Na początku od razu chciałem się zgodzić na propozycję klaczy, jednak po chwili zawahałem się. Co prawda byłem "początkującym" przywódcą klanu, ale coś nie coś już o tym wiedziałem. Sam zresztą dopuściłem się znanej w całej Mongolii zdrady, więc zawsze starałem się zachowywać wszelką ostrożność.
- Jasne, myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie, abyś się trochę rozejrzała. Najpierw jednak przeczekajmy ulewę. Potem oczywiście będziesz mogła się przejść po paru terenach, ale ktoś powinien ci towarzyszyć- już w połowie tego zdania widziałem, że klacz nie jest zbytnio zadowolona. Pewnie nie ucieszyło jej za bardzo to, iż będzie miała na karku jakiegoś nieznanego konia jako opiekuna. Do tego w pobliżu zaczęli pojawiać się inni członkowie klanu. Na każdego z nich rzucała nieufne spojrzenia.
- Dobrze, przeczekajmy więc ulewę- odparła po chwili. Nim zdążyłem jakoś zareagować, odwróciła się na kopycie i pognała jeszcze dalej, w głąb puszczy. Uznałem, że jest jedną z tych skrytych, tajemniczych klaczy, które wolą przebywać samemu i nie łatwo zdobyć ich zaufanie. Nie przejąłem się więc za bardzo jej reakcją. W końcu gdybym miał się głowić nad zachowaniem każdego napotkanego konia, straciłbym bardzo, bardzo dużo cennego czasu. Oparłem się o rozłożyste drzewo. Z tego miejsca miałem idealny widok na wszystkich członków klanu. Ponownie naszła mnie pewna myśl, która od jakiegoś czasu uparcie do mnie powracała. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że mimo iż znam te wszystkie konie już jakiś czas i należymy do wspólnego klanu, nadal są one dla mnie zupełnie obce. Tak naprawdę nie wiem, co każdemu z nich siedzi w głowie. Nie mogę w pełni zaufać nikomu z nich, a to z kolei oznacza, że mimo iż mam własny klan, jestem samotną wyspą, która cały czas musi się mieć na baczności. Zresztą, wiele koni traktuje mnie tak samo. Nikt nie wie, jak zachowywać się czy co robić, czego się spodziewać po mordercy sławnego trio. Właściwie to właśnie oni dali mi jedną z największych lekcji życia. Zawsze miej się na baczności i uważaj, komu ufasz. Kiedy tak rozmyślałem, nawet nie zauważyłem, kiedy podszedł do mnie Kepper i stanął obok. Można powiedzieć, że przegiąłem trochę, uważając, iż nikomu nie mogę jeszcze w pełni zaufać.W końcu stojący obok mnie źrebak ledwo skończył rok, więc on akurat nie jest żadnym zagrożeniem. Ulewa jak szybko nas zaskoczyła, tak teraz szybko zaczęła chylić się ku końcowi. Deszcz zmienił się w deszczyk, a potem w mżawkę, aby w końcu ustać. W powietrzu jednak nadal czuło się wszechobecną wilgoć. Kepper, jak na źrebaka przystało, od razu zaczął o czymś wesoło trajkotać. Wtem z lasu wyłonił się jasny kształt. Źrebię zamilkło i skierowało wzrok na przybyszkę. Od razu rozpoznałem w niej Yatgaar.
- Zatem jaka Twa decyzja, pani? Nadal masz ochotę trochę pozwiedzać?- zapytałem.
- To zależy- odparła tajemniczo klacz.
- Od czego?
- Od tego, kto miałby mi towarzyszyć- wyjaśniła. W tym momencie miałem ochotę krzyknąć na samego siebie. Nie zastanowiłem się nad tym, kto powinien wyruszyć z Yatgaar. Zaraz jednak wpadł mi do głowy pewien pomysł.
- Na przykład ja. Kepper, zaopiekowałbyś się klanem do naszego powrotu, prawda?- powiedziałem. Yatgaar z początku nie zareagowała, źrebię zaś od razu radośnie podskoczyło.
- Oczywiście, że tak!- zawołało. Na ten widok zaśmiałem się lekko.
- Skoro mam już godnego zastępcę, możemy wyruszać, jeśli tylko tego nadal chcesz, pani- odezwałem się znów do klaczy.
<Yatgaar?:)>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!