Strony

30.10.2018

Nowy stróż - Etsiin!

1
Źródło: Zdjęcie główne, 1
Motto: ,,Mogę być bardzo wściekły na to, czego nie mam, albo bardzo wdzięczny za to, co mam”
Imię: Etsiin, nie wie, czy jego imię coś znaczy. Słyszał kiedyś tylko, że może to być nawiązanie do słowa wieczny lub wieczność, z mongolskiego.
Tytuł: Kiedyś jego rodzina miała tytuł, ale został on zapomniany.
Płeć: Ogier, raczej na klacz nie wygląda. Prawda?
Ranga/i: Stróż.
Głos: Leslie Odom
Relacje:
Matka Kalioppe – Klacz nadzwyczaj opiekuńcza i przyjazna. Wychowała Etsiina jak najlepiej mimo tego, iż jej partner Irves wyżywał się na niej non stop. Klacz chroniła młodego ogierka przed gniewem Irves’a. Po śmierci okropnego ogiera, Kalioppe wyprawiła Etsiina w podróż, jaką było dorosłe życie.
Ojciec Irves – Koń bardzo głupi, Etsiin pamięta tylko to, że koń cierpiał na jakąś nieuleczalną chorobę psychiczną i krzywdził jego matkę oraz zdradzał ją co chwila. Etsiin pozbawił go życia, spychając na niego głaz.
Siostra Nirvana – Miała narodzić się po Etsiinie, ale Irves tak poważnie skrzywdził Kalioppe, że ta poroniła a Nirvanie nigdy nie było dane ujrzeć światła słonecznego.
Przyjaciółka Miriada – Po wielu przygodach przeżytych z klaczą, Etsiin śmiało może stwierdzić, że ta klacz to jego przyjaciółka. Jest najbliższym mu koniem w Klanie.
Osobowość: Etsiin to trudny orzech do zgryzienia, czasami bywa naburmuszony, a czasami wesoły. Jest mocno nieprzewidywalny i lubi wszelakie wyzwania. Nie zatrzymuje się przed flirtowaniem z ,,zamężnymi” klaczami. Jest śmiały, Etsiin to koń godny zaufania, ponieważ jest lojalny i nigdy nie wyda Twojego sekretu, nawet, gdyby grożono mu śmiercią. Zawsze potrafi wyplątać się z kłopotów, za to innym trudno wyplątać się z konfliktu z nim samym. Ogiera tego, cechuje poważne nastawienie do świata, przez traumę z dzieciństwa. Zawsze ma jakieś wątpliwości, ale jest inteligentny i praktycznie nigdy nie wchodzi w kłótnie i konflikty. Jest za to bardzo przyjazny i pomocny. Zawsze dba o klacze i stara się być w ich stosunku gentelmenem. Jest troskliwy i zawsze dba o dobro innych. Często jest sarkastyczny, ale i szczery, więc mało kiedy skłamie. Często jednak wywyższa się spośród innych. Zawsze staje w obronie słabszych i poza swoją rangą jako zwiadowca, lubi pouczyć różnych rzeczy źrebaki. Zawsze stara się patrzeć na świat w kolorowych barwach, jako optymista. Jest skrupulatny i zawsze dotrzyma danego ci słowa. Jest trochę nieufny, jednak lubi towarzystwo. Nie jest jednak w pełni lojalny Klanowi, ponieważ nigdy nie lubił większych końskich społeczności. Nie potrafi kłamać w żywe oczy i jeżeli już skłamie, szybko się przyzna, przepraszając.
Orientacja: Biseksualna
Aparycja:
  • Rasa: Appaloosa, czysta krew.
  • Wygląd: Etsiin to umięśniony i smukły koń. Ma ciemne i ciepłe brązowe oczy, niezbyt długą grzywę i ogon, w kolorze brązowym, które lekko jaśnieją na końcówkach, krótko mówiąc – ombre. Jego maść jest kasztanowata pokryta tak zwaną derką, charakterystyczną dla koni z rasy Appalosa. Jest zgrabny i porusza się z gracją, co widać po nogach. Jego pysk jest jaśniejszy od reszty ciała. Uszy ma niewielkie, osadzone w niedużej odległości od siebie. Posiada długą szyję, pokrytą widocznymi szczegółami. Na jego pysku bardzo dobrze widać żyły. Nie ma potężnego torsu, jednak widać na nim odznaczające się mięśnie.
  • Znaki charakterystyczne: Znaki charakterystyczne? Jedno ślepe oko, dokładniej prawe -  mocno rzucające się w oczy.
  • Wzrost: 160 WK
Umiejętności: Etsiin nie posiada jakichś niesamowitych super mocy, potrafi za to dobrze rozróżnić odmiany motyli i kwiatów oraz innych ziół. Skromnie, może też przyznać iż posiada sokoli wzrok i świetną orientację w terenie.
Historia: Etsiin urodził się naprawdę daleko, dokładniej na Dzikim Zachodzie. Był jedynakiem a wychowywała go matka, ponieważ ojciec jedyne co robił, to wyżywał się na niej i wiele razu udało mu się uderzyć młodego ogierka. Gdy Etsiin był już starszy zamordował ojca, licząc na spokój w rodzinie. I udało mu się, jego matka, Kalioppe, choć wykończona już, dała radę go wychować i wyprawić w świat. Tak też wędrował przed dobry rok, aż natrafił na Klan Mroźnej Duszy.
Inne:
▬ Panicznie boi się burzy.
▬ Biegle posługuje się hiszpańskim.
▬ Bardzo lubi ptaki i inne latające stworzonka.
▬ Uwielbia noc.
▬ Lubi układać wiersze.
Kontakt: Gmail – lena10kujawiak@gmail.com HW – Aurea 

Od Olimpii do Gwiazdy ,,Poczucie winy"

To moja wina że Gwiazdę zaatakował wilk, gdybym nie zaproponowała jej tego spaceru, to nic by się nie stało, a Gwiazda nie byłaby ranna. W myślach ciągle obwiniałam się o tą cała sprawę. Poszłam jeszcze do bułanej klaczy zobaczyć co z nią, przepraszałam ją chyba ze sto razy.
- Przepraszam. To moja wina. Tak bardzo cię przepraszam.- Wykrzyknęłam do klaczy
- Spokojnie. To nie była twoja wina, tylko moja. Powinnam się ciebie posłuchać i nie iść tam.- odparła klacz
- Czyli mi wybaczasz?- spytałam.
- Tak.
Poszłam do reszty koni. Lecz nawet to że klacz mi nie wybaczyła, nie poprawiło mojego humoru. Aby odetchnąć poszłam na spacer do lasu, tym razem sama. Wiem, że tam jest jeszcze więcej wilków, ale mnie to jakoś nie obchodziło. Poszłam jeszcze na plaże, na chwilę udało mi się zapomnieć,lecz potem znów to samo, tylko starałam się o tym nie myśleć. Było dość ciemno, no więc wróciłam do stada, a ku mojemu zdziwieniu Gwiazda wstała na nogi i podeszła do mnie, pytając się, gdzie byłam, na to ja odparłam, że w lesie i później na plaży. Obie powędrowałyśmy do innych koni i poszłyśmy spać.

KONIEC

Od Khairtai do Gwiazdy ,,Niecny plan"

To był dzień jak co dzień, przechadzałam się, myłam, no te sprawy. W niedługim czasie w Klanie zrobiło się troszkę tłoczno, dołączyło dużo nowych koni, nie żeby mi to przeszkadzało, ale byłam trochę sceptyczna co do tego. Najbardziej rzuciła mi się w oczy nowa klacz, jak mniemam, nauczycielka walki. Przyglądałam się jej z wyraźnym zainteresowaniem, mój, martwy już, przyrodni brat, również był takim nauczycielem. Chcąc z kimś porozmawiać, trochę leniwie poszłam w jej stronę. Klacz widocznie, już z daleka mnie zobaczyła, ponieważ wpatrywała się we mnie.
-Witaj, to ty jesteś tą nową nauczycielką walki i nową członkinią Klanu? –zapytałam nieprzyjaźnie.
-Uhm, tak. Mam na imię Gwiazda. –odparła troszkę niechętnie owa Gwiazda.
-Tak, tak. Ja nazywam się Khairtai, chcesz się może przejść? Taka dziś ładna pogoda. –zmrużyłam delikatnie oczy i ruszyłam. Klacz chwilę się wahała, ale chwilę później wyruszyła za mną. W mojej głowie układał się diabelski plan, którego nie byłam jeszcze świadoma. Przez połowę drogi, nic nie mówiła.
-Widzę, że jesteś mało rozmowna. –warknęłam ostro. Klacz zdziwiła się trochę moim tonem głosu.
-Nie, po prostu podziwiam przyrodę. –odparła Gwiazda. Nie spodobała mi się ta klacz. Chętnie bym się jej pozbyła, przemknęło mi przez głowę.
-Mam czas.. –mruknęłam do siebie, na tyle głośno, że Gwiazda mnie dosłyszała.
-Czas na co..? –zapytała zaniepokojona.
-Nie twoja sprawa. –odparłam.
-Wiesz muszę już iść.. –powiedziała nauczycielka walki i rozejrzała się niespokojnie.
-Zaczekaj, jeszcze nie skończyłam. – odpowiedziałam, uśmiechając się.
<Gwiazda? No wiesz, ona wszystkich chce zabić ma depresję, zrozum to biedne stworzenie XD>

