Ledwo żywa odpoczywałam na granicy krzewów okalających naszą bazę. Nikt nie miał prawa do mnie podjeść, nawet Shiregt'owi pozwalałam na to jedynie od czasu do czasu. Rozmyślałam nad swoją samotnością i bólem spowodowanym jebanym stanem błogosławionym. Przez cały dzień system sygnałów upewniał mnie w twierdzeniu, iż to dziś uwolnię się od ciężaru i zostanę młodą matką. Nie chcąc rodzić na widoku, wręcz instynktownie, z wysiłkiem, potoczyłam się za bezpieczną ścianę z roślin. Boleści dokuczały mi coraz bardziej, czułam się nabrzmiała jak przejrzały pęk jagód. Bezsilnie upadłam, modląc się, by źrebie nie ucierpiało, choć starałam się z całą mocą, by jak najbardziej zamortyzować uderzenie. Chwilę po tym nastąpiła akcja porodowa.
~Godzinę niesmacznych akcji później~
Patrzyłam na to coś, maleńką, przemoczoną kulkę, która leżała przede mną. Była cudnie urocza, bezbronna i patrzyła na mnie wielkimi, ufnymi oczyma. Zagubiona, niepewna, czekała na wskazówki. Wylizałam ją do końca, patrząc, jak powoli zmienia się z kuropatwy, którą ktoś wrzucił do rzeki w źrebię. Odsunęłam się, dając jej szansę na podniesienie się. Szybko, lecz chwiejnie, postawiła swoje pierwsze kroki. Na Księżycową Klacz, mam zajebistą córkę. Klaczka podeszła instynktownie do sutków i zaczęła pobierać siarę. Swój pierwszy posiłek w życiu. Niedługo po tym, gdy skończyłyśmy z wszystkimi sprawami natury fizjologicznej, młoda postanowiła trochę pobiegać. Z lekkim zdziwieniem zauważyłam, jak szybko nauczyła się sztuki galopu. Niewiele jest na świecie rzeczy, za które oddałabym życie. Ty moja droga nią jesteś. Moja córeczka, moje kochanie, kuleczka... Moa. W końcu nadszedł czas, byśmy wyszły napełnię słońca i otwartą przestrzeń, by klan poznał w reszcie swoją księżniczkę. Bez pośpiechu prowadziłam myszaty kształt przez zarośla, które mimo pory roku wciąż były pokryte liśćmi, kolorowymi i najwidoczniej podobającymi się nowej członkini monarchii. Niedługo nadejdzie zima... Jak my to przetrwamy, dziecię moje? Podparłam ją głową, gdy zbyt koślawo weszła w zakręt. Była tak delikatna i miękka. Po chwili, która wydawała mi się stanowczo za krótka, wychynęłyśmy zza linii drzew. Nie potrzeba było wiele czasu, by wszystkie głowy skierowały się w naszą stronę. Starałam się osłonić moje serce od tych wścibskich spojrzeń, jednak było to ździebka trudne, gdyż Moa nie wyrażała żadnego skrępowania sytuacją. Zwróciłam głowę w kierunku gniadosza, który zmierzał w naszą stronę. Mimo, iż znałam go jak mało kogo, również i jemu pokazałam, że to dziecko jest moje, ja męczyłam się z wydaniem jej na świat, więc niech się nie śpieszy z wylewnością. Nie dam skrzywdzić tego stworzenia. Kocham je najbardziej na świecie.
<Shiiii? Przestałeś być No.1 dla Mivany xD>
Strony
▼
Od Mivany do Lumina ,,Cześć, wcale nie wychodzę za mąż pięć minut po powrocie do domu"
W gęstwinie drzew i krzewów zauważyłam białą postać wpatrującą się w niebo. Bez zastanowienia podeszłam do niej, a pysk mój przeciął uśmiech niepohamowanej radości.
- Lumino - jakby chciałam się upewnić. Wtuliłam się w jego miękką grzywę. Pachniała tak znajomo.
- Mivana. W końcu znudziła ci się wędrówka po świecie? - jego ton jaki oczy wyrażały obojętność, choć dobrze wiedziałam, że to wszystko jest podszyte szczęściem.
- Nic się nie zmieniłeś - odparłam, ignorując jego przytyk i odsuwając się o krok - U ciebie wszystko po staremu?
- Leżeli liczyłaś, że po powrocie zastaniesz gromadkę bratanków, to muszę cię rozczarować.
Prychnęłam rozbawiona, czochrając mu kępkę włosów opadających na czoło.
- Gdybym chciała mieć bratową, to bym już dawno zaczęła pomagać ,,zrządzeniom losu".
Przez chwilę stałam w milczeniu, zastanawiając się, jak przekazać mu wieść o moim partnerstwie.
- Liczysz włoski z mojej sierści? - pytanie przywróciło mnie do prządku.
- Nie, po prostu... Shiregt i ja zostajemy parą. Chciałam, żebyś dowiedział się o tym pierwszy.
Ogier uśmiechnął się, szturchając mnie w bok. Nie byłam przyzwyczajona do tak ekspresywnego wyrażania emocji przez niego, jednak nie analizowałam tego zbytnio.
- No w końcu! - nie byłam pewna, czy bardziej cieszy go fakt spełnienia moich marzeń, czy koniec jęków i zachwytów, które na niego wylewałam.
Mimo wszystko euforia porwała również i mnie.
- Nie mogę w to uwierzyć - poczułam, jak oczy mi wilgotnieją od nadmiaru emocji - Ale na skraju lasu zostawiłam pewnego ogiera, który zdążył już pewnie zwołać cały klan i zorganizować imprezę...
- Chodźmy więc - odparł krótko.
Droga upłynęła nam na przekomarzaniu się i wymienianiu uwag. To była jedna z tych rzeczy, za którymi najbardziej tęskniłam.
<Lumiś? Nie spodziewałeś się, co?>
- Lumino - jakby chciałam się upewnić. Wtuliłam się w jego miękką grzywę. Pachniała tak znajomo.
- Mivana. W końcu znudziła ci się wędrówka po świecie? - jego ton jaki oczy wyrażały obojętność, choć dobrze wiedziałam, że to wszystko jest podszyte szczęściem.
- Nic się nie zmieniłeś - odparłam, ignorując jego przytyk i odsuwając się o krok - U ciebie wszystko po staremu?
- Leżeli liczyłaś, że po powrocie zastaniesz gromadkę bratanków, to muszę cię rozczarować.
Prychnęłam rozbawiona, czochrając mu kępkę włosów opadających na czoło.
- Gdybym chciała mieć bratową, to bym już dawno zaczęła pomagać ,,zrządzeniom losu".
Przez chwilę stałam w milczeniu, zastanawiając się, jak przekazać mu wieść o moim partnerstwie.
- Liczysz włoski z mojej sierści? - pytanie przywróciło mnie do prządku.
- Nie, po prostu... Shiregt i ja zostajemy parą. Chciałam, żebyś dowiedział się o tym pierwszy.
Ogier uśmiechnął się, szturchając mnie w bok. Nie byłam przyzwyczajona do tak ekspresywnego wyrażania emocji przez niego, jednak nie analizowałam tego zbytnio.
- No w końcu! - nie byłam pewna, czy bardziej cieszy go fakt spełnienia moich marzeń, czy koniec jęków i zachwytów, które na niego wylewałam.
Mimo wszystko euforia porwała również i mnie.
- Nie mogę w to uwierzyć - poczułam, jak oczy mi wilgotnieją od nadmiaru emocji - Ale na skraju lasu zostawiłam pewnego ogiera, który zdążył już pewnie zwołać cały klan i zorganizować imprezę...
- Chodźmy więc - odparł krótko.
Droga upłynęła nam na przekomarzaniu się i wymienianiu uwag. To była jedna z tych rzeczy, za którymi najbardziej tęskniłam.
<Lumiś? Nie spodziewałeś się, co?>
27.09.2019
26.09.2019
Od Tantai, Seria Treningowa #6 (Orientacja w terenie)
Niebo zaszły kłęby szarych chmur, a słońce zniknęło tak, jak jeszcze chwilę temu było widoczne. Co jakiś czas niesforna kropla skapywała sobie to tu, to tam. Aż w pewnym momencie z ciemnego nieba lunął bardzo gęsty deszcz, a do tego doszedł silny wiatr.
To właśnie jest jesień.
Z nieszczęśliwą miną stałam pod drzewem, które jako tako zapewniało mi ochronę przed wodą, jednak i tak deszcz przedostawał się przez koronę i kapał na oczy, co nie powiem, było irytujące. Aanchal spał pod moim brzuchem. Ten to miał dobrze. Mały i cwany.
- Halo, pobudka. - zarżałam do koguta. Ten zamrugał kilka razy, a gdy zobaczył mój pysk, odskoczył i poślizgnął się na trawie, upadając na tyłek. Uniosłam brwi. - Okej...?
- Byłem zszokowany... - kogut zawstydzony układał w pośpiechu piórka na piersi.
- Mhm. - odburknęłam i otrzepałam się z deszczu. - Idę poćwiczyć.
- W takim deszczu?!
- Orientację z dodatkowym utrudnieniem.
Powoli wyszłam ze swojego schronienia.
Szłam laskiem rosnącym nieopodal i starałam się zapisywać w pamięci charakterystyczne elementy otoczenia. Co jakiś czas się wracałam, zwracając uwagę na każde szczegóły. Skąd wiał wiatr i w którą stronę padał deszcz. Zapamiętywałam sobie też kierunki świata i stosując się do tych rzeczy, ćwiczyłam orientację. Wybierałam to co nowsze drogi, te trudniejsze i te łatwiejsze. Przyznam, było to w jakimś stopniu trudne. Gdy nie zwraca się uwagi na otoczenie, wszystko wydaje się jedolite i bezbarwne. Deszcz dodatkowo to utrudniał.
Ale ja zawsze ćwiczę do skutku, nieważne, od czego to zależy.
Nie odpuszczałam i w głowie powtarzałam kierunki, elementy otoczenia i swoją pamięcią powracałam do punktu wyjścia. Przy okazji ćwiczyłam swoją pamięć i umysł, a gdy przyszedł odpowiedni czas, wróciłam do Aanchala i Klanu.
To właśnie jest jesień.
Z nieszczęśliwą miną stałam pod drzewem, które jako tako zapewniało mi ochronę przed wodą, jednak i tak deszcz przedostawał się przez koronę i kapał na oczy, co nie powiem, było irytujące. Aanchal spał pod moim brzuchem. Ten to miał dobrze. Mały i cwany.
- Halo, pobudka. - zarżałam do koguta. Ten zamrugał kilka razy, a gdy zobaczył mój pysk, odskoczył i poślizgnął się na trawie, upadając na tyłek. Uniosłam brwi. - Okej...?
- Byłem zszokowany... - kogut zawstydzony układał w pośpiechu piórka na piersi.
- Mhm. - odburknęłam i otrzepałam się z deszczu. - Idę poćwiczyć.
- W takim deszczu?!
- Orientację z dodatkowym utrudnieniem.
Powoli wyszłam ze swojego schronienia.
Szłam laskiem rosnącym nieopodal i starałam się zapisywać w pamięci charakterystyczne elementy otoczenia. Co jakiś czas się wracałam, zwracając uwagę na każde szczegóły. Skąd wiał wiatr i w którą stronę padał deszcz. Zapamiętywałam sobie też kierunki świata i stosując się do tych rzeczy, ćwiczyłam orientację. Wybierałam to co nowsze drogi, te trudniejsze i te łatwiejsze. Przyznam, było to w jakimś stopniu trudne. Gdy nie zwraca się uwagi na otoczenie, wszystko wydaje się jedolite i bezbarwne. Deszcz dodatkowo to utrudniał.
Ale ja zawsze ćwiczę do skutku, nieważne, od czego to zależy.
Nie odpuszczałam i w głowie powtarzałam kierunki, elementy otoczenia i swoją pamięcią powracałam do punktu wyjścia. Przy okazji ćwiczyłam swoją pamięć i umysł, a gdy przyszedł odpowiedni czas, wróciłam do Aanchala i Klanu.
25.09.2019
Od Tantai, Seria Treningowa #5 (Kamuflaż)
Dzień mijał, a ja jak zawsze wykonywałam swoją pracę. Nauczanie źrebiąt było naprawdę pasjonujące. Przekazywałam im swoją wiedzę, doświadczenia, wiedząc, że dzięki mnie w przyszłości będą wykształceni i dobrze wybiorą swoją klanową rangę. Nie mogłam zrozumieć zawiści Khairtai do młodej księżniczki, córki władcy i Mivany, Mo'y (?) Była dobrą uczennicą, jak i dobrą klaczką. Chociaż zapewne to powód tego, kim była i kim była jej rodzina, tak bardzo irytował Khairtai. Nie miałam ochoty tego analizować ani zaprzątać sobie tym głowy, więc postanowiłam po prostu zapomnieć. Na dzisiejszy dzień zaplanowałam sobie swój własny trening, z kamuflażu. Wiedziałam, że żeby móc kogoś śledzić, potrzeba odpowiednich umiejętności. Niezbędny był oczywiście ów kamuflaż. Postanowiłam testować najpierw na zwierzętach, a później i na jakimś koniu.
Pierwsze, co zrobiłam, to ustroiłam grzywę i ogon w liście. Wyglądałam jak klaun, ale postanowiłam to zignorować. Jakieś poświęcenie być musi.
Chociaż upokarzanie się jest okropne.
Strasznie.
Jakiś czas później postanowiłam przetestować swoje obecne umiejętności. Najpierw odszukałam koziorożca. Zastosowałam swoje wszystkie dotychczasowe. Refleks, technika oraz poruszanie się w zupełnej ciszy. Na początku nie wychodziło, zwierzęta się płoszyły, usłyszały mnie lub zauważyły. Irytowało mnie ciągłe niepowodzenie, jednak ostatecznie zaczęło wychodzić. Analizowałam swoje błędy i doskonaliłam je, coraz dłużej dawając radę. Nie wiem, czy te idiotyczne liście działały, ale błoto, którym musiałam się okryć, działało na pewno. Moje kroki były coraz cichsze, a ja odruchowo stawiałam kopyta bardzo miękko. Zwierzęta nie mogły mnie wyczuć, gdyż zapach był zamaskowany. Ćwiczyłam w ten sposób cały dzień, aż niebo zaczęło przybierać atramentowy kolor. Powoli pojawiały się gwiazdy, obwieszczające, że już czas spać. Umyłam się w rzece, swoją drogą bardzo zimnej, i wróciłam do Klanu, prędko zasypiając. Swoją drogą... Khairtai zaczęła się ostatnio dziwnie zachowywać. Pomagała członkom w Klanie i starała się być miłą i pomocną. Może chce się zmienić i zapomieć o dawnych winach?
Pierwsze, co zrobiłam, to ustroiłam grzywę i ogon w liście. Wyglądałam jak klaun, ale postanowiłam to zignorować. Jakieś poświęcenie być musi.
Chociaż upokarzanie się jest okropne.
Strasznie.
Jakiś czas później postanowiłam przetestować swoje obecne umiejętności. Najpierw odszukałam koziorożca. Zastosowałam swoje wszystkie dotychczasowe. Refleks, technika oraz poruszanie się w zupełnej ciszy. Na początku nie wychodziło, zwierzęta się płoszyły, usłyszały mnie lub zauważyły. Irytowało mnie ciągłe niepowodzenie, jednak ostatecznie zaczęło wychodzić. Analizowałam swoje błędy i doskonaliłam je, coraz dłużej dawając radę. Nie wiem, czy te idiotyczne liście działały, ale błoto, którym musiałam się okryć, działało na pewno. Moje kroki były coraz cichsze, a ja odruchowo stawiałam kopyta bardzo miękko. Zwierzęta nie mogły mnie wyczuć, gdyż zapach był zamaskowany. Ćwiczyłam w ten sposób cały dzień, aż niebo zaczęło przybierać atramentowy kolor. Powoli pojawiały się gwiazdy, obwieszczające, że już czas spać. Umyłam się w rzece, swoją drogą bardzo zimnej, i wróciłam do Klanu, prędko zasypiając. Swoją drogą... Khairtai zaczęła się ostatnio dziwnie zachowywać. Pomagała członkom w Klanie i starała się być miłą i pomocną. Może chce się zmienić i zapomieć o dawnych winach?
Od Tantai, Seria Treningowa #4 (Siła fizyczna)
Nad trawą unosiła się bardzo gęsta mgła, przez którą ledwo był coś widać. Na źdźbłach trawy widniała rosa, mieniąca się w słońcu, które powoli ukazywało się nad horyzontem. Wszechobecna cisza wzbudzała ciarki na plecach, gdy jesteś przyzwyczajony do tego, iż podczas dnia słychać gwar i rozmowy.
Stałam gdzieś z brzegu, skubiąc trawę i co jakiś czas odganiając muchy ogonem. Na szczęście, te wraz z nadejściem jesieni powoli znikały, dając wszystkim wokół święty spokój. Aanchal jadł coś odwrócony tyłem i co jakiś czas, na dźwięk szelestów, podskakiwał.
- Nic Cię tu nie zaatakuje. - mruknęłam, między przeżuwaną obecnie trawą.
- Ciebie żaden sokół nie porwie, a mnie z pewnością może! - oburzony kogut stanął blisko mojej przedniej nogi.
- A mnie może zaatakować drapieżnik.
- Ty prędzej się obronisz, geniuszko.
Uniosłam brwi w geście rezygnacji i wróciłam do przerwanego śniadania. Dosłownie chwilę później wraz z Aanchalem na grzbiecie wybrałam się na poranny spacer. Ranek był zdecydowanie moją ulubioną porą dnia. Wszyscy jeszcze spali, więc w okolicy panowała błoga cisza i spokój, czego w innych porach dnia nie było tak wiele. Wzięłam głęboki wdech, przymykając oczy i lekko podnosząc łeb.
