Strony

20.09.2019

Od Mint „Coś, co...kocham”

Zacisnęłam powieki, a moje nogi zaczęły powoli wiotczeć, pozwalając na moje nieuniknione spotkanie z ziemią. Zaczęłam tarzać się po piachu, mając wrażenie, że wielkimi krokami zbliża się do mnie nieuchronna agonia, oddając mnie w objęcia wszelakich pyłów. Z wysiłkiem przesunęłam się do przodu, przesuwając swoje ciało bliżej krzewów. Ich ostre gałęzie boleśnie raniły moje boki, lecz wydawały się dobrą tymczasową osłoną na spędzenie reszty tej nocy. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się czujnie, unosząc uszy. Każdy szmer zdawał się ostatnim w naszym życiu. Przez moje ciało przeszedł elektryzujący prąd, po którym nastąpiły silne skurcze, sugerujące, iż należy zacząć przeć. Miałam wrażenie, że podczas tej czynności, będę ślizgać się na kropelkach siary znajdujących się na końcu strzyków- swoją drogą wymię już parę godzin przed obecną nabrało pokaźnych rozmiarów. Przycisnęłam kończyny do podłoża i moje ciało automatycznie przełączyło się w tryb parcia. Wszystkie dotychczasowe wątpliwości na temat samego porodu zdawały się całkowicie zaniknąć, a w tej chwili liczyć zaczęło się jedynie przychodzące na świat nowe życie. Za moim zadem pojawiła się plama cieczy, którą poprzedzało nie najgorsze uczucie przy jej wyciekaniu. I wtedy zdałam sobie sprawę, że już oddałam praktycznie całą swoją energię, zresztą wspomnienie o jej „pokładach” brzmiało niczym nieśmieszny żart po kilku ostatnich nieprzespanych nocach. Teraz prawdziwie odczułam ich skutek, powoli opadając z sił, kiedy świat wyślizgnął się chyba kawałek źrebięcia, choć doskonale wcześniej zdawałam sobie sprawę z konsekwencji takich działań-brak snu to najgorszy wróg rodzącej, ponieważ skurcze przynajmniej podpowiadają, kiedy działać. Morfeusz jednak nie pozwolił mi się oddać w swoje ramiona i krążyć w pogmatwanej fantazji swojej podświadomości, najpewniej kolejnym koszmarze z udziałem Tanga. Z oczu poleciały łzy wysiłku i desperacji, a ja w miarę możliwości napięłam mięśnie kończyn i zadu, które bardzo się rozluźniały parę godzin przed porodem. Poczułam, jak to coś coraz bardziej zaczyna pojmować, jakie jest jego zadanie i podejmuje próby współpracy. Wkrótce  coś wysunęło się całkowicie, a ja odwróciłam wzrok, z nieskrywanym szokiem patrząc na swoje łożysko z kołatającym się w środku moim potomstwem. Wcześniej wciąż to wszystko wydawało się takie surrealistyczne i przypadkowe, przecież nawet były momenty, w których zwyczajnie zapominałam o ciąży. W moim gardle zamarł krzyk, bo choć starałam się niby jakoś przygotować na całą tę sytuację, dostałam alarm od mojego umysłu, że te próby były daremne. Źrebię w końcu wydostało się z ograniczającego je worka i podniosło na mnie oczy pełne nadziei i zrozumienia. I w tym momencie zorientowałam się, że moje serce z niepewnego drżenia uspokoiło bicie. To samo uczucie, którego tak pragnęłam, zapukało do tego organu w nieco przekształconej, lecz równie pięknej formie. Miłość. Właśnie wtedy przestałam sama przed sobą udawać, że to nie jest moja latorośl. Przysunęłam łeb do jej ciała, w duchu mając nadzieję, iż dobrze robię i zaczęłam wylizywać mizerne kończyny, które zdawały się teraz jedynie krótkimi patykami, ale... Istniały. Były częścią tego, co kocham 💙.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!