Jak każdego zwyczajnego dnia stałam na uboczu, przeżuwając porcję roślinności i co jakiś czas czujnie rozglądając się dookoła. Mongolski krajobraz, zwłaszcza czyste, soczyście błękitne niebo na tle wszechobecnej szarości nieodmiennie mnie zachwycał, a co dopiero przybyszy z innych części świata. Złożyło się tak, że Khonkh również pasł się nieopodal. Obojgu nam zbytni tłok przeszkadzał, natomiast nasze milczące towarzystwo nie.
Zaraz, zaraz; jak można zwać jakikolwiek dzień zwyczajnym? Każdego coś się dzieje, cofa, idzie do przodu. Nigdy nie stoi w miejscu, zawsze przynosi jakieś wnioski, choćby najbardziej bezsensowne. Chociaż właściwie są takie dni; wtedy zbiera mi się na tego rodzaju namysły.
Wtem moją uwagę przykuł nowy, nieznany mi koń. Kary ogier, z pewnością siebie wymalowaną na pysku, lecz także wiekiem, rozmawiał właśnie z władcą. Było jednak w tej życzliwości coś charakterystycznego, co wyróżniało między innymi członków Kruczych Cieni. Należało dobrze się mu przyjrzeć...
- Z przyjemnością cię tu powitamy na dobre, musisz mi tylko odpowiedzieć na jeszcze jedno pytanie. Jaką rolę chciałbyś pełnić, w sensie twoje stanowisko? - spytał uprzejmie przywódca.
- Przyznaję, że mam już swoje lata i przeszkadzałbym tylko przy aktywnych zajęciach. Myślę, że będąc płatnerzem bardziej się wam przysłużę. - mówił powoli, jakby chciał zachować daleko posuniętą ostrożność.
- Doskonale. Zatem witamy cię oficjalnie w Klanie Mroźnej Duszy. - obcy odszedł, kiwając na pożegnanie łbem, i kulejąc. Zdążyłam jeszcze tylko uchwycić jego przelotne spojrzenie. Do wieczora nic szczególnego się jeszcze nie działo, nie zamierzałam na siłę naskakiwać na nowego. Spodziewałam się, że ten interesujący osobnik zgłosi się prędzej czy później sam, i moje przypuszczenia okazały się trafne.
Gdy wszyscy już szykowali się do snu, łącznie z Khonkhiem, usłyszałam tupanie kopyt na śniegu. Instynktownie odwróciłam się i ruszyłam przed siebie. Gdy znaleźliśmy się odpowiednio daleko, odezwałam się ceremonialnie:
- Tu... - ustawiłam się bokiem do światła, by mój cień padał prosto na ziemię - ...padają tylko Krucze Cienie.
- Im więcej ich się na siebie nakłada, tym są ciemniejsze. - stwierdził.
- Niech lepiej pokaże, co potrafi oprócz ględzenia. - rzekłam dość chłodno.
- Nie mogę się wyróżnić szczególną sprawnością. Ale możemy zastanowić się, jak wypuścić ptaszka z klatki.
- Nie mam czasu na twoje idiotyczne gierki. Jeżeli chcesz dołączyć i zdobyć majątek, to radzę ci szybko coś wymyślić.
- Mamy ten sam cel. To właśnie moja specjalizacja. - ogier narysował kopytem coś w rodzaju bitwy na szybko, a następnie do kompletu sposób wyjścia z najgorszych nawet opresji. Byłam tym usatysfakcjonowana. Za pomocą włóczni jakoś nieporadnie przepiłowałam dwie gałązki klonu i nałożyłam koniowi za uszy.
- Od tej pory jesteś oficjalną kawką. - uśmiechnęłam się lekko i rozeszliśmy się na swoje miejsca do spania okrężnymi drogami. Kilka prostych zdań, i wszystko załatwione - specjalność sekt. Mamy ten sam cel.
THE END
Opowiadanie jest jedynie wpisem fabularnym, że tak powiemXD.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!