- Chyba poćwiczę swoją siłę fizyczną. - powiedziałam nagle do towarzysza.
- Dobry pomysł. - odparł krótko kogut i wrócił do czyszczenia kolorowych piórek.
Niedługo potem przystąpiłam do swojego porannego treningu. Zaczęłam od podnoszenia średnich gałęzi, z czasem przechodząc do tych dużych, wielkich i gigantycznych. Przez wyćwiczone mięśnie nie przychodziło mi to z dużym trudem, jednak ćwiczyć to ćwiczyć. Ze stępa przechodziłam do kłusa, przechodząc jakiś odcinek i wracając do punktu wyjścia. Tak w kółko, aż szło mi zdecydowanie lepiej. Potem próbowałam jeszcze z innymi przedmiotami. Byłam już zmęczona więc wraz z Aanchalem wróciłam do Klanu, planując sobie następny trening.
P.S Wybaczcie za takiego krótkiego gniota, ale mam mało czasu.
24.09.2019
Od Shantsai do Ktosia „Kolejne kroki... w nieznane”
Spojrzałam w atramentową toń otchłani zwanej niebieską. Poświęciłam dobrą chwilę na zarejestrowanie ogromu świetlistych punktów w bezruchu wiszących na firmamencie, jak gdyby zostały zgubione przez nieuważną matkę naturę i czekały w niemej nadziei, aż je ponownie odszuka. Po chwili jednak zwróciłam głowę w kierunku rodzicielki, nieznacznie się do niej przybliżając. Jej oddech powoli wędrował po moim grzbiecie, roztaczając magiczną siłę, zabijającą nawet najdrobniejszy niepokój. Moje powieki opadły, sugerując otoczeniu, iż przykryte nimi oczy zaczynały się męczyć nadmiarem bodźców. Wydałam z siebie coś na kształt błogiego westchnięcia i otulona poczuciem bezpieczeństwa oddałam się w objęcia Morfeusza niedługo przed świtem...
~~*~~*~~*~~~~*~~*~`*
Budząc się, odkryłam najsmutniejszy fakt w życiu każdego źrebięcia- moja matka wyparowała tak samo jak ciemne niebo, które teraz było znacznie jaskrawsze. Instynktownie odsunęłam głowę od rozświetlonej złotej kuli zdecydowanie królującej na całym nieboskłonie w swego rodzaju respekcie, który budzi przy pierwszym rzucie oka w jej kierunku. Rozpaczliwie zarżałam, chwilę potem zmieniając pozycję na trochę czujniejszą, kiedy usłyszałam znany już odgłos szelestu kopyt o trawę. Ku mojemu zadowoleniu na horyzoncie pojawiła się zjawiskowo piękna klacz, szybkim ruchem głowy odgarniająca grzywkę wpadającą jej do oczu- przede wszystkim będąca moją rodzicielką. Stawiała dość niepewne kroki, co od razu przykuło moją uwagę, rozlewając po moim ciele uczucie zaniepokojenia przy jednoczesnej dozie zaciekawienia. Posłała mi radosne spojrzenie, co odrobinę mnie uspokoiło i ciekawość zdążyła objąć tron w moich odczuciach. Ledwo podniosłam się na chwiejne kończyny i ruszyłam w jej stronę, nieporadnie nimi przebierając. Ona natomiast wskazała łbem na grupkę rówieśników rozmawiających o czymś z wielkim zaangażowaniem. Zdezorientowana stanęłam w miejscu, niepewna swojej dalszej decyzji i posłałam jej pytające spojrzenie. W odpowiedzi otrzymałam jedynie kolejną zachętę do zmienienia trasy, więc zaczęłam kierować się w stronę owego zebrania, zaliczając po drodze kilka upadków...
<Ktoś? Wybaczcie za długość itp., ale jest 23 :P>
23.09.2019
Od Tantai, Seria Treningowa #3 (Technika)
Przechadzanie się jest dobrą rzeczą. Każdemu czasami przydaje się chwila wytchnienia od innych. Nie trzeba z nimi siedzieć na siłę. W każdym razie, ja się tego trzymałam. Asertywność też jest bardzo ważna. Bez niej podejmuje się złe wybory i nieodpowiednie decyzje. I tego też się trzymałam. Tak samo jak tego, aby nie ufać nikomu tak bardzo, jak sama ufam sobie. Khairtai dalej nie odpuszczała i próbowała mnie zepchnąć na złą drogę. Ze strachem zdawałam sobie, jak bardzo zaczynam tracić kontrolę nad emocjami i własnym ciałem.
Faktycznie jej działania są strasznie wyniszczające, a ja nie umiem na to nic zaradzić. Wstydziłabyś się, Tantai. Powinnaś coś z tym zrobić. Zranić ją, znęcać się albo... Zabić. Stanęłam gwałtownie, zdawając sobie sprawę z tego, co tak naprawdę przyszło mi do głowy. Pokręciłam głową i z podkrążonymi oczyma szłam przez złocistą gęstwinę. Padał deszcz, a woda spływała mi po bokach brzucha, skapywała z pojedynczych kosmyków grzywy i zatrzymywała się na rzęsach okalających moje brązowe oczy. Otrzepałam się, machając mocno ogonem.
- Powinnam coś poćwiczyć, żeby odreagować... - mruknęłam do siebie i powoli podniosłam głowę, rozglądając się. Szybkość, zwinność... To już przerabiałam. Może teraz technika? Warto coś dopracować w walce. Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Jakiś czas szukałam odpowiedniego celu, aż moim oczom rzucił samotny koziorożec syberyjski. Nie wyglądał na słabego. Mógł stać się dobrym workiem treningowym. Oczywiście nie chciałam, żeby wyzionął ducha, był bogu ducha winny. Nie chcąc dłużej się zastanawiać, podkradłam się do mojego celu. Uważałam, aby nie hałasować i stawiać rozważnie kroki. Zmrużyłam oczy, a potem zaatakowałam. Kozioł zerwał się do ucieczki, ale szybko dogoniłam go i dopadłam. Oczywiście, instynktownie zaczął atakować mnie swoimi zakręconymi rogami. Odskakiwałam na boki, co jakiś czas zadając mu ciosy w nogi. Po którymś takim uderzeniu, kozioł upadł na ziemię, jednak szybko się podniósł i zaszarżował wprost na mnie. Poczułam okropny ból w klatce piersiowej, z budzącą się trwogą odepchnęłam koziorożca, gryząc go w szyję i co jakiś czas powalając na ziemię. Zwierzę w końcu upadając, nie chciało się podnieść, jakby gotowe na śmierć. Kozioł popatrzył na mnie błagalnym wzrokiem, a ja lekko skinęłam głową. Samiec niepewnie wstał i uciekł tak szybko, że nawet się nie odwróciłam. Następnie walczyłam jeszcze z kilkoma innymi mniejszymi lub większymi zwierzętami, a pod koniec dnia byłam wyczerpana, ale i dumna ze swoich osiągnięć. Odkryłam nowe techniki i swoje umiejętności. Do walki z pewnością mam jakiś dryg. Stanęłam pod rozłożystym drzewem, a Aanchal umościł mi się w grzywie.
- Dobranoc, Tantai.
- Dobranoc, Aanchalu. - wyszeptałam, a Morfeusz po niedługiej chwili złapał mnie w swoje objęcia.
Faktycznie jej działania są strasznie wyniszczające, a ja nie umiem na to nic zaradzić. Wstydziłabyś się, Tantai. Powinnaś coś z tym zrobić. Zranić ją, znęcać się albo... Zabić. Stanęłam gwałtownie, zdawając sobie sprawę z tego, co tak naprawdę przyszło mi do głowy. Pokręciłam głową i z podkrążonymi oczyma szłam przez złocistą gęstwinę. Padał deszcz, a woda spływała mi po bokach brzucha, skapywała z pojedynczych kosmyków grzywy i zatrzymywała się na rzęsach okalających moje brązowe oczy. Otrzepałam się, machając mocno ogonem.
- Powinnam coś poćwiczyć, żeby odreagować... - mruknęłam do siebie i powoli podniosłam głowę, rozglądając się. Szybkość, zwinność... To już przerabiałam. Może teraz technika? Warto coś dopracować w walce. Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Jakiś czas szukałam odpowiedniego celu, aż moim oczom rzucił samotny koziorożec syberyjski. Nie wyglądał na słabego. Mógł stać się dobrym workiem treningowym. Oczywiście nie chciałam, żeby wyzionął ducha, był bogu ducha winny. Nie chcąc dłużej się zastanawiać, podkradłam się do mojego celu. Uważałam, aby nie hałasować i stawiać rozważnie kroki. Zmrużyłam oczy, a potem zaatakowałam. Kozioł zerwał się do ucieczki, ale szybko dogoniłam go i dopadłam. Oczywiście, instynktownie zaczął atakować mnie swoimi zakręconymi rogami. Odskakiwałam na boki, co jakiś czas zadając mu ciosy w nogi. Po którymś takim uderzeniu, kozioł upadł na ziemię, jednak szybko się podniósł i zaszarżował wprost na mnie. Poczułam okropny ból w klatce piersiowej, z budzącą się trwogą odepchnęłam koziorożca, gryząc go w szyję i co jakiś czas powalając na ziemię. Zwierzę w końcu upadając, nie chciało się podnieść, jakby gotowe na śmierć. Kozioł popatrzył na mnie błagalnym wzrokiem, a ja lekko skinęłam głową. Samiec niepewnie wstał i uciekł tak szybko, że nawet się nie odwróciłam. Następnie walczyłam jeszcze z kilkoma innymi mniejszymi lub większymi zwierzętami, a pod koniec dnia byłam wyczerpana, ale i dumna ze swoich osiągnięć. Odkryłam nowe techniki i swoje umiejętności. Do walki z pewnością mam jakiś dryg. Stanęłam pod rozłożystym drzewem, a Aanchal umościł mi się w grzywie.
- Dobranoc, Tantai.
- Dobranoc, Aanchalu. - wyszeptałam, a Morfeusz po niedługiej chwili złapał mnie w swoje objęcia.
22.09.2019
Od Tantai, Seria Treningowa #2 (Zwinność)
Niedługo po ostatnich ćwiczeniach refleksu i szybkości, postanowiłam zabrać się za swoją zwinność. Czułam się bardzo dobrze, mogąc trenować i poznawać swoje mocne strony, ukryte umiejętności. Cały czas z tyłu głowy wisiała mi wizja Khairtai. Źródła mojego bólu, strachu i wyniszczającego samopoczucia. Zacisnęłam zęby, marszcząc czoło. Co takiego zrobiłam, że zostałam ukarana w ten sposób? Nie znam ojca, nie mam przyjaciół. A to wszystko jej wina. Z gniewem rozpalającym moje ciało, przemierzałam las, bez przerwy przeskakując przewalone drzewa i dziury w ziemi. Machnęłam ogonem i wierzgnęłam w powietrzu, a potem dysząc wyhamowałam. Chmura piachu i suchych liści uniosła się w powietrze. Uspokoiłam się, a potem rozejrzałam.
Cisza i spokój.
Coś, co lubię ponad inne rzeczy.
Otaczały mnie drzewa w odcieniach brązu, żółci, pomarańczu, a także, gdzieniegdzie, czerwieni. Co jakiś czas z drzewa zrywał się ptak, a liście z szelestem spadały na ziemię. Westchnęłam i z grymasem rzuciłam okiem na to, co malowało się przede mną. Długą i wydeptaną ścieżkę przecinał szeroki strumień, usłany kamieniami. Zastrzygłam uszami i zwróciłam w jego stronę. Ponownie zmrużyłam brązowe oczy. Jeśli to przeskoczę, pokażę, że można dokonać niemożliwego. Ponownie przywołałam wizję Khairtai. Stanęłam dęba i agresywnie rzuciłam się do szalonego cwału. Nie zwalniałam, a jedynie przyśpieszyłam. Nie zwątpiłam w siebie ani na sekundę.
- Dasz radę, dasz radę. - wyszeptałam. Jednak strach przezwyciężył, wyhamowałam.
- Cholera. - warknęłam i kopnęłam leżący kamyk. - O nie, nie. Nie dam się tak łatwo. - szepnęłam i oddaliłam się od nurtu. Uspokoiłam oddech i ruszyłam. Najpierw galopem, a potem cwałem... Coraz szybciej i szybciej. Znalazłam się tuż przed strumieniem i.... Skoczyłam. Czułam wiatr szarpiący moją grzywę, a także krople wody na brzuchu i szyi. Cały strach zniknął. I nagle znalazłam się po drugiej stronie. Zgarbiłam się, dysząc, a w moich oczach pojawił się błysk. Zadrżałam i z opanowaniem popatrzyłam na płynącą wodę. Powtórzyłam to jeszcze kilka razy. Nie wyszło z dwa, ale dobrze wiedziałam, że muszę być silna. Tak silna, żeby pokonać Khairtai i wszystko z nią powiązane. Uniosłam łeb. Spokojnym krokiem powróciłam na drogę do Klanu.
- Bój się mnie, Khairtai.
Cisza i spokój.
Coś, co lubię ponad inne rzeczy.
Otaczały mnie drzewa w odcieniach brązu, żółci, pomarańczu, a także, gdzieniegdzie, czerwieni. Co jakiś czas z drzewa zrywał się ptak, a liście z szelestem spadały na ziemię. Westchnęłam i z grymasem rzuciłam okiem na to, co malowało się przede mną. Długą i wydeptaną ścieżkę przecinał szeroki strumień, usłany kamieniami. Zastrzygłam uszami i zwróciłam w jego stronę. Ponownie zmrużyłam brązowe oczy. Jeśli to przeskoczę, pokażę, że można dokonać niemożliwego. Ponownie przywołałam wizję Khairtai. Stanęłam dęba i agresywnie rzuciłam się do szalonego cwału. Nie zwalniałam, a jedynie przyśpieszyłam. Nie zwątpiłam w siebie ani na sekundę.
- Dasz radę, dasz radę. - wyszeptałam. Jednak strach przezwyciężył, wyhamowałam.
- Cholera. - warknęłam i kopnęłam leżący kamyk. - O nie, nie. Nie dam się tak łatwo. - szepnęłam i oddaliłam się od nurtu. Uspokoiłam oddech i ruszyłam. Najpierw galopem, a potem cwałem... Coraz szybciej i szybciej. Znalazłam się tuż przed strumieniem i.... Skoczyłam. Czułam wiatr szarpiący moją grzywę, a także krople wody na brzuchu i szyi. Cały strach zniknął. I nagle znalazłam się po drugiej stronie. Zgarbiłam się, dysząc, a w moich oczach pojawił się błysk. Zadrżałam i z opanowaniem popatrzyłam na płynącą wodę. Powtórzyłam to jeszcze kilka razy. Nie wyszło z dwa, ale dobrze wiedziałam, że muszę być silna. Tak silna, żeby pokonać Khairtai i wszystko z nią powiązane. Uniosłam łeb. Spokojnym krokiem powróciłam na drogę do Klanu.
- Bój się mnie, Khairtai.
Od Tantai, Trening Towarzysza #1
Ostatnio dużo czasu spędzałam na trenowaniu. Głównie szybkości i zwinności, chociaż do tych dwóch rzeczy miało dojść jeszcze wiele innych. Jak ćwiczyć, to ćwiczyć. Aanchal cały czas mi towarzyszył, głównie chodząc przy nodze lub przesiadując na moim grzbiecie. Dopingował każde moje działanie i był dla mnie wielkim wsparciem. Ja odpłacałam się mu różnymi zabawami, co może dla mnie nie było przyjemne, jednak dla tego cudnego kogucika było niezłą frajdą i radochą.
W końcu dobrze jest widzieć rodzinę szczęśliwą. A ja musiałam o to dbać, bo Aanchala kochałam ponad życie.
- Hej, mały, co powiesz na kolejny trening? - zarżałam, strzygąc uszami i odganiając ogonem muchy. Aanchal odwrócił się w moją stronę.
- Wiesz... Ja chyba też chciałbym coś poćwiczyć. Czuję się dosyć bezbronny... Inni mają waleczne sokoły, a ja dla Ciebie jestem taką trochę kluchą, co ledwo potrafi nadążyć. - zaśmiał się nerwowo i wbił we mnie błagalne spojrzenie. Lekko zaskoczona spojrzałam się na niego, a potem przewróciłam oczyma.
- Nie jesteś żadną kluchą. Nawet tak nie mów. Jesteś dla mnie bardzo ważny, bez względu na poziom Twojego wytrenowania. Mimo to chętnie coś z Tobą poćwiczę. Może klasycznie zajmiemy się szybkością, skoro tak ubolewasz nad tym, że nie nadążasz? - zapytałam, jak zwykle z kamienną miną.
- Jasne. Chcę zacząć od razu! - zapiął radośnie. Skinęłam głową i oddaliliśmy się trochę od miejsca pobytu Klanu. Dało się czuć chłód, który zjawił się wraz z jesienią. W końcu niedługo miała też nadejść zima...
Nie lubię zimy.
Jest zimno. Sama nazwa na to wskazuje. Pełno śniegu, a potem sierść jest mokra. Łatwo o przeziębienie. Ale wracając. Aanchal w napięciu na mnie popatrzył, od razu się skupił.
