyscy, zaczęliśmy okazjonalny taniec. Przyłączyłam się do śpiewających klaczy, z uśmiechem zauważając, jak Moa próbuje powtarzać słowa po cichu. Za sprawą Shiregt'a, który odłączył się i stanął w cieniu drzewa, wszyscy rozeszli się, skupiając w mniejsze grupki i zajmując dyskusją oraz owockami. Podeszłam do swojego partnera, posyłając mu zmartwione spojrzenie.
- Wszystko w porządku?
- Jak w najlepszym, po prostu wolałem przejść już do świętowania z rodziną. Czy to grzech? - uśmiechnął się czarująco. Od razu zmiękłam pod jego wpływem, choć wciąż miałam wątpliwości co do stanu ukochanego.
- Oczywiście, że nie - zetknęłam swoje chrapy z jego.
- Mamo, tato, mam dla was jagody! Strasznie szybko znikają, więc bałam się, że nic dla was nie zostanie... - mała księżniczka podeszła do nas, niosąc w małym, drewnianym naczyniu garść czerwonych smakołyków. Z wdzięcznością je przyjęliśmy.
Teraz patrzyłam w przyszłość bardziej optymistycznie, bo byłam pewna, że coś nas po tym życiu czeka.
- Wesołego Dnia Zmarłych, matko, ojcze - kiwnęłam głową w kierunku białych punkcików w oddali.
Umoczyłam nogi w wodzie, stając w ciemnej toni Chirgis, które upstrzone teraz było złocistymi smugami. Pojedyncze liście unosiły się na tafli. Tym razem nie bawiłam się w jeziorze, charakter mojej wycieczki był dużo bardziej poważny i wzniosły. Oddałam się zadumie nad tymi, którzy mnie już zostawili, a którym tak wiele chciałam jeszcze powiedzieć, pokazać, zobaczyć, jak bawią się z wnuczką. Ale śmierć bywa bezlitosna.
Kiedy wróciłam, gwiazdy wciąż były wysoko na niebie. Chciałam ułożyć się przy swojej kruszynce, jednak dość szybko zauważyłam, że jej oczy błyszczą odbitym blaskiem.
- Dlaczego nie śpisz, dziecko? - zapytałam zmartwiona, gładząc jej pysk swoim.
- A dlaczego ty nie śpisz, mamo? - odparła, przyglądając mi się ciekawsko, choć widać było, że wciąż jest zaspana.
- Cóż... Dzisiaj jest wyjątkowy dzień, święto dla wszystkich zwierząt tego świata. Ten jeden czas w roku, kiedy nasi przodkowie są wyjątkowo blisko nas, a naszą powinnością jest ich wspominać i uczcić ich pamięć. Niektórzy podobno nawet wędrują do krainy zmarłych.
- Nie wierzę! - zakrzyknęła Moa, o mało nie budząc tym swojego ojca - Przepraszam - szepnęła zawstydzona - Ale jak to możliwe?
- Cóż, twoja babcia opowiadała mi o swojej wizycie. Pewnego dnia po zaśnięciu znalazła się w świecie pełnym pomarańczowych kwiatów i dusz zmarłych.
- Marabell w zaświatach? Mamo, chcę wiedzieć więcej!
Westchnęłam, patrząc na małą księżniczkę, już na nogach i pobudzoną, gotową chłonąć wiedzę na temat jej korzeni. Przecież nie mogłam jej odmówić.
- Chodź za mną, tylko cicho.
Oddaliłyśmy się od stada na niewielką odległość, byleby być bezpiecznymi i mieć pewność, że zaraz nie zbiegnie się cały klan z zażaleniem na krótki sen. Rozpoczęłam swoją historię, opowiadając najpierw jedynie o tym, jak wygląda życie po życiu, a kończąc na niezliczonych epizodach z młodości moich rodziców oraz własnym i Shiregt'a.
- Moja rodzina jest naprawdę cudowna - Moa promieniała, patrząc w górę - Taka ciekawa. Też będę miała o czym wspominać jak będę w twoim wieku, prawda?
- Będziesz mogła snuć jeszcze więcej wątków - przytuliłam ją do siebie, dołączając się do podziwiania naturalnego spektaklu. Niedługo potem wróciłyśmy na miejsce. Moja latorośl dość szybko oddała się sennym marzeniom, ja jednak przez długi jeszcze czas nie mogłam zmrużyć oka, choć i na mnie finalnie przyszedł czas.
~po drugiej stronie uuuu~
- Znowu ta łąka - zauważyłam, rozglądając się na boki. To na niej zobaczyłam rodziców po zostaniu partnerką Shiregt'a. Tym razem jednak nikogo nie było.
Niepewnym krokiem przemieszczałam się do przodu. Wokół panowała dziwna cisza, nie słyszałam nawet odgłosu uderzania kopytami o ziemię. Kiedy moja podróż wydawała się już trwać wieki dotarłam do ogromnej kotliny, której dno skryte było za gęstą mgłą. Coś mówiło mi, że powinnam skoczyć w tą pustkę. Nie mogłam walczyć z tym uczuciem, które rosło z każdą chwilą, jakby się niecierpliwiąc. Szybko odmówiłam prośbę do Księżycowej Klaczy o przychylność losu, wzięłam rozbieg i... skoczyłam. Przez dłuższą chwilę leciałam w kompletnej ciemności, a jedynym znakiem, że świat wcale nie zniknął, był wiatr, który wył mi w uszach i podrywał włosy do góry. Czułam się zupełnie lekka, nieważna wobec ogromu świata i... Wolna. Mimo początkowemu lękowi mój pysk przeciął szeroki uśmiech.
