Strony

25.02.2020

Od Noctema do Maliah "Nie zawsze to samo"

W sumie jedyne, na co miałem teraz ochotę to odpoczynek w jakimś zacisznym miejscu niedaleko stada, więc ten pomysł nie przypadł mi zbytnio do gustu. W dodatku słońce niechętnie zachodziło już za horyzontem, a większość stada szukała dogodnego miejsca do snu. Oddalanie się od stada o takiej porze nie było najlepszym pomysłem, więc musiałem odmówić.
- Wybacz, ale nie chce narażać nas na niebezpieczeństwo. Spaceru o zimowej, późnej porze to duże ryzyko. Odłóżmy przechadzkę na jutrzejszy dzień — jak zwykle uważnie dobrałem każde słowo, przez co brzmiałem jak starszy pouczający źrebaka, chociaż w rzeczywistości to Maliah była tą starszą. Klacz tylko przytaknęła, po czym obydwoje odeszliśmy w swoje strony. Przed zaśnięciem zagadała mnie jeszcze Shira, która najwidoczniej nie potrafi choć przez minutkę czegoś nie palnąć. Zgaduje, że nawet z szatanem chętnie by poplotkowała. W końcu udało mi się usnąć w spokoju z dala od stadnego harmideru. Gdy ponownie otworzyłem oczy praktycznie wszyscy klanowicze jeszcze spali. Dostrzegłem władce, któremu posłałem skromny uśmiech, jednak Shireght zbyt zajęty rozdzielaniem obowiązków stróżów mnie nie zauważył. Otrzepałem się ze śniegu na mojej szyi i niezgrabnym krokiem skierowałem się w stronę najbliższego krzaczka, który stanowił główne pożywienie podczas zimy. Wkrótce dołączyła do mnie Maliah. Kasztanka skinieniem łba przywitała się ze mną co ja oczywiście odwzajemniłem. Ślepym wzrokiem klacz żując cienkie gałązki krzewu spoglądała w stwardniałą od mrozu ziemie. Najwidoczniej galopowała gdzieś myślami tracąc kontakt z rzeczywistością. Nie chciałem wybudzać Maliah z „transu", gdyż zapewne oburzałaby się na mnie, a nie chciałem niepotrzebnie ją irytować. Kontynuowałem w ciszy i spokoju żucie, aż w końcu Maliah się odezwała.
- Noctem, czy... Eh, nieważne... - ciekawość zżerała mnie od środka. Co chciała powiedzieć klacz? Zastanawiałem się, ale szybko odgoniłem od siebie myśli. Nie chciałem być wścibski, a najlepiej było zapomnieć o tym i zmienić temat.
- Co do wczorajszej propozycji, może masz czas na tą przechadzkę? - zagadnąłem. Kasztanka z chęcią się zgodziła.

<Maliah?>

23.02.2020

Od Mivany do Mint ,,Przypadkiem poważnie chory"

Zmartwionym wzrokiem wodziłam za oddalającym się partnerem. Coś w jego ruchach nie dawało mi spokoju, a znikanie czasem w niewyjaśnionych okolicznościach wcale nie podnosiło mnie na duchu.  Coś jest nie tak. Bardzo nie tak. Dlaczego nie chce mi o tym powiedzieć? Jeżeli miał zamiar mnie nie martwić, to jego działanie ma odwrotny skutek. Westchnęłam, kierując się do podwładnych. Wszyscy zajmowali się swoim życiem, nieświadomi gonitwy myśli w mojej głowie. Czy w swoich idealnych życiach myśleli czasem nad tym, czy nasze jest również idealne, czy nic się nie dzieje? Muszę się czegoś dowiedzieć. On najwidoczniej nie chce się podzielić ze mną żadnymi informacjami. Komu ufa bardziej niż mi? Komu prędzej zwierzyłby się ze swoich medycznych problemów? Przystanęłam, wpatrując się w grupkę koni z ziołami w pyskach. Mint, musiał pójść do głównego medyka, takiego, którego najlepiej zna. Rozejrzałam się w poszukiwaniu bladego pyska. Nienawidzę siebie za to, ale chyba będę musiała pójść i się jej zapytać. Zwyczajnie podejść i zadać pytanie, czy mój partner przypadkiem nie jest poważnie chory. Przecież mam prawo do tej wiedzy... Prawda? Najwyżej zostanę wyśmiana za bezpodstawną histerię, albo okaże się, że to coś niewinnego. Mivana, czemu ty zawsze jesteś taka pesymistyczna? Ujrzałam w końcu jedną z klaczy, którą znałam tak dobrze, że potrafiłabym z każdym detalem odtworzyć jej oblicze z pomocą piasku i patyka. Potrzebujesz trochę więcej optymizmu. Może kiedy Ava wróci z polowania weźmiesz u niej lekcje? Czy optymizmu da się nauczyć? Na Księżycową Klacz, byłabym strasznym psychologiem...Już widziałam zadowolenie Mint z mojej obecności. Stępem, by nie wzbudzać zbędnego zainteresowania, podeszłam do medyczki.
- Mint, czy mogłabym cię prosić o rozmowę na osobności?