- No to tak. Musisz zwrócić uwagę na poprawne rozkładanie prędkości biegu na poszczególnych odcinkach. Nie możesz na przykład na początku biec jak najszybciej, gdyż szybko stracisz siłę, a Twoje mięśnie zwiotczeją. Sama tak miałam. - powiedziałam, z powagą obserwując towarzysza. Ten kiwnął głową. Kontynuowałam. - Najlepiej, na początku jakiegoś pościgu, zacząć nie najszybciej, ale na tyle, żeby szybko się nie zmęczyć. Na pewno to wypracujesz.
Niedługo potem zaczęliśmy praktykować. Sama przy tym ćwiczyłam, uciekając, a Aanchal zgodnie z moimi radami mnie ścigał. Na początku mu nie wychodziło, ale z czasem zaczął dotrzymywać tempa.
- Bardzo dobrze Ci idzie. Właściwie, nie będzie większej potrzeby, żebyś mi dotrzymywał tempa w cwale, ale gdy będziesz kogoś atakować, lub będziesz musiał przekazać ważną wiadomość, na pewno się przyda.
- Rozumiem. - mruknął kolorowy kogucik i strzepnął skrzydłem.
---
Ćwiczyliśmy tak z dwa tygodnie, aż Aanchal załapał i świetnie sobie radził. Dobrze się czułam, wiedząc, że nie czuje się już aż tak gorszy. Musiał jeszcze dużo ćwiczyć, ale byłam pewna, że da radę. W końcu już daje!
W końcu dobrze jest widzieć rodzinę szczęśliwą. A ja musiałam o to dbać, bo Aanchala kochałam ponad życie.
- Hej, mały, co powiesz na kolejny trening? - zarżałam, strzygąc uszami i odganiając ogonem muchy. Aanchal odwrócił się w moją stronę.
- Wiesz... Ja chyba też chciałbym coś poćwiczyć. Czuję się dosyć bezbronny... Inni mają waleczne sokoły, a ja dla Ciebie jestem taką trochę kluchą, co ledwo potrafi nadążyć. - zaśmiał się nerwowo i wbił we mnie błagalne spojrzenie. Lekko zaskoczona spojrzałam się na niego, a potem przewróciłam oczyma.
- Nie jesteś żadną kluchą. Nawet tak nie mów. Jesteś dla mnie bardzo ważny, bez względu na poziom Twojego wytrenowania. Mimo to chętnie coś z Tobą poćwiczę. Może klasycznie zajmiemy się szybkością, skoro tak ubolewasz nad tym, że nie nadążasz? - zapytałam, jak zwykle z kamienną miną.
- Jasne. Chcę zacząć od razu! - zapiął radośnie. Skinęłam głową i oddaliliśmy się trochę od miejsca pobytu Klanu. Dało się czuć chłód, który zjawił się wraz z jesienią. W końcu niedługo miała też nadejść zima...
Nie lubię zimy.
Jest zimno. Sama nazwa na to wskazuje. Pełno śniegu, a potem sierść jest mokra. Łatwo o przeziębienie. Ale wracając. Aanchal w napięciu na mnie popatrzył, od razu się skupił.
- No to tak. Musisz zwrócić uwagę na poprawne rozkładanie prędkości biegu na poszczególnych odcinkach. Nie możesz na przykład na początku biec jak najszybciej, gdyż szybko stracisz siłę, a Twoje mięśnie zwiotczeją. Sama tak miałam. - powiedziałam, z powagą obserwując towarzysza. Ten kiwnął głową. Kontynuowałam. - Najlepiej, na początku jakiegoś pościgu, zacząć nie najszybciej, ale na tyle, żeby szybko się nie zmęczyć. Na pewno to wypracujesz.
Niedługo potem zaczęliśmy praktykować. Sama przy tym ćwiczyłam, uciekając, a Aanchal zgodnie z moimi radami mnie ścigał. Na początku mu nie wychodziło, ale z czasem zaczął dotrzymywać tempa.
- Bardzo dobrze Ci idzie. Właściwie, nie będzie większej potrzeby, żebyś mi dotrzymywał tempa w cwale, ale gdy będziesz kogoś atakować, lub będziesz musiał przekazać ważną wiadomość, na pewno się przyda.
- Rozumiem. - mruknął kolorowy kogucik i strzepnął skrzydłem.
---
Ćwiczyliśmy tak z dwa tygodnie, aż Aanchal załapał i świetnie sobie radził. Dobrze się czułam, wiedząc, że nie czuje się już aż tak gorszy. Musiał jeszcze dużo ćwiczyć, ale byłam pewna, że da radę. W końcu już daje!
21.09.2019
Od Tantai, Seria Treningowa #1 (Szybkość)
Dzień mijał... Spokojnie. Nic szczególnie się nie działo. Rutyna. Wstajesz, jesz, pracujesz, jesz no i śpisz. Przy okazji wysłuchujesz litanii swojej rodzicielki, jaka to zła jesteś, jak bardzo żałuje, że Cię ma i że Cię urodziła.
Jak zawsze.
Ale przyzwyczaiłam się. To nic takiego.
Powolnym krokiem zmierzałam w stronę grupki źrebiąt. Ostatnio do Klanu dołączyło kilkoro źrebiąt. Zabawne, że urodziły się tego samego dnia. Klaczka imieniem Moa i druga, Shantsai, a także syn Eriny, Skires. Miałam trochę pracy do wykonania. Trzeba było wszystko dokładnie wytłumaczyć uczniom. Podstawy, zasady i takie tam. Zajęło to trochę czasu, aby zrozumiały. Nie mogłam zacząć uczyć ich wspaniałej dziedziny, jaką jest walka, gdyż były na to zdecydowanie za młode. Przyjdzie na to odpowiedni czas i pora. Wystarczy być cierpliwym. Sama zorientowałam się, że przydałyby mi się jakieś ćwiczenia. Nie chciałam tracić swojej formy. Od zawsze byłam zachwycona swoim wyglądem i mięśniami.
Nie chciałam tego więc zmieniać.
Już tego samego dnia postanowiłam zająć się ćwiczeniem szybkości i refleksu. Postanowiłam gonić za dżejranami, w końcu nie są tak wolne. Gdy już udało mi się odszukać pokaźnej grupki, przez chwilę się skradałam, aż wyskoczyłam z krzewów. Kopytne od razu rzuciły się do ucieczki, a ja ruszyłam za nimi, cwałem. Czułam, że nie mam aż tak dobrej kondycji, gdyż po chwili ciężko dyszałam. Jednak nie postanowiłam odpuścić. Co to, to nie. Przyśpieszyłam, a gdy dżejrany usiłowały zmieniać kierunek, ja zagradzałam im drogę. Kilka razy mi nie wyszło, co delikatnie mnie zraziło. Mimo to zdyszana postanowiłam ostatni raz je pogonić. Tak więc zrobiłam. Coraz szybciej cwałowałam, aż dopadłam do dużego dżejrana i mocnym uderzeniem powaliłam go na ziemię. Padł, szarpiąc się i kopiąc na oślep. Gdybym chciała go zabić, mogłabym.
- Wybacz, drogi przyjacielu. - mruknęłam i puściłam go, patrząc, jak oddala się do swoich. Udało się. I to mnie cieszyło. Przez resztę dnia ćwiczyłam, aż w cholerę zmęczona i zziajana, napoiłam się, zjadłam i zasnęłam jak maleńkie źrebię. A to był dopiero początek moich treningów.
Jak zawsze.
Ale przyzwyczaiłam się. To nic takiego.
Powolnym krokiem zmierzałam w stronę grupki źrebiąt. Ostatnio do Klanu dołączyło kilkoro źrebiąt. Zabawne, że urodziły się tego samego dnia. Klaczka imieniem Moa i druga, Shantsai, a także syn Eriny, Skires. Miałam trochę pracy do wykonania. Trzeba było wszystko dokładnie wytłumaczyć uczniom. Podstawy, zasady i takie tam. Zajęło to trochę czasu, aby zrozumiały. Nie mogłam zacząć uczyć ich wspaniałej dziedziny, jaką jest walka, gdyż były na to zdecydowanie za młode. Przyjdzie na to odpowiedni czas i pora. Wystarczy być cierpliwym. Sama zorientowałam się, że przydałyby mi się jakieś ćwiczenia. Nie chciałam tracić swojej formy. Od zawsze byłam zachwycona swoim wyglądem i mięśniami.
Nie chciałam tego więc zmieniać.
Już tego samego dnia postanowiłam zająć się ćwiczeniem szybkości i refleksu. Postanowiłam gonić za dżejranami, w końcu nie są tak wolne. Gdy już udało mi się odszukać pokaźnej grupki, przez chwilę się skradałam, aż wyskoczyłam z krzewów. Kopytne od razu rzuciły się do ucieczki, a ja ruszyłam za nimi, cwałem. Czułam, że nie mam aż tak dobrej kondycji, gdyż po chwili ciężko dyszałam. Jednak nie postanowiłam odpuścić. Co to, to nie. Przyśpieszyłam, a gdy dżejrany usiłowały zmieniać kierunek, ja zagradzałam im drogę. Kilka razy mi nie wyszło, co delikatnie mnie zraziło. Mimo to zdyszana postanowiłam ostatni raz je pogonić. Tak więc zrobiłam. Coraz szybciej cwałowałam, aż dopadłam do dużego dżejrana i mocnym uderzeniem powaliłam go na ziemię. Padł, szarpiąc się i kopiąc na oślep. Gdybym chciała go zabić, mogłabym.
- Wybacz, drogi przyjacielu. - mruknęłam i puściłam go, patrząc, jak oddala się do swoich. Udało się. I to mnie cieszyło. Przez resztę dnia ćwiczyłam, aż w cholerę zmęczona i zziajana, napoiłam się, zjadłam i zasnęłam jak maleńkie źrebię. A to był dopiero początek moich treningów.
20.09.2019
Od Mint „Coś, co...kocham”
Zacisnęłam powieki, a moje nogi
zaczęły powoli wiotczeć, pozwalając na moje nieuniknione spotkanie z
ziemią. Zaczęłam tarzać się po piachu, mając wrażenie, że wielkimi
krokami zbliża się do mnie nieuchronna agonia, oddając mnie w objęcia
wszelakich pyłów. Z wysiłkiem przesunęłam się do przodu, przesuwając
swoje ciało bliżej krzewów. Ich ostre gałęzie boleśnie raniły moje boki,
lecz wydawały się dobrą tymczasową osłoną na spędzenie reszty tej nocy.
Otworzyłam oczy i rozejrzałam się czujnie, unosząc uszy. Każdy szmer
zdawał się ostatnim w naszym życiu. Przez moje ciało przeszedł
elektryzujący prąd, po którym nastąpiły silne skurcze, sugerujące, iż
należy zacząć przeć. Miałam wrażenie, że podczas tej czynności, będę
ślizgać się na kropelkach siary znajdujących się na końcu strzyków-
swoją drogą wymię już parę godzin przed obecną nabrało pokaźnych
rozmiarów. Przycisnęłam kończyny do podłoża i moje ciało automatycznie
przełączyło się w tryb parcia. Wszystkie dotychczasowe wątpliwości na
temat samego porodu zdawały się całkowicie zaniknąć, a w tej chwili
liczyć zaczęło się jedynie przychodzące na świat nowe życie. Za moim
zadem pojawiła się plama cieczy, którą poprzedzało nie najgorsze uczucie
przy jej wyciekaniu. I wtedy zdałam sobie sprawę, że już oddałam
praktycznie całą swoją energię, zresztą wspomnienie o jej
„pokładach” brzmiało niczym nieśmieszny żart po kilku ostatnich
nieprzespanych nocach. Teraz prawdziwie odczułam ich skutek, powoli
opadając z sił, kiedy świat wyślizgnął się chyba kawałek źrebięcia, choć
doskonale wcześniej zdawałam sobie sprawę z konsekwencji takich
działań-brak snu to najgorszy wróg rodzącej, ponieważ skurcze
przynajmniej podpowiadają, kiedy działać. Morfeusz jednak nie pozwolił
mi się oddać w swoje ramiona i krążyć w pogmatwanej fantazji swojej
podświadomości, najpewniej kolejnym koszmarze z udziałem Tanga. Z oczu
poleciały łzy wysiłku i desperacji, a ja w miarę możliwości napięłam
mięśnie kończyn i zadu, które bardzo się rozluźniały parę godzin przed
porodem. Poczułam, jak to coś coraz bardziej zaczyna pojmować, jakie
jest jego zadanie i podejmuje próby współpracy. Wkrótce coś wysunęło się
całkowicie, a ja odwróciłam wzrok, z nieskrywanym szokiem patrząc na
swoje łożysko z kołatającym się w środku moim potomstwem. Wcześniej
wciąż to wszystko wydawało się takie surrealistyczne i przypadkowe,
przecież nawet były momenty, w których zwyczajnie zapominałam o ciąży. W
moim gardle zamarł krzyk, bo choć starałam się niby jakoś przygotować
na całą tę sytuację, dostałam alarm od mojego umysłu, że te próby były
daremne. Źrebię w końcu wydostało się z ograniczającego je worka i
podniosło na mnie oczy pełne nadziei i zrozumienia. I w tym momencie
zorientowałam się, że moje serce z niepewnego drżenia uspokoiło bicie.
To samo uczucie, którego tak pragnęłam, zapukało do tego organu w nieco
przekształconej, lecz równie pięknej formie. Miłość. Właśnie wtedy
przestałam sama przed sobą udawać, że to nie jest moja latorośl.
Przysunęłam łeb do jej ciała, w duchu mając nadzieję, iż dobrze robię i
zaczęłam wylizywać mizerne kończyny, które zdawały się teraz jedynie
krótkimi patykami, ale... Istniały. Były częścią tego, co kocham 💙.
Od Moa do Skiresa ,,Ktoś taki, jak ja"
Zrobiłam kilka rund kłusa wokół mamy, dając upust swojej energii. Według rodzicielki miałam jej zdecydowanie za dużo. Może mój maraton potrwałby dłużej, gdyby nie kamień, o który się potknęłam i o mały włos nie wywaliłam. Westchnęłam cicho, stając obok i ogarniając spojrzeniem przestrzeń. Wszystko wyglądało równie zwyczajnie, co momencik przedtem. Konie z klanu pasły się na równinie, zachowując bezpieczną odległość od naszej dwójki. Jesienne słońce wysyłało wątłe, ale jasne promienie. Jakiś ptak wyśpiewywał dwudźwiękową melodię. Zasłuchałam się na parę chwil w jego trel, jednak moje skupienie prysło, gdy zauważyłam coś nowego na horyzoncie.
Zza stada wyłoniła się pięcioosobowa grupka. Czwórka wyglądała na dorosłe lub niewiele im do tego brakowało, ale ostatni członek musiał być w moim wieku. Z tej odległości mogłam stwierdzić, że ma bardzo ciemne umaszczenie i, podobnie jak ja, białą odmianę na głowie. Wtem źrebak również mnie dostrzegł. Uśmiechnęłam się lekko, odwracając łebek jakby nigdy nic. Dobrze, że jest nas, młodych, trójka - nie będę skazana na jeden i ten sam typ. A im więcej, tym lepiej! Przydałoby się poznać. Problem w tym, że dzielił nas dość spory dystans...
— Mamo - trąciłam chrapami ją chrapami - Kto to jest? - wskazałam na chybił-trafił bułaną klacz.
— Hm? To Erina. Jedna z medyczek. - odparła krótko, powracając do przeżuwania trawy.
— Jaka ona jest?
— Nie mam pojęcia. Spytaj może taty, są z tej samej branży. - nie zamierzałam teraz wnikać, co oznacza druga część zdania.
— Zapoznajcie się. - oznajmiłam radośnie, odchodząc kilka kroków dalej. Mama milczała dłuższą chwilę, patrząc to na mnie, to na grupę. Wreszcie westchnęła i zgodziła się. Podeszłyśmy zatem do całej piątki, posilającej się w spokoju. Po wymianie powitań przestałam interesować się rozmową dorosłych. Odprowadzana czujnym spojrzeniem rodzicielki, podeszłam do źrebaka, przyglądającemu się właśnie czemuś w trawie.
— Hej. - odezwałam się. Chyba dobrze wyglądam, prawda?
— O, cześć. - ogierek wyprostował się. - Skires.
— Moa. - wymieniliśmy pozdrowienia.
<Skires? Dajesz>
Zza stada wyłoniła się pięcioosobowa grupka. Czwórka wyglądała na dorosłe lub niewiele im do tego brakowało, ale ostatni członek musiał być w moim wieku. Z tej odległości mogłam stwierdzić, że ma bardzo ciemne umaszczenie i, podobnie jak ja, białą odmianę na głowie. Wtem źrebak również mnie dostrzegł. Uśmiechnęłam się lekko, odwracając łebek jakby nigdy nic. Dobrze, że jest nas, młodych, trójka - nie będę skazana na jeden i ten sam typ. A im więcej, tym lepiej! Przydałoby się poznać. Problem w tym, że dzielił nas dość spory dystans...
— Mamo - trąciłam chrapami ją chrapami - Kto to jest? - wskazałam na chybił-trafił bułaną klacz.
— Hm? To Erina. Jedna z medyczek. - odparła krótko, powracając do przeżuwania trawy.
— Jaka ona jest?
— Nie mam pojęcia. Spytaj może taty, są z tej samej branży. - nie zamierzałam teraz wnikać, co oznacza druga część zdania.
— Zapoznajcie się. - oznajmiłam radośnie, odchodząc kilka kroków dalej. Mama milczała dłuższą chwilę, patrząc to na mnie, to na grupę. Wreszcie westchnęła i zgodziła się. Podeszłyśmy zatem do całej piątki, posilającej się w spokoju. Po wymianie powitań przestałam interesować się rozmową dorosłych. Odprowadzana czujnym spojrzeniem rodzicielki, podeszłam do źrebaka, przyglądającemu się właśnie czemuś w trawie.