Od Gwiazdy do Olimpii ,,Brak rozmówcy"

Wszystkie konie miały z kim gadać, tylko ja jak zwykle stałam smutna jak ten kołek. Nagle podeszła do mnie jakaś srokata klacz, spytała się:
- Jak masz na imię? - spytała się tajemnicza klacz.
- Gwiazda. A ty? - odpowiedziałam na pytanie.
- Olimpia. Może przejdziemy się na łąkę?
- Ok.
Ruszyłyśmy w stronę łąki. Pogalopowałyśmy jeszcze trochę, i jak to Gwiazda, oczywiście musiałam brykać.
Wszystko było ok. Do czasu kiedy bułana klacz nie usłyszała czegoś w trawie. Postąpiłam parę kroków, aby zobaczyć co to. Jadnak Olimpia ostrzegała mnie, żebym tam nie szła. I teraz wiem, że miała rację. Z wysokiej trawy opodal wyskoczył wilk. Olimpia biegła szybciej, więc postać dopadła mnie. W samą porę klacz odgoniła drapieżnika. Niestety byłam ranna. Olimpia odprowadziła mnie do stada. Położyłam się w trawie. Nie miałam sił.
~Następnego dnia~
Czułam się już trochę lepiej, lecz w tym dniu nic ciekawego się nie wydarzyło. Skubałam trawę, gdy nagle Olimpia spytała się, jak się czuję. Odpowiedziałam, że dobrze.
<Olimpia?>

28.10.2018

Nowy nauczyciel I stopnia - Gwiazda!



Źródło: Zdjęcie główne
Motto: ,,Mknij do góry - dobro zawsze zwycięża" (wymyślony przeze mnie)
Imię: Gwiazda
Tytuł: Brak
Wiek: 5 lat
Płeć: Klacz
Ranga/i: Nauczyciel I stopnia.
Głos: -




Rodzina: Zna jedynie swoich rodziców.
Osobowość: Jest nieufna wobec obcych, lecz mimo tego da się z nią jakoś pogadać. Jest pomocna, jeśli też będziesz dla niej miły. Pełna energii klacz, uwielbia brykać. Nie jest nieśmiała, a przeciwnie. Bardzo łatwo ją zranić. Czasem pokaże swój charakterek. Nie miała szczęśliwego dzieciństwa. Nigdy jeszcze nie miała kontaktu z człowiekiem. Chętnie zaprzyjaźni się z kimś, nieważne czy klacz czy ogier. Nie zdziwcie się, jeśli do niej podejdziecie, a ona będzie odczuwać nieufność lub strach, więc najpierw należy z nią porozmawiać, a znajdziecie wspólny temat.
Orientacja: Ogiery, więc heteroseksualizm.
Partner/Partnerka: Szuka.
Potomkowie: Brak.
Aparycja:
  • Rasa: Walijski kuc górski sekcji B
  • Wygląd: Bułana, drobna klacz. Na zdjęciu widać czerwono-różowy kantar, i jak każdy bułany koń ma czarne nogi, chrapy, ogon i grzywę. Co tu dużo mówić.
  • Znaki charakterystyczne: Nie ma znaków charakterystycznych.
  • Wzrost: 134 cm w kłębie
  • Waga: Ok. 250 kg
Sprawność: 48 p.
Umiejętności: -
Historia: Rodzice o nią nie dbali. Nie obchodziła ich ona. Klaczka od źrebaka musiała radzić sobie sama, to może dlatego czasem bywa niemiła. Pewnego dnia uciekła ona od rodziców. Błąkała się przez 2 lata, aż w końcu natrafiła na to stado.
Inne: -
Kontakt: Kalahari20

26.10.2018

Od Yatgaar do Khonkha ,,Tańczyć w deszczu"

— Berek! - zawołał nagle, popychając mnie swym bokiem i ruszając przed siebie galopem w pełnym pędzie. Udało mu się mnie zaskoczyć. Parsknęłam jednak radośnie, wstrząsając grzywą, po czym sama uniosłam się na tylnych kończynach i pocwałowałam za umykającym w stronę ściany lasu ogierem. Prawie że jak się spodziewałam, gwałtownie zawrócił przed nią w lewą stronę. W tym momencie prawie już go doganiałam - bądź co bądź, od zawsze byłam w tej parze silniejszą fizycznie połówką, a będąc oboje osłabieni wiekiem, mieliśmy te same szanse, co przedtem - on sprytnie kopnął niską gałąź, która upadła tuż pod moje kopyta. Prawie się przez to zatrzymałam. Zacisnęłam zęby i ponownie maksymalnie się rozpędziłam, tym razem szybko dosięgając gniadosza.
Na zmianę ganialiśmy się po polanie w ferworze zabawy, zataczając najróżniejsze koła i łuki. Częściej rola goniącego przypadała Khonkhowi, lecz zupełnie nam to nie przeszkadzało. Wokół panowała względna, leśna cisza; co jakiś czas któryś ptak odezwał się głośniej. My sami przerywaliśmy ją nieraz głośnym śmiechem, gdy któreś z nas się potknęło. Szczęście moje i araba było jednym, wielkim, gorącym uczuciem, które zastępowało zmęczenie.
Nic nie może wiecznie trwać. Wszystko przerwały nam coraz większe krople deszczu uderzające w nasze grzbiety. Paradoksalnie jakoś nie spowodowało to mojego przygnębienia, a wręcz przeciwnie. Stanęłam dęba, rżąc głośno, próbując spoufalić się z siłą żywiołu. Khonkh stanął obok mnie, również odzywając się w stronę zachmurzonego nieba.
Wtem ulewa przerodziła się w grad. To zmusiło nas już do schronienia się w gęstszym lesie. Stanęliśmy w jednym miejscu i paśliśmy się w oczekiwaniu na zakończenie tego pogodowego załamania. Od czasu do czasu odrywałam głowę od ziemi, próbując złapać w zęby jakąś lodową kulkę, ale prędko mi się odechciało.
<Khonkh? Załamanie pogodowe. Na szczęście załamanie w związku już nieXD
PS Whyyy not? *)>

Od Cardinaniego do Salkhi „Piosenka, która nadaje wariactwie sensu”

— "Clemmy? Gorzej się nie dało?", "Cardinano jakie okropne"... Możemy darować sobie kłótni tego typu?- zapytałem ogiera.
-Czyli się poddajesz?-wyszczerzył się radośnie.
-W czym? W załatwianiu na dobrą sprawę NICZEGO, w dodatku kłótnią? Szkoda mojego zdrowia na dalszą zabawę z tobą- pokręciłem łbem, odchodząc z bezsilnym uśmiechem.
-Już widać czyja jest Salkhi- zakręcił się wokół klaczy.
-Salkhi, o której mówisz, nie istnieje. Prawdziwa kasztanka jest wolnym mieszkańcem tego stada i de facto nie należy do nikogo. Jak ja, czy ty — wziąłem głęboki oddech- Zapamiętaj to sobie na zawsze.
-Nie zamierzam żyć według twoich marnych słów!-ryknął.
-Zostawiam was samych- zniknąłem za rogiem z tajemniczym wyrazem pyska- W sumie nie każę wam tutaj stać, a chyba najlepszą opcją będzie się rozejść- dodałem tak, by towarzystwo usłyszało moje słowa.
Za sobą usłyszałem tylko jakieś gniewne głosy, po czym ciche kroki, bardzo możliwe, że już mieli siebie serdecznie dość. Przynajmniej jedna ze stron tej drugiej, a jaka mogłem się tylko domyślać, chociaż według mojego obrazu tych dwojgu wydarzyła się wiadoma sytuacja. To zmęczona klacz... no cóż, spławiła tego palanta, który był zresztą dość śmieszny, patrząc z trochę innego punktu widzenia na sytuację. Położyłem się na zimnym śniegu, pogrążony w rozmyślaniach, zbyt zajęty by czuć minusową temperaturę. Co jakiś czas tylko skubałem małe korzonki mieszczące się przy moim pysku ze względu na to, że byłem głodny i po części też mi się wtedy lepiej myślało. Zacząłem sobie podśpiewywać pod nosem nic nieznaczące słowa i nagle milion odtworzeń spotkania nabrało głębszego sensu. Nic nie rozumiałem z układanego na bieżąco przez mój mózg tekstu i to właśnie uczucie lub przynajmniej podobne tkwiło w sercu Salkhi, gdy nas słuchała. Chciałem ją jakoś przeprosić, lecz po wielu próbach wymyślenia czegoś sensownego, stwierdziłem, że się ośmieszę. Jednakże następnego dnia poszedłem, zupełnie nie wiedząc czego się spodziewać. O ironio akurat teraz nigdzie nie było klaczy, wcześniej co chwilę rzucała mi się w oczy.
-Gdzie ona się podziała?-zapytałem siebie w myślach.
<Sal?>

25.10.2018

Od Khonkha do Yatgaar "Stare dobry i nowe lepsze czasy"