<Mint? Tak, wciąż jeszcze żyję i powoli będę próbować ożyć jeszcze bardziej>

20.02.2020

Minikonkurs!

Serdecznie zapraszamy do udziału w mini konkursie, który polega na wcieleniu się w postać Yatgaar i napisaniu w jej imieniu opowiadania o jej śmierci. 
Dokładniej coś w rodzaju ciągu dalszego następującego opowiadania. Preferowany czas akcji przed powrotem do klanu. Twory należy wysłać na pocztę bloga, a na początku marca zostanie wyłoniony zwycięzca z najbardziej kreatywnym i interesującym opisem!
Nagroda to 60 SŁ oraz 10 pszenic.

Do pisania, rodacy!
~Administrator Najmi

Od Maliah do Noctema "Pierwszy raz"

- Gdyby twój kolega umiał się jakkolwiek bronić, to by nie zginał — w głosie Noctema można było wyczuć oschłość. Moją głowę znów zalała fala wspomnień powodujących smutek, żal i tęsknotę. Opuściłam głowę z bezradności i zaczęłam przyglądać się ziemi, a raczej śniegowi, którym była pokryta. Gdzieś tam, w moim domu, u ludzi nigdy nie widziałam go w takiej ilości. Zawsze miałam ciepłe miejsce do spania i mojego ukochanego przyjaciela, Touchy’ego, w sąsiednim boksie. Gdy byłam smutna, zawsze wiedział jak mnie pocieszyć. Ale czekajcie. Czy ja znowu nie nazwałam stajni moim domem? Owszem, była nim, ale teraz czekało mnie zupełnie nowe życie. Może według wszystkich było ono dużo lepsze, ale ja byłam do niego sceptycznie nastawiona. Niby wolność, ale podczas mojej samotnej wędrówki tęskniłam za swoim boksem, dostatkiem jedzenia i wszystkim, co musiałam zostawić za sobą.
- Przepraszam - z bolesnego zamyślenia wyrwał mnie cichy głos Noctema. Zdobyłam się na uśmiech i ponownie wbiłam wzrok w miecz. Nadal nie pojmowałam, po co walczyć, ale jak już wspominałam, nie wiedziałam nic o wolnym życiu i wolałam nie kwestionować tego, co mówią ci, którzy żyją tu od dłuższego czasu.
Miecz był jeden, więc ogier wytłumaczył mi, na czym będzie polegał nasz wspólny trening. On miał wymachiwać mieczem, a moim zadaniem było unikanie ostrza.
- Spokojnie, będę uważał, żeby nie zrobić ci krzywdy — dodał Noctem, gdy zobaczył wahanie w moich oczach. Zamachnął się mieczem, a ja odruchowo odskoczyłam. Nie zastanawiałam się w ogóle co zrobić, poszło jakoś automatycznie, co bardzo mnie zdziwiło. Domyślałam się, że na razie poziom trudności był dość niski, mimo tego myślałam, że ten pierwszy raz będzie trudniejszy.
Gniadosz zamachnął się jeszcze kilka razy, a ja za każdym razem, bez problemu unikałam ostrza. Po chwili zauważyłam, że ciosy stają się szybsze, co zdecydowanie zwiększało trudność zadania. Zaczęłam się trochę gubić, ale cały czas udawało mi się unikać dotknięcia bronią. Minęło jeszcze trochę czasu i ogier wyraźnie zmienił prędkość miecza. Trochę się bałam, że mimo zapewnień, Noctem nie zdoła wyhamować broni, ale postanowiłam nie okazywać tego po sobie i z jeszcze większym zacięciem kontynuowałam ćwiczenie. Na początku nie sprawiało mi to większego problemu, jednak później, po wpływem zmęczenia, zaczęłam się trochę gubić. W końcu poczułam dotknięcie zimnego ostrza na szyi.
- Nawet nieźle jak na konia, który w życiu nie widział miecza - Noctem uśmiechnął się zachęcająco. - Jednak to dopiero początek i musisz się jeszcze wiele nauczyć.
- Dzięki, że poświęciłeś mi czas - zdawałam sobie sprawę, że ogier wcale nie musiał tego robić i w zasadzie ten trening nie przyniósł mu nic. W końcu już dawno miał za sobą poziom, na którym obecnie jestem. - Może pomóc ci w twoim treningu? - spytałam, choć nie wiedziałam, do czego mogłabym się przydać.
- Nie trzeba - gniadosz delikatnie pokiwał głową. - Poza tym chyba trochę się już zmęczyłaś - dodał.
- Jak widać, unikanie miecza to nie jest moja specjalność - zaśmiałam się cicho. - A skoro już koniec treningu to może pójdziemy się przejść?