— Hej. - odezwałam się. Chyba dobrze wyglądam, prawda?
— O, cześć. - ogierek wyprostował się. - Skires.
— Moa. - wymieniliśmy pozdrowienia.
<Skires? Dajesz>
19.09.2019
Od Shiregt'a do Mint ,,Mint z bajki kontra rzeczywistość"
Wodziłem wzrokiem za oddalającą się prędko sylwetką, podobnie wiele innych koni, póki nie zniknęła za drzewami. Zagotowało się we mnie od wielu sprzecznych ze sobą uczuć. Nie miałem wyrzutów sumienia. Prawie o niej zapomniałem. Byłem nawet zły na klacz, iż ośmieliła się podstępnie wrzucić ziarnko goryczy do koktajlu błogości. Właściwie...czego mogłem się po niej spodziewać? Wierzyłem jedynie w duchu, że swego rodzaju wstrząs zainicjuje wreszcie wewnętrzną przemianę, poprzestawia hierarchię wartości na nowo. Była to jednak wciąż ta sama, mała, zakochana Mint z bajki...Miałem cichą nadzieję, że jej wypowiedź była przejawem nienawiści - to już pierwszy krok na drodze do "nowego życia". Mimo wszystko zachowałem kamienny wyraz pyska. Dostrzegłem skupione na mnie, wyczekujące spojrzenie Mivany. Jej widok działał na mnie w tym momencie pozytywnie i kojąco.
— Chodź, czas już zaczynać zabawę. - zagadnąłem. Ruszyliśmy na środek tłumu, rzucającego jeszcze pojedyncze życzenia i szepty. Wciąż czułem na sobie wzrok partnerki. - Nie będę gonić za wiatrem. Myślę, że chwila samotności dobrze jej zrobi. Poza tym, to nasza noc. I nic mi jej nie zepsuje. - trąciłem delikatnie, z czułością, klacz. Uśmiechnęła się lekko.
~Po imprezie~
Postanowiłem pobyć chwilę w samotności, poukładać jakoś myśli. Moja nowa partnerka nie miała nic przeciwko. Pasłem się z dala od stada, spojrzeniem ogarniając otaczające mnie piękno świata, kiedy pojawił się w nim całkiem nowy element. Jak widać, nie dana mi była nawet chwila spokoju. Mint szła po otwartej przestrzeni ze wzrokiem utkwionym w dali, w zamyśleniu lub też specjalnie ignorując moją osobę. Może było to działanie głupie, ale nie potrafiłem tak po prostu patrzeć na przechodzącą mi przed nosem klacz.
— Cześć. - mruknąłem.
— Oh. Witaj. - nie spodziewałem się odpowiedzi, a jeśli już, to krzyku.
— Jak wesele? - spytała nadzwyczaj spokojnym tonem, stając naprzeciwko mnie.
— Wspaniale. - odparłem prosto.
<Mint? Nie wiem, co ty chcesz z tego sklecić, ale proszę bardzo xD>
— Chodź, czas już zaczynać zabawę. - zagadnąłem. Ruszyliśmy na środek tłumu, rzucającego jeszcze pojedyncze życzenia i szepty. Wciąż czułem na sobie wzrok partnerki. - Nie będę gonić za wiatrem. Myślę, że chwila samotności dobrze jej zrobi. Poza tym, to nasza noc. I nic mi jej nie zepsuje. - trąciłem delikatnie, z czułością, klacz. Uśmiechnęła się lekko.
~Po imprezie~
Postanowiłem pobyć chwilę w samotności, poukładać jakoś myśli. Moja nowa partnerka nie miała nic przeciwko. Pasłem się z dala od stada, spojrzeniem ogarniając otaczające mnie piękno świata, kiedy pojawił się w nim całkiem nowy element. Jak widać, nie dana mi była nawet chwila spokoju. Mint szła po otwartej przestrzeni ze wzrokiem utkwionym w dali, w zamyśleniu lub też specjalnie ignorując moją osobę. Może było to działanie głupie, ale nie potrafiłem tak po prostu patrzeć na przechodzącą mi przed nosem klacz.
— Cześć. - mruknąłem.
— Oh. Witaj. - nie spodziewałem się odpowiedzi, a jeśli już, to krzyku.
— Jak wesele? - spytała nadzwyczaj spokojnym tonem, stając naprzeciwko mnie.
— Wspaniale. - odparłem prosto.
<Mint? Nie wiem, co ty chcesz z tego sklecić, ale proszę bardzo xD>
Nowe źrebię - Shantsai!
Źródło: Zdjęcie główne
Imię: Shantsai.
Tytuł: Mirdelli.
Wiek: Kilka dni.
Płeć: Klaczka. Jeśli brak któregoś członka ciała ci nie przeszkadza, ewentualnie masz plany samobójcze- możesz w tej kwestii zaszaleć. Może przecież zawsze wspomóc się swoją rodzicielką, aby zadać ci jakiekolwiek tortury.
Relacje:
Mint (matka)- Rodzicielka jest jej jedyną podporą... Z zapartym tchem słucha jej lekcji, choć czuje jak wysysają z niej całą źrebięcość i tworzą z niej zimną kłodę. Wie jednak, że z prawie wszystkimi jej słowami się zgadza, nawet jeśli mimowolnie. Matka nigdy nie zważa na jej młody wiek i potrafi opowiadać czasem naprawdę dojrzałe historie o tym jak jej córka przyszła na świat. Z jej strony brakuje tylko czasem ciepła...
Tango (ojciec)- Nie zna. I nie zamierza. Inaczej- zna. Z opowieści Mint. Jednakże one nie głoszą o nim zbyt wiele dobrego...
Osobowość: Jest dość krucha i wrażliwa jak większość źrebiąt- choć nie tylko fizycznie, ale także i psychicznie. Nie zajmuje się zbyt wieloma aktywnościami, zazwyczaj trzymając się u boku matki, a jej głównym zmartwieniem jest głód i sen. Zabawę z rówieśnikami traktuje na razie niepewnie, choć coś pcha ją do innych koni. Nie jest to jednak chęć poza jej strefą komfortu, a w duchu żywi do nich coś na kształt nieufności. Z czasem zaczyna coraz częściej prowokować zabawy o zabarwieniu seksualnym ze swoją karmicielką, w ten sposób przygotowując się do późniejszego życia, kiedy wzrośnie jej pociąg do osobników z końskiego gatunku. Czasem rozgrywają fikcyjne walki, jej matka wierzy, że Shantsai niedługo dorówna jej sprawnością. Klaczka również chciałaby podzielać ten pogląd... W jej duszy tkwi głęboko schowane zamiłowanie do krwawych scen o niezbyt optymistycznym finale dla przeciwnika, może ze względu na chęć przetrwania? Instynkt jednakże każe jej zwyczajnie zwiać, na co ma również dość małe pokłady energii, jednakże wystarczające na niezbyt duże dystanse. Jest samodzielna, chciałoby się również rzecz, iż dodatkowo odpowiedzialna.
Aparycja:
- Rasa: Mieszanka konia andaluzyjskiego i mustanga.
- Umaszczenie: Jest duże prawdopodobieństwo genu srebrnego, popielata sierść w niektórych miejscach przeplata się z białą, występują również białe rzęsy sugerujące, że możemy w przyszłości spodziewać się siwego konia. Można jednak spekulować, że jedynie zacznie się rozjaśniać dość szybko i to będzie jedyne działanie "świadczące" o możliwym udziale genu "G". Grzywa koloru sierści. W sumie całokształt przypomina młodego jelenia, co jest dość urocze w połączeniu ze źrebięcą sylwetką oraz niewinnością.
✵discord: ๖̶̶̶ƵuA nemɇƶɨS ♀#5801
✵howrse: aisza
✵czat: Zagadkowy ludź.
Nowe źrebię - Skires!
Źródło: Zdjęcie główne
Imię: Skires
Tytuł: Brak
Wiek: Kilka dni
Płeć: Ogierek
Relacje:
Erina - Stara się go traktować, jako swojego źrebaka, ale dalej nie może pogodzić się z prawdą. Czasami płaczę, chodziaż stara się to ukryć przed źrebakiem.
Credo - Źrebię chce się dowiedzieć czegoś o ojcu, ale Erina nie chce, żeby dowiedział się prawdy.
Naris - Zwykle go omija.
Nivero - Jest przyjaźnie nastawiony do niego. Bawi się z nim w wolnych chwilach.
Arrow - Jest jego przybrnym ojcem. Stara się go kochać. Niestety ze świadomością, że nie jest to jego dziecko.
Risa - Stara się wyrobić u niego, jak najlepszą opinię.
Virginia - Czasami się z nim bawi, ale nie ma na to za bardzo czasu.
Osobowość: Do jego charakteru na pewno można zaliczyć silną wolę, jeżeli coś sobie zamierzy dąży do tego pomimo przeciwności. Jest też opiekuńczy, jeżeli zauważy, że ktoś jest smutny, lub płacze ogierek podejdzie i będzie starał się odnaleźć przyczynę i pocieszyć. Jest także bardzo energiczny i ma przyjacielskie nastawienie do nowych koni. Jest szybki i zwinny. Potrafi się skupić. Z wad należy wymienić naiwność. Miewa skłonności także do niecierpliwości. Bywa impulsywny.
Aparycja:
- Rasa: Mieszaniec.
- Umaszczenie: Kare.
Erina się oźrebiła!
Po raz drugi, lecz w zupełnie innych, nieprzyjemnych okolicznościach, Erina doczekała się potomka. Gratulacje i powodzenia!
Skires
Nowa księżniczka - Moa!
Relacje:
Źródło: Zdjęcie główne
Imię: Moa. Klaczka lubi swoje imię, zawsze jednak zastanawiało ją, skąd się wzięła ta ładna, acz dziwna gra liter.
Tytuł: Pochodzi z dynastii Altbachów, od matki otrzymała w spadku tytuł Kataxo. Płynie w niej także krew Czarnej Winorośli.
Wiek: Kilka tygodni.
Płeć: Klaczka.
○Tata Shiregt - Stara się nie sprawiać mu kłopotów, aczkolwiek uważa go za lekko nadopiekuńczego i zbyt mocno trzymającego się zasad, w wyniku czego nie zawsze jej to wychodzi. Niemniej lubi jego towarzystwo i pod wieloma względami uważa ogiera za autorytet. Najprościej rzecz ujmując, kocha tatę.
○Mama Mivana - Również bardzo kochana, aktualnie z oczywistych względów najważniejsza postać w życiu Moa. Jej trochę zwariowany, dowcipny, łaknący wszelkiej wolności duch jest przeciwwagą dla temperamentu ojca. Wie, że zawsze znajdzie w niej oparcie.
○Dziadek Khonkh - Czasami przynudza i wydaje się na serio martwić o zapędy klaczki, jednak opowiada fantastyczne historie i chętnie odpowiada na pytania źrebaka, nie tracąc przy tym cierpliwości. Moa w większości przypadków bardzo lubi spędzać z nim czas.
○ Babcia Yatgaar - Aktualnie przebywa z dala od stada, więc nie miała okazji poznać jej osobiście. Dziadek jednak powtarza, że to wspaniała klacz, zatem nie pozostaje jej nic innego, jak zaufać tym wieściom.
○Przybrany wujek Lumino - Zamknięty w sobie samotnik. Moa lubi się z nim podroczyć, by otrzymać w jakąś ciętą ripostę. Poza tym rzadko się widują.
○Wujek Dante - Miał dobre poczucie humoru i był idealnym towarzyszem zabaw - pod tym względem w ogóle nie przypominał innych dorosłych. Tata klaczki niezbyt to pochwalał, ale widać było, że podczas harcy ogier starał się dbać o bezpieczeństwo. Niestety, to już przeszłość - odszedł z klanu z bliżej nieznanego powodu. [*]
○Przybrany wujek Boroo - milczący, poważny koziorożec, jednak w innym znaczeniu, niż Lumino. Jest dostojnym, wiernym towarzyszem ojca, często znajduje się gdzieś w pobliżu, czasem pokazuje klaczce różne ciekawe rzeczy. Według Moa ładnie wygląda, gdy się uśmiecha.
○ Ciocia Miriada - jedyna ciocia. Aktualnie przebywa poza klanem razem z Yatgaar, jeszcze jej nie poznała.
Osobowość: To bardzo towarzyska i otwarta na nowe znajomości klaczka. Lubi otaczać się dużą ilością znajomych, z czego wybiera kilku bliższych, utrzymując kontakty ze wszystkimi. Nie boi się obcych. Łatwo nawiązuje kontakty, zazwyczaj to ona stawia pierwszy krok w znajomości. Lubi znajdować się w centrum uwagi, błyszczeć wśród innych. Ma naturalne zdolności przywódcze, posiadanie władzy to jedno z jej największych pragnień prowadzących do spełnienia. Świadomie lub nie, sprawia pozytywne wrażenie na rozmówcy i potrafi nim manipulować, by wyciągnąć dla siebie korzyść. Jak to źrebak, przepada za zabawą, jest bardzo energiczna i ciekawa świata. Jej motto mogłoby brzmieć "zasady są po to, żeby je łamać" - ceni sobie wolność oraz ryzyko. Często musi się przekonać na własnej skórze, że to nienajlepszy pomysł. Z tego wynika, iż przywiązuje sporą wagę do własnej dumy i honoru, co nie oznacza, że nie grzeszy inteligencją - przeciwnie, szybko się uczy. Mimo wszystko ma dystans do siebie i potrafi śmiać się z własnych błędów. Moa jak na swój wiek jest bardzo dojrzała i nieraz w rozmowach z innymi końmi porusza poważne tematy, a w jej słowniku nie znajdziecie czegoś takiego jak wstyd. Niestety, nie ma za wiele cierpliwości, czekanie ją męczy. Ma tupet i umie bronić swoich racji, bywa przy tym chamska, choć generalnie jest dobrze wychowana i ma szacunek do starszych. Dla wrogów potrafi być wyjątkowo podła, a nawet okrutna. Odznacza się odwagą i wielkimi ambicjami. To perfekcjonistka, z trudem znosi wszelkie niedociągnięcia i zmiany planu.
Aparycja:
Mivana się oźrebiła!
Shiregt i Mivana nabyli status młodych rodziców, a królewska rodzina powiększyła się o jednego członka - jest nim nie kto inny, jak Moa. Serdecznie gratulujemy!
Moa
Mint się oźrebiła!
Po niefortunnej sytuacji różowa środa i czwartek zebrały swoje żniwa oraz przejściu katuszy związanych z ciążą nasza medyczka główna doczekała się potomka. Gratulujemy i życzymy powodzenia!
Shantsai (od lewej)
Od Shiregt'a do Mivany ,,Wiem, co czuję"
Uśmiechnąłem się szeroko, wpatrując się z zachwytem w plątaną przez wiatr, czarną grzywę towarzyszki. Nieoczekiwanie stanąłem dęba, dając upust swej energii, po czym ruszyłem szalonym galopem przed siebie. Moja dowcipna, radosna Mivana powróciła, i wiem, że zawsze wyjdzie na wprost przeciwnościom losu z całą swoją mocą.
~Po powrocie~
Wracałem właśnie od medyków, gdzie przy okazji pomogłem w opatrywaniu rany kłutej, kiedy wpadłem na Mivanę. Ona z kolei miała uzyskać raport od swoich podwładnych. Naturalnym jest, że podczas naszej rozkosznej wędrówki akcja w stadzie nie mogła się "zamrozić", z czego wynikało nagromadzenie różnych spraw do załatwienia pierwszego dnia po powrocie. Prychnąłem cicho, cofając się kulturalnie kilka kroków.
— I co tam słychać u wojskowych? - spytałem, uspokajając oddech.
— Poza jedną kradzieżą, całkiem spokojnie. Jak u doktorka? - odparła prosto klacz, oganiając się od natrętnych owadów.
— Zapasy ziół są na wyczerpaniu, a zbliża się zima. Trzeba będzie zorganizować zbiórkę. - westchnąłem cicho, strząsając z pyska niesiony wiatrem jesienny liść. - Czasami zastanawiam się, czy to w końcu Mint jest medykiem głównym, czy ja. - oboje parsknęliśmy śmiechem.
— Obawiam się, że ona sama potrzebuje dobrego medyka. - oznajmiła moja partnerka, wciąż się śmiejąc - Niech wygra najlepszy. - dodała, patrząc na mnie wymownie. Trąciłem z czułością jej chrapy.
— Jeżeli już jesteśmy w temacie...jak się czujesz?
— To znaczy? A...dobrze. - odpowiedziała obojętnym tonem Miv. Widać było jednak, że to wspomnienie wywołało w niej mieszane uczucia. Pragnąłem rozwiać w końcu te wątpliwości.
— Hej. To tylko kolejny etap życia; w życiu nigdy nie mamy stuprocentowej pewności, jak zareaguje otoczenie. Robimy to, co do nas należy. Wiem, co czuję. - klacz spuściła wzrok, wzdychając cicho.
— Nie rozumiesz...To znaczy, że wszystko sobie zaplanowałeś? - spytała nagle, spoglądają mi w oczy.
— Nie, nie powiedziałbym tak. Aczkolwiek, nie chcesz tego dziecka?
— Skądże, chcę...bardzo chcę. Po prostu się boję, bo wiem, co może się wydarzyć.
— Może, nie musi. Odrobina strachu jest dobra, ale teraz odpręż się i przestań wygadywać takie głupoty. - partnerka szturchnęła mnie lekko w bok. W zamian podarowałem jej pocałunek.
