Otworzyłam oczy. Zobaczyłam nad sobą siwy łeb Kallena, który wpatrywał się we mnie z mieszanką niepokoju i ulgi. Wpierw odwzajemniłam zdziwiona spojrzenie, ale natychmiast się zreflektowałam i spróbowałam jakoś dźwignąć na nogi, wyciągając przed siebie przednie kończyny, jednak zaraz dołączył się do tego okropny ból w boku i łopatce, dlatego w takiej pozycji odezwałam się, starając się tego nie okazywać:
- Dziękujemy, że nas znaleźliście. - moje kąciki ust nie chciały się podnieść, jak zazwyczaj.
- Po dwóch dniach postanowiliśmy was poszukać. Nagle Opium usłyszała jakieś krzyki, i tak tu dotarliśmy. - wyjaśnił podenerwowany ogier. Pokiwałam z zadowoleniem głową, więc odszedł na bok, by porozmawiać z Reliktą. Przypomniałam sobie o Edwardzie; natychmiast się obejrzałam, a w umyśle kłębiły mi się najgorsze wizje. Jednak na szczęście stał pewnie, tyle że na ziemi zbierała się niewielka kałuża ze ściekającej krwi. Popatrzyłam w dół, na moje kopyta oparte o ziemię. Zacisnęłam mocno powieki, i przesunęłam nagle ciężar ciała do przodu, tym samym prostując tylne nogi. Moje ciało przeszył ból, z płuc uszło powietrze, ale udało mi się utrzymać na chwiejnych kończynach, kiedy ktoś mnie podparł. Generał spytał poważnie:
- Nic sobie nie złamałaś? - wątpiłam w to, raczej kilka mocnych siniaków.
- Nie. Teraz rachunki mamy wyrównane. - uśmiechnęłam się lekko, odwzajemnił gest. Wzięłam głęboki oddech i rzekłam do klanu:
- Dziękuję wszystkim. Wracamy do rzeki. Gdzieś musi być stąd wyjście. - zakończyłam z nutką nadziei. Przez chwilę wszyscy milczeli, po czym odezwała się Opium:
- Biegliśmy wzdłuż tego parowu. Schodzi łagodnie w dół, Eg jest niedaleko stąd.
- To dobrze. - powiedziałam z radością, i ruszyłam z miejsca w stronę końca wąwozu. Niedługo potem widać już było na horyzoncie koniec udręki i drzewa nad brzegiem rowu. Wdrapaliśmy się tam z trudem, lecz zmęczenie przestało mieć znaczenie. Wlokłam się noga za nogą, a Edward obok mnie. Na szczycie czekaliśmy jeszcze na ostatnich maruderów. Porozglądałam się trochę, i zerwałam kilka roślin o białych, drobnych kwiatkach i wysokiej łodydze. Podeszłam do ogiera i przyłożyłam do rany. Na początku cofnął się zaskoczony, ale spokojnie dał mi zrobić opatrunek.
- Zatrzyma krwawienie... - mruknęłam do siebie. Na razie powinno wystarczyć. Rozpoczęła się dalsza droga powrotna. Ściółka gęstego lasu, wypełniona mchem i roślinnością, tłumiła nasze kroki. Popołudniowa cisza pozwalała mi ułożyć myśli. Przecież byłam gotowa. Czemu nie dałeś mi odejść? - ze zwieszonym łbem wpatrywałam się w pojedyncze martwe kamyki, symbol Mary. Mogłam pozostać w zapomnieniu. Niedoszła przywódczyni Klanu Ognistej Grzywy bez dziedzica. Wspaniały scenariusz. - popatrzyłam na karego konia obok. Bardziej zależy mi przecież na jego życiu, niż na moim, bezwartościowym. - docierały do mnie coraz bardziej zaskakujące fakty, ale łączące się w całość z innymi. Nie mogę cały czas uciekać przed sobą. - ta myśl podświetliła wszystko z nowej perspektywy. Westchnęłam z ulgą, jakbym zrzuciła z siebie jakiś ciężar.
<Edward? Co u ciebie w burzy mózgów?XD>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!