Biegnąc przed siebie, tym razem, zanim jeszcze słońce ukryło się za linią horyzontu, czułam na sobie baczne spojrzenie Lenda. Czym jest przyjemność jak nie świadomością posiadania oddanej duszy?
-Pozwolisz
mi dziś zadecydować o losie swego treningu?- zapytał, a ja, choć go nie
widziałam, byłam pewna, iż na jego dziobie widnieje uśmiech. Zaraz
będzie pałał radością i optymizmem bardziej od tej całej Avy-
towarzyszki klaczy, którą można rozpoznać po kiju w dupie. Oj Mivana,
Mivana szczerze jest śmiesznie oglądać twój pełen gracji chód, kiedy ma
się przed oczami jak zjebywałaś się z każdego pagórka.
-Niech
zgadnę, znowu masz jakiś idealny pomysł dla upośledzonych umysłowo koni?
Brzmi tak kusząco jak lizanie puzdra pierwszego lepszego oblesia, ale
skoro już jesteś taką kochaną istotką i mi coś proponujesz... słucham-
odpowiedziałam mu. Lepiej, żeby jego pomysł nie dorównywał normalności moim- takim jak rozmawianie z karym zrympańcem więcej niż trzy sekundy. Chociaż przyjemne jest przebywanie w towarzystwie kogoś, kto jest większą sierotą niż ty.
-Cóż...
za to tamten staw wygląda na całkiem interesujący atrybut do treningu,
nie uważasz? Nie jest zamarznięty i nie widać, żeby był zbyt głęboki-
rzekł ku mojemu skonfundowaniu.
-Tak szybko chcesz
się mnie pozbyć? Jeśli się nie utopię, co byłoby dość dziwne w moim
wypadku, to zamarznę- przewróciłam oczyma, próbując rozgryźć jego tok
rozumowania.
-Tym lepiej dla ciebie- powiedział zagadkowo. Teraz to już całkowicie mnie zgasiłeś.
-Jak miło, że mnie tak uwielbiasz. Ale chyba podziękuję... ekhem miła duszyczko- mimowolnie uśmiechnęłam się w duchu. Chore umysły się spotkały. Czyż nie ma nic piękniejszego?
-Wiesz,
zawsze dzięki zimnie możesz się zahartować oprócz podniesienia
sprawności pływaniem- siadł na moim grzbiecie- Chociaż powiem ci, że
jestem skuteczny niczym Kasja, więc sam mogę spróbować to zrobić pod
pretekstem opatrzenia ci rany od moich pazurów- odparł ze stoickim
spokojem. Nie na długo był mu dany taki flegmatyzm. Chwilę później już
całował ziemię.
***
Dzięki całemu swemu bagażowi głupoty
dałam się przekonać na małą kąpiel. Niepewnie skierowałam swoje kroki w
kierunku wody i chwilę później byłam już w objęciach żywiołu. Czułam się
niczym wpuszczona do lazurowego lustra, zaciskającego się wokół mojego
ciała, gdzie każdy ruch wiązał się z milionami kawałków szkła wbitymi w
tułów i kończyny. Płynąc, miałam wrażenie, iż prędzej archeolodzy zdążą
znaleźć mój szkielet w lodowatej cieczy niż dopłynę na drugi brzeg. To chyba znaczy o dobrym i męczącym treningu.
W końcu znalazłam się na upragnionym lądzie, dysząc ciężko. Powietrze
tutaj wydawało się teraz tak ciepłe, że przez chwilę poczułam się jak w
środku lata w towarzystwie słońca. Teraz pozostało jedynie wrócić do
Lenda i zakończyć raz na zawsze przygodę z pływaniem o tej porze roku.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!