Wbrew wszelkiej logice i przewidywaniom czułam, że zaczęłam zwalniać, a niedługo potem pod kopytami zauważyłam całe może chryzantem. Pomarańczowych chryzantem. Delikatnie wylądowałam na kwiecistym dywanie, który okazał się być mostem bez końca. W dole falowały płatki takich samych roślin, jakby jezioro targane silnym wiatrem. Wokół mnie pędziło wiele koni. Wszystkie wydawały się jakieś... Niewyraźne, ich sierść była krótka i ewidentnie bledsza od tej, którą musieli mieć za życia. Na pyski miały nałożone czaszki, które mieniły się różnorodnymi barwami i wzorami. Niektóre posiadały proste pasy, inne kwiaty wokół oczodołów, kolejne frywolne fale. Klacze dodatkowo chętnie nosiły na sobie wianki oraz ludzkie ozdoby, zapewne znalezione jeszcze za życia. Wszystkie rozpierała radość, większość podążała w kierunku odwrotnym od tego, który ja obrałam. Z trudem powstrzymywałam się od upadku, kiedy kolejne rozentuzjazmowane postacie wpadały na mnie, spychając coraz bliżej i bliżej krawędzi. Zanim jednak ozdobna głębina sięgnęła po moje ciało, dotarłam do celu swojej podróży. Ogromnej przestrzeni, pełnej tańczących i śpiewających kopytnych, rodzin i przyjaciół, którzy na rozmowie i zabawie mieli spędzić całą wieczność. Rozglądałam się, jednak wciąż nie mogłam zauważyć nikogo znajomego. Początkowe podekscytowanie zaczęło maleć, a ja z każdą chwilą traciłam nadzieję. Zaczęłam wypytywać się napotkane istoty o to, czy nie widzieli kogoś z mojej rodziny, jednak nikt nie miał pojęcia, gdzie mogli się podziać, ba, większość nawet nie kojarzyła wymienianych przeze mnie imion. Wypruta z energii usiadłam na brzegu, z dala od gwaru końskiego miasta.
- Czemu to zawsze mnie spotyka? Czyż nie mogę dostać choć jednej dobrej rzeczy tylko dlatego, że staram się żyć zgodnie z tym, co nauczyli mnie w młodości?
Sfrustrowana uderzyłam kopytem płatki rozlewające się przede mną. Zareagował bardzo dziwnie - tworzyły fale, ale dużo stabilniejsze i wybijające przedmioty do góry, nie dało się również w nich zanurzyć zbyt głęboko - ukrywały się pod nimi najwyżej koronki.
- Widzę, że odkryłaś naszą największą atrakcję - usłyszałam głos za sobą. Od razu go rozpoznałam, poderwałam się do góry o mało nie wywracając.
- Matko! - rzuciłam się jej na szyję i zaniosłam płaczem jak źrebie, które nie dostało smakołyków - Ojcze - szepnęłam, kiedy zauważyłam ogiera stojącego za gniadą klaczą.
Jak na komendę podszedł do nas, by przyłączyć się do czułości. Całej scenie przyglądało się gronko innych koni. Kiedy rodzicie odsunęli się ode mnie, zaczęli przedstawiać postacie. Jak się okazało, byli to ich rodzice oraz moja prababcia. Zauważyłam, że wyglądają oni dużo bardziej marnie, nawet jak na krainę zmarłych. Mało mówić, Jawialima była dosłownie szkieletem! Wysunęłam z tego wniosek, iż blednieje się wraz z liczbą lat spędzonych w zaświatach.
Resztę swojej wizyty spędziłam na wymienianiu się historiami z przodkami, pląsaniu do skocznych melodii i zabawie w starego, dobrego berka odbijając się na chryzantemach. Sielankę przerwało dopiero moje zbladniecie.
- Umierasz - powiedziała matka, patrząc na mnie zatroskana - Jeśli szybko cię stąd nie wydostaniemy, nigdy się nie obudzisz.
Ta informacja zmroziła mi krew w żyłach.
- Jak mogę wrócić? Ja-ja mam partnera, małe źrebię, poddanych, ja muszę wracać...
- Za mną - zarządziła Jena. Ruszyłam otoczona orszakiem sztywnych krewnych. Zatrzymaliśmy się przed jakąś skarpą. Zachęcona przez wszystkich, podeszłam do postaci stojącej na szczycie.
- La Catarina..? - zapytałam niepewnie.
- To ja. Czego potrzebujesz, dziecko? - dostojna klacz odwróciła się do mnie. Jej oblicze było nieskończenie piękne, jej długa, czarna i gęsta grzywa była przytrzymywana przez najbardziej okazały wianek, jaki tylko potrafiłam sobie wyobrazić. Ciało okrywała krwiście czerwona peleryna okryta wzorami podobnymi do tych, które miała na czaszce - Oh, chyba wiem, o co chodzi. Nie jesteś stąd, prawda?