<Noctem? Przepraszam za takie opóźnienie, ale ostatnio nie miałam głowy do pisania>

Żegnamy Khonkha!

W dniu dzisiejszym z żalem przychodzi nam się rozstać z pierwszym, emerytowanym już, władcą naszego klanu - Khonkh'iem z dynastii Altbachów. Wiele on zrobił dla naszego rozwoju, a legendy o tej postaci będą krążyć przez jeszcze wiele wieków po mongolskich stepach. Przyjaciel dla wielu, głowa rodziny i cudowny władca - taki obraz gniadego araba zostanie w naszej pamięci.

Khonkh z dynastii Altbachów|19 lat|Ogier|Były władca, Emeryt|25 p.|Yatgaar|DODA

19.02.2020

Żegnamy Yatgaar!

W dniu dzisiejszym żegnamy jednego z pierwszych członków stada, prawdziwy "relikt" bloga, jeżeli można tak powiedzieć, partnerkę pierwszego, emerytowanego już władcy Klanu Mroźnej Duszy - Yatgaar. Ta dusza intrygi i niezależności przez niezwykle długi czas zajmowała pierwsze miejsce jeżeli chodzi o ilość opowiadań na koncie. Różne chodzą o niej opinie, ale jedno jest pewne: ta postać jeszcze długo pozostanie w mojej i waszej pamięci.

 Yatgaar z dynastii Altbachów|18 lat|Emerytka, Małżonka byłego władcy|305 p.|Khonkh|holidays horse

Od Yatgaar do Maliah "Wolność"

Odwróciłam głowę w kierunku reszty towarzyszy i zamrugałam znacząco kilka razy z lekkim uśmiechem na pysku - nie mogłam się powstrzymać. Kiedy to ja ostatnio miałam do czynienia z typem histeryka? Oj, latka szybko lecą, już nawet nie pamiętam jej imienia...Może to dlatego, że w naturze nie ma miejsca dla słabeuszy? Przy jej postawie to aż dziwne, że jeszcze nie wylądowała w czyimś żołądku. Musiała przecież trochę już przewędrować, skoro doprowadziła się do takiego stanu. Żal po bliskiej osobie może być, owszem, ogromny, jednak Khonkh z pewnością nie chciałby, bym w takim momencie zwyczajnie się poddała i załamała jak wyschnięte drzewo podczas wichury. O ludzkich fanaberiach, jakie klacz nam przedstawiła, nie miałam pojęcia, jednak rozpaczać w chwili, gdy się wydostało na wolność: wolność, kocham i rozumiem, na bezkresne pastwiska pod gołym niebem, poprzecinane wstęgami czystych rzek, skaliste góry, pełne przeróżnych stworzeń i końskich stad, w porównaniu z poprzednim żywotem będące wręcz rajem, było dla mnie kompletnie nie do pojęcia. Ciekawa była jeszcze jedna rzecz; Czy naprawdę takie "delikatesy" hodują ludzie? Jak tak dalej pójdzie, to za kilkadziesiąt lat udomowione konie nie będą nawet przypominać swoich dzikich przodków. Ale cóż, jeden członek klanu więcej.
— To naprawdę okropne. - mruknęła Miri, głaszcząc delikatnie przybyszkę, choć też widać było w jej oczach zdziwienie. - Jestem pewna, że szybko się przyzwyczaisz. Jak się nazywasz? 
— A...Maliah. - klacz chyba trochę się uspokoiła.
— Wracamy właśnie do stada, do Klanu Mroźnej Duszy. Idziesz z nami? - rzekłam krótko.
— Tak, oczywiście! Jeżeli pozwolicie... - dodała mniej pewnie.
— No to w drogę. - oznajmił nakrapiany ogier z uśmiechem, wyprzedzając mnie w tej kwestii. Przez moment poczułam ukłucie złości, jednak szybko opuściło mnie to uczucie. To już nie te czasy.
Wieczorem zatrzymaliśmy się w iglastym zagajniku. Droga, nie licząc dołączenia nowej towarzyszki, upłynęła nam dość spokojnie. Pod koniec kolacji dyskretnie odciągnęłam na bok Etsiina.
— O co chodzi...? - spytał po chwili, rozglądając się na boki. To już nie był ten sam koń.
— Widzę, że Miriada cię kocha. - mruknęłam, podnosząc kąciki warg. 
— Nie mogę zaprzeczyć...
— Ale wiesz...jeżeli kiedykolwiek, jakkolwiek przyszłoby ci do głosy skrzywdzić moją córkę albo na krzywdę pozwolić, to ja cię znajdę na drugim końcu świata i porachuję kości. Hm? - mruknęłam na koniec, przekrzywiając lekko głowę. Ogier pokiwał powoli głową z szeroko otwartymi oczami. Uśmiechnęłam się szeroko, po czym dodałam beztrosko:
— Chodźmy już spać. 
<Maliah? Możesz to potraktować jako koniec naszej wymiany, możesz też napisać do innej postaci z wyprawy. Róbta co chceta :)>