Kiedy ujrzałem to, co Yatgaar chciała mi pokazać, zaparło mi dech. Przez chwilę stałem w miejscu, aż w końcu zrobiłem kilka nieśmiałych kroków naprzód. W jednej chwili rodzący się we mnie, marudzący starzec ustąpił miejsca niepewnemu, ciekawskiemu i otwartemu na świat źrebięciu. Po chwili klacz podeszła do mnie.
-Skąd...?-zacząłem.
-Skoro ty nie wiesz, to ja tym bardziej-odparła klacz. Spojrzeliśmy na siebie przez krótki moment, po czym ponownie spojrzeliśmy na rosnące na środku polany drzewo. Ktoś mógłby zapytać: drzewo? Co takiego niezwykłego jest w drzewie? Otóż to nie było zwykłe drzewo. Wyglądało, jakby dawno już obumarło. Miało ponadto niezwykle gruby pień i rozgałęzioną koronę. Prawdziwy olbrzym wśród drzew. Rosło idealnie w centrum polany, tak jakby była ona tylko jego królestwem, na które żadna inna leśna roślina nie ośmieliła się wstąpić. Jednak to nadal nie wszystko. Na gałęziach drzewa było mnóstwo ptasich gniazd różnej wielkości. Doskonale obrazowało to, jak wielu ptasich narodzin drzewo to było świadkiem. Miało ono w sobie zaiste coś królewskiego, co sprawiało, że nie można było oderwać od niego oczu. Górowało nad innymi roślinami rozmiarem i przykuwało uwagę swoim smutnym, ale jednocześnie pięknym wyglądem. W końcu ruszyłem z miejsca, aby obejść drzewo dookoła. Yatgaar podążyła po chwili za mną.
-To aż dziwne, że wyrosło tutaj tylko to jedno drzewo. I idealnie w centrum polany-powiedziałem. Moja partnerka westchnęła.
-A ty jak zwykle, zamiast cieszyć się ładnym widokiem, to rozwijasz swoją jednoosobową dyskusję-odparła, po czym oboje zaśmialiśmy się. Następnie zbliżyliśmy się do drzewa. Przez chwilę przypatrywaliśmy się mu. Nagle na jednej z jego gałęzi pojawił się mały, szary ptak.
-Nie wiem, do jakiego należysz gatunku, ale chyba jeszcze nie pora, żebyś tutaj przesiadywał, co mały? Gdzie twoje stado-odezwała się Yatgaar, po czym ukradkiem spojrzała na mnie z uśmiechem. Potem zwróciła swe oczy z powrotem na zwierzę, które jakby w odpowiedzi na jej pytanie poderwało się do lotu. Może poleciało odszukać swoich współbraci? Kto wie.
-Wiesz, Yatgaar, chyba masz rację-zacząłem. Klacz spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
-Ja zawsze mam rację-odparła nieskromnie moja partnerka, po czym potrząsnęła grzywą.- A tym razem w jakiej sprawie przyznajesz, że się nie myliłam?-dodała po chwili.
-Za długo już użalam się nad sobą, a przez to zapominam o tym, co najważniejsze w życiu. O prawdziwym szczęściu. Co powiesz na powtórkę tego, co było za starych dobrych czasów?-odparłem.
-A teraz to są niby złe czasy?-zaśmiała się klacz.
-Wręcz przeciwnie. Teraz może nawet są lepsze-powiedziałem.
-Cóż za nagła zmiana sposobu myślenia. Ale niech stracę, ciekawa jestem, cóż znowuż wymyślił-odparła Yatgaar.
-Berek!-zawołałem, po czym popchnąłem ją lekko w prawo, uderzając bokiem o jej bok, a następnie rzuciłem się do ucieczki.
<Yatgaar? Muszę pozbyć się nauczycieli ze szkoły, a potem swojego wewnętrznego lenia, żeby znowu na dobre się rozpisać. Chętna na małe mordy? XD>

Od Olimpii do Cardinaniego "Nowa przyjaźń"


Chciałam przejść się trochę po stadzie, gdy nagle szedł do mnie jakiś ogier.
-Hej -powiedział przybysz.
-Hej- odrzekłam ściszonym głosem
-Jak masz na imię?- spytał.
-Olimpia. A ty?- zadałam to samo pytanie.
-Cardinano.
Rozmowa mijała nam dość szybko. Po czym on zaproponował, że byśmy przeszli się gdzieś i przy okazji pokaże mi różne tu miejsca. Najpierw poszliśmy na łąkę, było ślicznie, a potem na plażę.
Wiatr wiał coraz mocniej, po czym rozpadało się. Była burza więc schowaliśmy się do jakiejś jaskini.
Byłam zmęczona, więc się przespałam, po czym Cardinano obudził mnie. Przestało padać, wyszliśmy z jaskini. Był jeden problem, oboje nie wiedzieliśmy jak wrócić do stada. Szukaliśmy drogi do klanu, a przy okazji jeszcze trochę po rozmawialiśmy. Robili sobie oczywiście godzinne postoje. Zaczęło się ściemniać, znaleźliśmy sobie miejsce, w którym mogliby przenocować, a tym miejscem była jaskinia trochę mała, ale na dwa konie starczy. Obydwoje musieliśmy się przespać, gdyż jutro z samego rana znowu idziemy na tzw. wędrówkę. Jednak ja nie mogłam spać. Zawsze miałam taki problem, gdy byłam w nowym miejscu. A Cardinano zasnął bez problemu.
W końcu mi  jakoś udało się zasnąć, więc się przespałam, po czym gniadosz obudził mnie. Nastał ranek, tym razem to ja wstałam szybciej, jednak 5 minut po moim przebudzeniu ogier też wstaje i tak wyruszyliśmy w dalszy ciąg wyprawy.
-A co jeśli nie znajdziemy klanu? -spytałam ze smutkiem w oczach.
<Cardinano? Krótkie ale nie wiem co mogę jeszcze napisać>

23.10.2018

Nowy nauczyciel I stopnia - Olimpia!



Źródło: Zdjęcie główneMotto: Brak.
Imię: Olimpia.
Tytuł: Brak.
Wiek: 6 lat.
Płeć: Klacz
Ranga/i: Nauczyciel I stopnia.
Głos: Brak.





Rodzina: Niestety nie pamięta swoich rodziców, gdyż zginęli, kiedy była mała.
Osobowość: Olimpia jest miłą klaczą. Lubi zawierać nowe znajomości jednak czasem potrafi być chamska jak ktoś ją wkurzy. Chętnie zajmuje się źrebakami. Uwielbia się ścigać z innymi końmi. Często wyleguje się na słońcu.
Orientacja: Heteroseksualna.
Partner/Partnerka: Szuka.
Potomkowie: Brak.
Aparycja:
  • Rasa: Pinto.
  • Wygląd: Jest to drobna klaczka, oczywiście jak każdy Pinto posiada łaty, więc co tu o jej wyglądzie mówić.
  • Znaki charakterystyczne: Za specjalnych znaków to ona nie ma.
  • Wzrost: 150 cm.
  • Waga: Około 560 kg.
Sprawność: 50 p.
Umiejętności: Brak.
Historia: Olimpia nie znała tak dobrze swoich rodziców. Jak była mała oni zostali zaatakowani przez wilki. Mała klaczka musiała radzić sobie sama. Jakoś jej się to udało i w końcu trafiła na to stado może. Jej historia nie jest jakaś ciekawa.
Inne: Brak.
Kontakt: wiki.25.09.06

22.10.2018

Od Vayoli do Mivany "Nieznane niebezpieczeństwo"

Rozmyślałam nad różnymi kwestiami, jednak czynność ta wkrótce została mi przerwana. Usłyszałam dźwięki dolatujące z niebios. Uniosłam łeb i, jak się spodziewałam, ujrzałam stado powracających ptaków. Ty chyba miało nawet jakąś specjalną nazwę, ale wyleciała mi z głowy. Nie zaśmiecałam swojego umysłu niepotrzebnymi informacjami. Po chwili z powrotem przeniosłam wzrok na to, co uzyskało mi się zdobyć na śniadanie. Trochę trawy, której widocznie śpieszyło się z rośnięciem, ale głównie nadal kora. Nie było to zbyt smaczne, ale druga opcja zakładała umieranie z głodu, a tego raczej nie chciałam. Chociaż musiałam przyznać, że ostatnimi czasy może nie myślałam od razu o śmierci, ale miałam wiele przygnębiających myśli. Zaczęłam się obawiać, czy w klanie znajdę konie, które dołączą do mojej frakcji. Niestety szło mi to dość opornie i obawiałam się o jej przyszłość. Westchnęłam ciężko, po czym wzięłam do ust kolejny kawałek kory, który żułam chyba przez wieczność, aż w końcu byłam w stanie go połknąć. Wiosno, przybywaj-pomyślałam, schylając się po kolejny kawałek.
-Nie jedz tego!-usłyszałam nagle czyjś głos. Podniosłam wzrok. Po chwili zauważyłam jakąś klacz, wyłaniającą się zza zarośli. Rozpoznałam w niej starą znajomą z czasów źrebięcych, czyli Mivanę.
-Coś się stało?-spytała, wychwytując moje pytające spojrzenie.
-Ty chyba ja powinna zadać to pytanie-odparłam.
-Jakaś gazela dorwała się do trawy, którą zamierzałam zjeść na śniadanie, więc musiałam ją czym prędzej przegonić-wyjaśniła klacz.
-Aha-odparłam. Prawdopodobnie na tym skończyłaby się nasza rozmowa, gdyby nie pojawił się Dorian, informując nas, że władca zwołuje bardzo ważne zebranie. Wraz z klaczą spojrzałyśmy po sobie, zadając wzrokiem pytanie "o co chodzi?", jednak żadna z nas nie znała odpowiedzi. Poszłyśmy więc za ogierem. Kiedy dotarłyśmy na miejsce, wszystkie pozostałe konie już tam były. Shiregt stanął na środku, skupiając na sobie całą uwagę.
-Posłuchajcie! Stało się coś bardzo ważnego! Otóż całkiem niedawno jeden z naszych członków został zaatakowany...-zaczął władca. Wszyscy zaczęli się rozglądać, starając się zauważyć, kogo brakuje wśród zebranych. Jednak nie każdy koń był obecny, bo niektórym nie udało się dotrzeć na czas, więc według mnie takie zachowanie było bez sensu. Władca odchrząknął, ponownie skupiając na sobie całą uwagę.
-Niestety nie wiadomo, czy stoi za tym drapieżnik, człowiek, czy inny koń. Jednak członek naszego klanu odniósł poważne obrażenia, zatem niebezpieczeństwo jest wielkie. Zgromadziłem was tu wszystkich, abyście byli bezpieczni. Proszę też was o pomoc w poszukiwaniach winowajcy. Chętni niech wystąpią z tłumu-dokończył Shiregt. Na początku kilka koni zadeklarowało chęć pomocy. Po krótkim namyśle i ja zdecydowałam się na coś przydać. W końcu nigdy nie wiadomo, kiedy przyda się wdzięczność władcy, prawda? Wystąpiłam z tłumu. Następnie powiodłam wzrokiem po innych ochotnikach, wśród których znalazła się także Mivana.
-Świetnie. A teraz podzielimy się na grupy i zaczniemy przeszukiwać teren-powiedział Shiregt.
<Mivana? A tak sobie napisałam opko, bo mi się nudzi XD>

