Mint była moją ostoją. Ostoją ciepła, życia i uczuć. Chciałem odnaleźć swoją matkę, lecz z każdą chwilą miałem przeświadczenie, iż... Już jej nie znajdę. Pałałem coraz większym uczuciem do siwej klaczy. Pozostawiła mnie na moment na polanie, aby rozejrzeć się za moją rodzicielką. Po kilkunastu minutach wróciła, i rzekła wolno, siląc się na uśmiech:
- Niestety w okolicy nie ma nigdzie Twojej mamy.
Czułem, że w jej sercu zagościł ból. Udzieliło mi się to uczucie. Jakby ktoś wbijał mi tysiące igieł w duszę. Instyktownie zbliżyłem się do Mint, i parsknąłem cichutko. Ona, dotychczas zapatrzona w ziemię, chciała jakoś mnie pocieszyć, lecz zanim wypowiedziała chociaż słowo, ja się odezwałem.
- Wiem, że już jej nie znajdziemy. - oparłem się łebkiem o jej łopatkę. - Nie musisz mi tego mówić. Nauczę się bez tego żyć. - zacisnąłem ząbki, i wbiłem kopyto w ziemię. - Może i niewiele wiem, ale poradzę sobie. Jeszcze raz dziękuję za pomoc. - dmuchnąłem klaczy w chrapy ciepłym powietrzem.
Szczerze nie miałem pojęcia, czy przetrwam tu nawet tydzień. Postanowiłem to zrobić dla niej. Pokazać, że jestem na tyle dorosły, aby zadbać sam o swoje potrzeby. Znów wiatr zawył w moich uszach. Zastrzygłem nimi, starając się wyczuć jego źródło.
To on da mi sił.
Wiatr wesprze mnie w trudnych chwilach życia.
Mint?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!