~11 miesięcy późniejxd~
Brzuch Mivany wyglądał, cóż, jak jedna wielka bańka. Im więcej czasu upływało, tym większe było moje zniecierpliwienie. Poruszanie się sprawiało mojej ukochanej coraz więcej trudności. Podobnie dwie klacze w klanie - cóż za zbieg okoliczności...Szczerze mówiąc, modliłem się, żeby było już po wszystkim, bo fochy i narzekania, że trawa jest zbyt zielona, zaczynały być wkurzające.
<Mivana? Powiem jedno: XD>
~Po powrocie~
Wracałem właśnie od medyków, gdzie przy okazji pomogłem w opatrywaniu rany kłutej, kiedy wpadłem na Mivanę. Ona z kolei miała uzyskać raport od swoich podwładnych. Naturalnym jest, że podczas naszej rozkosznej wędrówki akcja w stadzie nie mogła się "zamrozić", z czego wynikało nagromadzenie różnych spraw do załatwienia pierwszego dnia po powrocie. Prychnąłem cicho, cofając się kulturalnie kilka kroków.
— I co tam słychać u wojskowych? - spytałem, uspokajając oddech.
— Poza jedną kradzieżą, całkiem spokojnie. Jak u doktorka? - odparła prosto klacz, oganiając się od natrętnych owadów.
— Zapasy ziół są na wyczerpaniu, a zbliża się zima. Trzeba będzie zorganizować zbiórkę. - westchnąłem cicho, strząsając z pyska niesiony wiatrem jesienny liść. - Czasami zastanawiam się, czy to w końcu Mint jest medykiem głównym, czy ja. - oboje parsknęliśmy śmiechem.
— Obawiam się, że ona sama potrzebuje dobrego medyka. - oznajmiła moja partnerka, wciąż się śmiejąc - Niech wygra najlepszy. - dodała, patrząc na mnie wymownie. Trąciłem z czułością jej chrapy.
— Jeżeli już jesteśmy w temacie...jak się czujesz?
— To znaczy? A...dobrze. - odpowiedziała obojętnym tonem Miv. Widać było jednak, że to wspomnienie wywołało w niej mieszane uczucia. Pragnąłem rozwiać w końcu te wątpliwości.
— Hej. To tylko kolejny etap życia; w życiu nigdy nie mamy stuprocentowej pewności, jak zareaguje otoczenie. Robimy to, co do nas należy. Wiem, co czuję. - klacz spuściła wzrok, wzdychając cicho.
— Nie rozumiesz...To znaczy, że wszystko sobie zaplanowałeś? - spytała nagle, spoglądają mi w oczy.
— Nie, nie powiedziałbym tak. Aczkolwiek, nie chcesz tego dziecka?
— Skądże, chcę...bardzo chcę. Po prostu się boję, bo wiem, co może się wydarzyć.
— Może, nie musi. Odrobina strachu jest dobra, ale teraz odpręż się i przestań wygadywać takie głupoty. - partnerka szturchnęła mnie lekko w bok. W zamian podarowałem jej pocałunek.
~11 miesięcy później
Brzuch Mivany wyglądał, cóż, jak jedna wielka bańka. Im więcej czasu upływało, tym większe było moje zniecierpliwienie. Poruszanie się sprawiało mojej ukochanej coraz więcej trudności. Podobnie dwie klacze w klanie - cóż za zbieg okoliczności...Szczerze mówiąc, modliłem się, żeby było już po wszystkim, bo fochy i narzekania, że trawa jest zbyt zielona, zaczynały być wkurzające.
<Mivana? Powiem jedno: XD>
18.09.2019
Od Mint „Cóż mi więcej pozostało? - czyli jak się udupić w paręnaście miesięcy”
-Lendo,
ja...- skierowałam łeb ku ziemi, jakby szukając w niej odpowiedzi na
swoje wszystkie pytania. W końcu to jedyna matka, która może udźwignąć
ciężar moich kopyt, póki nie oddadzą się w jej objęcia w procesie
rozkładu. Poczułam, jak jego pazury delikatnie opierają się o mój
grzbiet. Świadomość, iż mam go w pobliżu, dawała mi swego rodzaju ułamek
ulgi.
-Nie musisz nic mówić- starał się skrzeczeć, najciszej jak potrafił. Kiedyś odrzekłabym, że to urocze.- Zaprowadzę Cię do Shiregta- moje uszy uniosły się natychmiastowo, a mięśnie ponownie skamieniały, jak gdyby ich jedynym sposobem na rozkosz było trwanie w bezruchu.
-Dlaczego?- wszystkie moje myśli zaczęły się plątać, a ta ważyła się wyjść na wierzch jako pierwsza do rozpoczęcia dokładniejszej dedukcji na swój temat. Po chwili obdarzona uważnym spojrzeniem mojego błotniaka stawowego zdałam sobie sprawę, że to słowo wypłynęło na wierzch, opuszczając mój umysł i każdy przechodzący obok, a w szczególności Lendo mógł usłyszeć moją wątpliwość.
-Przepraszam, zapomniałem, że to nie jest odpowiedni medyk- poczułam, jak ptak omyłkowo muska głową moją grzywę. W pierwszym odruchu wzdrygnęłam się, pozbywając się kłopotliwego balastu. Przed oczami stanął mi kary ogier z rozkoszą wypisaną w oczach, opierający się o nią bez umiaru. Wspomnienie było na tyle napakowane negatywnymi emocjami, że czułam jakby się to działo w tym momencie, dostając ponowny zastrzyk złego samopoczucia. Ciężko dysząc, starałam się skupić i przeanalizować dalszą część jego wypowiedzi. Medyk?
-To ja przepraszam, to wszystko jest takie dziwne- spuściłam łeb, głośno wydychając powietrze. Zacisnęłam powieki, zbierając się na odwagę, żeby zagadać właściwe pytanie- Dlaczego chciałbyś... uprowadzić mnie do... medyka?- ostatnie słowo wypowiedziałam niemalże płaczliwie, mając wrażenie, że to wróży zbyt wiele dobrego.
-Dlatego, że...- widocznie starał się uważać na słowa, a mi nie było dane nic więcej dodać na ten moment ze względu na gulę zalegającą w gardle-... przyszła matka chyba powinna?
-Matka?-dopytałam ostrożnie, powoli zdając sobie sprawę, jakie były konsekwencje działań Tanga. Cały świat nagle stanął w miejscu, jakby już wszystko przestało istnieć.- Nie ważne, już wiem- dodałam szybko, nie chcąc słyszeć tego samego znów, tyle że wypowiedzianego.
................................................................................................................................................
-SKIP TIME:TERAZ, NIEDŁUGO PORÓD-
.................................................................................................................................
-Jak się czujesz?-zapytał, choć prócz zwykłej troskliwości, wyczułam przekorę w jego głosie.
-Bez obaw, nie musisz mi molestowa... ekhem głaskać brzucha- spojrzałam na niego znaczącym wzrokiem. W ostatnich miesiącach wiele się mi przysłużył, również oferując i takie usługi. Razem płakaliśmy na widok ciemnozielonych źdźbeł trawy, pocieszaliśmy się, że będzie dobrze, staraliśmy się zapamiętać nad moimi koszmarami i wspomnieniami, nawet starał się symulować wzdęcia. To ostatnie było dla mnie dość wstydliwe, aż w końcu przestało mi to zupełnie przeszkadzać i zaczęło nawet pełnić funkcję rozrywkową. Chwilami odpoczynku były dla niego tylko te, w których ja sama zapominałam, że jestem w ciąży. Przeczucie jednak mi mówiło, że źrebak nie da mi tak szybko zapomnieć o tym, że jestem świeżo upieczoną matką.
-Widzę, że ostatnio masz coraz więcej dystansu do całej sprawy. Inspirujące- uśmiechnął się, tym samym podnosząc mnie na duchu.
-Jakby nie patrzeć, jestem na to skazana- zaśmiałam się gorzko, przy tym energicznie potrząsając głową.
-Nie martw się, będziemy dobrymi rodzicami. To znaczy- będzie dobrze- zgasił ostatnie promyki niemego smutku w moich oczach, a zamiast tego zasiał ziarno nadziei. Bo cóż mi więcej pozostało niż jej się kurczowo trzymać?
<Nic?>
-Nie musisz nic mówić- starał się skrzeczeć, najciszej jak potrafił. Kiedyś odrzekłabym, że to urocze.- Zaprowadzę Cię do Shiregta- moje uszy uniosły się natychmiastowo, a mięśnie ponownie skamieniały, jak gdyby ich jedynym sposobem na rozkosz było trwanie w bezruchu.
-Dlaczego?- wszystkie moje myśli zaczęły się plątać, a ta ważyła się wyjść na wierzch jako pierwsza do rozpoczęcia dokładniejszej dedukcji na swój temat. Po chwili obdarzona uważnym spojrzeniem mojego błotniaka stawowego zdałam sobie sprawę, że to słowo wypłynęło na wierzch, opuszczając mój umysł i każdy przechodzący obok, a w szczególności Lendo mógł usłyszeć moją wątpliwość.
-Przepraszam, zapomniałem, że to nie jest odpowiedni medyk- poczułam, jak ptak omyłkowo muska głową moją grzywę. W pierwszym odruchu wzdrygnęłam się, pozbywając się kłopotliwego balastu. Przed oczami stanął mi kary ogier z rozkoszą wypisaną w oczach, opierający się o nią bez umiaru. Wspomnienie było na tyle napakowane negatywnymi emocjami, że czułam jakby się to działo w tym momencie, dostając ponowny zastrzyk złego samopoczucia. Ciężko dysząc, starałam się skupić i przeanalizować dalszą część jego wypowiedzi. Medyk?
-To ja przepraszam, to wszystko jest takie dziwne- spuściłam łeb, głośno wydychając powietrze. Zacisnęłam powieki, zbierając się na odwagę, żeby zagadać właściwe pytanie- Dlaczego chciałbyś... uprowadzić mnie do... medyka?- ostatnie słowo wypowiedziałam niemalże płaczliwie, mając wrażenie, że to wróży zbyt wiele dobrego.
-Dlatego, że...- widocznie starał się uważać na słowa, a mi nie było dane nic więcej dodać na ten moment ze względu na gulę zalegającą w gardle-... przyszła matka chyba powinna?
-Matka?-dopytałam ostrożnie, powoli zdając sobie sprawę, jakie były konsekwencje działań Tanga. Cały świat nagle stanął w miejscu, jakby już wszystko przestało istnieć.- Nie ważne, już wiem- dodałam szybko, nie chcąc słyszeć tego samego znów, tyle że wypowiedzianego.
................................................................................................................................................
-SKIP TIME:TERAZ, NIEDŁUGO PORÓD-
.................................................................................................................................
-Jak się czujesz?-zapytał, choć prócz zwykłej troskliwości, wyczułam przekorę w jego głosie.
-Bez obaw, nie musisz mi molestowa... ekhem głaskać brzucha- spojrzałam na niego znaczącym wzrokiem. W ostatnich miesiącach wiele się mi przysłużył, również oferując i takie usługi. Razem płakaliśmy na widok ciemnozielonych źdźbeł trawy, pocieszaliśmy się, że będzie dobrze, staraliśmy się zapamiętać nad moimi koszmarami i wspomnieniami, nawet starał się symulować wzdęcia. To ostatnie było dla mnie dość wstydliwe, aż w końcu przestało mi to zupełnie przeszkadzać i zaczęło nawet pełnić funkcję rozrywkową. Chwilami odpoczynku były dla niego tylko te, w których ja sama zapominałam, że jestem w ciąży. Przeczucie jednak mi mówiło, że źrebak nie da mi tak szybko zapomnieć o tym, że jestem świeżo upieczoną matką.
-Widzę, że ostatnio masz coraz więcej dystansu do całej sprawy. Inspirujące- uśmiechnął się, tym samym podnosząc mnie na duchu.
-Jakby nie patrzeć, jestem na to skazana- zaśmiałam się gorzko, przy tym energicznie potrząsając głową.
-Nie martw się, będziemy dobrymi rodzicami. To znaczy- będzie dobrze- zgasił ostatnie promyki niemego smutku w moich oczach, a zamiast tego zasiał ziarno nadziei. Bo cóż mi więcej pozostało niż jej się kurczowo trzymać?
<Nic?>
17.09.2019
Od Mivany do Shiregt'a ,,Tak się chyba robi dzieci aka. Mivana vs. lekcje biologii"
Był przyjemny, ciepły dzień. Bez żadnego skrępowania brykałam ze swoim kochaniem po polanie usłanej kolorowymi liśćmi. Nie przejmowaliśmy się niczym, śmiejąc się w głos. Upadliśmy na trawę i zaczęliśmy tarzać, ciesząc całokształtem życia. Myślami powróciłam do wczorajszego upojnego wieczora. Powoli odpływałam w stan całkowitej ekstazy, kiedy przez moją głowę przebiegła myśl, która od razu przywróciła mi jasność umysłu. Ej, tak się chyba... Robi dzieci, prawda? Zatrzymałam się w bezruchu, wpatrując w niebo. Co ja najlepszego zrobiłam...
Shiregt, najprawdopodobniej zaniepokojony moim zachowaniem, podniósł się i otrzepał z lepkiej roślinności Z lekkim opóźnieniem, zrobiłam to samo.
- O co chodzi, moja droga? Źle się czujesz? - jego oczy były ciepłe, wręcz zachęcały do rozwiązania języka zapewniając, że wszystko jakoś się ułoży.
- Czy my będziemy dobrymi rodzicami? - wypaliłam bez zbędnych ozdobników w postaci jąkania lub jakże wymownych ,,eh-ów" i ,,oh-ów".
- Mivana - uśmiechnął się do mnie, widocznie uspokojony, iż jednak mój problem leży w sferze psychicznej i jest stosunkowo łatwy do rozwiązania - Oczywiście. Dobrymi w byciu patologicznymi - prychnął, widząc mój karcący wzrok - Na pewno będziesz cudowną matką, a ja postaram się zapewnić naszemu źrebakowi wszystko, czego będzie potrzebował. Uwierz, że nie będzie mógł mieć lepszych warunków do rozwoju.
- Nie byłabym siebie taka pewna. Wiesz, jak wyglądała moja rodzina, ja... Obawiam się, że zepsuję mu najlepsze lata życia. Moi rodzice...
- Postaraj się nie zrobić tego, tak jak oni. Dobrze wiesz, co nie było odpowiednim posunięciem, wiedzę trzeba czerpać przede wszystkim z błędów innych. Nie zawsze wychowujemy tak, jak nas wychowano.
Opuściłam wzrok, skupiając go na strukturze żyłek flory rozkładającej się pod kopytami. Być może ma racje, ale wciąż czuję, że nie podołam temu. Ja miałabym wychować następcę tronu? Chyba zapoczątkowałabym erę terroru i mordu wszelkiego. Postanowiłam nie okazywać jednak swoich wątpliwości, więc kiedy podniosłam głowę, przybrałam spokojny, acz optymistyczny wyraz pyska.
- Dobrze, chyba muszę ci uwierzyć - szturchnęłam go w bok - Coś tak nagle skamieniał? Mamy pół świata do przejścia.
<Shi? Wciąż robię lekcje, więc nie mogłam tego bardziej rozwinąć. Pisz co chcesz, ja potem tylko dorzucę ten poród i wracamy do porządku dziennego>
Shiregt, najprawdopodobniej zaniepokojony moim zachowaniem, podniósł się i otrzepał z lepkiej roślinności Z lekkim opóźnieniem, zrobiłam to samo.
- O co chodzi, moja droga? Źle się czujesz? - jego oczy były ciepłe, wręcz zachęcały do rozwiązania języka zapewniając, że wszystko jakoś się ułoży.
- Czy my będziemy dobrymi rodzicami? - wypaliłam bez zbędnych ozdobników w postaci jąkania lub jakże wymownych ,,eh-ów" i ,,oh-ów".
- Mivana - uśmiechnął się do mnie, widocznie uspokojony, iż jednak mój problem leży w sferze psychicznej i jest stosunkowo łatwy do rozwiązania - Oczywiście. Dobrymi w byciu patologicznymi - prychnął, widząc mój karcący wzrok - Na pewno będziesz cudowną matką, a ja postaram się zapewnić naszemu źrebakowi wszystko, czego będzie potrzebował. Uwierz, że nie będzie mógł mieć lepszych warunków do rozwoju.
- Nie byłabym siebie taka pewna. Wiesz, jak wyglądała moja rodzina, ja... Obawiam się, że zepsuję mu najlepsze lata życia. Moi rodzice...
- Postaraj się nie zrobić tego, tak jak oni. Dobrze wiesz, co nie było odpowiednim posunięciem, wiedzę trzeba czerpać przede wszystkim z błędów innych. Nie zawsze wychowujemy tak, jak nas wychowano.
Opuściłam wzrok, skupiając go na strukturze żyłek flory rozkładającej się pod kopytami. Być może ma racje, ale wciąż czuję, że nie podołam temu. Ja miałabym wychować następcę tronu? Chyba zapoczątkowałabym erę terroru i mordu wszelkiego. Postanowiłam nie okazywać jednak swoich wątpliwości, więc kiedy podniosłam głowę, przybrałam spokojny, acz optymistyczny wyraz pyska.
- Dobrze, chyba muszę ci uwierzyć - szturchnęłam go w bok - Coś tak nagle skamieniał? Mamy pół świata do przejścia.
<Shi? Wciąż robię lekcje, więc nie mogłam tego bardziej rozwinąć. Pisz co chcesz, ja potem tylko dorzucę ten poród i wracamy do porządku dziennego>
14.09.2019
Przemiana Takhala
"Jeszcze kiedyś wrócę. Nie pozbędziecie się mnie tak szybko. Jesteście świetni w tym co robicie. Życzę jak najwięcej weny, a teraz żegnajcie towarzysze. Bye."