- Jestem żywa jak najbardziej się da i chciałabym, żeby tak zostało - odpowiedziałam.
- Dobrze. Aby wrócić do swoich musisz tylko wypić to - wskazała pyskiem czarę, która pojawiła się znikąd po mojej prawej stronie. Podeszłam do niej i powąchałam zawartość. Prychnęłam, kiedy mój nos połaskotały gorzkie zapachy.
- Dziękuję bardzo, pani - ukłoniłam się. Rzuciłam ostatnie czułe spojrzenie rodzinie i wlałam w siebie cały biały płyn. Poczułam zimno, które rozchodziło się po moim ciele, stępiając umysł. Zamknęłam oczy, czując, że zaraz uczucie to przerodzi się w okropny ból, jednak zamiast tego, gdy otworzyłam oczy, ujrzałam dobrze znane i kochane łąki należące do Klanu Mroźnej Duszy.
~~kolejny skip time, gdyż iż ponieważ tak~~
Moa ganiała się wokół z jej znajomymi, a my, ta poważna, dojrzała część społeczeństwa, kończyliśmy przygotowania do celebracji dnia zmarłych. Zwyczajowo, cudem znalezione przysmaki były najważniejszą częścią imprezy. Zaraz za nią szły dekoracje, które właśnie, wraz z grupką moich podkomendnych, który na ,,ochotnika" zgłosili się do pomocy, przypinałam do nielicznych drzew i układałam wśród traw. Świecidełka oraz wszelkie późno-rosnące kwiecie wyglądały uroczo i odświętnie w atmosferze umierającego świata. Ah, jak ja kocham jesień. Po prawie całym dniu przygotowań, miejsce na przyjcie było gotowe. Przypilnowałam, aby odpowiednia ilość podarków znalazła się w miejscu, skąd dusze miały je odebrać oraz żeby na pewno żaden niewierzący cwaniak nie spróbował tknąć tego jedzenia. Gdy w końcu dałam sobie spokój z trzymaniem wszystkich za pyski, zgarnęłam rodzinę do wspólnej zadumy. Krąg utworzony z koni wspominających tych, którzy nie mogli być przy nas sprawiał piorunujące wrażenie. Gdy tylko wszyscy skończyli swe modlitwy, rozpoczęliśmy tą milszą część obrzędu. Tak, jak staliśmy, bez znaczenia, czy byłeś źrebięciem czy emerytem, wszyscy, zaczęliśmy okazjonalny taniec. Przyłączyłam się do śpiewających klaczy, z uśmiechem zauważając, jak Moa próbuje powtarzać słowa po cichu. Za sprawą Shiregt'a, który odłączył się i stanął w cieniu drzewa, wszyscy rozeszli się, skupiając w mniejsze grupki i zajmując dyskusją oraz owockami. Podeszłam do swojego partnera, posyłając mu zmartwione spojrzenie.
- Wszystko w porządku?
- Jak w najlepszym, po prostu wolałem przejść już do świętowania z rodziną. Czy to grzech? - uśmiechnął się czarująco. Od razu zmiękłam pod jego wpływem, choć wciąż miałam wątpliwości co do stanu ukochanego.
- Oczywiście, że nie - zetknęłam swoje chrapy z jego.
- Mamo, tato, mam dla was jagody! Strasznie szybko znikają, więc bałam się, że nic dla was nie zostanie... - mała księżniczka podeszła do nas, niosąc w małym, drewnianym naczyniu garść czerwonych smakołyków. Z wdzięcznością je przyjęliśmy.
Teraz patrzyłam w przyszłość bardziej optymistycznie, bo byłam pewna, że coś nas po tym życiu czeka.
The end
8.11.2019
Od Mint do Shiregta „Dzika róża” - Event jesienny
Ze swojego umysłu na koniec języka wrzuciłam dowolne słowa pałętające mi
się po głowie, zatrzymując spojrzenie na znacznie wychudzonej sylwetce
ogiera. Opuściłam powieki, pragnąc zebrać myśli w chwili nieco
niezręcznej oraz pełnej napięcia ciszy, żeby móc podjąć dobre działania
do jej przerwania. Przerażało mnie to, że nie potrafiłam wykrztusić z
siebie słowa otuchy, ostatniej marnej kropli nadziei w morzu
pesymistycznych diagnoz. To prawie jakbym w tym momencie próbowała
oszukać siebie i jego. Nawet nie wiem, ile tak naprawdę zostało mu czasu... na pożegnanie się. Shiregt
obdarzył mnie beznamiętnym spojrzeniem, postanawiając szybko się
oddalić. Otworzyłam pysk, jednak równie szybko pozwoliłam mu się
zamknąć. Miał prawo chcieć od świata odrobiny czasu na ochłonięcie.
Pokręciłam głową i ruszyłam przed siebie, bezlitośnie miażdżąc resztki
napotkanych liści i czując się, jakbym spacerowała po kościach łamanych
pod naporem mych kopyt. Jesień spokojnie królowała, nadając światu
kolejnych barw, blaknących z czasem. Z drzew spadały uschnięte resztki
życia, które kończyły jako pokarm dla rośliny, a dzięki temu miały
wiosną narodzić się kolejne liście. Bezlitosny krąg życia.