10.02.2020

Od Noctema do Shiry "W dzień nie szukaj gwiazd"

Nigdy nie widziałem wcześniej tej klaczy, jednak podsłuchałem w stadzie kilka plotek o nijakiej Shirze. Z resztą klacz wyglądała na przyjaźnie nastawioną, więc nie miałem żadnych obaw.
- Wybacz, na mnie już czas. Żegnaj - mruknąłem odchodząc naprzeciw. Jeleniowata wyglądała na nie zadowoloną, ale zignorowałem to. Gdy już spowrotem dotarłem do stada podeszłem bliżej innych koni i wygrzebałem ze śniegu trochę zeschłej trawy. Wtem poczułem za sobą stąpanie kopyt. Kątem oka zauważyłem znajomy mi już pysk skubiący trawę. Podniosłem lekko łeb i się uśmiechnąłem co Shira z przyjemnością odwzajemniła. Wtem w moim sercu poczułem ciepło. Miło było się tak uśmiechnąć do kogoś. Wróciłem do delektowania się nie smaczną i suchą trawą. Uśmiechnąłem się w stronę jeleniowatej co ona natychmiastowo odwzajemniła. Moje serce wypełniło ciepło, a ciało przeszły przyjemne ciarki. Lubiłem gest uśmiechu, jednak dopiero po latach miałem odwagę go użyć. Jako iż była zima wkrótce nastał zmierzch. Wbiłem wzrok w słońce, które zupełnie się nie spieszyło ze znikaniem za horyzontem. Ostatnie promienie dnia niczym ogień raz po raz rozciągały pnąc się ku górze, by potem znów się skurczyć. To był wyjątkowo słoneczny wieczór jak na zimę. Nieoczekiwanie widok słońca zasłoniła mi Shira. Przez mój pysk przebiegł cień niezadowolenia. Wolałem podziwiać krajobrazy niż inne konie. Chociaż po dokładnym przyjrzeniu się zaparło mi dech w piersiach. Zgrabna sylwetka Shiry na złotym tle wielkiej gwiazdy w dodatku z jasną jelenią maścią wyglądała przepięknie. Promyki przedzierały się przez ciało klaczy i raziły mnie w oczy. Jednak nie pocieszyłem się długo tym widokiem. Na niebie pojawiła się ciemność i małe gwiazdki. Shira podeszła do mnie przyłączyła się do podziwiania. Ten poukładany chaos stworzony przez migoczące złote punkciki był równie piękny co zachód słońca. Oderwałem na chwile wzrok od nieba i spojrzałem na klacz. W jej wielkich, okrągłych oczach odbijały się gwiazdy.

