Przechadzałam się, to tu, to tam, ot, codzienność czujki. Podzieliłam się z Aronem na warty - on swój patrol zaczynał o 5, kończąc go o 17, a ja na odwrót, gdyż zaczynałam swoją wartę o 17 i kończyłam o 5. Dzięki temu dzień miałam wolny, a w nocy mogłam bezkarnie łazić, choć najczęściej skutkowało to tym, że nie przesypiałam ani minuty przez 24 godziny. Czasem latałam jak kot z pęcherzem do patyka wbitego w ziemię, który pokazywał, która godzina, by sprawdzić, czy moja kolej nie nadeszła właśnie. Kłusowałam więc tak sobie wśród nocnej ciszy, czasami przystając by zerwać trochę roślinności do swojej torby, albo na odwrót - coś z niej zjeść. Chyba powoli zaczynałam rozumieć Tayfuna z jego zamiłowaniem do roślin. Wiedza, czy coś jest jadalne, czy też ma jakieś właściwości lecznicze przydawała się. Czasem po swoich patrolach zanosiła swój zbiór zielska do ogiera, który tłumaczył mi działanie poszczególnych chwastów. Dużo więcej jak połowę nazw roślin które podawał Tayfun zapomniałam, tak samo jak większość przypadłości, które mogą wystąpić lub niknąć po zjedzeniu danej rośliny. Jednak, dzięki sile swojej woli zapamiętałam jak wyglądają wszystkie rośliny które bez obaw mogłam spałaszować. W swoim zamyśleniu wpadłam w drzewo.
- Ała! - krzyknęłam szeptem, by nie obudzić śpiących członków stada.
Chodziłam tak, dopóki zegar nie wskazał 5, o której grzecznie pokłusowałam budzić biednego Arona.
Koniec
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!