- Przyszliście - powiedziałam do nich, podchodząc bliżej. Kwiaty na łące, gdzie staliśmy, lekko uginały się pod wietrzykiem znad gór.
- Jesteśmy z ciebie bardzo dumni, kochanie - matka wciąż grała pierwsze skrzypce w rozmowie. Ojciec stał z boku, milczący, acz uśmiechnięty. Uściskałam ich oboje, promieniejąc.
- Z Shiregtem zostaliśmy parą, wiecie? Chciałabym, żebyśmy byli tak szczęśliwi, jak wy.
Rodzice wymienili spojrzenia.
- Uwierz, wolałabyś, żebyście byli szczęśliwsi - Mikado ubiegł Marabell w odpowiedzi. Jego ciało wyglądało jak to, które pamiętałam z dzieciństwa, jednak głos pochodził z dużo bliższej przeszłości, przechodzący powoli w starczy. Czy to dlatego nie chciał się odzywać?
Ruszyliśmy przed siebie stępem, bez pośpiechu podziwiając krajobraz.
- To ziemie mojego starego stada, Miva - mama patrzyła na skaliste zbocza melancholijnie - Chciałam wam to pokazać.
Na niebie w oddaleniu pojawiły się szare chmury, zwiastujące niechybne nadejście burzy. Nie pasowały one do tego miejsca, jakby ktoś jako ozdobę świąteczną położył jajko.
- Powinnaś już wracać do swoich - westchnęła rodzicielka. Spojrzała mi głęboko w oczy - Ale pamiętaj, że zawsze jesteśmy przy tobie - po tych słowach zetknęła się ze mną nosem, a przed moimi oczami pojawiło się światło, które powoli przerodziło się w widok bazy nad Jeziorem Chirgis.
Sen i świadomość, że Shiregt jest tuż obok i nigdy mnie nie zostawi, wprawiła mnie w dobry humor. Wciąż nierozbudzona, przyglądałam się poczynaniom partnera, który już wstał i próbował postawić przed siebie kilka kroków. Wyglądał przy tym jak wodne ptactwo, kołysząc się lekko na boki.
- O cholera - warknął niemalże na swoje nogi.
- Weź, jesteśmy w tym samym wieku, przez ciebie czuję się staro - mruknęłam, na co on parsknął.
Powoli się podniosłam, również mając problemy z równowagą.
- Chodzimy jak banda źrebaków.
Przyjrzałam się stadu, które było również w centrum uwagi gniadosza. Niektórzy wciąż jeszcze leżeli jak kłody, inni, bardziej rozespani, skubali trawę. Czysta sielanka. Od niedawna dopiero zaczęłam się cieszyć spokojem tak jak inni, bez potrzeby szukania cięgle zdrajców i morderców.
Przez chwilę się rozciągałam, by rozbudzić zastałe mięśnie. Kiedy w końcu czułam się zdolna do funkcjonowania, podeszłam do Shiregta, który już wziął się za roślinność. Wzięłam kęs i żując go zaczęłam się zastanawiać, jak mogłabym spędzić ten dzień. Nie chciałam kończyć świętowania, które pomagało mi oswoić się z nową sytuacją.
- Shi - zaczęłam, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę - Wiem, że jako władca masz wiele obowiązków co do klanu, ale... Może wybralibyśmy się na małą wyprawę, we dwoje? Tylko jeden dzień, może dwa, tam i z powrotem.
- Hmm...
~Trochę czasu później~
Zerknęłam ostatni raz na znikające w oddali stado i pokłusowałam przed siebie, zrównując krok z wybrankiem serca.
- To co, z Dzawchan? Dobra roślinność i góry - rozmarzonym wzrokiem spojrzałam przed siebie, by zaraz zwrócić głowę z uśmiechem w kierunku ogiera - Chyba, że władca nie przywykł do długiego marszu?
- Niech będzie, jak chcesz - powiedział udawanie obruszonym tonem, trącając mnie w bok.
- Tak się bawimy? - zakrzyknęłam. Miałam zdecydowanie za dużo energii w sobie, którą musiałam jak najszybciej na czymś spożytkować - To spróbuj teraz mnie szturchnąć! - wystrzeliłam jak strzała z łuku najlepszego strzelca, kiedy poluje na skoczną zwierzynę, przecinając wiatr i trafiając prosto w cel. Nie dałam się dogonić.
- Jak zwykle musisz się popisywać - westchnął Shiregt, kiedy dołączył do mnie po kilku chwilach.
- Taka już moja natura, powinieneś o tym najlepiej wiedzieć.
Pozwoliliśmy sobie na odpoczynek i złapanie oddechu, zanim ruszyliśmy w dalszą drogę.
Shi? Tak, wiem, mam talent do pisania długo krótkich tworów, które dumnie nazywam opowiadaniami, wiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!