Nikt raczej nie zauważył ani mego odejścia, ani przyjścia. Z jednej strony była to dla mnie dobra wiadomość; brak podejrzeń ze strony innych, brak starań o dowiedzenie się czegokolwiek a w konsekwencji brak dowodów na działanie Kruczych Cieni.
- Może w końcu dasz sobie pomóc? - spytał władca. Na chwilę przerwałam przeżuwanie trawy, wzdychając cicho, niby tak, by nikt nie mógł usłyszeć, jednak wiedziałam, że do Khonkha doskonale ono dotarło, po czym uniosłam lekko łeb i spojrzałam mu na moment prosto w oczy, wzrokiem wypełnionym odrobiną szczerego bólu pulsującego nadal w moim boku, a czasem nawet nasilającego się, melancholią, urazą oraz beznamiętnością. Nadal czekał na odpowiedź, jednak nie utrzymywał już kontaktu wzrokowego, na co się w duchu ucieszyłam.
Powinnam w tamtym momencie przy kałuży zachować rozsądek... - skarciłam się chyba po raz setny. Ale to nie czas na wywody, każdy popełnia błędy. Najważniejsze jest, by je naprawić.
- Nie. - ogier stanął twardo i już otwierał pysk, lecz przerwałam mu szybko: - Nie zasługuję na to. - natychmiast zniknęło z niego napięcie, podczas gdy ja starałam się zamaskować nagłe kłucie w zranionym miejscu. Widziałam zaskoczenie przywódcy moją odpowiedzią. Oboje długi czas milczeliśmy, nie zmieniając pozycji, jak posągi.
<Khonkh? No nie wiem, co też tam wymyślisz na odpowiedź:)>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!