Takimi oto pięknymi słowami żegna się z nami jako samodzielna postać jeden z młodszych członków klanu, Takhal, decyzją właściciela. Majątek przepada ze względu na brak krewnych, a on sam trafia do NPC. My również mamy nadzieję, że tak łatwo się ciebie nie pozbędziemy, mimo że szkoła zbiera swoje żniwo :)
Takimi oto pięknymi słowami żegna się z nami jako samodzielna postać jeden z młodszych członków klanu, Takhal, decyzją właściciela. Majątek przepada ze względu na brak krewnych, a on sam trafia do NPC. My również mamy nadzieję, że tak łatwo się ciebie nie pozbędziemy, mimo że szkoła zbiera swoje żniwo :)
Takhal|3 lata|Ogier|25 p.|Brak|natalia k.
13.09.2019
Odwołanie nieobecności
Stety, niestety, po raz pierwszy w historii EF odwołana zostaje moja nieobecność w dniach 13.09-15.09.2019 r. Rozchorowałam się, na wyjazd nie pojechałam. W związku z różnymi dolegliwościami mimo wszystko będę miała równocześnie zmniejszoną aktywność. Dziękuję ślicznie za uwagę!
~Łowca much
12.09.2019
Mivana zachodzi w ciążę!
Mivana zachodzi szczęśliwie w ciążę ze swoim partnerem. Serdecznie gratulujemy!
- Ojciec - Shiregt, władca i medyk IV stopnia, Matka - Mivana, partnerka władcy i dowódca legionów.
- Ilość źrebiąt: 1
- Data zajścia w ciążę: 12.09.2019 r.
- Planowana data porodu: 19.09.2019 r.
Od Shiregt'a do Mivany ,,Rajski czas" (+18)
Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę. W mojej głowie wciąż pałętała się myśl, czy aby na pewno wspólna wycieczka była dobrym pomysłem. Postanowiłem obiecać sobie, że to ostatni taki wypad na ten czas. Pokonaliśmy kawałek leśnego terenu, klucząc wydeptanymi przez zwierzynę ścieżkami, po czym wyszliśmy na otwartą przestrzeń i zaczęliśmy kłusować wzdłuż biegu rzeki Dzawchan. Wiele jej meandrów zwyczajnie przegalopowaliśmy lub przepłynęliśmy, lecz wcale nie stanowiło to ułatwienia krótkiej, ale intensywnej wędrówki. Najzwyczajniej w świecie korzystaliśmy z życia. Zewsząd dobiegał śpiew ptaków i szum liści poruszanych podmuchami wiatru, przy akompaniamencie stukotu naszych kopyt. Wszechobecna zieleń powoli ustępowała jesiennym barwom. Nigdzie nam się nie spieszyło. Czas, zaiste rajski, zatrzymał się w tej postaci.
Na pierwszy porządny przystanek, po całym dniu wspólnych swawoli, zatrzymaliśmy się w rosnącym niedaleko biegu Dzawchanu zagajniku. Kiedy zabraliśmy się do jedzenia dało się już zauważyć pierwsze oznaki zmierzchu. Słońce zachodziło mało krwawo, za to podświetlając puszyste chmury zebrane gęsto na niebie. Oboje podziwialiśmy dłuższy czas ten widok w ciszy.
— To dobry znak. Nie będzie rozlewu krwi. - skomentowałem w pewnym momencie.
— Jeżeli pogodzisz się ze swoją pozycją, to myślę, że szanse na to znacznie maleją. - odparła klacz z figlarnym uśmiechem. Jej długą grzywę wiatr targał na wszystkie strony, a złoty blask zachodzącej, słonecznej kuli uwypuklał zgrabną aparycję. Mógłbym na to patrzeć godzinami.
— Co proszę? - mruknąłem ostrzegawczo, trącając ją łbem.
— Klacz zawsze ma rację. Jeżeli nie, patrz punkt pierwszy. - oznajmiła dumnie Mivana, odpowiadając na mój gest uniesieniem ogona.
— Zaraz się przekonamy. - odrzekłem, prostując się. Zacząłem bawić się z partnerką, podskubując końcówki jej grzywy oraz szyję, stopniowo przechodząc do coraz dalszego działania.
Na pierwszy porządny przystanek, po całym dniu wspólnych swawoli, zatrzymaliśmy się w rosnącym niedaleko biegu Dzawchanu zagajniku. Kiedy zabraliśmy się do jedzenia dało się już zauważyć pierwsze oznaki zmierzchu. Słońce zachodziło mało krwawo, za to podświetlając puszyste chmury zebrane gęsto na niebie. Oboje podziwialiśmy dłuższy czas ten widok w ciszy.
— To dobry znak. Nie będzie rozlewu krwi. - skomentowałem w pewnym momencie.
— Jeżeli pogodzisz się ze swoją pozycją, to myślę, że szanse na to znacznie maleją. - odparła klacz z figlarnym uśmiechem. Jej długą grzywę wiatr targał na wszystkie strony, a złoty blask zachodzącej, słonecznej kuli uwypuklał zgrabną aparycję. Mógłbym na to patrzeć godzinami.
— Co proszę? - mruknąłem ostrzegawczo, trącając ją łbem.
— Klacz zawsze ma rację. Jeżeli nie, patrz punkt pierwszy. - oznajmiła dumnie Mivana, odpowiadając na mój gest uniesieniem ogona.
— Zaraz się przekonamy. - odrzekłem, prostując się. Zacząłem bawić się z partnerką, podskubując końcówki jej grzywy oraz szyję, stopniowo przechodząc do coraz dalszego działania.
Erina zachodzi w ciążę!
Erina po raz drugi zachodzi w ciążę, jednak tym razem wiążącą się z dość przykrym zajściem. Gratulujemy i życzymy powodzenia!
- Ojciec - Credo NPC, Matka - Erina, medyk I stopnia.
- Ilość źrebiąt: 1
- Data zajścia w ciążę: 12.09.2019 r.
- Planowana data porodu: 19.09.2019 r.
Od Eriny do Arrow'a „Powrót” +16
Był wczesny ranek. Właśnie wpatrywałam się w piękny fascynujący obraz
wschodu słońca. W chwilach ciszy i spokoju. Mogłam, choć na chwilę
oderwać się od codzienności.
Wiosna się zbliża — westchnęłam, wpatrując się w otaczającą mnie przyrodę. Drzewa zaczęły wypuszczać pierwsze listki. Rośliny powoli rozkwitały. Dało się zauważyć kilka rys na kamieniach leżących niedaleko stąd. Przyroda po prostu budzi się do życia. Nawet nie zauważyłam, że podszedł do mnie Arrow, który stanął obok mnie i tak samo wpatrywał się w ten niezwykły widok. Byłam pewna, że ta chwila nie może trwać wiecznie, więc chciałam zatrzymać ją w sercu, jak najdłużej. Ja i mój ukochany razem przy pięknym wschodzie słońca. Czego chcieć więcej?
Niestety piękne momenty szybko się kończą. W końcu Nivero pokłusował w naszą stronę z prośbą zabawy. Co prawda z niechęcią, ale po pewnym czasie zgodziłam się.
- Wszystko, co dobre nie trwa wiecznie. - westchnęłam.
Pokłusowałam w jego stronę. Nivero, jak zawsze był pełen energii. Podczas zabawy trochę się rozbudziłam. Byłam trochę zdyszana. Powiedziałam Arrowowi, żeby zajął się nim na dłuższą chwilę. W tym czasie udałam się w stronę jeziora Chirgis. Słońce świeciło, a wiatr delikatnie muskał moją grzywę. Odetchnęłam głęboko. Czułam się cudownie. Jedynego konia, którego tu brakowało to Arrow'a. Jednak on musiał się zająć źrebakiem i nie miał czasu.
- W krótce źrebaki będą dorosłe. Trochę mi będzie ich brakować. Postawią na swoim, a my będziemy mieć więcej czasu dla siebie, a jednak.... - rozmyślałam.
A tak niedawno sama byłam źrebakiem. Tak samo, jak Arrow. Spotykaliśmy się nad brzegiem jeziora, rozmawialiśmy. Chlapaliśmy wodą na wszystkie strony. Potem zaczęłam coś do niego czuć, jak się okazało on też, potem wzieliśmy ślub i urodziłam źrebaki.
- Ah... kiedy to minęło?
Nagle moje rozmyślenia przerwał list. Unoszący się na wietrze i powoli opadający na ziemię.
- Tylko nie to! - wykrzyknęłam
Po chwili, jednak przeczytałam treść:
,,Droga Erino"
Czy istnieje taka druga, jak ty?
Czy moje życie bez Ciebie, by istniało?
Odpowiedź jest prosta: NIE
Jesteś najpiękniejszą klaczą, bez której moje życie nie miałoby sensu.
Więc pozwól, żebyśmy się spotkali przy jeziorze Chirgis o pięknym zachodzie słońca. W swoim towarzystwie. Na pewno będzie cudownie. Jak zawsze
~~Tajemniczy wielbiciel ❤❤~~
Złość mnie opanowała.
- To znowu on???
- On dalej mnie kocha, chociaż on nie zajmuje w moim sercu żadnego miejsca?
- Dlaczego on jest taki głupi??
Chyba nie pójdę na to spotkanie, bo nie ma sensu spotykać się z tym debilem. Chodziaż przepuścić okazje żeby mu dowalić? NIGDY
Na razie się nim nie przejmuj! - mówiłam sobie w myślach, lecz nie było takie łatwe o nim zapomnieć.
Mimo usilnych prób. Nie dawał mi on spokoju. Byłam na niego wkurzona. Arrow'a z nim nie da się porównać.
- Arrow o mnie walczył. Po spotkaniu z tymi ludźmi. On mnie kochał, mógł się poświęcić dla mnie, a ten Tajemniczy wielbiciel, pisze tylko durne i pojebane liściki. Nienawidzę go. Jest najgorszym koniem, jakiego w życiu spotkałam. Czy on, by się dla mnie poświęcił, bo pisanie listów, a poświęcenie to jest wielka różnica. Muszę się z nim spotkać i przemówić mu do rozumu. Na tych rozmyślaniach zszedł mi prawie cały dzień. Stałam przy jeziorze, jak wcześniej, słońce chyliło się ku zachodowi. Lecz jego nie było. Zaczęłam się obawiać, że nie przyjdzie. W sumie dla mnie, by to było lepsze rozwiązanie. - pomyślałam.
Ani się nie spostrzegłam, aż nagle ten ogier wskoczył mi na zad. Wierzgałam się i zaczęłam płakać. Łzy leciały mi po policzkach.
- Dlaczego???
- Dlaczego??? - Pytałam przez łzy.
Pomocy!!!! - wołałam.
- Dzisiaj są moje urodziny. To było moje największe marzenie, które się spełniło. Taki prezent, chociaż mi przekażesz.
- Zostaw!! - wrzeszczałam.
- Co ja teraz powiem Arrowowi??? - Każda chwila stawała się jeszcze boleśniejsza.
- Dlaczego on to robił??? - Pytałam samą siebie.
Jego ruchy były tak intensywne i przemyślane. Czułam się pod nim jak w więzieniu, z którego nie mogłam uciec. Dopiero teraz doceniłam uczucie wolności. Którego wcześniej nie doceniałam. Jego chora radość i podniecenie nie dawały mi spokoju. Zadawał mi większy ból psychiczny niż fizyczny. Teraz poznałam jego prawdziwą twarz. Był bezlitosny w swoich czynach. Grałam w nierównej grze. Nie mogłam walczyć, nie mogłam nic. Nie mogłam uciec spod niego. Nie miałam siły.
- RATUNKU!!!! - wrzeszczałam przez łzy lejące się strumieniami z moich oczu.
Każda chwila, każda sekunda tego piekła wydawała się trwać wieczność. Moje życie w tym momencie całkowicie się posypało. Rozpaczałam, ciągle nie mogłam oswoić się z myślą, że mnie gwałci, że będę miała z nim źrebaki.
- Dlaczego ty to robisz????
Rat..t..u nk..uu!!! - łzy nie pozwalały mi na wypowiedzenie jednego słowa. Nie miałam już sił krzyczeć ani wierzgać. To już straciło sens. On dalej to robił. Nie chciał przestać. Poddałam się. Nie mogłam, już nic zrobić. Nigdy nie zapomnę, co czułam. Złość, smutek, rozpacz... to był chyba najgorszy dzień w moim życiu. Każda chwila stawała się coraz większym piekłem. Jego ruchy nie były tak intensywne, jak wcześniej, przez co odczułam troszeczkę ulgi, jednak on dalej to robił. Był, tak okturny w swoich czynach. Jakbym mogła, uciekłabym już dawno. Moje piekło trwało... i trwało... była, już dawno ciemna noc jedynie nikłe promienie gwiazd dawały trochę blasku. Dalej nie mogłam przestać płakać. Myśl, że będę musiała wychowywać jego źrebaka. W końcu ogier się podniósł. Nie miałam siły nawet wstać.
- Dziękuję- szepnął i przyłożył swoje wargi do moich. Starałam się odsunąć, ale miałam, zbyt mało siły. Łzy lały się w nieskończoność. Ogier pokłusował, znikając gdzieś w oddali.
- Co ja teraz powiem Arrowowi?? - ta myśl nie dawała mi spokoju i pogłębiała wszystkie uczucia, które teraz odczuwałam. Było ich mnóstwo. Sama nie wiem, co czułam. Plątanina emocji połączona z płaczem i rozpaczą.
- Dlaczego on to zrobił???
- Gdybym odrzuciła zaproszenie... - Czułam się winna za to wszystko. Nie wiedziałam co zrobić. Nie wiedziałam, jak Arrow na to wszystko zareaguje. Na pewno będzie wściekły.
- Mogłam ignorować jego listy, jednak CIEKAWOŚĆ — ta głupia i chora cecha sprawiała, że je czytałam, że przychodziłam na te spotkania...
~jakiś czas później~
Trochę ochłonęłam i mogłam, już wstać, jednak nie zrobiłam, nie chciałam. Wizja, że Arrow może mnie nawet zostawić za to wszystko. Stawała się potężniejsza. Z jednej strony go rozumiałam. Z drugiwj ta wizja nie dawała mi spokoju i kolejne łzy spływały z moich oczu. Ja go, przecież kocham, nigdy bym go nie zdradziła. I jeszcze ten źrebak.... będę musiała traktować go jak własne dziecko. W sumie to będzie moje dziecko, ale i tak będzie mi przypominało o tym horrorze, który rozegrał się niedawno.
- Dlaczego dałam się namówić na to spotkanie? Po to, żeby teraz musieć powiedzieć Arrowowi, że jestem w ciąży i żeby pomyślał, że go zdradziłam?
Nagle usłyszałam krzyk.
- Erina! Szukałem Cię całą noc. Co Ci jest? - Zapytał.
Nie chciałam udzielić odpowiedzi, jednak prędzej, czy później, by się dowiedział.
- Arrow. Wiem, że tego nie zrozumiesz. Ale... jestem w ciąży.
- JAK???? Z KIM???? PRZECIEŻ MNIE KOCHAŁAŚ!!!! - Powiedział i pogalopował w stronę lasu, znikając gdzieś za horyzontem.
Poczułam strasznie bolesne ukłucie w sercu.
Straciłam go — ta świadomość pogłębiała mnie w jeszcze większą rozpacz.
Nigdy nie czułam się tak strasznie. To były najgorsze chwile mojego życia. Moja odpowiedź na jego pytania brzmiała, jakbym go zdradziła, a ja go kocham, ale jego reakcja była zrozumiała. On mnie też kochał. Chyba bym zareagowała w podobny sposób, jakbym była w jego sytuacji.
<Arrow? 1222 słowa. Misja zaliczona >
Wiosna się zbliża — westchnęłam, wpatrując się w otaczającą mnie przyrodę. Drzewa zaczęły wypuszczać pierwsze listki. Rośliny powoli rozkwitały. Dało się zauważyć kilka rys na kamieniach leżących niedaleko stąd. Przyroda po prostu budzi się do życia. Nawet nie zauważyłam, że podszedł do mnie Arrow, który stanął obok mnie i tak samo wpatrywał się w ten niezwykły widok. Byłam pewna, że ta chwila nie może trwać wiecznie, więc chciałam zatrzymać ją w sercu, jak najdłużej. Ja i mój ukochany razem przy pięknym wschodzie słońca. Czego chcieć więcej?
Niestety piękne momenty szybko się kończą. W końcu Nivero pokłusował w naszą stronę z prośbą zabawy. Co prawda z niechęcią, ale po pewnym czasie zgodziłam się.
- Wszystko, co dobre nie trwa wiecznie. - westchnęłam.
Pokłusowałam w jego stronę. Nivero, jak zawsze był pełen energii. Podczas zabawy trochę się rozbudziłam. Byłam trochę zdyszana. Powiedziałam Arrowowi, żeby zajął się nim na dłuższą chwilę. W tym czasie udałam się w stronę jeziora Chirgis. Słońce świeciło, a wiatr delikatnie muskał moją grzywę. Odetchnęłam głęboko. Czułam się cudownie. Jedynego konia, którego tu brakowało to Arrow'a. Jednak on musiał się zająć źrebakiem i nie miał czasu.
- W krótce źrebaki będą dorosłe. Trochę mi będzie ich brakować. Postawią na swoim, a my będziemy mieć więcej czasu dla siebie, a jednak.... - rozmyślałam.
