W pierwszym momencie jej propozycja, a raczej forma i sugestia na końcu, zarazem mnie ucieszyły i zdziwiły. Szybko jednak skojarzyłem fakty i przypomniałem sobie o naszej umowie oraz znaku rozpoznawczym. Przybrałem ,,mądrzejszy" wyraz pyska, wyprostowałem się, przeżułem resztki trawy i odparłem cicho:
— Z miłą chęcią. - Mivana pokiwała lekko głową i ruszyła w kierunku głębi lasu na przodzie, wskazując mi kurs, jaki obrała wcześniej nasza podejrzana. Wyglądało na to, że udała się do mało uczęszczanej części puszczy, co dodatkowo motywowało nas do zwiększenia czujności. Jeleniowata klacz odezwała się dopiero, gdy stado zniknęło nam z pola widzenia; wciąż jednak nie natknęliśmy się na Vayolę.
— Poszła ze swoją trójką dzieciaków. Na spacer. - stwierdziła, rozglądając się uważnie.
— To ciekawe. - skwitowałem - Ciii. - dodałem wnet, zauważając w oddali ruch. Srokata wreszcie znalazła się w naszym polu widzenia, lecz w związku z brakiem liści, a razem z nim topniejącą warstwą śniegu, my również mogliśmy zostać spostrzeżeni. Podążaliśmy teraz za sylwetką jej i jedną mniejszą - pozostałe dwie chyba się gdzieś ulotniły - migającą czasem między drzewami, trochę po łuku, by nie wyglądało to na śledztwo, przynajmniej z zewnątrz. Z drugiej strony...ktoś, kto ma coś do ukrycia, zazwyczaj jest w stosunku do takich wydarzeń wyjątkowo podejrzliwy, i to widać. Można by to wykorzystać. Pytanie, czy Vay nie należy do tej wąskiej grupy, która potrafi doskonale maskować swoje emocje i myśli. Jak do tej pory poznałem w swoim życiu tylko jedną osobę, która opanowała to do perfekcji.
Wędrówka nie trwała długo. Vayola zatrzymała się ze swym potomkiem na kawałku wolnej przestrzeni, utworzonej przez powalenie kilku iglaków. Teraz rozpoznałem w źrebaku Virginię. Po wymianie kilku zdań zaczęły ćwiczyć walkę. Matka często odzywała się do córki, lecz z racji odległości nie byliśmy w stanie rozróżnić słów. Ostrożne posuwanie się do przodu, do bezpiecznej granicy, praktycznie nic nie dawało. Okrzyki ,,Dalej!" i ,,Nie obijaj się!" naprawdę niewiele mówiły. Mimo wszystko zostaliśmy do końca tego treningu, a po nim prędko się wycofaliśmy na jakąś wydeptaną, leśną ścieżkę, gdzie mogliśmy spokojnie porozmawiać i rozprostować zastałe kończyny.
— Nie było z nią Arrow'a i Risy. - Miva ponownie przemówiła pierwsza.
— Tak, racja. - potwierdziłem skinieniem łba. - Podsumowując całą obserwację, dziewczyny zrobiły sobie szkolenie w środku lasu.
— Dość dziwne, nie sądzisz? - klacz pokręciła lekko głową.
— Matczyna nieufność w stosunku do metod naszych nauczycieli jest jeszcze zrozumiała, ale chodzenie w tym celu w sam środek głuszy...? Coś czuję, że to nie był cel jej dzisiejszej wyprawy. Raczej dodatek. No i to, że nie było z nią reszty dzieci...
— Mamy nad czym myśleć. To, wracamy do klanu? - bardziej stwierdziła niż spytała moja towarzyszka. Entuzjazm uszedł z niej nagle niczym z przekłutego balonu. Wtem gdzieś w dole mignęło mi coś intensywnie fioletowego, koloru zupełnie obcego w zimowym krajobrazie. Zatrzymałem się w porę; o mały włos nie zgniotłem delikatnej rośliny. Na soczyście zielonych łodyżkach, zebrane w małej grupce, kołysały się ponad puchem purpurowe kielichy kwiatów. Ich piękno było oszałamiające wśród martwej pustki uśpionego lasu.
— Jeżeli chcesz, nie mam nic przeciwko, ale...może skusisz się na kolejny spacer? - uśmiechnąłem się zachęcająco.
<Mivana? Wreszcie dostałaś zaproszenie na randkęXD>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!