Od Wichra do Mint ,,Drugie piętno życia"

Mint była moją ostoją. Ostoją ciepła, życia i uczuć. Chciałem odnaleźć swoją matkę, lecz z każdą chwilą miałem przeświadczenie, iż... Już jej nie znajdę. Pałałem coraz większym uczuciem do siwej klaczy. Pozostawiła mnie na moment na polanie, aby rozejrzeć się za moją rodzicielką. Po kilkunastu minutach wróciła, i rzekła wolno, siląc się na uśmiech:
- Niestety w okolicy nie ma nigdzie Twojej mamy. 
Czułem, że w jej sercu zagościł ból. Udzieliło mi się to uczucie. Jakby ktoś wbijał mi tysiące igieł w duszę. Instyktownie zbliżyłem się do Mint, i parsknąłem cichutko. Ona, dotychczas zapatrzona w ziemię, chciała jakoś mnie pocieszyć, lecz zanim wypowiedziała chociaż słowo, ja się odezwałem.
- Wiem, że już jej nie znajdziemy. - oparłem się łebkiem o jej łopatkę. - Nie musisz mi tego mówić. Nauczę się bez tego żyć. - zacisnąłem ząbki, i wbiłem kopyto w ziemię. - Może i niewiele wiem, ale poradzę sobie. Jeszcze raz dziękuję za pomoc. - dmuchnąłem klaczy w chrapy ciepłym powietrzem. 
Szczerze nie miałem pojęcia, czy przetrwam tu nawet tydzień. Postanowiłem to zrobić dla niej. Pokazać, że jestem na tyle dorosły, aby zadbać sam o swoje potrzeby. Znów wiatr zawył w moich uszach. Zastrzygłem nimi, starając się wyczuć jego źródło.
To on da mi sił. 
Wiatr wesprze mnie w trudnych chwilach życia.

Mint?

18.10.2018

Od Valentii do Kirka ,,Droga"

