W powietrzu rozniósł się głuchy trzask, gdy krucha powierzchnia lodu przykrywającego wartki nurt strumienia załamała się pod naporem moich przednich kopyt. Woda gwałtownie zmąciła się i plusnęła, zaniepokojona tą napaścią, lecz już po chwili znów płynęła spokojnie, pewna, że mróz niedługo zapewni jej nową, jeszcze trwalszą taflę. Schyliłem łeb i zacząłem pić. Sama ciecz wydawała się mieć jeszcze niższą temperaturę, niż jej otoczenie. Gdy już zaspokoiłem swoje pragnienie, odwróciłem się i ruszyłem w dół strumyka bardzo powoli, niespiesznie, długim krokiem, idąc praktycznie mechanicznie, a umysł mając zajęty podziwianiem zimowego krajobrazu. Czułem już w kościach, że niedługo jeszcze będzie mi dane patrzeć na rzędy długich, wilczych kłów - sopli zwisających z pokrytych grubą warstwą drobniutkiego szronu gałęzi, na skamieniałe w dziwnych grymasach korony drzew, na zlewającą się z błękitem sklepienia biel. To śmiercionośne piękno zachwycało może nie na co dzień, lecz jeżeli już - chwytało głęboko za serce.
Zatrzymałem się w pewnym momencie, by przyjrzeć się bliżej kruczoczarnemu ptakowi. Wtedy to w polu widzenia pojawiła się ciekawsza istota: Rose.
— Dobry wieczór, panie. - odezwała się z uśmiechem. Przybrałem po chwili ten sam wyraz pyska. Jej widok przywołał rozmyślania sprzed tego wieczoru. Spodziewałem się, że zareaguje na to inaczej, bardziej...dramatycznie. A może wcale się nie domyśliła? W każdym razie, dobrze było ją widzieć. Podeszła bliżej.
— Jak tam twoja noga? - zagaiłem.
— A, to nic takiego. - odparła wymijająco klacz. Pokiwałem łbem, spoglądając w dal.
Wtem znienacka na mojej szyi wylądowała czapa śniegu, zapewne z jakiejś gałęzi nad nami. Natychmiast odruchowo otrzepałem się, całkiem sporą część zrzucając na Rose. Ta oddała mi, prychając cicho. Spojrzałem na nią zadziornie i wznieciłem chmurę puchu kierującą się w jej stronę. Teraz już oboje zaśmialiśmy się krótko i przystąpiliśmy do wymiany ciosów. Uszkodzona kończyna jeszcze trochę przeszkadzała klaczy, ale z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że dawała radę. Zabawę przerwał nam fakt, że cofając się potknęła się o jakąś szarą, miękką rzecz, o dziwnie znajomym kształcie. Zacisnąłem zęby, odwracając wzrok. Martwe ciało leżało całkowicie odkryte.
<Rose?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!