— Berek! - zawołał nagle, popychając mnie swym bokiem i ruszając przed siebie galopem w pełnym pędzie. Udało mu się mnie zaskoczyć. Parsknęłam jednak radośnie, wstrząsając grzywą, po czym sama uniosłam się na tylnych kończynach i pocwałowałam za umykającym w stronę ściany lasu ogierem. Prawie że jak się spodziewałam, gwałtownie zawrócił przed nią w lewą stronę. W tym momencie prawie już go doganiałam - bądź co bądź, od zawsze byłam w tej parze silniejszą fizycznie połówką, a będąc oboje osłabieni wiekiem, mieliśmy te same szanse, co przedtem - on sprytnie kopnął niską gałąź, która upadła tuż pod moje kopyta. Prawie się przez to zatrzymałam. Zacisnęłam zęby i ponownie maksymalnie się rozpędziłam, tym razem szybko dosięgając gniadosza.
Na zmianę ganialiśmy się po polanie w ferworze zabawy, zataczając najróżniejsze koła i łuki. Częściej rola goniącego przypadała Khonkhowi, lecz zupełnie nam to nie przeszkadzało. Wokół panowała względna, leśna cisza; co jakiś czas któryś ptak odezwał się głośniej. My sami przerywaliśmy ją nieraz głośnym śmiechem, gdy któreś z nas się potknęło. Szczęście moje i araba było jednym, wielkim, gorącym uczuciem, które zastępowało zmęczenie.
Nic nie może wiecznie trwać. Wszystko przerwały nam coraz większe krople deszczu uderzające w nasze grzbiety. Paradoksalnie jakoś nie spowodowało to mojego przygnębienia, a wręcz przeciwnie. Stanęłam dęba, rżąc głośno, próbując spoufalić się z siłą żywiołu. Khonkh stanął obok mnie, również odzywając się w stronę zachmurzonego nieba.
Wtem ulewa przerodziła się w grad. To zmusiło nas już do schronienia się w gęstszym lesie. Stanęliśmy w jednym miejscu i paśliśmy się w oczekiwaniu na zakończenie tego pogodowego załamania. Od czasu do czasu odrywałam głowę od ziemi, próbując złapać w zęby jakąś lodową kulkę, ale prędko mi się odechciało.
<Khonkh? Załamanie pogodowe. Na szczęście załamanie w związku już nieXD
PS Whyyy not? *)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!