<Shira? ^^>

8.02.2020

Od Shiry do Noctema "Zza krzaków"

Rozejrzałam się po stadzie, gdy tylko skończyłam rozmowę z jakąś przypadkową klaczą w celu znalezienia jakiegoś kolejnego konia do rozmowy. Jakoś nie potrafiłam zamknąć pyska będąc w zupełnie nowym miejscu. Oczywiście nadal tęskniłam za stary domem i rodziny, jednak w nowym miejscy było tyle do odkrycia i tyle nowych znajomości do zawarcia! Z resztą, nawet gdybym podjęła się próby odnalezienia moich rodziców nawet nie wiedziałam bym, od czego zacząć. Nie miałam bladego pojęcia o umiejscowienie mojego starego stada, jednak starałam się nie zakrzątać tym sobie głowy. Wtem uświadomiłam sobie, że z wszystkimi końmi już porozmawiałam. Lekko zawiedzione odeszłam w stronę lasu na przechadzkę. Las o tej porze roku wyglądał jak z bajki. Może i mróz dokuczał, ale miło było napajać wzrok białymi krajobrazami. Właśnie gdy na chrapy spadł mi płatek śniegu zza krzaków wyszedł jakiś gniadosz. Spojrzał mi głęboko w oczy z lekkim niezadowoleniem. Nagle uświadomiłam sobie, że pierwszy raz widzę tego konia.
— J-jesteś z Klanu Mroźnej Duszy? — wyjąkałam próbując się uśmiechnąć.
— Od jakiegoś czasu. Ty też jesteś zapewne nowa — odparł oschle. Przytaknełam podchodząc bliżej jego. — Jestem Noctem Animam. W skrócie Noctem lub Noctis.
— Ja jestem Shira. Miło mi cię poznać — uśmiechnęłam się szeroko co Noctem odwzajemnił. Nasze spojrzenia znów się spotkały, jednak gniadosz zakłopotany odwrócił oczy w kierunku śnieżnego lasu. Ja w tym czasie myślałam jak tu zagadać.

<Noctem? Chcesz to masz>

3.02.2020

Nowy stróż - Shira!