-Pójdziemy za śladami. –odparłam twardo, jednak czułam wątpliwości. Kirk spojrzał na mnie spode łba.
-W środku nocy? –powtórzył moje słowa, spoglądając na krew.
-Tak, a po za tym spójrz, krew jest świeża. Może ktoś potrzebuje pomocy? –zapytałam, ale w duszy dobrze wiedziałam, że to mało prawdopodobne.
-W nocy jest bardziej niebezpiecznie, mogą nas zaatakować dzikie zwierzęta. –opierał się stanowczo ogier, lekko grzebiąc kopytem w błocie. Przez chwilkę milczałam, ale chwilę później przełknęłam ślinę.
-Rano ktoś zauważy naszą nieobecność, mamy już swoje lata, więc nie mamy nic do stracenia. –uśmiechnęłam się. Kirk przez chwilę miał jeszcze zaniepokojoną minę, ale zaraz spojrzał mi w oczy.
-Więc chodźmy. –odparł krótko, po czym wyruszyliśmy za śladami.
~~~
Drogę oświetlał nam wiosenny księżyc. Często słyszeliśmy odgłosy, różne zwierzęta biegały wśród ciemności, to skacząc po drzewach. Było zimno a las robił się coraz bardziej mroczniejszy. W pewnym momencie zobaczyłam dziwny kształt i głucho krzyknęłam, stając dęba. Kirk natychmiast zarżał.
-Co się stało?! –krzyknął, milczałam i sapałam aż w końcu zdałam sobie sprawę, że to zwykły złamany pieniek.
-Już nic, pomyliłam drzewo z jakimś stworem. –mruknęłam. Chociaż sama namawiałam partnera do podążania za śladami, coraz mniej mi się to podobało. Szliśmy dalej, a ja wiedziałam, że miejsce obozu naszego Klanu oddalało się dużymi krokami. Czułam, że w moim sercu zaczął rosnąć dziwny niepokój, stres i strach, jednak nie ujawniłam tego Kirkowi. Miałam bardzo złe przeczucie, jakby ciążył nad nami jakiś łańcuch, uniemożliwiający powrót. W pewnym momencie usłyszałam mlaskanie i jęczenie.
-Kirk.. –szepnęłam, czując jak kręci mi się w głowie. Ogier miał przerażoną minę, a dopiero po chwili, zdaliśmy sobie sprawę, że okrążają nas duże sylwetki, nie jakichś tam wilków. To były sylwetki koni.
<Kirk?>

Od Yatgaar do Khonkha ,,Starość"

Uśmiechnęłam się lekko, podchodząc i ustawiając się przy jego boku.
— Chodź, a przekonasz się. - rzekłam tajemniczo, ruszając energicznym kłusem. W głowie przez dłuższy czas miałam pierwsze słowa naszej rozmowy. Starość. Wyrażenie to wciąż brzmiało obco, nienaturalnie; nikt nigdy jeszcze nie użył go w stosunku do mnie. Chodź umysł próbował perswadować coś o moim niemałym wieku, w sercu nie zaszła przecie żadna zmiana. Byłam młodą, silną klaczą, ba, czasem nawet zdawało mi się, że to ukryte w dorosłej, cielesnej otoczce źrebię. Czułam jedynie mimowolny spadek moich zdolności fizycznych, od zawsze zresztą wysokich. Przede wszystkim jednak do tej pory myślałam, że dla Khonkha będzie to równie oczywiste i bezbolesne, lecz oto pojawiła się kropelka zwątpienia w morzu pewności, niczym ziarenko trucizny zmieniające całą łąkę w pole minowe. Spojrzałam na ogiera ukradkiem. Jak ogromne musi być takie cierpienie...? - zapytywałam siebie w myślach. Na razie gniadosza to nie dotyczyło, ale, choć szanse na to były naprawdę niewielkie, mogło się okazać, że...
Wstrząsnęłam grzywą, by strzepać z niej fragmenty liści i gałązek po przedzieraniu się przez gęste, leśne ostępy.
— Jesteśmy na miejscu. - mruknęłam. Po chwili obok mnie pojawił się arab i od razu postawił uszy, zdumionym wzrokiem lustrując martwe ciało. Beżowe futro rysia z bliskiej odległości wyraźnie odcinało się na tle zieleni, zaś skrzepła krew nie pozostawiała wątpliwości i dodawała mu uroku. - Wszedł mi w drogę i nie za bardzo mu się spieszyło do zejścia ze sceny. - wyjaśniłam pokrótce. Khonkh wreszcie otrząsnął ze zdziwienia i wydusił tylko:
— No, nieźle. - zapadła męcząca cisza. W końcu trąciłam go czule nosem i szepnęłam:
— Mam coś jeszcze lepszego. - znowu nasz dwuoosobowy orszak wyruszył. Tym razem droga była krótsza. Wypadliśmy z lasu na polanę, a naszym oczom ukazał się nieziemski widok.
<Khonkh? Spoczko, ja też muszę się przyzwyczaić :p>

17.10.2018

Od Khonkha do Yatgaar "Starcza zrzędliwość"

Kiedy się obudziłem, pierwsze, co zauważyłem, to brak Yatgaar. Nie zdziwiłem się aż tak, gdyż moja partnerka od zawsze była indywidualistką i tylko ten, kto jej nie znał nie wiedziałby, jak bardzo kocha wolność i niezależność. Jak zwykle drugą myślą po przebudzeniu było to, aby przejść się i zobaczyć, co dzieje się w klanie. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że już nie jestem przywódcą i nie należy to do moich obowiązków. Jasne, mógłbym pomóc synowi, ale wiedziałem, że byłoby to tylko marne usprawiedliwienia dla wtrącania się. Musiałem pogodzić się z nową rolą, jaka mi przypadła. Mogłem za to zażyć porannej kąpieli słonecznej, podjadając przy tym kilka pierwszych pędów trawy. Kogo ja chcę szukać? Prawda jest taka, że wcale nie interesuje mnie biernie wygrzewanie się w słoneczku. Ja potrzebują jakiegoś zajęcia!-pomyślałem, kończąc swój posiłek. Zaraz potem pogoda momentalnie zmieniła się i zawiał ostry wiatr. Większość koni dla bezpieczeństwa zebrała się razem. Po około pół godzinie jednak znowu wyszła słońce. Widząc, że Shiregt świetnie sobie ze wszystkim radzi, postanowiłem się przejść. Miałem nadzieję, że może napotkam Yatgaar. Problem polegał jednak na tym, że nie miałem pojęcia, dokąd mogła pójść. Popytałem parę koni, ale, jak się spodziewałem, nikt nic nie wiedział. Ruszyłem więc jedną z wydeptanych ścieżek, aż dotarłem pod jedną z gór. Uznałem, że jest to dobre miejsce do krótkiego treningu. Zrobiłem dołek kopytem w ziemi, po czym dobiegłem jakieś sto sześćdziesiąt i wykonałem kolejny. Moje ćwiczenie polegało na robieniu ósemek między nimi. Kilka pierwszych zrobiłem szybko i sprawnie, ale potem zacząłem się męczyć. Gdzieś przy trzydziestym musiałem już sporo zwolnić.
-Ruszasz się całkiem sprawnie jak na takiego staruszka-usłyszałem głos, który rozpoznałbym nawet przed śmiercią. Kilka metrów ode mnie stała uśmiechnięte Yatgaar.
-Nie mam pojęcia, czy obrażasz mnie, czy komplementujesz, ale dziękuję. Tak się składa, że tego staruszka jeszcze na wiele stać-odparłem, starając się ukryć lekką zadyszkę.
-Właśnie widzę-odparła Yatgaar, podchodząc do mnie.
-Gdzie byłaś od rana?-spytałem.
-To tu, to tam...A co, stęskniłeś się za mną?-spytała klacz.
-Minuta bez ciebie, to minuta nudna i stracona-powiedziałem w odpowiedzi. Yatgaar uśmiechnęła się.
-A więc tak będzie teraz wyglądać nasze życie-dodałem po chwili.
-To znaczy?-spytała moja partnerka.
-Będziemy mieli pełno wolnego czasu i zero pomysłu, co z nim zrobić-wyjaśniłem, po czym westchnąłem.
-Mów za siebie-odparła z uśmiechem klacz.
-Jesteś nad wyraz wesoła dzisiaj-zauważyłem.
-A ty nad wyraz zrzędliwy. Czy to już jedna z oznak prawdziwego starzenia się?-spytała Yatgaar.
-Nie wydaje mi się-odparłem, po czym uśmiechnąłem się.
-Pewien jesteś?
-Zdecydowanie. Zatem ja spędziłem poranek na starczym zrzędzeniu, a ty?-spytałem.
<Yatgaar? Wybacz za "to", muszę się od nowa rozkręcić XD>

13.10.2018

Od Shiregt'a do Mivany ,,Głupia"

Ściszyłem głos, nasłuchując uważnie, jednak nie potrafiłem wyłapać jakichś niepokojących dźwięków w otoczeniu, lub też najzwyczajniej w świecie ich nie było. Mivana jednak nigdy mnie w takich sprawach nie zawodziła, więc tym bardziej wytężałem słuch, dodatkowo lustrując wzrokiem zimowy krajobraz.
— Trzaskanie ognia, jakieś głosy. - mruknęła klacz, ruszając w kierunku, a którego i do mnie wreszcie wiatr przywiał coś na kształt wymienionych przez moją towarzyszkę sygnałów. Z początku i ja zrobiłem parę kroków za nią, lecz natychmiast otrzeźwiałem.
— Stój! Przecież to ludzie. - Miva na moment odwróciła lekko głowę w moją stronę, ni to zastanawiając się, ni to szukając jakiegoś brzęczącego przy uchu owada, po czym przymknęła oczy i...ruszyła przed siebie galopem. Nogi dosłownie wrosły mi w ziemię ze zdziwienia. Otrząsnąłem się, kiedy jej ogon powiewał już w biegu daleko na drodze wydeptanej między drzewami. Stanąłem dęba, i pognałem przed siebie, usiłując ją dogonić, nie marnując sił na zbędne krzyki i nawoływania. Trzeba było przyznać, że szybkości jej nie brakuje. Głosy stawały się coraz głośniejsze.
— Mivana! - zawołałem surowo po raz pierwszy, desperacko łapiąc oddech i zarzucając przy tym łbem. Głupia! Dlaczego mi to robisz? Co ty wyprawiasz?! Co zamierzasz tym osiągnąć?! - zacisnąłem zęby. Wpakuje się zaraz między ludzi i zagrzmi ołów... - myślałem z rozpaczą. Zaraz dostrzegłem i obóz, i ognisko, i dwunogi. Wpadła między nich. W ułamku sekundy ważyłem na szali odwrót i wejście prosto w szczęki drapieżnika, gdzie kotłowała się już przyjaciółka. Zmrużyłem powieki i z cwału wpadłem pomiędzy ciżbę, tratując wszystko, co stanęło mi na drodze. Poślizgnąłem się na jednym z ciał, o mały włos unikając lufy. Tak znalazłem się po drugiej stronie, wymęczony i sfrustrowany. Obok mnie biegła klacz. Wreszcie znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości. Gdy tylko złapałem dech, wybuchłem bez ostrzeżenia:
