Daj sobie pomóc. Masz przyjaciół, dom, rodzinę, władzę. Uniosłem powoli kończynę i zakreśliłem na śniegu półokrąg. Następnie prosta linia, dwie, trzy. Koło. Mivana odeszła. Nic już nie ma sensu. Cofnąłem się, podziwiając rysunek, po czym sam zacząłem go wykonywać. Płynnie, w najwyższym skupieniu. Bez emocji, jak konający wąż wijący się we własnych splotach. Ustąpienie od boku, skręt łopatki, zagalopowanie ze stępa, okręgi, zmiany kierunku, krzyżowanie. Wysiłek dawał mi ukojenie, poczucie zatracenia. Nagle stanąłem jak wryty, zapadając się w zaspie prawie po nadgarstki. Nie mogłem się przesłyszeć. To było wyraźne trzeszczenie podłoża pod czyimiś kopytami i...głośne westchnienie. Nic nadzwyczajnego, ale musiałem to sprawdzić. Ostrożnie, niczym przyczajony szpieg, posuwałem się między drzewami ku źródle odgłosów. Zacisnąłem zęby i wyjrzałem nieznacznie za nagie gałęzie krzaków.
Stała tam, między jarzębiną obwieszoną oszronionymi, bordowymi owocami a niskim wiązem zwieszającym smętnie puste gałęzie, tyłem do mnie, wpatrując się w rozciągający się za lasem rozległy step i jezioro. Jej jasna sierść błyszczała w słońcu jak wypolerowany kryształ. Splątaną grzywę i ogon wiatr smagał lekko. Jej długie, smukłe, ciemne nogi, zaokrąglony zad, zgrabne ciało...stałem tak jak zamurowany, wstrzymując oddech, byle tylko nie spłoszyć tej niezwykle realistycznej wizji. Zdawała się dżejraną, delikatnym motylem, wystarczy jeden ruch, by odleciał na zawsze. Co, jeśli to moja jedyna szansa? - przyszło mi do głowy. Czas się przekonać. Choć jeden raz zatopić pysk w jej włosach, posmakować ust...choćby zobaczyć znajomy, uśmiechnięty pysk. Tylko jeden. Wszystko na jedną kartę.
Zacisnąłem powieki, znów otworzyłem szeroko oczy i paroma skokami znalazłem się przy klaczy. Wystraszona, odwróciła się gwałtownie, prawie sprzedając mi kopa. Nie zwróciłem na to uwagi. Nie rozpłynęła się w powietrzu, nie zniknęła jak wszystkie. Zlustrowałem z ulgą głowę, od czoła przysłoniętego długą grzywką, przez lekko wypukły nos, po szarawe chrapy, po czym utopiłem spojrzenie w ciemno-brązowych oczach. To nie sen. Ona tu jest...prawda?
— Mivana. - szepnąłem tylko, łącząc swoje wargi z jej w pocałunku. Poczułem, jak przez moje ciało przebiega przyjemny dreszcz. Namiętnie poszukiwałem jeszcze głębszego kontaktu, dającego mi prawdziwą rozkosz. Ona tu jest. Przy zaskoczeniu klaczy to ja stałem się panem sytuacji. Po kilku chwilach zdołałem się oderwać, by z niepokojem obserwować reakcję. Na jej pysku wciąż malowało się dokumentne zdziwienie, do którego dołączyło jeszcze zmieszanie. Cóż...nie dziwiłem jej się ani trochę.
— Shi? - wydukała ostatecznie. Wymówienie tej jednej sylaby musiało ją kosztować sporo wysiłku.
— T-tak. - wymruczałem pierwszą, głupawą rzecz jaka przyszła mi do głowy. - Przepraszam. - dodałem za chwilę, spuszczając wzrok. Nie do końca tak to sobie chyba wyobrażałem...jeżeli w ogóle. Ale to nieważne. Jest tu cała i zdrowa, moja Miv.
— Nie, nie przepraszaj...A co to było, to...co robiłeś przed chwilą? - spytała zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć.
— Chodzi ci o...taniec? - zrobiłem krok w stronę polany, czując, że się rumienię.
— Chyba tak.
Nie mam już nic do stracenia, prawda?
A teraz, drogi czytelniku, wyobraź sobie najlepszy pokaz solo hiszpańskiej szkoły jazdy, jaki potrafisz. Następnie wklej go na mongolskie tło i...voila. Ciesz się tym wrażeniem :D
<Mivana? :3>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!