-Hej...- usłyszałam za sobą szept, ledwo zarejestrowany przez mój umysł- Masz może chwilę?-czyjeś słowa mieszały się z wiatrem. W pierwszym odruchu zastygłam w bezruchu, drżąc niczym jeden z tych jesiennych liści. Opuściłam powieki, tonąc w ogromie swoich myśli. Jesteś szalona i niedorzeczna, Mint. Nikt przecież nie zaczepia bezbronnych klaczy bez wyraźnego powodu, ... prawda? A ... jeśli ma powód? - Hej? - głos ponownie się odezwał.
Otworzyłam oczy, pozbywając się resztek złudzeń. Przed moim obliczem
stało ucieleśnienie wdzięku i gracji. Pysk tajemniczej osobowości
zdobiły liczne żyły, a także blizny świadczące o paru nieprzyjemnych
przygodach. Posiadał tęczówki w kolorze dojrzałych orzechów, a jego
wzrok przeszywał każdy punkt mojego ciała, emanując pewnością siebie.
Czoło jego zakrywała hebanowa grzywa ciągnąca się prawie do kłębu, ciało
natomiast pokrywały liczne mięśnie. Wszystko to podkreślała jego
czekoladowa sierść. Wydaje się ogromnym kontrastem do marnej obecnie
sylwetki Shiregta.
-Um...- zająknęłam się, a wszystkie znane mi słowa nagle zniknęły z mojego słownika. Napaść?
-Wyręczę cię- odpowiedział na moje zdezorientowanie tonem nieznoszącym sprzeciwu. W duchu zastanawiałam się, kiedy będzie idealny moment na ucieczkę- Daj Shiregtowi szansę. On Cię kocha, ale nie może tego okazać, ponieważ grozi mu śmierć z kopyt Mivany. On naprawdę chce, żebyś była szczęśliwa, uwierz mi.
-Nie wydaje mi się, żeby tak zachowywała się osoba, która kogoś kocha. Kim jesteś, żeby wtrącać się w naszą relację?- trochę wytrącona z rytmu zmierzyłam go wzrokiem, zachowując przy tym spory dystans od rozmówcy. Cóż, nie tak sobie wyobrażałam naszą rozmowę.
-Sobą- posłał mi szarmancki uśmiech, najwyraźniej będąc dumny ze swej krótkiej wypowiedzi. Prychnęłam, przewracając oczyma.
-Jeśli szukałeś psychologa, to dobrze trafiłeś- mruknęłam, a moje kąciki warg mimowolnie się uniosły. Pomaganie to moja specjalność. Pomaganie w zepsuciu żywota również.
-Mint... Ja wiem, że to takie niewiarygodne i ciężko jest w to uwierzyć, ale... oh, to prawda...-towarzysz skierował swój wzrok ku ziemi, a ja byłam skłoniona do większej refleksji. Był taki nieporadny, ale to paradoksalnie nadawało jego słowom większej mocy rażenia i realizmu. Nie mówił formułkami z księżyca, jedynie rozpaczliwie błagał. Być może ten format był jakąś formą manipulacji, ale nawet z tą świadomością był bardzo przekonujący co do kwestii ulitowania się nad nim.
-Skąd znasz moje imię?- chwyciłam pierwszy lepszy wątek, który nie wymagał ode mnie głębszych przemyśleń. A może tylko pozornie nie wymagał...
-Nie sądziłem, że tak późno zadasz to pytanie. Cóż, Shiregt dużo mi o tobie opowiadał- westchnął, jakby tonąc w swoich własnych wspomnieniach. Otaksowałam go pytającym spojrzeniem- Nie musisz tego przecież wiedzieć- parsknął rozgoryczony i oddalił się na odległość paru kroków- Przepraszam, później dokończymy rozmowę, droga damo. Muszę się zbierać. Pamiętaj, o czym ci powiedziałem — chwilę później w biegu zniknął mi z pola widzenia, pozostawiając w moim umyśle setki pytań.
***************************Po gwałcie********************************************
-Witam, widzę, że się pogodziliście- usłyszałam kroki, a zaraz po nich głos, który z jakiegoś powodu wstyd było mi kojarzyć. Tajemniczy przyjaciel Shiregta. Spojrzałam pustym wzrokiem w przestrzeń, krzepiąc się uczuciem ciepła płynącym ze stojącej obok mnie latorośli- Chyba że już wcześniej ukrywaliście to złotko- mimo iż nie widziałam pyska rozmówcy, zakładałam, że na jego pysku wykwitł szarmancki uśmiech.
-Nie powinieneś tak mówić do... zranionej klaczy- odpowiedziałam mu sucho, niemalże beznamiętnie.
-Shiii, przegiąłeś- uniósł łeb ku niebu- Ja wiem, że nie możesz się oprzeć, ale żeby tak od razu z penisem?- pokręcił głową, wyraźnie rozbawiony sytuacją. Wszystkie moje mięśnie zaczęły odmawiać posłuszeństwa, a ja czując napięcie rosnące w powietrzu, odwróciłam się. Zaczęłam odchodzić w nieznanym sobie kierunku. 1, 2, 3, 4, 5, 6 kroków. Jeden krok za mało, by uciec od kpiącego spojrzenia gniadosza. Prześwietlał moje ciało, zabijając kolejne komórki, aż zaczęłam się trudzić, by wziąć oddech. Nie chcę płakać córeczko. Nie, naprawdę nie chcę. Nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiała. Za moimi oczami mieszkał Tango i kiedy je zamykałam, pokazywał się w pełnej okazałości. Czasem jednak w morzu wspomnień przestawał czekać na noc i powodował cierpienie, jakiego nigdy wcześniej nie byłam sobie w stanie wyobrazić. Obrzydzenie do własnego ciała i samej siebie. Zanik resztek egoizmu. Chodziłam niczym psująca się zabawka, praktycznie bezcelowo.
