Liście mieniły się kolorami, a wiatr szeleścił między drzewami. Księżyc i słońce ozdabiały niebo, w kolorach purpury i błękitu. Jaśniały promyki niby długie palce sięgające ziemi. Ciekawość pchała naprzód, a w głowie, nie przestając kręciła się, niezbyt udana, rymowanka:
"Sierść jak aksamitna smoła, najczerniejsza z czerni, ten szkieletowy gmach pokrywa. Kość się już przez napiętą skórę przebija, żebra policzysz na raz. Smukłe, krzywe kończyny - dogoni cię nimi zaraz. Nie usłyszysz oddechu, choć pierś ruchoma. Ogon postrzępiony, w grube kosmyki zlepiony. Jednak nic się równać nie może z ciemnością w łabędziej szyi, gdzie światło nie dociera, gdzie co głupszy nieszczęśnik się wybiera. On cię widzi, lecz oczu nie zobaczysz. Bezgłowy koń właśnie cię uraczył. "
Kopyta same wybijały rytm, uderzając w ziemię tyle razy, ile razy moje serce pulsowało. Jaskinia przede mną się pojawiła, coś kazało zawrócić, coś kazało iść. Wybrałam drugą opcję. Najciszej jak mogłam zbliżyłam się do jaskini. Czułam, jakby coś mnie jak przyciągało, jak magnes. Serce biło najszybciej jak mogło, z podniecenia i lekkiego strachu. jednak nie mogłam przestać iść. Weszłam do środka. W środku było ciemno, jednak dało się rozpoznać różne kształty. Skały, skały, gałąź, miecz, miecz, sztylet. Oraz coś większego. Koński zarys, jednak czegoś brakowało. Głowy. Przełknęłam ślinę i powiedziałam.
- Przyyybyłam poo nagrodę - jednocześnie zadając sobie pytanie, czy aby na pewno wieść o zadaniach od tego konia była prawdziwa.
<Bezgłowy Koniu?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!