- Ja również Cię kocham, Miriado. - wyszeptałem do ucha klaczy, a potem złączyłem jej usta, z moimi, w delikatnym, pełnym miłości pocałunku. Zapadła cisza. Nie była to jednak cisza pełna zakłopotania, a jedynie magii tej nocy. Nic ani nikt nam nie przeszkadzał. W mojej głowie nie było nawet jednej myśli. Zdziwiony poczułem, że klacz odwzajemniła mój gest. Za nic nie chciałem oderwać się od Miriady. Tak wiele z nią przeżyłem... Aż w końcu zrozumiałem, że to ona. Ta, która w końcu może zmienić moje życie. Właściwie? Już dawno to zrobiła. Na samiutkim początku. Odsunęliśmy się od siebie. Wzruszony, miękkimi chrapami otarłem łzy z jej pyska. - Nie musisz się już bać. Kocham Cię. - powtórzyłem. Miriada chyba nie mogła uwierzyć w moje słowa. Na chwilę zamarła, a potem ze szczerym śmiechem wtuliła się w moją rzadką grzywę. Zamknąłem oczy, chcąc jak najdłużej przeżywać tę krótką chwilę. Nie potrzeba było już wypowiadać zbędnych słów. W powietrzu unosił się niewyraźny pyłek, a ja po sekundzie ujrzałem maleńkie płatki śniegu, wirujące i tańczące w powietrzu.
- Śnieg. - wyszeptała Miriada, przesuwając chrapy po mojej szyi. Mozaiczne płatki po chwili osiadły nam na grzywach, ogonach, a potem i na grzbietach.
Staliśmy w ciszy, z zamkniętymi oczyma. Klacz na chwilę odsunęła się kilka kroków, a potem uśmiechnęła się zachęcająco i ruszyła do galopu. Zerwałem się za nią, omijając drzewa pokryte śniegiem. Wbiegliśmy na dużą polanę, skacząc i galopując wokół siebie. Zupełnie jak źrebaki. Obserwowałem, jak nasze ślady się krzyżowały, a następnie były zasypywane śniegiem spod kopyt. Grzywa klaczy tańczyła z wiatrem, muskając moją szyję. Obróciłem głowę w jej stronę, kiedy cwałowaliśmy niedaleko obozu kułanów. Rozbawiona, piękna i szczęśliwa. Piękniejsza niż gwiazdy. Wiele się zmieniła, odkąd pierwszy raz ją widziałem. Nie była już taka sztywna i strachliwa w moim stosunku. Teraz cieszyła się ze mną piękną chwilą. W końcu padliśmy na śnieg, dysząc cicho, powoli obróciłem głowę, lustrując wzrokiem księżniczkę. Byliśmy pokryci śniegiem od kopyt do głów.
- Wyglądam cudownie, prawda? - parsknąłem, uśmiechając się perliście. Izabelowata klacz przyjrzała mi się i zastrzygła uchem. Jej brązowe oko błysnęło.
<Miriada? Zostawiłam takie krótkie, by już nie przedłużać i wstawić.>
- Śnieg. - wyszeptała Miriada, przesuwając chrapy po mojej szyi. Mozaiczne płatki po chwili osiadły nam na grzywach, ogonach, a potem i na grzbietach.
Staliśmy w ciszy, z zamkniętymi oczyma. Klacz na chwilę odsunęła się kilka kroków, a potem uśmiechnęła się zachęcająco i ruszyła do galopu. Zerwałem się za nią, omijając drzewa pokryte śniegiem. Wbiegliśmy na dużą polanę, skacząc i galopując wokół siebie. Zupełnie jak źrebaki. Obserwowałem, jak nasze ślady się krzyżowały, a następnie były zasypywane śniegiem spod kopyt. Grzywa klaczy tańczyła z wiatrem, muskając moją szyję. Obróciłem głowę w jej stronę, kiedy cwałowaliśmy niedaleko obozu kułanów. Rozbawiona, piękna i szczęśliwa. Piękniejsza niż gwiazdy. Wiele się zmieniła, odkąd pierwszy raz ją widziałem. Nie była już taka sztywna i strachliwa w moim stosunku. Teraz cieszyła się ze mną piękną chwilą. W końcu padliśmy na śnieg, dysząc cicho, powoli obróciłem głowę, lustrując wzrokiem księżniczkę. Byliśmy pokryci śniegiem od kopyt do głów.
- Wyglądam cudownie, prawda? - parsknąłem, uśmiechając się perliście. Izabelowata klacz przyjrzała mi się i zastrzygła uchem. Jej brązowe oko błysnęło.
<Miriada? Zostawiłam takie krótkie, by już nie przedłużać i wstawić.>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!