-Co się tu dzieje?-dobrze znany głos, niegdyś zapalający ciepło w centrum mojego organizmu dostatecznie mnie rozbudził i wyrwał z przemyśleń. Tak naprawdę nie wiedziałam, co się dzieje. Oh, ile oddałabym, żeby zrozumieć, choć część z otaczającej mnie rzeczywistości. Skierowałam spojrzenie w kierunku małej klaczki. Kruchej niczym wysuszony kwiat. Zagubionej w gąszczu kłamstw i pomówień. Młodej, dzikiej róży. Odłamka świata. Róża posiada kolce, ale także i piękne płatki.
<Shi? Oddaję pałeczkę>
-Hej...- usłyszałam za sobą szept, ledwo zarejestrowany przez mój umysł- Masz może chwilę?-czyjeś słowa mieszały się z wiatrem. W pierwszym odruchu zastygłam w bezruchu, drżąc niczym jeden z tych jesiennych liści. Opuściłam powieki, tonąc w ogromie swoich myśli. Jesteś szalona i niedorzeczna, Mint. Nikt przecież nie zaczepia bezbronnych klaczy bez wyraźnego powodu, ... prawda?
-Um...- zająknęłam się, a wszystkie znane mi słowa nagle zniknęły z mojego słownika.
-Wyręczę cię- odpowiedział na moje zdezorientowanie tonem nieznoszącym sprzeciwu. W duchu zastanawiałam się, kiedy będzie idealny moment na ucieczkę- Daj Shiregtowi szansę. On Cię kocha, ale nie może tego okazać, ponieważ grozi mu śmierć z kopyt Mivany. On naprawdę chce, żebyś była szczęśliwa, uwierz mi.
-Nie wydaje mi się, żeby tak zachowywała się osoba, która kogoś kocha. Kim jesteś, żeby wtrącać się w naszą relację?- trochę wytrącona z rytmu zmierzyłam go wzrokiem, zachowując przy tym spory dystans od rozmówcy. Cóż, nie tak sobie wyobrażałam naszą rozmowę.
-Sobą- posłał mi szarmancki uśmiech, najwyraźniej będąc dumny ze swej krótkiej wypowiedzi. Prychnęłam, przewracając oczyma.
-Jeśli szukałeś psychologa, to dobrze trafiłeś- mruknęłam, a moje kąciki warg mimowolnie się uniosły. Pomaganie to moja specjalność. Pomaganie w zepsuciu żywota również.
-Mint... Ja wiem, że to takie niewiarygodne i ciężko jest w to uwierzyć, ale... oh, to prawda...-towarzysz skierował swój wzrok ku ziemi, a ja byłam skłoniona do większej refleksji. Był taki nieporadny, ale to paradoksalnie nadawało jego słowom większej mocy rażenia i realizmu. Nie mówił formułkami z księżyca, jedynie rozpaczliwie błagał. Być może ten format był jakąś formą manipulacji, ale nawet z tą świadomością był bardzo przekonujący co do kwestii ulitowania się nad nim.
-Skąd znasz moje imię?- chwyciłam pierwszy lepszy wątek, który nie wymagał ode mnie głębszych przemyśleń.
-Nie sądziłem, że tak późno zadasz to pytanie. Cóż, Shiregt dużo mi o tobie opowiadał- westchnął, jakby tonąc w swoich własnych wspomnieniach. Otaksowałam go pytającym spojrzeniem- Nie musisz tego przecież wiedzieć- parsknął rozgoryczony i oddalił się na odległość paru kroków- Przepraszam, później dokończymy rozmowę, droga damo. Muszę się zbierać. Pamiętaj, o czym ci powiedziałem — chwilę później w biegu zniknął mi z pola widzenia, pozostawiając w moim umyśle setki pytań.
***************************Po gwałcie********************************************
-Witam, widzę, że się pogodziliście- usłyszałam kroki, a zaraz po nich głos, który z jakiegoś powodu wstyd było mi kojarzyć. Tajemniczy przyjaciel Shiregta. Spojrzałam pustym wzrokiem w przestrzeń, krzepiąc się uczuciem ciepła płynącym ze stojącej obok mnie latorośli- Chyba że już wcześniej ukrywaliście to złotko- mimo iż nie widziałam pyska rozmówcy, zakładałam, że na jego pysku wykwitł szarmancki uśmiech.
-Nie powinieneś tak mówić do... zranionej klaczy- odpowiedziałam mu sucho, niemalże beznamiętnie.