— Co ty sobie do cholery wyobrażasz! Co to miało być? Twój popisowy plan na to, jak mnie ukatrupić?! - potoki słownej lawy popłynęły szeroko.
<Mivana?>

10.10.2018

Od Mint do Shiregta „Pogodzić się z okolicznościami”

-Ale ten czas szybko leci... Zaraz czeka nas wieczór — pokręciłam z niedowierzaniem głową- Mam nadzieję, że wieczór spędzony razem, królewiczu?
-Myślę, że tak. Wyjątkowo dziś nie mam nic na głowie.
-Myślisz? Od samego myślenia nic nie przyjdzie- patrząc gdzieś w dal, uśmiechnęłam się zadziornie.
-Podpuszczasz mnie.
-Chyba okazuję miłość- przymiliłam się do niego i razem patrzyliśmy przed siebie.
-Może...-zaśmiał się cicho.
-Chyba na pewno- odpowiedziałam mu.
Zawiał cichy wiatr. Zachowałam czujność, choć byłam już przyzwyczajona do jego dźwięku. Zagłuszał mi otoczenie.
-Wiesz... czasem czuję, że inne klacze też się do mnie kleją i ...no to chyba nie jest moje przeznaczenie, być tak obleganym kawalerem.
-Też nie czułabym się najlepiej z toną koni do ogarnięcia na głowie...
-Czasem pragnę się wyłączyć z życia... Tak po prostu.
-Nie ty jedyny, lecz widzisz, gdzieś przycisk "wyłącz"?
-Gdybym go ujrzał, od razu ruszyłbym w jego kierunku,
-A ja wszędzie tam, gdzie mój zapracowany kochaś. Nawet na koniec świata, Rozumiesz... serce i tak mnie zabierze.
-Wyruszyłbym gdzieś na północ i próbował się odciąć od świata. Niestety obowiązki władcy są silniejsze. Nie mam jak się uwolnić z ich więzów. I tak całkowicie wiem, o co ci chodzi. O to samo co piętnastu innym-westchnął z bezsilności.
-Może czas to zaakceptować?-zasugerowałam.
<Shi?>

Od Mivany do Shiregta ,,Stara miłość"

Wszyscy się cieszyli. Takiej radości dawno nie widziałam. Impreza trwała w najlepsze i chyba byłam jedyna, której nie ogarnęła euforia po koronacji - jedyną, dla której oznaczała ona całkowite stracenie szans na odnowienie przyjaźni. Przechadzałam się w tłumie, co jakiś czas kiwałam komuś głową w geście pozdrowienia. Khonkh, już były władca, miał co do jednego rację. Jeśli chciałam zostać arystokratką, tak jak moja matka, musiałam dbać o swój ciepły wizerunek. Mimo wszystko, nie byłam tu by się dobrze bawić. Jedyne, czego chciałam, to wykorzystać, być może ostatnią, okazję, by przybliżyć się do Shiregta. Mimo, iż minęło wiele czasu, od kiedy ostatni raz spotkaliśmy się nie formalnie, moje uczucia do niego nie przygasły, będąc szczerą, nawet się pogłębiły, bo jak widomo, to, co niedostępne, smakuje lepiej. Traciłam jednak powili nadzieję, że ogier przyjmie kiedyś zaproszenie do mojego serca. On był władcą, miał Mint, a ja? Nawet nie potrafiłam pomścić swojej rodzicielki. W pewnym momencie poczułam uderzenie w pierś. Spojrzałam na nieuważnego członka klanu, którym okazał się... ON we własnej osobie. Moje serce zaczęło bić szybciej, nagle zaczęłam skupiać się tylko na jednym - na jego dumnej, gniadej sylwetce, tuż prze mną. Dlaczego zachowywałam się tak irracjonalnie, kiedy tylko go zobaczyłam?
- O, witaj - odezwał się. Zauważyłam zmianę w jego głosie. Stał się... Bardziej dojrzały.
- Witam, Wasza Wysokość - dygnęłam lekko, ni to z przekorą, ni to z prawdziwą pokorą. Mimo wszystko miałam do niego urazę za odrzucenie mnie w sferze miłości, jak i przyjaźni. Ogier spojrzał na mnie, zapewne nie rozumiejąc, do czego chcę dojść tym zachowaniem. Ja też nie wiedziałam, po co mam udawać źrebaka - jednak to jakoś tak samo wyszło, ten rodzaj humoru mi się podobał.
- Mivana, wiem, że ostatnio zaniedbałem naszą znajomość...
- Patrzcie no, pamięta, jak mam na imię - prychnęłam, jednak za chwilę wzrokiem poprosiłam go o kontynuację wypowiedzi.
- Z chęcią ci to jakoś wynagrodzę. Teraz jest to przyjęcie - wskazał łbem na zgromadzenie - Ale później powinienem znaleźć wolny czas dla ciebie. Chyba, że masz coś przeciwko.
- Nie mam żadnych planów na najbliższe dni, więc nie widzę przeszkód - powiedziałam dość obojętnym tonem, choć w środku gotowałam się od szczęścia i nadziei na rozwój tej znajomości.
- Znakomicie - na tym to zakończyła się nasza rozmowa, gdyż ogier został popchnięty i zagadany przez resztę towarzystwa.
Nie za bardzo przepadałam za takimi spędami, jednak nie chciałam stracić całej zabawy i wyjść na aspołeczną, więc stanęłam z boku, przyglądając się tańczącym parom, młodszej części klanu, która właśnie się o coś sprzeczała. Pogryzałam jedzenie, które zostało przyniesione przez innych członków, czasem zamieniając z kimś kilka zdań. Tak właśnie wygląda dobra zabawa, według mojej zacnej osoby.

~Następnego dnia~

Leżałam na jakimś malutkim wzniesieniu, przyglądając się leniwie stadu. Nie chciałam odchodzić gdzieś daleko, w końcu najnowszy monarcha mógł znaleźć chwilę dla mnie w każdym momencie. Z nudów zaczęłam rozmyślać nad tym, co mam powiedzieć, kiedy gniadosz się zjawi.
- Hej, co u ciebie? Nie. Zatem, zaplanowałeś coś dla nas? Też źle, przecież na pewno nie myślał o tym przez cały dzień. Jak ci się układa z Mint? Nie, czy ja naprawdę chcę to wiedzieć? - wzdrygnęłam się. Ponownie przeleciałam wzrokiem po pyskach moich pobratymców. Wszystkie były skierowane na mnie.
- Zobaczyliście coś ciekawego? - zapytałam, dając im delikatną sugestię, że gapienie się na mnie nie jest najlepszym pomysłem. Wszyscy od razu odwrócili wzrok.
- Mivana? - usłyszałam za sobą głos, ten sam, który lekko mnie zeskoczył wczorajszego wieczoru.
- Cześć - rzuciłam szybko, odwracając się w jego stronę. Tak, to jednak najlepsze przywitanie.
- Wszystko w porządku? - zapytał Shiregt, przyglądając mi się bacznie.
- W najlepszym. Zatem, skoro już znalazłeś dla mnie czas - gdzie pójdziemy?
- Możemy po prostu się przejść, bez konkretnego celu - odparł, nie zadając więcej pytań, za co gorąco dziękowałam gwiazdom.
- Zatem chodźmy - ruszyłam przed siebie wolno, czekając, aż ogier się ze mną zrówna.
Powolnym krokiem zagłębiliśmy się w ośnieżone połacie ziemi, oddalając się nieznacznie od stada. Rozmowa ledwo co się kleiła, co w sumie nie mogłam liczyć na nic innego, w końcu już dawno nie mieliśmy na nią okazji.
- Tak więc... Jak wygląda władnie naszą bardzo ogarniętą bandą? - spróbowałam dodać jakiś żart.
- Cóż, ja...
- Cicho. Słyszysz to? - przerwałam mu, za co w myślach ostro się beształam.
- A co mam usłyszeć? - zapytał, ściszając głos, zapewne na skutek mojej reakcji.
- Trzaskanie ognia, jakieś głosy - wymieniłam, powoli kierując swoje kroki w kierunku, skąd dochodziły owe dźwięki.
<Shiregt? Dalej mam wolne, nie cwaniakuj>

Od Mint do Wichra „Fant od życia”


-Chyba jeszcze nie mam tej możliwości nadania ci mienia. Powinna to zrobić to twoja matka-wiatr dalej tańczył mi w uszach- A nóżki już sprawne?- uśmiechnęłam się- Jeżeli chcesz, mogę poświęcić trochę czasu i wybrać się z tobą na poszukiwania- w głowie ułożył mi się obraz źrebaka samego spacerującego po kruchym lodzie w potężną wichurę. Samego, opuszczonego i zmarzniętego, pozostawionego samemu sobie. Zadrżałam. Chyba na taki gest nie byłam jeszcze na tyle podła. Zanim zdążył się we mnie obudzić mały diabełek, źrebaczek odpowiedział mi cieniutkim tonem.
-Chciałbym ją odnaleźć, lecz nie wiem, w którą stronę poszła- machnął łbem.
-Dobrze, biegaj dalej. Potem obiecuję jej poszukać- mój szanowny łeb właśnie nie mógł nic dobrego wymyślić, nawet drogi, którą mogła wybrać jego rodzicielka. Najgorsze, że nie wiadomo czy w ogóle była żywa. Pokręciłam głową, w duchu gorąco pragnąc, by moja prognoza się nie sprawdziła. Co mam zrobić? Na pewno nie chcę się nim opiekować, ten obowiązek należy do matki źrebaka. Poza tym nie zniosę jego smutnych oczu i pytań o zagubioną klacz. Moje serce z bezradności się po prostu rozpuści. Mój chaotyczny mętlik myśli, przerwał mały, który właśnie przystanął i zaczął patrzeć na mnie wyczekującym wzrokiem. Wyglądał dokładnie jakby chciał zadać pytanie.
<Wicher?>

9.10.2018

Od Shiregt'a do Rose ,,Ulga"