How Long Do Horses Live and Everything about Horse Age

 - Home Decor, Interior Design & Pets by Primcousa

Źródło: Zdjęcie główne
Motto: „Jeśli chcesz zabijać, zacznij od siebie"
Imię: Dwunożni nazwali ją Last Breath, jednak jej rodzice chcieli zamazać wszelkie pozostałości po nich, więc nadali jej imię Shira. Żadnych skrótów nie ma, bo kto by skracał i tak krótkie imię?
Tytuł: Pochodzi z Rodu Złotych Piór, którego założycielami byli jej rodzice, jednak od kiedy mieszka w Klanie Mroźnej Duszy żadnego tytułu nie nosi.
Wiek: 3 lata
Płeć: Klacz
Ranga/i: Stróż
Głos: Sarsa
Relacje:
Light Night - Ukochana mamusia. Shira nie wyobraża sobie bez niej życia. Momentami może i była nadopiekuńcza, ale Shira właśnie to w niej uwielbiała; troskę jaką jej dawała.
Geronimo - Ojciec, którego bardzo podziwiała. Zawsze była zachwycona jego osięgnieciami sportowomy, jednak on sam nie lubił o tym mówić.
Saracen - Ukochany młodszy braciszek. Shira znała go krótko, jednak nie przeszkodziło jej to by zdążyć go pokochać. Szkoda tylko, że okazał się mysleć tylko o byciu władcą.
Hinke van Ketting - Wałach mający już swoje lata, jednak wciąż chętny do pracy. Dla wszystlich był oschły i nigdy nie lubił towarzystwa, jednak tak bardzo przykuł uwagę Shiry, że wtedy jeszcze mała klaczka chodziła wciąż za wałachem i uważnie go obserwowała. Hinke tego nie lubił, jednak przyzwyczaił się i zaczął opowiadać klaczce o życiu i uczyć wielu rzeczy. Shira jest mu bardzo wdzięczna.
Osobowość: Poznajcie Shire, można byłoby rzec, że jest tak samo dobra co anioł. Nigdy nie stroni od pomocy innym. Wszystkich dookoła zaraża uśmiechem. Uwielbia nowe znajomości. Zawsze mówi przepraszam, dziękuje itp. Klacz patrzy na świat przez różowe okulary, nawet w najgorszej sytuacji dostrzega plusy. Jednak nie zapomnijmy o jej wadach. Czasami bywa lekko wybuchowa, czego większość koni nie lubi. Potrafi też uparcie bronić swojego zdania. Z czasem można też dostrzec u niej, że często pochopnie podejmuje decyzje i ogólnie jej naiwność. Mimo swoich wad nadrabia swoją dobrocią dla innych. Trudno będzie wam znaleźć drugą taką miłą duszyczkę.
Orientacja: Nigdy się tym zbytnio nie interesowała i nigdy nie uznawała, że dana płeć jest atrakcyjniejsza od drugiej i takie same odczucia odczuwała, gdy widziała umięśnionego i przystojnego ogiera lub zgrabną i śliczną klacz. Pewne jednak jest, że nie jest ona aseksualna, więc wychodzi na to, że jest bi.
Aparycja:
  • Rasa: Koń Luzytański
  • Wygląd: Shira może się pochwalić zgrabną sylwetką i śliczną miękka sierścią połyskującą w promieniach słońca o umaszczeniu jeleniowatym w lekko matowym odcieniu. Na jej szlachetnym łbie zawsze widnieje uśmiech, no czasami zdarzy się grymas. Mimo że jest to klacz do jej atutów należy też umięśnienie. Ma nie wyobrażalną siłę w tylnych, ale, jak i przednich długich nogach, które zostały wręcz stworzone do skoków.
  • Znaki charakterystyczne: Jej samą maść można uznać za charakterystyczną, a poza tym to nic nie ma.
  • Wzrost: 169 cm w kłębie
Umiejętności:
- Zna poszczególne figury ujeżdżeniowe
- Świetnie skacze
- Jest szybka
Historia: Prawda jest taka, że ona, jak i jej rodzice urodziła się wśród dwunożnych w rosyjskiej stadninie. Jej właściciele planowali jej świetlaną przyszłość, jednak jej rodzice, którzy szczerze się kochali mieli zupełnie inne zamiary. Od najmłodszych lat musiała ciężko trenować, by stać się tą najlepszą. Spędziła tam pierwsze 0,5 roku swojego życia. Tamte czasy pamięta jak przez mgłę, jednak jeśli ma już jakieś wspomnienia nie są one miłe. Potem uciekła wraz z rodzicami i kilkoma innymi końmi. Tak powstał Ród Złotych Piór. Żyło jej się dobrze. Zyskała nawet brata - Saracena. Niestety, okazał się on myśleć tylko o tym by mieć władzę i zrobiłby wszystko, żeby pozbyć się Shiry, która była pierwsza w kolejce do tronu. Gdy ta miała niecałe 5 lat, a jej brat 3 wraz ze swoim zakładnikiem uprowadził własną siostrę. Rodzicom skłamał, że została napadnięta przez drapieżniki i odnalazł jedynie jej martwe ciało. W tym czasie Shira została sama na mongolskim stepie. Błądziła jakiś czas, a później napotkała stado.
Inne: -
Kontakt: HW: natalia k.

2.02.2020

Od Miriady do Etsiina "Wymazany"

