Ruszyłem
żwawym krokiem za łaciatą klaczą, rzucając jej porozumiewawcze
spojrzenie. Niedługo potem na próżno było szukać jakiegokolwiek
kopytnego w okolicy prócz dwóch, zagubionych dusz. Idąc, dotarliśmy do
tafli jeziora skutego wszechobecnym lodem niczym bezbronny więzień
obezwładniony mackami własnych myśli. Pomimo tego wciąż śpiący pod nim
„drapieżnik” zachowuje dumę większą od Risy.
Ciekawe. Rozejrzałem się, szukając wzrokiem towarzyszki, która zdążyła
zniknąć mi z pola widzenia. Wkrótce dostrzegłem ją spacerującą
niewzruszenie po kruchej warstwie zamarzniętej wody, pod którą szalał
niepokorny żywioł. Mogłem się tego spodziewać. Ryzyko to jej drugie
imię, jeśli przypadkiem nie wyprzedza już pierwszego.
-Twoja miejscówka sugeruje, że bardzo chcesz zrobić mi ciekawe przedstawienie, jak wpadasz do tego jeziora- uśmiechnąłem się szarmancko, obserwując emocje na pysku klaczy.
-Bardzo śmieszne- fuknęła, kierując swe kroki w moim kierunku.
-Masz rację, pewnie się nie powstrzymam i zacznę parskać ze śmiechu jak to za dawnych, dobrych czasów obleśnego zboczucha. Urok przebywania z tobą- spojrzałem na nią z góry.
-Mówiłeś coś?-zmierzyła mnie wzrokiem- Założę się, że zanim mi się poplączą nogi, uschnie ci język-rzekła, wciąż starając się dotrzeć do brzegu. Nie zaprzeczyła, że zacznie się zabijać. Szykuje się niezłe przedstawienie.
-Cóż...
-zacząłem, milknąc po chwili i tonąc w odmętach świdrującego spojrzenia
klaczy, jakby szukając tam odpowiedzi na, to jaka kara mnie czeka za tę
odpowiedź- Nie wydaje mi się, żebym musiał ci odpowiadać na to pytanie,
jeśli słyszysz, jak się teraz produkuję przed tobą- posłałem jej tajemniczy uśmiech,
dopełniający wypowiedź i zakrywający ogrom ciętych, niewypowiedzianych
słów. Chwilę później łaciata przedstawicielka płci pięknej znalazła się u
mojego boku z miną kota srającego na pustyni. Zajebiście.
-Nie
jesteś zbyt inteligentny, skoro nie rozumiesz przekazu- stwierdziła, nie
kryjąc przed światem, iż ma dość mojego towarzystwa. Z jakiegoś powodu
jednak wciąż tu stoi. A może tylko zapuszcza korzenie, żeby pochwalić
się ich długością w swoim gronie pierwszych lepszych znajomych?
-Chciałaś,
żeby na tej „randce” było ciekawie- zaakcentowałem wyraźnie piąte ze
słów -Teraz nie robisz nic w tym kierunku- prychnąłem, jednak widząc
dziwne spojrzenie Risy, dodałem- No dobrze, rzucasz się tylko w sidła jakichś ludzi. Być może teraz chciałabyś się wykazać?
-Myślałam, że ten obowiązek spoczywa na barkach panów. W końcu są na tyle silni, by unieść „nasze kaprysy”, czyż nie?
-A
żebyś wiedziała- westchnąłem ciężko- Ale chyba się już przeciążyłem-
rzuciłem jej bezsilne spojrzenie, po chwili jednak unosząc wargi ku
górze.
-Dziwnie się czuję, nie widząc was całujących się- okazało
się, iż drogę zastąpiła nam znana mi z poprzedniej żenującej sytuacji
postać. Virginia. Samotność to określenie względne. Zawsze ktoś się
znajdzie-Cóż... może raczylibyście wrócić do domu? Riso, ktoś na ciebie czeka.
-Całe życie w pośpiechu- zdawała się mówić towarzyszka mojego spaceru, kiedy zaczęła się szybkim krokiem oddalać.
- A ciebie zapraszam na słówko- zwróciła się do mnie, zaciągając mnie w bardziej ustronne miejsce.
<Risa? Mówiłaś, że masz plan - daję ci pole do popisu>
A gdzie napalone na wątek ludy, ja się pytam? xD
OdpowiedzUsuńSię porozjeżdżały? XD
Usuń