A tak niedawno sama byłam źrebakiem. Tak samo, jak Arrow. Spotykaliśmy się nad brzegiem jeziora, rozmawialiśmy. Chlapaliśmy wodą na wszystkie strony. Potem zaczęłam coś do niego czuć, jak się okazało on też, potem wzieliśmy ślub i urodziłam źrebaki.
- Ah... kiedy to minęło?
Nagle moje rozmyślenia przerwał list. Unoszący się na wietrze i powoli opadający na ziemię.
- Tylko nie to! - wykrzyknęłam
Po chwili, jednak przeczytałam treść:
,,Droga Erino"
Czy istnieje taka druga, jak ty?
Czy moje życie bez Ciebie, by istniało?
Odpowiedź jest prosta: NIE
Jesteś najpiękniejszą klaczą, bez której moje życie nie miałoby sensu.
Więc pozwól, żebyśmy się spotkali przy jeziorze Chirgis o pięknym zachodzie słońca. W swoim towarzystwie. Na pewno będzie cudownie. Jak zawsze
~~Tajemniczy wielbiciel ❤❤~~
Złość mnie opanowała.
- To znowu on???
- On dalej mnie kocha, chociaż on nie zajmuje w moim sercu żadnego miejsca?
- Dlaczego on jest taki głupi??
Chyba nie pójdę na to spotkanie, bo nie ma sensu spotykać się z tym debilem. Chodziaż przepuścić okazje żeby mu dowalić? NIGDY
Na razie się nim nie przejmuj! - mówiłam sobie w myślach, lecz nie było takie łatwe o nim zapomnieć.
Mimo usilnych prób. Nie dawał mi on spokoju. Byłam na niego wkurzona. Arrow'a z nim nie da się porównać.
- Arrow o mnie walczył. Po spotkaniu z tymi ludźmi. On mnie kochał, mógł się poświęcić dla mnie, a ten Tajemniczy wielbiciel, pisze tylko durne i pojebane liściki. Nienawidzę go. Jest najgorszym koniem, jakiego w życiu spotkałam. Czy on, by się dla mnie poświęcił, bo pisanie listów, a poświęcenie to jest wielka różnica. Muszę się z nim spotkać i przemówić mu do rozumu. Na tych rozmyślaniach zszedł mi prawie cały dzień. Stałam przy jeziorze, jak wcześniej, słońce chyliło się ku zachodowi. Lecz jego nie było. Zaczęłam się obawiać, że nie przyjdzie. W sumie dla mnie, by to było lepsze rozwiązanie. - pomyślałam.
Ani się nie spostrzegłam, aż nagle ten ogier wskoczył mi na zad. Wierzgałam się i zaczęłam płakać. Łzy leciały mi po policzkach.
- Dlaczego???
- Dlaczego??? - Pytałam przez łzy.
Pomocy!!!! - wołałam.
- Dzisiaj są moje urodziny. To było moje największe marzenie, które się spełniło. Taki prezent, chociaż mi przekażesz.
- Zostaw!! - wrzeszczałam.
- Co ja teraz powiem Arrowowi??? - Każda chwila stawała się jeszcze boleśniejsza.
- Dlaczego on to robił??? - Pytałam samą siebie.
Jego ruchy były tak intensywne i przemyślane. Czułam się pod nim jak w więzieniu, z którego nie mogłam uciec. Dopiero teraz doceniłam uczucie wolności. Którego wcześniej nie doceniałam. Jego chora radość i podniecenie nie dawały mi spokoju. Zadawał mi większy ból psychiczny niż fizyczny. Teraz poznałam jego prawdziwą twarz. Był bezlitosny w swoich czynach. Grałam w nierównej grze. Nie mogłam walczyć, nie mogłam nic. Nie mogłam uciec spod niego. Nie miałam siły.
- RATUNKU!!!! - wrzeszczałam przez łzy lejące się strumieniami z moich oczu.
Każda chwila, każda sekunda tego piekła wydawała się trwać wieczność. Moje życie w tym momencie całkowicie się posypało. Rozpaczałam, ciągle nie mogłam oswoić się z myślą, że mnie gwałci, że będę miała z nim źrebaki.
- Dlaczego ty to robisz????
Rat..t..u nk..uu!!! - łzy nie pozwalały mi na wypowiedzenie jednego słowa. Nie miałam już sił krzyczeć ani wierzgać. To już straciło sens. On dalej to robił. Nie chciał przestać. Poddałam się. Nie mogłam, już nic zrobić. Nigdy nie zapomnę, co czułam. Złość, smutek, rozpacz... to był chyba najgorszy dzień w moim życiu. Każda chwila stawała się coraz większym piekłem. Jego ruchy nie były tak intensywne, jak wcześniej, przez co odczułam troszeczkę ulgi, jednak on dalej to robił. Był, tak okturny w swoich czynach. Jakbym mogła, uciekłabym już dawno. Moje piekło trwało... i trwało... była, już dawno ciemna noc jedynie nikłe promienie gwiazd dawały trochę blasku. Dalej nie mogłam przestać płakać. Myśl, że będę musiała wychowywać jego źrebaka. W końcu ogier się podniósł. Nie miałam siły nawet wstać.
- Dziękuję- szepnął i przyłożył swoje wargi do moich. Starałam się odsunąć, ale miałam, zbyt mało siły. Łzy lały się w nieskończoność. Ogier pokłusował, znikając gdzieś w oddali.
- Co ja teraz powiem Arrowowi?? - ta myśl nie dawała mi spokoju i pogłębiała wszystkie uczucia, które teraz odczuwałam. Było ich mnóstwo. Sama nie wiem, co czułam. Plątanina emocji połączona z płaczem i rozpaczą.
- Dlaczego on to zrobił???
- Gdybym odrzuciła zaproszenie... - Czułam się winna za to wszystko. Nie wiedziałam co zrobić. Nie wiedziałam, jak Arrow na to wszystko zareaguje. Na pewno będzie wściekły.
- Mogłam ignorować jego listy, jednak CIEKAWOŚĆ — ta głupia i chora cecha sprawiała, że je czytałam, że przychodziłam na te spotkania...
~jakiś czas później~
Trochę ochłonęłam i mogłam, już wstać, jednak nie zrobiłam, nie chciałam. Wizja, że Arrow może mnie nawet zostawić za to wszystko. Stawała się potężniejsza. Z jednej strony go rozumiałam. Z drugiwj ta wizja nie dawała mi spokoju i kolejne łzy spływały z moich oczu. Ja go, przecież kocham, nigdy bym go nie zdradziła. I jeszcze ten źrebak.... będę musiała traktować go jak własne dziecko. W sumie to będzie moje dziecko, ale i tak będzie mi przypominało o tym horrorze, który rozegrał się niedawno.
- Dlaczego dałam się namówić na to spotkanie? Po to, żeby teraz musieć powiedzieć Arrowowi, że jestem w ciąży i żeby pomyślał, że go zdradziłam?
Nagle usłyszałam krzyk.
- Erina! Szukałem Cię całą noc. Co Ci jest? - Zapytał.
Nie chciałam udzielić odpowiedzi, jednak prędzej, czy później, by się dowiedział.
- Arrow. Wiem, że tego nie zrozumiesz. Ale... jestem w ciąży.
- JAK???? Z KIM???? PRZECIEŻ MNIE KOCHAŁAŚ!!!! - Powiedział i pogalopował w stronę lasu, znikając gdzieś za horyzontem.
Poczułam strasznie bolesne ukłucie w sercu.
Straciłam go — ta świadomość pogłębiała mnie w jeszcze większą rozpacz.
Nigdy nie czułam się tak strasznie. To były najgorsze chwile mojego życia. Moja odpowiedź na jego pytania brzmiała, jakbym go zdradziła, a ja go kocham, ale jego reakcja była zrozumiała. On mnie też kochał. Chyba bym zareagowała w podobny sposób, jakbym była w jego sytuacji.
<Arrow? 1222 słowa. Misja zaliczona >
Zakończenie ankiety, zmiana szablonu i nieobecność!
Witajcie, kochani!
Dziś mała porcja najświeższych newsów. Nietrudno zauważyć, że udało się dokonać zmiany szablonu na ten o bardziej jesiennym klimacie. W najbliższych dniach mogą jeszcze wystąpić drobne problemy techniczne z tym związane, co będziemy się starali niwelować. Dajcie znać na chatcie, jak wam się podoba!
Kończymy również ankietę na temat powrotu do poprzedniego systemu zmian pór roku, tzn. mamy to, co jest za oknem. Oto i wyniki:
Dziś mała porcja najświeższych newsów. Nietrudno zauważyć, że udało się dokonać zmiany szablonu na ten o bardziej jesiennym klimacie. W najbliższych dniach mogą jeszcze wystąpić drobne problemy techniczne z tym związane, co będziemy się starali niwelować. Dajcie znać na chatcie, jak wam się podoba!
Kończymy również ankietę na temat powrotu do poprzedniego systemu zmian pór roku, tzn. mamy to, co jest za oknem. Oto i wyniki:
- 6 głosów na "Tak"
- 2 głosy na "Nie wiem"
- 1 głos na "Nie"
Jest to również jeden z moich - Łowcy much, głównej adminki - ostatnich postów do 15 września, czyli niedzieli, bowiem wyjeżdżam w dniach 13.09-15.09.2019 r. Blogiem będzie się w tym czasie zajmować reszta ekipy. Zatem do zobaczenia!
~Łowca much
Mint zachodzi w ciążę!
W wyniku sytuacji którą możemy nazwać gwałtem, choć...nie do końca; w każdym razie, Mint spodziewa się potomka. Gratulujemy!
- Ojciec - Tango, stróż. Matka - Mint, medyk główny, arystokratka.
- Ilość źrebiąt: 1
- Data zajścia w ciążę: 12.09.2019 r.
- Planowana data porodu: 19.09.2019 r.
11.09.2019
Od Tanga do Mint. „Jak zabójca... Z ofiarą... 18+”
To
był ten czas, kiedy niebo wreszcie się oczyściło, a promieniste słońce
ogrzało moją bujną grzywę. Poczułem ulgę, kiedy właśnie na jedną chwilę
zostałem sam, jednak w mojej głowie nadal siedziała iskra zamyślenia i
zakłopotania. Rozmyślałem o tym, co się stało a dodatkowo o moich
poprzednich przeżyciach. Jak bardzo trudziłem się o jedzenie, jak trudno
było mi bronić innych osób. Boże... Co się ze mną dzieje? Jeszcze
wczoraj byłem koniem, który by ratował piękną damę w opałach, a teraz
sam się na nią wyjebuje... Gorzej być nie może... Czyżby?
Zacząłem nucić piosenkę, którą pamiętałem do dzisiaj... Skąd? Nie mam pojęcia. Czułem, jak napływa we mnie adrenalina i chęć do życia, śpiewałem ją na spokojnie, bez nerwów. Piosenka uspokoiła mnie na tyle, że usłyszałem śpiew ptaków, taki prawdziwy śpiew, jak melodyjka śpiewana przez dzieci z domieszką kołysanki śpiewane przez matki. Przymknąłem oczy i z wielką przyjemnością wsłuchałem się w odgłosy natury, wszystko, co z siebie wydawała, było istnym rajem, tak jakbym właśnie trafił do nieba. Słyszałem najmniejszy szmer, chodzące mrówki, szeleszczące liście i... Nieznajomy mi głos?
-Ładnie śpiewasz- odpowiedziała osoba.
Zacząłem nucić piosenkę, którą pamiętałem do dzisiaj... Skąd? Nie mam pojęcia. Czułem, jak napływa we mnie adrenalina i chęć do życia, śpiewałem ją na spokojnie, bez nerwów. Piosenka uspokoiła mnie na tyle, że usłyszałem śpiew ptaków, taki prawdziwy śpiew, jak melodyjka śpiewana przez dzieci z domieszką kołysanki śpiewane przez matki. Przymknąłem oczy i z wielką przyjemnością wsłuchałem się w odgłosy natury, wszystko, co z siebie wydawała, było istnym rajem, tak jakbym właśnie trafił do nieba. Słyszałem najmniejszy szmer, chodzące mrówki, szeleszczące liście i... Nieznajomy mi głos?
-Ładnie śpiewasz- odpowiedziała osoba.
10.09.2019
Od Khairtai do Cardinaniego ,,Idiota, łamaga i... Co jeszcze?"
Wolałam trzymać się z dala od tej bandy patałachów. Bawiło mnie oglądanie głupich źrebiąt, w tym mojej córki. Za wszelką cenę chciałam ją wciągnąć do Stada Hańby. Shiregt kiedyś i tak będzie mieć za swoje. Tak samo, jak kiedyś z radością ostrze mojego miecza zostanie skąpane we krwi Yatgaar. No, ale marzenia, marzeniami. Warto coś ze sobą porobić.
- Ha tfu. - przechodząc obok członka Klanu, splunęłam mu pod nogi i mrużąc oczy, stanęłam w chłodnym cieniu. Irytowało mnie to ciągłe ćwierkanie ptaków. Mogłyby stulić swoje gęby i dać mi święty spokój. Westchnęłam cicho i skrzywiłam się, patrząc na córkę otoczoną wianuszkiem źrebiąt. Klacz wydawała się... Szczęśliwa. A raczej zadowolona, bo miała tak paskudnie poważną mordę, że trudno cokolwiek rozróżnić. Postanowiłam rozprostować trochę kości. To już nie te lata. Ruszyłam powoli, stępem, bo po co się przemęczać? Co jakiś czas bacznie obserwowałam członków Klanu. Jedni rozmawiali na głupkowate tematy, a jedni cieszyli się z niedawno zawiązanego partnerstwa ukochanego władcy Klanu i jeszcze lepszej klaczy - Mivany. Z czego tu się cieszyć? Przewróciłam oczyma, a rozmawiający spojrzeli na mnie z pogardą i szybko wrócili do zapierającej dech w piersiach rozmowy. W pewnym momencie do moich uszu dotarł odgłos bardzo szybkiego cwału. Podniosłam powoli brew i powoli się obróciłam, ale wtem wpadł na mnie jakiś ogier. Wydałam z siebie oburzony wrzask i padłam na ziemię. Szarpanie nie zdało się na nic.
- Ty idioto! Złaź ze mnie! - zarżałam wściekle. - Nosz kurwa! - przekonana, że to coś w rodzaju ataku, zdzieliłam konia po mordzie, a potem dałam solidnego kopniaka w brzuch. Koń wydał z siebie zduszony jęk. Co za łamaga!
<Cardinano? Co ja robię ze swoim życiem...>
- Ha tfu. - przechodząc obok członka Klanu, splunęłam mu pod nogi i mrużąc oczy, stanęłam w chłodnym cieniu. Irytowało mnie to ciągłe ćwierkanie ptaków. Mogłyby stulić swoje gęby i dać mi święty spokój. Westchnęłam cicho i skrzywiłam się, patrząc na córkę otoczoną wianuszkiem źrebiąt. Klacz wydawała się... Szczęśliwa. A raczej zadowolona, bo miała tak paskudnie poważną mordę, że trudno cokolwiek rozróżnić. Postanowiłam rozprostować trochę kości. To już nie te lata. Ruszyłam powoli, stępem, bo po co się przemęczać? Co jakiś czas bacznie obserwowałam członków Klanu. Jedni rozmawiali na głupkowate tematy, a jedni cieszyli się z niedawno zawiązanego partnerstwa ukochanego władcy Klanu i jeszcze lepszej klaczy - Mivany. Z czego tu się cieszyć? Przewróciłam oczyma, a rozmawiający spojrzeli na mnie z pogardą i szybko wrócili do zapierającej dech w piersiach rozmowy. W pewnym momencie do moich uszu dotarł odgłos bardzo szybkiego cwału. Podniosłam powoli brew i powoli się obróciłam, ale wtem wpadł na mnie jakiś ogier. Wydałam z siebie oburzony wrzask i padłam na ziemię. Szarpanie nie zdało się na nic.
- Ty idioto! Złaź ze mnie! - zarżałam wściekle. - Nosz kurwa! - przekonana, że to coś w rodzaju ataku, zdzieliłam konia po mordzie, a potem dałam solidnego kopniaka w brzuch. Koń wydał z siebie zduszony jęk. Co za łamaga!
<Cardinano? Co ja robię ze swoim życiem...>
9.09.2019
Od Mivany do Shiregt'a ,,W drogę"
- Mivana - usłyszałam za sobą ciepły głos. Wiedziałam, że gdzieś już go słyszałam, tylko... Od kogo? Odwróciłam się, by za sobą ujrzeć dwie końskie sylwetki, gniadej, uroczej klaczy i wysokiego, eleganckiego skarogniadosza.
- Przyszliście - powiedziałam do nich, podchodząc bliżej. Kwiaty na łące, gdzie staliśmy, lekko uginały się pod wietrzykiem znad gór.
- Jesteśmy z ciebie bardzo dumni, kochanie - matka wciąż grała pierwsze skrzypce w rozmowie. Ojciec stał z boku, milczący, acz uśmiechnięty. Uściskałam ich oboje, promieniejąc.
- Z Shiregtem zostaliśmy parą, wiecie? Chciałabym, żebyśmy byli tak szczęśliwi, jak wy.
Rodzice wymienili spojrzenia.
- Uwierz, wolałabyś, żebyście byli szczęśliwsi - Mikado ubiegł Marabell w odpowiedzi. Jego ciało wyglądało jak to, które pamiętałam z dzieciństwa, jednak głos pochodził z dużo bliższej przeszłości, przechodzący powoli w starczy. Czy to dlatego nie chciał się odzywać?
Ruszyliśmy przed siebie stępem, bez pośpiechu podziwiając krajobraz.
- To ziemie mojego starego stada, Miva - mama patrzyła na skaliste zbocza melancholijnie - Chciałam wam to pokazać.