-Shiii, przegiąłeś- uniósł łeb ku niebu- Ja wiem, że nie możesz się oprzeć, ale żeby tak od razu z penisem?- pokręcił głową, wyraźnie rozbawiony sytuacją. Wszystkie moje mięśnie zaczęły odmawiać posłuszeństwa, a ja czując napięcie rosnące w powietrzu, odwróciłam się. Zaczęłam odchodzić w nieznanym sobie kierunku. 1, 2, 3, 4, 5, 6 kroków. Jeden krok za mało, by uciec od kpiącego spojrzenia gniadosza. Prześwietlał moje ciało, zabijając kolejne komórki, aż zaczęłam się trudzić, by wziąć oddech. Nie chcę płakać córeczko. Nie, naprawdę nie chcę. Nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiała. Za moimi oczami mieszkał Tango i kiedy je zamykałam, pokazywał się w pełnej okazałości. Czasem jednak w morzu wspomnień przestawał czekać na noc i powodował cierpienie, jakiego nigdy wcześniej nie byłam sobie w stanie wyobrazić. Obrzydzenie do własnego ciała i samej siebie. Zanik resztek egoizmu. Chodziłam niczym psująca się zabawka, praktycznie bezcelowo.
-Co się tu dzieje?-dobrze znany głos, niegdyś zapalający ciepło w centrum mojego organizmu dostatecznie mnie rozbudził i wyrwał z przemyśleń. Tak naprawdę nie wiedziałam, co się dzieje. Oh, ile oddałabym, żeby zrozumieć, choć część z otaczającej mnie rzeczywistości. Skierowałam spojrzenie w kierunku małej klaczki. Kruchej niczym wysuszony kwiat. Zagubionej w gąszczu kłamstw i pomówień. Młodej, dzikiej róży. Odłamka świata. Róża posiada kolce, ale także i piękne płatki.
<Shi? Oddaję pałeczkę>
8.11.2019
Od Tantai, Seria Treningowa #7 (Sprawdzian)
Po wszystkich treningach, które miałam, czułam się zdecydowanie sprawniejsza. Ćwiczenia sprawiały mi przyjemność. Im byłam silniejsza, tym bardziej czułam, że zbliżam się do celu. Wydawało mi się to trochę niejasne, ale w głębi duszy czułam gniew. No cóż, to co przeżywałam w dzieciństwie, strasznie mnie ubodło.
- Idziemy. - mruknęłam, a Aanchal podniósł głowę. Zmierzyłam go wzrokiem, a ten odwrócił się i wskoczył na mój grzbiet. Usnął chwilę później. Popatrzyłam na konie zebrane na dużej polanie, a potem machnęłam ogonem i poszłam w swoją stronę. Pod kopytami chrzęściły mi liście. Jesień dawała się we znaki, pogoda nie była najlepsza. Przeszywający chłód i wiatr. Zmrużyłam oczy, gdy jakiś pył niesiony w powietrzu trafił mi do oczu. Westchnęłam. Przed końcem treningu musiałam się jeszcze sprawdzić. Kilka dni temu znalazłam idealne miejsce do ćwiczeń. Poprzewracane drzewa i dziury w ziemi świetnie się nadawały. Pogrzebałam kopytem w ziemi, a potem obudziłam koguta.
- Jesteśmy już? - zapytał, zaspany zeskakując mi z grzbietu. Przytaknęłam, a potem podniosłam podbródek. Nie miałam zamiaru czekać dłużej. Po chwili zebrałam się do galopu, który bardzo szybko przeradzał się w cwał. Z łatwością przeskakiwałam kłody, te większe i mniejsze. Zwinnie omijałam dziury lub skakałam nad nimi. Machając łbem, zarżałam radośnie. Potem ćwiczyłam trochę ,walcząc ze zwierzętami lub zachodząc je i testując kamuflaż. Wszystko szło jak po maśle. Na pysku zagościł mi pojedynczy uśmiech. Zrobiłam duży postęp, a zamierzałam zrobić jeszcze większy. Na pewno nie skończy się na jednym treningu. Raźnym krokiem wróciłam do towarzysza.
- I jak? Wyglądałaś świetnie! - Aanchal spojrzał na mnie z zachwytem. Uniosłam brew i odepchnęłam go.
- Głupek.
- No co? Mówię prawdę!
- Jasne.
-KONIEC TRENINGU W KOŃCU-
- Idziemy. - mruknęłam, a Aanchal podniósł głowę. Zmierzyłam go wzrokiem, a ten odwrócił się i wskoczył na mój grzbiet. Usnął chwilę później. Popatrzyłam na konie zebrane na dużej polanie, a potem machnęłam ogonem i poszłam w swoją stronę. Pod kopytami chrzęściły mi liście. Jesień dawała się we znaki, pogoda nie była najlepsza. Przeszywający chłód i wiatr. Zmrużyłam oczy, gdy jakiś pył niesiony w powietrzu trafił mi do oczu. Westchnęłam. Przed końcem treningu musiałam się jeszcze sprawdzić. Kilka dni temu znalazłam idealne miejsce do ćwiczeń. Poprzewracane drzewa i dziury w ziemi świetnie się nadawały. Pogrzebałam kopytem w ziemi, a potem obudziłam koguta.
