Z jednej strony uświadomienie sobie, co tak naprawdę czuję, przyniosło mi swego rodzaju ulgę; rozkminiłem samego siebie, określiłem to, zdobyłem jakąś wiedzę. Tym właśnie starałem się pocieszać - pozornie nie muszę już marnować energii na szukanie odpowiedzi. Z drugiej strony ta znajomość stała się moim przekleństwem, potęgując rozpacz. Prawa fizyki i zachowania masy są nieubłagane. Tak mocno, jak kochasz, tak bardzo będziesz cierpiał. Czasem nachodzi mnie pytanie...czy miłość naprawdę jest tego warta? Wystarczy jeden wgląd we wspomnienia, bym przypomniał sobie odzew, a zbiór pamięci stał się dla mnie drugim, lepszym światem, w który często uciekałem, galopując bok w bok z jeleniowatą klaczą. Wyobraźnia z parą koni trwających w pocałunku też bywała moją przyjaciółką, o ile właśnie nie podsuwała mi kolejnych kreatywnych sposobów na zakończenie katuszy. Trwałem więc kolejne dni i tygodnie, dłużące się w miesiące i lata. Z logicznego punktu widzenia było to bezcelowe.
Już za późno.
Przymknąłem oczy, czując smaganie wiatru na ganaszach z lewej strony, zapowiadającego gwałtowne opady. Czy gdybym wcześniej zdał sobie z tego sprawę...czy gdyby wiedziała, zrobiłaby to samo? Odwzajemniłaby to? Porzuciła całe bogactwo, które zostało jej dane. Niewykluczone, że miała swojego ogiera, nie zdziwiłbym się zresztą. Czy jeden kochanek więcej zrobiłby różnicę? Czy kiedykolwiek nasza przyjaźń coś dla niej znaczyła...? Poufna znajomość z władcą to w końcu wiele przywilejów, czemu by nie spróbować? Nie, ona taka nie jest. A może to tylko jej obraz przez różowe szkła miłości?...Nie. Mivana nie jest tym typem konia w żadnym calu. Ech...Nie wiem. Nic już nie wiem. Pytań wiele, odpowiedzi nie widać...
— Halo! Zaraz nogi ci się poplączą... - głos Khonkha wyrwał mnie z zamyślenia. Przestałem krążyć w kółko i spojrzałem na ojca spode łba, aczkolwiek zaraz się poprawiłem i wyprostowałem. Patrzyłem na ogiera z góry - jego los nie obdarzył takim wzrostem.
— Yhym. - mruknąłem jedynie w odpowiedzi. - Jak Dante i źrebaki?
— Jak na razie spisuje się w roli dobrego tatusia. - przystanął obok mnie. - Nigdy cię to specjalnie nie interesowało. - zauważył.
— A powinno?
— Wiem, jak się czujesz. - westchnął cicho.
— Nie. - zaprzeczyłem krótko, acz dobitnie. - Oboje wiemy, że matka wróci. - dodałem od niechcenia. Ojciec pokręcił głową, pokonany.
— Do zobaczenia, synu. - rzekł, po czym ruszył z powrotem do reszty klanu.
Wiedziałem, że nie jest to dla nich komfortowa sytuacja - niemoc, poczucie bezsilności, ale nie potrafiłem udawać. Nie zrozumieją, i lepiej, żeby nie rozumieli...
Już za późno.
Atoli nie da się zapomnieć. I błędne koło zatacza się po raz kolejny...
CDN
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!