Na niebie w oddaleniu pojawiły się szare chmury, zwiastujące niechybne nadejście burzy. Nie pasowały one do tego miejsca, jakby ktoś jako ozdobę świąteczną położył jajko.
- Powinnaś już wracać do swoich - westchnęła rodzicielka. Spojrzała mi głęboko w oczy - Ale pamiętaj, że zawsze jesteśmy przy tobie - po tych słowach zetknęła się ze mną nosem, a przed moimi oczami pojawiło się światło, które powoli przerodziło się w widok bazy nad Jeziorem Chirgis.
Sen i świadomość, że Shiregt jest tuż obok i nigdy mnie nie zostawi, wprawiła mnie w dobry humor. Wciąż nierozbudzona, przyglądałam się poczynaniom partnera, który już wstał i próbował postawić przed siebie kilka kroków. Wyglądał przy tym jak wodne ptactwo, kołysząc się lekko na boki.
- O cholera - warknął niemalże na swoje nogi.
- Weź, jesteśmy w tym samym wieku, przez ciebie czuję się staro - mruknęłam, na co on parsknął.
Powoli się podniosłam, również mając problemy z równowagą.
- Chodzimy jak banda źrebaków.
Przyjrzałam się stadu, które było również w centrum uwagi gniadosza. Niektórzy wciąż jeszcze leżeli jak kłody, inni, bardziej rozespani, skubali trawę. Czysta sielanka. Od niedawna dopiero zaczęłam się cieszyć spokojem tak jak inni, bez potrzeby szukania cięgle zdrajców i morderców.
Przez chwilę się rozciągałam, by rozbudzić zastałe mięśnie. Kiedy w końcu czułam się zdolna do funkcjonowania, podeszłam do Shiregta, który już wziął się za roślinność. Wzięłam kęs i żując go zaczęłam się zastanawiać, jak mogłabym spędzić ten dzień. Nie chciałam kończyć świętowania, które pomagało mi oswoić się z nową sytuacją.
- Shi - zaczęłam, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę - Wiem, że jako władca masz wiele obowiązków co do klanu, ale... Może wybralibyśmy się na małą wyprawę, we dwoje? Tylko jeden dzień, może dwa, tam i z powrotem.
- Hmm...
~Trochę czasu później~
Zerknęłam ostatni raz na znikające w oddali stado i pokłusowałam przed siebie, zrównując krok z wybrankiem serca.
- To co, z Dzawchan? Dobra roślinność i góry - rozmarzonym wzrokiem spojrzałam przed siebie, by zaraz zwrócić głowę z uśmiechem w kierunku ogiera - Chyba, że władca nie przywykł do długiego marszu?
- Niech będzie, jak chcesz - powiedział udawanie obruszonym tonem, trącając mnie w bok.
- Tak się bawimy? - zakrzyknęłam. Miałam zdecydowanie za dużo energii w sobie, którą musiałam jak najszybciej na czymś spożytkować - To spróbuj teraz mnie szturchnąć! - wystrzeliłam jak strzała z łuku najlepszego strzelca, kiedy poluje na skoczną zwierzynę, przecinając wiatr i trafiając prosto w cel. Nie dałam się dogonić.
- Jak zwykle musisz się popisywać - westchnął Shiregt, kiedy dołączył do mnie po kilku chwilach.
- Taka już moja natura, powinieneś o tym najlepiej wiedzieć.
Pozwoliliśmy sobie na odpoczynek i złapanie oddechu, zanim ruszyliśmy w dalszą drogę.
- Przyszliście - powiedziałam do nich, podchodząc bliżej. Kwiaty na łące, gdzie staliśmy, lekko uginały się pod wietrzykiem znad gór.
- Jesteśmy z ciebie bardzo dumni, kochanie - matka wciąż grała pierwsze skrzypce w rozmowie. Ojciec stał z boku, milczący, acz uśmiechnięty. Uściskałam ich oboje, promieniejąc.
- Z Shiregtem zostaliśmy parą, wiecie? Chciałabym, żebyśmy byli tak szczęśliwi, jak wy.
Rodzice wymienili spojrzenia.
- Uwierz, wolałabyś, żebyście byli szczęśliwsi - Mikado ubiegł Marabell w odpowiedzi. Jego ciało wyglądało jak to, które pamiętałam z dzieciństwa, jednak głos pochodził z dużo bliższej przeszłości, przechodzący powoli w starczy. Czy to dlatego nie chciał się odzywać?
Ruszyliśmy przed siebie stępem, bez pośpiechu podziwiając krajobraz.
- To ziemie mojego starego stada, Miva - mama patrzyła na skaliste zbocza melancholijnie - Chciałam wam to pokazać.
Na niebie w oddaleniu pojawiły się szare chmury, zwiastujące niechybne nadejście burzy. Nie pasowały one do tego miejsca, jakby ktoś jako ozdobę świąteczną położył jajko.
- Powinnaś już wracać do swoich - westchnęła rodzicielka. Spojrzała mi głęboko w oczy - Ale pamiętaj, że zawsze jesteśmy przy tobie - po tych słowach zetknęła się ze mną nosem, a przed moimi oczami pojawiło się światło, które powoli przerodziło się w widok bazy nad Jeziorem Chirgis.
Sen i świadomość, że Shiregt jest tuż obok i nigdy mnie nie zostawi, wprawiła mnie w dobry humor. Wciąż nierozbudzona, przyglądałam się poczynaniom partnera, który już wstał i próbował postawić przed siebie kilka kroków. Wyglądał przy tym jak wodne ptactwo, kołysząc się lekko na boki.
- O cholera - warknął niemalże na swoje nogi.
- Weź, jesteśmy w tym samym wieku, przez ciebie czuję się staro - mruknęłam, na co on parsknął.
Powoli się podniosłam, również mając problemy z równowagą.
- Chodzimy jak banda źrebaków.
Przyjrzałam się stadu, które było również w centrum uwagi gniadosza. Niektórzy wciąż jeszcze leżeli jak kłody, inni, bardziej rozespani, skubali trawę. Czysta sielanka. Od niedawna dopiero zaczęłam się cieszyć spokojem tak jak inni, bez potrzeby szukania cięgle zdrajców i morderców.
Przez chwilę się rozciągałam, by rozbudzić zastałe mięśnie. Kiedy w końcu czułam się zdolna do funkcjonowania, podeszłam do Shiregta, który już wziął się za roślinność. Wzięłam kęs i żując go zaczęłam się zastanawiać, jak mogłabym spędzić ten dzień. Nie chciałam kończyć świętowania, które pomagało mi oswoić się z nową sytuacją.
- Shi - zaczęłam, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę - Wiem, że jako władca masz wiele obowiązków co do klanu, ale... Może wybralibyśmy się na małą wyprawę, we dwoje? Tylko jeden dzień, może dwa, tam i z powrotem.
- Hmm...
~Trochę czasu później~
Zerknęłam ostatni raz na znikające w oddali stado i pokłusowałam przed siebie, zrównując krok z wybrankiem serca.
- To co, z Dzawchan? Dobra roślinność i góry - rozmarzonym wzrokiem spojrzałam przed siebie, by zaraz zwrócić głowę z uśmiechem w kierunku ogiera - Chyba, że władca nie przywykł do długiego marszu?
- Niech będzie, jak chcesz - powiedział udawanie obruszonym tonem, trącając mnie w bok.
- Tak się bawimy? - zakrzyknęłam. Miałam zdecydowanie za dużo energii w sobie, którą musiałam jak najszybciej na czymś spożytkować - To spróbuj teraz mnie szturchnąć! - wystrzeliłam jak strzała z łuku najlepszego strzelca, kiedy poluje na skoczną zwierzynę, przecinając wiatr i trafiając prosto w cel. Nie dałam się dogonić.
- Jak zwykle musisz się popisywać - westchnął Shiregt, kiedy dołączył do mnie po kilku chwilach.
- Taka już moja natura, powinieneś o tym najlepiej wiedzieć.
Pozwoliliśmy sobie na odpoczynek i złapanie oddechu, zanim ruszyliśmy w dalszą drogę.
Shi? Tak, wiem, mam talent do pisania długo krótkich tworów, które dumnie nazywam opowiadaniami, wiem.
8.09.2019
Kilka zmian + nowa ankieta
Po pierwsze, ze względu na brak nowych odpowiedzi i potrzebę szybkiego uzyskania odpowiedzi na kolejne pytanie z naszej, czyli SZAPULUTU, strony, kończymy ankietę na temat wprowadzenia opisu tradycji wcześniej niż zapowiadaliśmy. Wyniki przedstawiają się następująco:
Po drugie, w związku z ostatnimi wydarzeniami (#EFMordownia) i nie tylko (tak, wbrew pozorom mam coś w rodzaju serca xD) zostaje zmniejszona ilość odejmowanych punktów podczas walk Temtsel Dotood. Zniesiona zostaje również 2 część punktu &2 paragrafu IV.
Po trzecie, w postaci miesiąca wciąż mamy zbyt mało głosów, by kogoś wytypować, przypominamy zatem, że istnieje coś takiego.
Po czwarte, wprowadzona zostaje nagroda za umieszczenie grafiki EF na swojej prezentacji. Wystarczy screen, i już trochę pszenicy w kieszeni :D
Trzymajcie się zatem mocno w nowym tygodniu szkoły, towarzysze!
- 6 głosów na "Tak, to wspaniały pomysł"
- 2 głosy na "Tak, ale we fragmentach, w różnych zakładkach"
- 1 głos na "Nie, może czasem zdanie lub dwa"
- 1 głos na "Nie, to fatalny pomysł, ogranicza swobodę pisania"
Po drugie, w związku z ostatnimi wydarzeniami (#EFMordownia) i nie tylko (tak, wbrew pozorom mam coś w rodzaju serca xD) zostaje zmniejszona ilość odejmowanych punktów podczas walk Temtsel Dotood. Zniesiona zostaje również 2 część punktu &2 paragrafu IV.
Po trzecie, w postaci miesiąca wciąż mamy zbyt mało głosów, by kogoś wytypować, przypominamy zatem, że istnieje coś takiego.
Po czwarte, wprowadzona zostaje nagroda za umieszczenie grafiki EF na swojej prezentacji. Wystarczy screen, i już trochę pszenicy w kieszeni :D
Trzymajcie się zatem mocno w nowym tygodniu szkoły, towarzysze!
~Łowca much
Żegnamy Anamy'ego, Hypnosa oraz Rose!
W dniu dzisiejszym żegnamy z żalem powyższe postacie. Wszystkie są ofiarami bezwzględnej rywalizacji podczas III edycji Temtsel Dotood. Majątki Anamy'ego i Hypnosa ze względu na brak krewnych przepadają. Pokój ich duszom [*].
Hypnos|10 lat|Ogier|Szeregowiec|28 p.|Brak|BlackMeadow
Rose|12 lat|Klacz|Medyk I stopnia|13 p.|Brak|natalia k.
Anamy|6 lat|Ogierek|15 p.|Brak|Szalony Bizon
III Edycja Temtsel Dotood! - Wyniki
Zmęczeni już szkołą? Niektórzy, jak widać, śmiertelnie...Udział wzięły 32 postacie, czyli wszystkie obecne na blogu (Wow!). We wszystkich potyczkach liczyła się ilość punktów z dnia 8 września 2019 roku przed godziną 13:00. Podczas organizacji wydarzenia do losowania przeciwników został wykorzystany ten program.
Legenda:
↓ - Spadek postaci (przejście o jedną grupę niżej) w hierarchii.
↑ - Awans postaci w hierarchii.
↔ - VS.
Kategoria wiekowa: Nastolatkowie
Naris (30 p.)↔Nivero (30 p.)=Naris 15 p., Nivero 30 p.
Kategoria wiekowa: Dorośli
Specter (80 p.)↔Siraane (20 p.)=Specter 80 p., Siraane 5 p.
Tango (20 p.)↔Virginia (96 p.)=Tango 5 p., Virginia 96 p.
Yatgaar (320 p.)↔Mint (399 p.)=Yatgaar 305 p., Mint 399 p.↑
Sarit (72 p.)↔Leander (20 p.)=Sarit 72 p.↑, Leander 5 p.
Vayola (145 p.)↔Dante (41 p.)=Vayola 145 p.↑, Dante 26 p.
Erina (109 p.)↔Tantai (70 p.)=Erina 109 p., Tantai 55 p.
Khairtai (48 p.)↔Naero (30 p.)=Khairtai 3 p., Naero 30 p.
Halt (87 p.)↔Hypnos (28 p.)=Halt 87 p., Hypnos [*] ;_;
Zee (147 p.)↔Risa (16 p.)=Zee 147 p., Risa 1 p.
Arrow (142 p.)↔Cardinano (55 p.)=Arrow 142 p., Cardinano 40 p.
Mivana (382 p.)↔Chocolate (45 p.)=Mivana 382 p., Chocolate
Rose (13 p.)↔Miriada (91 p.)=Rose [*] ;_;, Miriada 91 p.
Lumino (105 p.)↔Khonkh (55 p.)=Lumino 105 p., Khonkh 25 p.
Etsiin (40 p.)↔Anamy (15 p.)=Etsiin 40 p., Anamy [*] ;_;
Shiregt (351 p.)↔Takhal (50 p.)=Shiregt 351 p., Takhal 5 p.
Ta edycja TD jak widać budzi ogromne emocje i wiele sprzeczności. Mamy aż trzy ofiary śmiertelne i 3 awanse (o ironio, III edycja!). Taryfy ulgowe rozeszły się jak ciepłe bułeczki...Co tu dużo mówić - lećmy po drinki lub łopaty, w zależności od okoliczności.
Do zobaczenia kolejnym razem!
~Łowca much
5.09.2019
Śmierć NPC
Emeryt Psycko umiera z przyczyn naturalnych, zostawiając na świecie samą swoją partnerkę, Mirabikę. Niechaj spoczywa w pokoju [*].
Podsumowanie miesiąca - Sierpień
Cześć, to znowu ja, (Ł)Owca much oraz SZAPULUT, jak zwykle niezawodny - z nową dawką wspomnień oraz planów na czas najbliższy!
Obiecujące statystykiW poprzednim miesiącu (czyt. sierpniu) nie mieliśmy żadnych nowych nabytków, odszedł jedynie Spear, postać NPC. W związku z postarzaniem właściciel Tantai proszony jest o formularz dorosłego konia. Właścicieli Nivero, Naris, Takhala, Leandera oraz Naero uprasza się o zaległe formularze i/lub opowiadania.
Mimo bardzo małej liczby postów, bo tylko 19, fabuła poszła znacząco do przodu. Władca klanu Shiregt wchodzi w związek partnerski z Mivaną. W tym samym czasie za górami, za lasami Miriada oraz Etsiin zwierzają się sobie ze swoich uczuć. Wracając do wydarzeń w stadzie, między Mint i Tango zdaje się nawiązywać nić porozumienia.
Temtsel Dotood i tym podobne
W tym miesiącu odbywa się również kolejna edycja "TD". Upewnijcie się, że jesteście w dobrej formie - wyniki przewidujemy na 7 września (sobota). Zapraszamy również do głosowania na postać miesiąca; w sierpniu nie mieliśmy wystarczającej liczby głosów by ją wytypować, dlatego tym razem postarajcie się, żuczki!
Niestety, nikt nie wziął udziału w mini-evencie z okazji partnerstwa władcy.
Niestety, nikt nie wziął udziału w mini-evencie z okazji partnerstwa władcy.
Zmiany i planyW związku z dążeniem do maksymalnej automatyzacji bloga i zwiększeniem naszych zasobów czasu od tej pory wiek postaci będzie ukazywany tylko na stronie Członków. Już niedługo EF przywdzieje również jesienną szatę graficzną!
Jak widać, mamy dla was również pewne propozycje. Ankieta na temat wprowadzenia opisu klanowych tradycji potrwa do połowy września, macie więc duuużo czasu na zastanowienie. Po niej najprawdopodobniej pojawią się jeszcze 1-2 sondy: powolutku będziemy ulepszać bloga, aby się po prostu łatwiej żyło i pisało.
Do zobaczenia i powodzenia w szkole/pracy!
~Łowca much
1.09.2019
III Edycja Temtsel Dotood! - Zapowiedź
Wyniki walk prognozujemy na 5-6 września 2019 roku. Udział weźmie 32 postacie, czyli wszystkie na blogu. Oto niektóre informacje na temat wydarzenia (więcej na stronie Rangi i Hierarchia)Pora wziąć się w garść i zacząć ostro ćwiczyć muskulaturę - Temtsel Dotood stoi w progu!
- W evencie uczestniczą wszyscy bez wyjątku, także postacie osób nieobecnych.
- Jeżeli mamy nieparzystą liczbę uczestników danej kategorii wiekowej, tj. w stadzie znajduje się tylko jeden nastolatek; wyjątek od reguły, nie walczy, chyba że jego właściciel sobie tego zażyczy/np. 3 nastolatkowie; dopuszczalna większa ilość walk dla jednej z postaci niż domyślna (jedna), chyba, że wszyscy autorzy zażądali wyraźnie tylko 1 pojedynku.
- Zasada nie obowiązuje przy jawnym wyzwaniu władcy/βety na pojedynek. Jako że wszyscy mają obowiązek odbyć przynajmniej jedną walkę, robi to również władca i βeta; mimo to przegrany przeciwnik traci tylko tyle punktów, ile w przypadku świty.
- W komentarzu pod postem uprasza się o podanie liczby walk, które chcemy odbyć daną postacią. Brak komentarza = domyślnie 1 walka.
Życzymy powodzenia i niech moc będzie z Wami!
~Najmi