- Jesteśmy już? - zapytał, zaspany zeskakując mi z grzbietu. Przytaknęłam, a potem podniosłam podbródek. Nie miałam zamiaru czekać dłużej. Po chwili zebrałam się do galopu, który bardzo szybko przeradzał się w cwał. Z łatwością przeskakiwałam kłody, te większe i mniejsze. Zwinnie omijałam dziury lub skakałam nad nimi. Machając łbem, zarżałam radośnie. Potem ćwiczyłam trochę ,walcząc ze zwierzętami lub zachodząc je i testując kamuflaż. Wszystko szło jak po maśle. Na pysku zagościł mi pojedynczy uśmiech. Zrobiłam duży postęp, a zamierzałam zrobić jeszcze większy. Na pewno nie skończy się na jednym treningu. Raźnym krokiem wróciłam do towarzysza.
- I jak? Wyglądałaś świetnie! - Aanchal spojrzał na mnie z zachwytem. Uniosłam brew i odepchnęłam go.
- Głupek.
- No co? Mówię prawdę!
- Jasne.
-KONIEC TRENINGU W KOŃCU-
7.11.2019
Od Shiregt'a do Mivany ,,Rysa na ideale"
— Hej, kochanie. - podkłusowałem radośnie do jeleniowatej klaczy pasącej się spokojnie w samotności i sprzedałem jej całusa w ganasz. Miv, wciąż mając na oku naszą córeczkę ścigającą zawzięcie niesione podmuchami wiatru kolorowe liście, odwróciła głowę w moją stronę; uśmiechnęła się lekko, lecz mimo to ton jej wypowiedzi był zdecydowanie surowszy:
— Nie było cię cały ranek. - mruknęła z odrobiną wyrzutu, starając się udawać całkowitą obojętność, jak niewzruszony strażnik doglądający skarbu. Westchnąłem cicho z nieco przebiegłym, wciąż pogodnym wyrazem pyska.
— No, mam nadzieję, że wybaczysz mi kiedyś ten straszny nietakt. - odparłem z nutą pretensji, przysuwając ku partnerce torbę pełną jagód goji. Ostatnie w tym sezonie. Na reakcję nie musiałem długo czekać. Kamienna kurtyna ostatecznie opadła z oblicza mojej ukochanej, aczkolwiek jak zwykle ostatnie słowo musiało należeć do niej:
— Zabrałeś mój worek. - oznajmiła dość sucho, po czym jednak dodała pełnym miłości tonem: - Dziękuję. - przysunęła w moją stronę część przysmaku. Uśmiechnąłem się, w milczeniu biorąc do pyska pierwszy owoc, po czym z czułością zetknąłem swój łeb z klaczy. Ku mojemu uradowaniu, odwzajemniła gest. Gdy wreszcie się od siebie odkleiliśmy, spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy. Spotkały się dwa różne spojrzenia, mające przynajmniej jedną wspólną cechę: ogrom szczęścia. Jednak będąc szczerym, istniały drobne różnice w jego ilości, w jednym z nich czaiło się ziarno zmartwienia.
Zwróciłem wzrok ku małej, kochanej, myszatej postaci. Trudno było za nią nadążyć, bowiem była niezwykle energicznym i ciekawym świata źrebięciem; poza tym wyróżniała się inteligencją i otwartością. Stopień tego ostatniego bywał nawet niepokojący...Klaczka była wręcz wzorem dziecka pary królewskiej. Każdy, kto na nią patrzył, nie mógł się oprzeć uczuciu zachwytu, a ja jestem chyba najdumniejszym ojcem na świecie. Moa miała tylko jedną, jedyną wadę, i niestety był to defekt, którego nie dało się w żaden sposób naprawić. Nienawidziłem serdecznie tej myśli z tyłu głowy, burzącej idealną rodzinę, lecz nie potrafiłem się jej pozbyć. Jest jedynie księżniczką.
Ale najważniejsze, że Mivana jest szczęśliwa. To się dla mnie liczy.
~A few days, weeks (?) later~
Przyglądałem się z uwagą córce, z zaciętą miną uparcie uderzającą kopytami w pień młodego drzewa. Widziałem w jej oczach pasję, z jaką oddawała się tej czynności, chęć do nauki, sumienność. Ma to po babci, albo po matce. - pomyślałem, uśmiechając się blado. Śledziłem każdy cios klaczki, rzucając od czasu do czasu jakieś rady, również w pełni angażując się w trening. Nie wiem przecież, ile zostało mi czasu; powinienem go dobrze wykorzystać.
Wyrwałem się z zamyślenia, całe szczęście, bowiem źrebię wykorzystało moją nieuwagę i zaczęło gonić za wiewiórką, uderzając w kolejne drzewa i krzewy.
— Moa! - moje wezwanie wystarczyło, by przywołać córkę do porządku. Zawróciła i stanęła przed moją osobą.
— Dobrze, świetnie dzisiaj ćwiczyłaś. Teraz wykorzystaj nabyte umiejętności w walce. Spróbuj mnie odepchnąć. - młoda ustawiła się naprzeciwko z westchnieniem, zamarła na chwilę w bezruchu, po czym ruszyła na mnie i uderzyła przednimi kopytami z całej siły. Złamałem się przy trzecim kopnięciu. Nietrudno było jednak zauważyć, że bezpośrednia konfrontacja sprawia jej mniej przyjemności niż same ćwiczenia. Nie miała w sobie męskiego żaru walki...Ziarno zmartwienia, mając korzystne warunki, zaczęło szybko i bezlitośnie kiełkować. Jaki będzie ze mnie ojciec, który nie odchowa, a może i nie zobaczy następcy tronu? Co, jeżeli to moje jedyne dziecko, jedyna, zmarnowana szansa?