Westchnęłam ciężko, opuszczając na chwilę powieki i w ciemności staczając bitwę z myślami. Nie wiedziałam, czy bardziej jestem mu wdzięczna za wyciągnięcie mnie z tej patowej sytuacji, czy złoszczę za to, że wszystko zobaczył i nie daje za wygraną, i zapewne będzie to tkwiło gdzieś z tyłu naszych głów do końca życia. Nie, bardziej to pierwsze. Nie mogłam go winić; gdyby nie moje intrygi, nigdy by do tego nie doszło. Wreszcie zdołałam podnieść wzrok na pysk ukochanego.
— Więc nie martw się. Naprawdę, to nic ważnego. Przepraszam, że musiałeś się znaleźć w takim momencie. - odparłam słodko, dodatkowo trącając czule ogiera nosem dla lepszego efektu.
— Nie waż mi się przepraszać. - mruknął stanowczo, prostując się, po czym dodał łagodniej: - Przecież widzę, że coś jest nie tak. Jeżeli to nic istotnego, to chyba możemy się z tego razem pośmiać? - zaproponował z uśmiechem. 
— Po prostu muszę trochę ochłonąć. Każdy ma swoje tajemnice. Ufasz mi? - spytałam z nutką wątpliwości. Nim zdołał znaleźć odpowiedź, dodałam: - W ogóle, śledziłeś mnie? - odwróciłam głowę, skubiąc kępkę zeschłej trawy spod śniegu.
— Nie. A przynajmniej nie miałem takiego zamiaru. Ufam ci...po prostu chcę pomóc. To chyba nic złego? - odrzekł Etsiin, swoim głosem zdradzając lekkie poirytowanie. W sumie mu się nie dziwiłam. 
— Sama twoja obecność jest zdecydowanie najlepszym lekarstwem. - oznajmiłam, wtulając się w jego miękką grzywę. - Inni już się chyba budzą. - zauważyłam, ucinając tym samym rozmowę. 
— Fakt. - appaloosa "wzruszył ramionami", po czym ruszył za mną w stronę reszty. Wydawał się spokojniejszy, a to się liczyło. Może naprawdę zostanie to tylko jako niemiłe wspomnienie z tyłu naszych umysłów? Albo i "aż"...
~~~
Zatrzymaliśmy się o milę albo dwie do rzeki, z tego co pamiętam, Dzawchan. Mój ukochany wyciągnął mnie na spacer, argumentując tym, jak pięknie gwiazdy i księżyc odbijają się w tafli wody. Nie sposób zaprzeczyć, aczkolwiek ich towarzystwo było mi ostatnio jakoś trochę mniej miłe, i z wzajemnością. Jednak kiedy wokół zaczęły unosić się setki świetlików, nie mogłam się oprzeć urokom nocy i szczerze zaczęłam śmiać się i bawić z ogierem w ganianego. Czułam, jak rozpiera mnie świeża energia. Zdyszani, stanęliśmy obok siebie na piaszczystym brzegu, wśród szuwarów, by napić się wody. Nad rzeką panował całkowity spokój. Do czasu.
Nagle coś wyskoczyło z wody na Etsiina. Wszystko potoczyło się błyskawicznie, każda akcja była mierzona w ułamkach sekund. Przerażone rżenie, gwałtowne wycofanie się, coś oślizgłego niespodziewanie zaciskającego się szybko wokół mojej szyi i ciągnącego do przodu, w wodę, ciemne, koszmarne gałki oczne. Po chwili stałam obrócona tyłem do rzeki, zakotwiczona w ziemi kopytami i przytrzymywana przez łuskowate stworzenie, zaś nakrapiany ogier znajdował się kilkanaście metrów dalej, przypatrując nam się z wybałuszonymi oczami. Z rany na jego głowie powoli ściekała krew. Po chwili wyraz jego pyska zmienił się diametralnie; warknął coś z wściekłością, ruszając na stwora.
— Nie radzę! - krzyknęła istota, zaciskając kończyny na mojej szyi jeszcze bardziej. Skrzywiłam się, słysząc znajomy głos. - Ona zapłaci. - mój towarzysz zatrzymał się zaledwie parę kroków dalej, wciąż zaciskając zęby i świdrując znajomego wzrokiem; gdyby ten mógł zabijać, stworzenie niechybnie leżałoby martwe. Niedaleko mu było do wybuchu furii. 
— Mam cię dość! Czego od nas chcesz?! Zostaw ją, w tej chwili! - wrzasnął, ponownie unosząc nogę. Gadzina wysunęła głowę do przodu, warcząc.
— Zostaw go! - zawyłam rozpaczliwie, szarpiąc się. Przez moment powietrze przeszywała jedna wielka kakafonia krzyków i parsknięć. Wreszcie ponownie nastała cisza, pełna tylko urywanych oddechów.
— Chcę zapłaty. - syknął stwór, rzucając mi naglące spojrzenie. Przygryzłam wargę próbując powstrzymać łzy.
— Jakiej zapłaty, za co? Co ty pier... 
— To moja wina, Etsiin. Tu chodzi o mnie. - wydusiłam wreszcie z siebie. - Muszę dokończyć pewne sprawy. 