W powietrzu rozniósł się głuchy trzask, gdy krucha powierzchnia lodu przykrywającego wartki nurt strumienia załamała się pod naporem moich przednich kopyt. Woda gwałtownie zmąciła się i plusnęła, zaniepokojona tą napaścią, lecz już po chwili znów płynęła spokojnie, pewna, że mróz niedługo zapewni jej nową, jeszcze trwalszą taflę. Schyliłem łeb i zacząłem pić. Sama ciecz wydawała się mieć jeszcze niższą temperaturę, niż jej otoczenie. Gdy już zaspokoiłem swoje pragnienie, odwróciłem się i ruszyłem w dół strumyka bardzo powoli, niespiesznie, długim krokiem, idąc praktycznie mechanicznie, a umysł mając zajęty podziwianiem zimowego krajobrazu. Czułem już w kościach, że niedługo jeszcze będzie mi dane patrzeć na rzędy długich, wilczych kłów - sopli zwisających z pokrytych grubą warstwą drobniutkiego szronu gałęzi, na skamieniałe w dziwnych grymasach korony drzew, na zlewającą się z błękitem sklepienia biel. To śmiercionośne piękno zachwycało może nie na co dzień, lecz jeżeli już - chwytało głęboko za serce.
Zatrzymałem się w pewnym momencie, by przyjrzeć się bliżej kruczoczarnemu ptakowi. Wtedy to w polu widzenia pojawiła się ciekawsza istota: Rose.
— Dobry wieczór, panie. - odezwała się z uśmiechem. Przybrałem po chwili ten sam wyraz pyska. Jej widok przywołał rozmyślania sprzed tego wieczoru. Spodziewałem się, że zareaguje na to inaczej, bardziej...dramatycznie. A może wcale się nie domyśliła? W każdym razie, dobrze było ją widzieć. Podeszła bliżej.
— Jak tam twoja noga? - zagaiłem.
— A, to nic takiego. - odparła wymijająco klacz. Pokiwałem łbem, spoglądając w dal.
Wtem znienacka na mojej szyi wylądowała czapa śniegu, zapewne z jakiejś gałęzi nad nami. Natychmiast odruchowo otrzepałem się, całkiem sporą część zrzucając na Rose. Ta oddała mi, prychając cicho. Spojrzałem na nią zadziornie i wznieciłem chmurę puchu kierującą się w jej stronę. Teraz już oboje zaśmialiśmy się krótko i przystąpiliśmy do wymiany ciosów. Uszkodzona kończyna jeszcze trochę przeszkadzała klaczy, ale z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że dawała radę. Zabawę przerwał nam fakt, że cofając się potknęła się o jakąś szarą, miękką rzecz, o dziwnie znajomym kształcie. Zacisnąłem zęby, odwracając wzrok. Martwe ciało leżało całkowicie odkryte.
<Rose?>


8.10.2018

Żegnamy Thundera!

Thunder odchodzi z powodu decyzji właściciela, w tym między innymi z braku czasu. Mamy nadzieję, że kiedyś zdecyduje się wrócić w nasze progi!

https://i1.wp.com/www.maskcara.com/maskcara/wp-content/uploads/2014/01/horseface.jpg?w=700
Thunder|11,5 roku|Ogier|Straż władcy|Brak|gabixd12345

7.10.2018

Od Rose do Shiregt'a ,,Mała, wielka przygoda"

Gdy otworzyłam oczy było ranek, ale było ciemno jak w wieczór. Zobaczyłam Shiregta, który w oczekiwaniu na mnie jadł śniadanie złożone z kory drzew. Spojrzałam na ziemię, chcąc ujrzeć wilczka, ale jego tam nie było. Rozejrzałam się dookoła z niepokojem. Nigdzie nie było go widać.
- Gdzie wilczek? - spytałam Shi. On odwrócił głowę w moją stronę, ale nie odpowiadał.
- Rose, on nie mógł zostać z nami, musiał odejść. - Shi podszedł do mnie i odpowiedział niechętnie.
- Co?! Ale... W sumie i tak prędzej czy później wróciłby do swoich rodzinnych stron. Będę tęsknić za tym małym urwisem. - na początku zdenerwowałam się i podniosłam, ale zrozumiałam, że po prostu nie może z nami zostać. Przecież nie mógł zostać w klanie na całe swoje życie.
- Wracajmy już do stada. - oznajmiłam spoglądając na ogiera.
- Dasz radę chodzić? Pamiętaj że mogę ci trochę pomóc. - zapytał się uśmiechając.
- Tak, tylko będziesz musiał mnie podpierać. - Shiregt podszedł, a się na nim podparłam, stawiając z bolesnym jękiem. Po kilkudziesięciu, dla mnie nieprzyjemnych krokach byliśmy już w klanie. Shi zaprowadził mnie do medyka, który opatrzył moją ranę. Następnie pożegnałam się z Shiregtem i poszłam pod jabłonkę odpocząć. Położyłam się delikatnie na zimnym śniegu. Najpierw leżałam i przyglądałam się koniom rozmawiających z innymi, albo jedzących korę drzew i inne zimowe przysmaki. Po kilku chwilach spojrzałam w las.
- Mam nadzieję, że znalazłaś już swoją rodzinę, szczeniaczku. - pomyślałam wyobrażając sobie małego szczeniaka tulącego się do swojej matki. Położyłam głowę na śniegu, zamknęłam oczy i od razu zasnęłam. Gdy się ponownie obudziłam, był wieczór. Z trudem wstałam na nogi. Rozejrzałam się i kulejąc podeszłam do Shi stojącego przy małym strumyku, które konie że stada piją wodę.
- Dobry wieczór panie. - uśmiechnęłam się w stronę ogiera.
<Shiregt?>

6.10.2018

Od Shiregt'a do Salkhi ,,Potrzebna ruda dusza"

W rejonach wysokogórskich nasze stado przebywało już od dłuższego czasu, a ja odnosiłem wrażenie, że praktycznie od wieków - obrazy soczyście zielonych, płaskich, wiosennych stepów, wijące się pośród nich brudno-błękitne wstęgi potężnych leniwych rzek, zlepków tysięcy strumieni czy też nawet zwykłych, liściastych lasów była jakże odległe i zamglone, niczym największe senne marzenia. Moje serce tęskniło do tych prawdziwie ojczystych krajobrazów, zwłaszcza otwartych, płaskich przestrzeni. Czas było ten stan zmienić - głównym powodem był też fakt zbliżającej się wiosny, okresu pamiętnych wichur i ubogich pastwisk. Zamierzałem skorzystać jeszcze z jej pierwszych owoców nad jeziorem Uws, a następnie przenieść się w leśne okolice, gdzie drzewna zapora uchroniłaby klan przed podmuchami rozgoryczonego żywiołu.
Do takiego zadania potrzebni byli mi głównie zwiadowcy, którzy mogliby prędko przebyć tę trasę i dostarczyć informacji o jej i miejsca docelowego stanie. Nie chciałem się o tym dowiadywać w czasie wędrówki, nie mając już możliwości odwrotu. Podjadłem więc trochę, zrobiłem krótki patrol i ruszyłem na poszukiwania pewnej pary - Doriana i Salkhi. Już po niedługim czasie dowiedziałem się, że pierwszy zwiadowca nie wróci do wieczora. Przepadł gdzieś ze swoją partnerką. Przewróciłem oczami z niezadowoleniem. Kiedyś jeszcze zajmę się lekceważeniem obowiązków na rzecz jakichś głupich miłosnych zabaw. - obiecałem sobie, po czym zacząłem wypatrywać w tłumie klaczy. Wkrótce zauważyłem charakterystyczną kasztanowatą sylwetkę w tłumie. Podkłusowałem bliżej. Salkhi uniosła kształtny łeb na smukłej szyi i utkwiła we mnie spojrzenie ciemnych oczu. Właściwie musiała trochę zadzierać głowę z powodu swojego wzrostu. Znałem ją tylko z imienia, widzenia i faktu, że została osadzona na randze zwiadowcy.
— Coś się stało? - spytała z zaciekawieniem.
— Nie...nie całkiem. - rzekłem, śmiejąc się dla rozpędzenia podejrzeń. - Ale potrzebny jest mi jakiś zwiadowca. Znasz go może? - klacz milczała chwilę ponuro, ale odezwała się przyjaźnie:
— Może ty, władco, coś mi o nim opowiesz? - jej odpowiedź na moment dosłownie mnie zgasiła - na szczęście nie na długo.
— To sprytna, ruda dusza. - odparłem krótko.
<Salkhi?>

4.10.2018

Od Shiregt'a do Rose ,,W objęciach zamieci"

Światełko żarzyło się błękitnawo, wręcz przyzywająco, a ja przypatrywałem się temu ze zdziwieniem, ważąc ryzyko. Duch jaki? Zmora? - przyszło mi nawet do głowy, ale takie stworzenia istniały chyba tylko w legendach, opowieściach dla tchórzliwych lub niepokornych źrebiąt. Chyba. A jednak ten ułamek niepewności pozostał, bo starcy nie brali materiału na swoje nietypowe przygody z powietrza. Rzecz jasna, zwyciężyła ciekawość. Ponownie zbliżyłem się do zjawiska, sytuacja się powtórzyła. Przyspieszyłem do kłusa i w ten sposób podążałem za migającą przede mną wskazówką, nieraz raptownie zmieniającą kierunek mojego biegu, kluczącą pomiędzy drzewami, co mocno utrudniało mi wędrówkę. Gdzie w taki sposób pragnie mnie zaprowadzić? Nie minęło wiele czasu, gdy wokół mnie atmosfera gęstniała coraz bardziej od różnych dziwnych rzeczy. Przede wszystkim zaczęła pojawiać się narastająca mgła, kondensująca się powoli, acz ciągle, bez przerwy, wznosząca się ku górze. Przebiegł mnie dreszcz z zimna. Ten cholerny mróz... - pomyślałem dla rozładowania napięcia, i dalej pobiegłem wolnym galopem. Światełko dostosowało się do tej zmiany tempa.
Wtem wśród drzew zamajaczyła mi końska sylwetka. Parsknąłem z radością, pewny, że natknąłem się właśnie na Rose albo innego poszukiwacza wilka, bo w starciu z nienaturalnymi, pradawnymi siłami przydałby się znajomy pysk - co dwie głowy, to nie jedna. Nie zauważyłem nawet, że pojawiło się więcej błękitnych kuleczek wiszących w przestrzeni. Gdy podszedłem bliżej, ze zdumieniem rozpoznałem...