— Tato...? - usłyszałem nieśmiały głosik, pełen niewypowiedzianych słów. Cała jej postawa wyrażała kilka z nich: Co zrobiłam nie tak...?
Nie, STOP. Moa nie jest z całą pewnością "zmarnowaną szansą". Wystarczyło spojrzeć na tę zdolną istotkę, by wszystkie wątpliwości odeszły chwilowo precz.
— Ach, zamyśliłem się. Wspaniale, robisz duże postępy. - oznajmiłem z uśmiechem, czule trącając małą nosem.
<Mivana?>
5.11.2019
Nowy szeregowiec - Macca!
1,2,3 Źródło: Zdjęcia
Motto: „Gdy byłem młody, moja mama zawsze mówiła mi, że szczęście jest kluczem do prawdziwego życia. Gdy poszedłem w świat, spytano mnie, kim chcę być, gdy dorosnę: odpowiedziałem, że chcę być szczęśliwy. Powiedzieli mi, że nie zrozumiałem pytania, ja im powiedziałem, że nie rozumieją życia.”
Imię: Macca
Tytuł: Brak
Płeć: Ogier
Ranga/i: Szeregowy
Głos: Paul McCartney
Relacje: Matka, o wdzięcznym imieniu Julia, zmarła gdy ... miał zaledwie 8 miesięcy, zaś ojciec Finlando żyje do dziś na dalekich, wschodnich ziemiach.
Osobowość: Zacznijmy od tego, iż Macca od zawsze był... inny. Wszyscy spodziewali się, iż pójdzie w ślady swojego ojca: nieustraszony, dumny monarcha nielękający się żadnej z wojen oraz sprawiedliwy przywódca. Gdy jednak okazało się, iż bułany ogierek dąży do neutralności, stara się dyplomatycznie rozwiązywać problemy a nawet (jak twierdził jego zniesmaczony ojciec) miał skłonności do pacyfizmu. Pomimo łagodnego usposobienia i charakteru Macca umie walczyć o swoje: mimo tego, że wiele dorosłych oraz rówieśników naciskało, aby zmienił swoje poglądy co do fizycznej przemocy, nie ustąpił. We krwi jednak ma wygrywanie utarczek słownych - jest mistrzem ciętej riposty i rozmaitych gier słownych.
Orientacja: hetero
Aparycja:
- Rasa: Mustang
- Wygląd: Macca jest koniem muskularnym i postawnym, co wydaje się absurdalne jeśli porównać jego wygląd do charakteru. Bułana maść odziedziczona po ojcu razem z podpalanymi nogami i białą pęciną na lewej tylnej nodze nadają ogierowi majestatycznego wyglądu. Wyraźne rysy pyska oraz mądre, ciemne oczy dopełniają tego wrażenia, mimo iż jest ono mocno błędne.
- Znaki charakterystyczne: Biała pęcina na lewej tylnej nodze.
- Wzrost: 160 cm w kłębie
Historia: Macca urodził się w stadzie na dalekim wschodzie. Był synem samego monarchy, ba! Sam miał nim zostać. Jednak 4 miesiące po tragicznej śmierci jego matki Macca został wygnany ze stada za swoje poglądy. Dorósł w dziczy, aż zapuścił się na tereny stada, gdzie swobodnie może myśleć, co mu się podoba.
Inne: -
Kontakt: only.yellow.lemon@gmail.com
5.11.2019
Podsumowujemy październik
Czołem, drodzy czytelnicy i pisarze, a może dwaj w jednym; nadszedł czas, by podsumować kolejny miesiąc naszej wspólnej przygody na Eternal Freedom!
To by było na tyle, jeżeli chodzi o październik. Do zobaczenia!
AktywnośćŁącznie z tym wpisem mamy w październiku ledwie 14 postów. Jest to dość alarmująca liczba, nawet biorąc pod uwagę nieobecności. Apeluję o oznaki życia nie tylko na discordzie i innych komunikatorach, bo palce świerzbią - zapewne nie jestem osamotniona w swoim pragnieniu. Proszę również o formularze dorosłych Leandera, Naris i Nivero oraz nastolatków Shantsai i Skiresa. Aczkolwiek mechanizm cyklu koniunkturalnego napawa mnie optymizmem i zarazem przerażeniem, bo po takim dołku powinniśmy mieć niezłe BOOM :D.
Zwroty akcjiMimo niewielkiej liczby opowiadań, tendencja do zwrotów akcji i postępów fabularnych nie maleje. Dwie kluczowe sprawy to choroba władcy, Shiregt'a, oraz mało przystępna propozycja ugody między kułanami a klanem gdzieś na drugim krańcu Mongolii. Niestety, w październiku z ogromnym żalem pożegnaliśmy takie postacie, jak Specter, Virginia, Risa, Vayola, Dante, należące do jednej, kochanej osoby.
Jesienny event - przedłużeniePrzypominamy o Jesiennym Evencie, a zarazem pragniemy powiadomić, że termin jego zakończenie zostaje przesunięty o jeden dzień - z 9.11 na 10.11.2019 r. Czekamy na prace i zacieramy łapki!
To by było na tyle, jeżeli chodzi o październik. Do zobaczenia!
~Łowca much
Subskrybuj:
Posty (Atom)