Duchota jaka dzisiaj panowała powodowała, że moje płuca domagały się rześkiego, chłodnego powietrza, który ochładzał by cały mój organizm. Dzięki niemu miał bym siły by iść dalej przed siebie. Słońce bez litości wisiało na nieboskłonie, piekąc mnie w grzbiet. Czarny kolor sierści potęgował tą gorączkę, gdyż pochłaniała jeszcze więcej promieni słonecznych. To są właśnie momenty, w których przeklinam moje kare umaszczenie. Na szyi czułem spływające powoli krople potu, który miał w jakiś sposób ochładzać moje ciało - czego jednak nie odczuwałem. Wyraźnie jednak czułem moje zmęczone wędrówką mięśnie. Każdy krok był dla nich okropnym wysiłkiem i jedynym o czym teraz myślałem, to odpoczynek w jakimś chłodnym miejscu. Niestety do puki znajdowałem się na tej polanie nie wchodziło w to grę. Wnętrzności mi się gotowały a sam się topiłem, więc jeżeli bym się teraz położył na trawie, upiekł bym się, ale za to inne mięsożerne zwierzęta miały by smaczny posiłek. Parsknąłem śmiechem myśląc, że mógłbym skończyć jako opiekany obiad dla wilków czy innych stworzeń latających stworzeń jakimi są, przypuśćmy, kruki.
Podniosłem ociężały łeb w górę, by spojrzeć przed siebie, z nadzieją, że dostrzeże w oddali jakiś zbiornik wodny, w którym mógł bym się napoić czy też się ochłodzić. Na horyzoncie niestety nie było tego co chciałem, ale widać było linie drzew. Od razu pomyślałem o przyjemnym cieniu, jaki dają owe wielkie rośliny. Bez zbędnego przemyślenia, przyśpieszyłem kroku, by znaleźć się w upragnionym chłodzie jak najszybciej.
Dotarłem do upragnionego celu, kiedy tylko cień drzew mnie otulił, poczułem niesamowitą ulgę, która była dla mnie istną przyjemnością. Była to najbardziej przyjemna chwila w dzisiejszym upalnym dniu. Zazwyczaj je jakoś zawsze znoszę, ale gorąc połączony z wyraźnym odwodnieniem organizmu wraz z kilku dniową podróżą non stop, nie był dobrym pomysłem czy też planem.
Kopyta z wyraźnym ciężarem podnosiły się i stawiały kolejne kroki. Z upragnieniem wdychałem chłodne powietrze, które skrywało się pod koronami drzew. Kiedy jednak upajałem się tą rozkoszną chwilą, do moich nozdrzy wpadł zapach innych osobników mojego pokroju. Lekko się zaniepokoiłem ich obecnością tutaj, gdyż mogłem zostać w najgorszym wypadku zaatakowany. Nigdy nie wiadomo na kogo się trafi, a wiatr z ich zapachem informował mnie, że jest to cała grupa a nie pojedynczy osobnik. Pokręciłem łbem na znak mojego zaniepokojenia. Postanowiłem jednak ruszyć w głąb tego małego lasku, gdyż można było wyraźnie wyczuć, że gdzieś w pobliżu znajduje się zbiornik wodny. Miałem nadzieję, że nikogo nie spotkam. Był bym całkowicie usatysfakcjonowany kiedy udało by mi się w tym miejscu odpocząć parę dni a później ruszyć w dalszą drogę - co nie było mi jednak pisane.
Kiedy tylko usłyszałem szum rzeki, po raz kolejny przyśpieszyłem kroku. Kiedy znalazłem się przy jej nurcie, zanurzyłem w niej dwie przednie kończyny jednocześnie schylając łeb by móc się napić. Woda okazała się być cudownie zimna, dzięki czemu powoli ochładzała moje ciało i zgrzane wnętrzności. Nie zważając na maniery, zacząłem łapczywie pić. Przez szum wody nie słyszałem dźwięku stukotu kopyt, które nieuchronnie się do mnie zbliżały. Po chwili dopiero lekko zaniepokojony, miałem wrażenie, że nie jestem tu sam - i całkiem słusznie. Szybko podniosłem kary łeb a z pyska ściekała mi jeszcze woda.
Mój wzrok zatrzymał się na nietypowo wyglądającej klaczy. Była ode mnie wyraźnie mniejsza, ale to nie powstrzymywało jej by trzymać łeb dumnie, wysoko. Oboje mierzyliśmy się wzrokiem, w lekko krępującej ciszy, którą w końcu przerwała.
- Kim jesteś? - zadała proste pytanie. By nie wyjść na niewychowanego, wyszedłem z wody i stanąłem jakieś cztery kopyta z dala od niej. Lekko schyliłem łeb w geście przywitania, po czym spokojnym tonem odpowiedziałem:
- Zwykłym, nic nieznaczącym przybyszem, który chciałby spędzić na tym terenie kilka dni, by mógł odpocząć... po tym czasie opuszczę to miejsce a my już nigdy się nie spotkamy - odpowiedziałem, znowu podnosząc kary łeb.
- Niestety nie masz prawa tu przebywać, tereny te należą do Klanu Ognistej Grzywy - odpowiedziała bez namysłu, jakby tą kwestię powtarzała za każdym razem kiedy spotyka kogoś obcego. Jednocześnie była to odpowiedź na te wiele zapachów, które można tu było wyczuć. Westchnąłem ociężale.
- Czy w takim razie mógł bym rozmawiać z przedstawicielem owego klanu? - zapytałem się, mając nadzieje, że przywódca nie będzie miał nic przeciwko bym tu został na parę dni. Nie chodził bym w drogę członkom jego klanu, a później ulotnił bym się i nawet byśmy się nie pamiętali.
- Właśnie z nim rozmawiasz - burknęła lekko oburzona, strosząc uszy i lekko potrząsając grzywą. Przekląłem w myślach moją nie rozwagę.
- Przepraszam w takim razie - odpowiedziałem cicho i chcąc okazać należyty szacunek, ukląkłem na jedną nogę.
<Calipso? Przepraszam, że takie troszkę denne, ale wena poszła się ostatnio rypać :')>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!