— Mint? - tylko tyle zdołałem wykrztusić, bowiem już po chwili przez mgłę dostrzegłem jej otwartą klatkę piersiową. W głębi biło serce. Rozerwane na pół, plujące krwią. Zaraz z głębi sceny zaczęły wyłaniać się kolejne klacze prezentujące taki sam obraz. Mivana, Khairtai, Specter, tak milczące, aż straszne. Ich przesłanie sprawiło, że w oku zakręciła mi się łza, a nogi wrosły w warstwę śniegu. Po paru chwilach sam poczułem, że bicie mego serca sprawia mi ból. Dobrze. Dobrze mi tak. - pomyślałem. Na szczęście z otępienia wyrwał mnie dziwny odgłos z prawej strony. Rzuciłem się tam, byle uciec od tego miejsca. Stała tam Miriada. Do tej pory w pamięci miałem każdy siniak, każdy strup, każdą ranę na ciele klaczki, gdy do nas wróciła - czy jednak mogę tak powiedzieć, jeśli do tej pory psychicznie nie jest sobą? - teraz zostały one przeniesione na jej dorosłą postać z żałosną miną włącznie. Nie śmiałem się zbliżyć. Co tu się dzieje?! Nim powoli przeniosła na mnie swoje spojrzenie, ruszyłem galopem na oślep.
O dziwo, nie nadziałem się wcale na żaden pień ani wystające korzenie, jakby las ustępował mi ciągle miejsca. Przede mną migało tylko to nieszczęsne światełko. Biegłem z pełną prędkością, bez zastanowienia. Kończyny zapadały mi się w zaspach. To zdążałem pod górę, to w dół. W pewnym momencie dostrzegłem końskie ciało leżące na ziemi. Byłem zmuszony gwałtownie wyhamować. Zamierzałem już odwrócić się i gnany przerażeniem uciec, ale w ostatnim momencie rozpoznałem te szare kopyta i piękną, jasną grzywę. Leżała przede mną Rose z krwi i kości. Leżała! Szybko rzuciłem się, by sprawdzić oddech. Wtedy dostrzegłem futrzastego uciekiniera śpiącego przy jej głowie. Całe szczęście, żyła, choć na jej tylnej kończynie pojawiła się jakaś dziwna, straszna rana, jakby wygryziona od środka.
— Rose, obudź się! - rzekłem cicho, trącając ją łbem. Pierwsze obudziło się szczenię, lecz zdrętwiałe i zmarznięte nie miało mi zbyt wiele do powiedzenia.
— Shi? To ty? - odezwała się, podnosząc głowę.
— Tak, to ja. Widzę, że znalazłaś szczeniaka. - nie miałem zbytnio pojęcia, co powiedzieć.
— Właściwie to futrzak znalazł mnie. - uśmiechnęła się, po czym zaczęła się gotować do wstania.
— Zaczekaj. - rzuciłem stanowczo, przyciskając ją z powrotem do ziemi. - Na pewno możesz chodzić? Jak to się stało? - dopiero teraz Rose przeniosła wzrok na swoją ranę.
— Ach... - westchnęła. - Przed zaśnięciem poczułam ból, jakby coś mnie ugryzło. Nie wiem...W każdym razie musimy dotrzeć do stada. - pokiwałem powoli głową. W tym momencie na nos klaczy spadł płatek śniegu. I jeszcze jeden na moje ucho. Znów na moją towarzyszkę. Oboje wznieśliśmy oczy ku górze.
— Zaczyna padać. Jeżeli tego chcemy, lepiej się zbierajmy. - powiedziałem, oferując swoją pomoc przy wstawaniu. Z nieprzyjemnym jękiem, ale stanęła na nogi. Kierowaliśmy się spokojnie w stronę klanu, kiedy stało się jasne, że pogoda nie ma zamiaru odpuścić. Wystarczyło kilka minut, by pojedyncze płatki zamieniły się w wir śnieżycy, który uniemożliwiał nam dalszą wędrówkę. Wybrałem miejsce pod ogromnym, starym drzewem do przeczekania. Rose szybko z ulgą zasnęła znowu, ale ja wciąż nie mogłem oderwać wzroku od szczenięcia. Od wilczka nie czuć już było nawet zapachu drapieżników. Przymknąłem oczy, wzdychając. Jeżeli mamy wszyscy przeżyć, to musi się skończyć.
— Przykro mi. Skoro możesz chodzić. - szepnąłem wprost do młodziana, wpierw odsuwając go prędkim ruchem od klaczy. Ten podniósł się, najeżony, lecz błyskawicznie umknął przed moim kopytami i zębami w las. Śnieżyca porządnie obmyje go ze wszystkich woni. A jeśli pozostawi jedynie woń śmierci? - spojrzałem na towarzyszkę. To był jej podopieczny. 
Dlaczego z taką łatwością łamię wszystkie serca?
<Rose?>

1.10.2018

Wrześniowe postarzanie!

Jako że czekają lekcje do odrobienia i nauka, a przy tym również inne typowe życiowe czynności i pasje, nasze wrześniowe spotkanie w poście, drodzy czytelnicy, będzie zapewne krótkie i treściwe. Początek roku szkolnego jak zwykle dał w kość, tak przypuszczam, nie tylko mnie, był to więc miesiąc odrobinę ulgowy. Kiedy zamykam oczy, od razu widzę te wiwatujące tłumy uczniów, cieszące się z końca wakacji... Lecz od dziś sprawdzajcie dokładnie skrzynki pocztowe w poszukiwaniu upomnień oraz zaległych opowiadań, a także domagajcie się więcej uwagi od adminów - to pomaga nam się kopnąć w tyłek.
Stare niebezpieczeństwa i nowe perspektywy
 W Klanie Mroźnej Duszy wydarzyło się ostatnio wiele, o czym powinni wszyscy wiedzieć. Przede wszystkim - hip, hip, hurra! - mamy nowego, drugiego w historii władcę klanu, syna Khonkha, czczonego po wsze czasy założyciela, Shiregt'a, który musi jeszcze zasłużyć na swą chwałę. Drugą ważną wiadomością jest fakt, że stado uporało się z reniferami w krwawej bitwie, zajmując z ulgą siedzibę na Gerel Uul. Epidemia, co stwierdzili już wymęczeni niedawnymi wydarzeniami medycy, z dziewięćdziesięcioprocentową pewnością odeszła w niepamięć. Mivana i jej ekipa detektywistyczna tropią wytrwale Kasję, podejrzaną o zabójstwo, co jest poważnym oskarżeniem.
W bliższej nam rzeczywistości do stada dołączył Wicher, źrebak pod opieką klaczy Mint. Nikt nie dorasta, nikt nie umiera, kolejne lato nam przemija. Zachęcamy do zajrzenia na Giełdę Pięciu Kopyt do kolejnego podliczania pszenicy i SŁ. Zmienia się również pora roku - żegnamy się powoli z mroźną zimą i witamy jej młodszą siostrę, wczesną wiosnę!
Zakończenie zawodów Naadam
Nadszedł oto czas, kiedy należy podsumować historyczne, w dodatku pierwsze w Klanie Mroźnej Duszy Igrzyska Naadam. W pierwszej części eventu uczestnicy - innymi słowy Mivana, Shiregt, Cardinano i Dante - rywalizowali ze sobą, zasypali nas kreatywnymi postami treningowymi, ale o drugiej nie można już tak powiedzieć. Najwidoczniej dotychczasowi uczestniczący zapomnieli, nie mieli już ochoty albo czasu dalej brać w nim udziału. Niestety nie dołączyła się też żadna nowa postać. Do tej części Igrzysk dotrwał tylko nasz władca Shiregt, za co oczywiście należy mu się nagroda w postaci odmłodzenia o 2 lata oraz mikstury Muti.
Pozostali członkowie, w tym niestety również ja, DODA, nie wykazali się zbytnio na tym etapie eventu. Myślę jednak, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby w ramach pokuty jak najwięcej osób wzięło udział w kolejnym ciekawym wydarzeniu XD.
Pomysły na przyszłość
Aktualnie planujemy głównie rozwijanie fabuły, a w ścisłym związku z tym - może jakieś wydarzenie typu konkursowego :D. Poza tym zastanawiamy się nad odświeżeniem chatu i specjalnym programem dla par.

Dziękujemy ślicznie za uwagę i życzymy przyjemnie spędzonego wieczoru!
Znalezione obrazy dla zapytania memy
Mała motywacja
Nie mogłam się powstrzymać
~Yatgaar, Shiregt, Miriada oraz Staruszek Khonkh, Dante i Vayola

Od Yatgaar do Khonkha ,,Upragniony spokój czy bolesne wiszenie?"

— Dziękuję...że we wierzyliście i wierzycie. - odparł syn mojemu partnerowi, delikatnie, kurtuazyjnie przytulając za szyję nas oboje.
Ruszyliśmy za synem, jednak w pewnej odległości, po obrzeżach, aby od razu ustawić się za nim i w odpowiednim momencie potwierdzić swoją obecność. Czułam się niczym wypchany emocjami rybi pęcherz pławny. Rozpierała mnie przede wszystkim duma z najstarszego potomka, mieszanka radości i władczej powagi. Spełniły się nasze senne wizje, najważniejszy cel, do jakiego dążyliśmy przez ostatnie lata, oto Shiregt stawał przed - już od dziś - swoim własnym klanem, by oznajmić tę nowinę, a my stawaliśmy się jego normalną częścią, symbolem minionych lat, może jeszcze ostatnią deską ratunku i radą...chyba ta właśnie świadomość kręciła się i wierciła gdzieś tam, poza zasięgiem umysłu, ale jeszcze wyczuwalna. Czy będziemy potrafili zmienić swój tryb życia?
Całą koronację uwieńczyło długie przyjęcie, pozwalające w pełni rozkoszować się nowym stanem rzeczy. Khonkh jednak był znacznie bardziej zamyślony przez ten czas, niż powinien. Co było nie tak?
~Dwa dni później~
Uniosłam powieki na równi ze wschodem słońca. Nawykłam do wczesnych pobudek. Nic już nigdy nie było w stanie ściągnąć ich w dół, więc pierwsze chwile wykorzystałam na powitanie słońca. Szeptałam do siebie jakieś niezrozumiałe frazy, które jednak pomagały mi się rozbudzić i przygotować do działania...tylko jakiego? - spytałam się w myślach. Przewodnik nie był teraz potrzebny, użyteczny zresztą stawał się raz na ruski rok. Muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie.
Khonkh spał jeszcze, lecz jego sen wydawał mi się dość niespokojny. Na moment się zawahałam, ale musnęłam jego wargi swoimi i ruszyłam przed siebie wolnym stępem. Właściwie, dlaczego musi to być zajęcie w klanie? - uświadomiłam coś sobie. Jesteśmy wolni. Nie podlegamy obowiązkom ani władczemu prawu. Jesteśmy wolni! - uśmiechnęłam się sama do siebie, przyspieszając do kłusa, kierując się w górę zbocza w poszukiwaniu porannej przygody.
<Khonkh? A Yatgaar ma zaciesz że hej :D XD>