— Czemu nie? - zbliżyłam się do boku konia i ruszyliśmy w stronę reszty par, tańczących w kręgu wokół słupa - a może środek wyznaczali bardziej Shiregt z Mivaną, zwinnie i lekko wirujący we dwoje? Byliśmy jednymi z pierwszych, którzy poszli za ich przykładem.
Wpierw stanęliśmy naprzeciwko siebie i ukłoniłam się starym, mongolskim zwyczajem. Mój partner powtórzył ten ruch i zaczęliśmy w kłusie zataczać wspólnie koła i inne figury, to zarzucając głowę, machając ogonem, robiąc parę kroków w bok. Po kilku ,,rundach" dałam się ponieść, moje ruchy nabrały więcej swobody. Wszystko było w najlepszym porządku, do momentu, gdy taniec zmienił się, a Etsiin postanowił pójść o krok naprzód. Nagle jego głowa znalazła się na moim kłębie. Zaskoczona, pod wpływem przykrych wspomnień odskoczyłam do tyłu, zamiast normalnie odwzajemnić gest, a w dodatku wpadłam na kogoś innego. Na pysku ogiera również zauważyłam zdziwienie, a chwilę potem - poczucie winy.
— Przepraszam... - mruknął cicho, lecz nie dałam mu dokończyć:
— Nie, to naprawdę nie twoja wina. Nic się nie stało. Naprawdę. - zapewniłam, prędko obejmując jego szyję, czułam bowiem, że się po prostu rumienię. Koń nie zadawał już więcej pytań. Wszystko wróciło do normy. Taniec wraz z innymi członkami klanu wokół, galopem i kłusem, w świetle księżyca, z dumnie wyrastającym pod niebo świątecznym słupem i nakrapianym partnerem u boku był niczym błogi, piękny sen. Jednak wspomnienie tamtej chwili powracało raz po raz, nie dając zapomnieć o zakłopotaniu.
Kiedy wszyscy odczuliśmy zmęczenie tym szaleństwem, nastał czas długiego odpoczynku. Ponownie chwyciłam w zęby czerwony, smaczny owoc, by dodać sobie sił na resztę nocy. Etsiin położył się dosyć blisko, szczypiąc od czasu do czasu trawę. Wyglądał, jakby chciał zacząć rozmowę, lecz przeszkodził mu mój brat.
— Cześć! - przywitał się, rozglądając się wokoło. - Dobrze się bawicie?
— Jasne. Chociaż nieźle nas tu przećwiczysz. - odparłam. Obecność Shi od razu dodała mi pewności.
— Tak, świetnie... - wtrącił cicho appaloosa.
— Może powinienem jednak skrócić przyjęcie...W każdym razie, bawcie się dobrze. - odpowiedział władca, udając zastanowienie. - Byłbym zapomniał: chcę słyszeć rozmowy. Ta noc nie zazna ciszy. To rozkaz! - po tej wypowiedzi oddalił się w stronę grupki kilku koni.
Faktycznie zaczęliśmy po dłuższym czasie wymieniać ze sobą niemrawe uwagi, ale rzeczywista rozmowa wyraźnie się nie kleiła. Poskubałam nieco roślinność, po czym oświadczyłam tak samo, jak niedawno ogier przed walką z obcymi kopytnymi:
— Idę do lasu. Niedługo wrócę. - on również nie odezwał się.
Gdy przekroczyłam granicę leśną, mój kłus przeszedł w wolny galop. Drzewa rosły tu jeszcze dość rzadko, za to poszycie było gęste. Zatrzymałam się w niczym niewyróżniającym się miejscu i rozejrzałam wokoło. Po co tu właściwie przylazłam? To dobre pytanie na przyszłość. - pomyślałam, rozkoszując się zielonym milczeniem. Zamierzałam już wracać, gdy kątem oka dostrzegłam jakieś światło. W pierwszym momencie odruchowo na myśl przyszli mi ludzie, lecz owo było zbyt migotliwe, czyste, mgliste, w jasnym, niebieskawym odcieniu. Zdawało się krążyć wokół jednego, wybranego obszaru.
Ciekawość zwyciężyła. Ruszyłam ostrożnie w jego kierunku. Wkrótce rozpoznałam w nim...żurawia. Wprawdzie znacznie bardziej świetlistego i nierealnego, ale żurawia. Był czymś tak zajęty, że podeszłam bardzo blisko. Kręcił się wokoło, jakby czegoś szukając. Przypatrywałam mu się ze spokojem do momentu, kiedy zaczął iść prosto na jedno z drzew i...najzwyczajniej w świecie przeszedł sobie przez gruby, twardy pień i wyłonił się po jego drugiej stronie. Ba, chyba nawet tego nie zauważył. Z piersi wyrwał mi się krótki okrzyk, czego prędko pożałowałam. Ptak odwrócił główkę w moją stronę.
— Och, dobry wieczór, droga emegtei! - rzekł głośno najbardziej niewinnym głosem, jaki kiedykolwiek słyszałam. Te owocki musiały być nadziane futrem rosomaka.
<Etsiin? (714 słów)>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!