— JAKIE SPRAWY? Miriada...
— Proszę, zostaw nas teraz samych. Obiecuję, że niedługo wrócę, i wszystko wróci do normy. Tylko ten jeden raz. 
— Zwariowałaś. - stwierdził z przerażeniem ogier. - Miri, proszę cię, co tu się wyprawia? Powiedz mi, to odejdę, tak jak sobie życzysz. - przed oczami znów przemknął mi koszmar z dzieciństwa. Czy wszystko muszę spieprzyć? On tego nie zniesie. Wszystko miało pójść tak gładko, to miał być jednorazowy epizod. Najwidoczniej jednak te wszystkie starania były nic niewarte. Ta miłość była skazana na szybką śmierć...Wypij wreszcie piwo, którego nawarzyłaś. 
— Nic nie rozumiesz. - pokiwałam łbem z lekkim uśmiechem. - Jak myślisz, kto zabił Dain'a? Kto go "wymazał"?
— Przypadki nie istnieją, Etsiin. - opuściłam głowę, czując, że głos zaraz mi się załamie. Więcej nie zdołałam wypowiedzieć.
— No, to możemy już kończyć tę ckliwą gadkę? - wtrącił swoje gad.
<Etsiin? A nie mówiłam? :p>

1.02.2020

Od Noctema do Maliah „Kto mieczem wojuje"

Dobrze rozumiałem klacz. Sam nie miałem z miłej przeszłości. Automatycznie spochmurniałem, gdy tylko przypomniałem sobie o moich ciężkich treningach i głodzie. Nigdy bym tam nie wrócił, a jeśli już to bym ich pozabijał... Nie, nie mógłbym ich zabić. To byłoby niegodne wojownika, tym bardziej że mimo wszystko dzięki nim żyje. Teraz, tu, kiedy mieszkałem w nowym stadzie rutyna i obowiązki ze starego pozostały. Codzienne treningi w pewien sposób sprawiały mi przyjemność. Gdy tak rozmyślałem nawet nie zauważyłem, że nastała cisza. Słychać było tylko powiew wiatru i rozmowy pozostałych członków stada. Znowu do głowy przywędrowała mi scena jak to na mojej lekcji nastała cisza, a ja, wtedy jeszcze młody ogierek stałem naprzeciwko swojego mentora gotowy do walki w zupełnej ciszy. Milczenie w przypadku mego mentora zawsze oznaczało chwile na zastanowienie się i, że zaraz mogę spodziewać się przemyślanego i nagłego ataku.
- Wybacz, ale pozwól, że pójdę teraz podszlifować moje umiejętności - mruknąłem odchodząc w swoją stronę.
- Pójdę z tobą — niespodziewanie odparła Maliah. Najwyraźniej chciała mieć jakieś towarzystwo. Mnie to zbytnio nie przeszkadzało, a nawet mogło pomóc. Podszedłem do drzewa, przy którym stałem wcześniej i wyciągnąłem z pochwy, która wisiała na jednej z gałęzi, miecz. Wiedziałem, że nie był on jakiś wybitny, ale mi starczał. Kasztanka uważnie lustrowała moją broń. Nigdy wcześniej nie widziała niczego podobnego, więc wcale się nie zdziwiłem.
- Po co w ogóle walczyć? W końcu nie ma żadnych niebezpieczeństw, raczej... - spytała z lekkim przerażeniem w oczach. Musiała jeszcze się wiele nauczyć o wolnym życiu z dala od dwunogów.
- Gdyby twój kolega umiał się jakkolwiek bronić to by nie zginał — mój głos przybrał oschły ton. Gdy tylko zauważyłem smutek i tęsknotę na pysku mojej towarzyszki coś ścisnęło mi serce. To, co przed chwilą powiedziałem raczej nie było na miejscu. Próbowałem się jakoś samemu sobie wytłumaczyć w myślach, ale gdy choć razem przeniosłem wzrok na Maliah od razu robiło mi się jej żal.
- Przepraszam — odparłem cicho, ale na tyle głośno by mogła mnie wyraźnie usłyszeć. Teraz mój głos nabrał słodkiego i miłego dla uszu barwy. Maliah wbiła wzrok ponownie w miecz i podniosła łeb przy tym lekko podnosząc kąciki pyska. Jako, iż nie było drugiego mieczu wytłumaczyłem klaczy, że nasz wspólny trening będzie polegał na tym, że ona będzie musiała unikać ostrza miecza, którym ja będę wymachiwać.
- Spokojnie, będę uważał, żeby nie zrobić ci krzywdy — powiedziałem najmilszym tonem, jaki tylko potrafiłem wydobyć. Zrobiłem pierwszy zamach. Był on na tyle słaby, że nawet gdyby dotknął ją w najczulszy punkt nic by się nie stały. Maliah automatycznie odskoczyła.

<Maliah?>

Od Etsiina do Miriady ,,Proszę, powiedz mi"

- A co TY tu robisz? - tak właśnie, z morderczym podkreśleniem dwóch literek, wpatrywałem się w odrażające, koniokształtne stworzenie z jakimiś płetwami, czy co to tam było. W ogóle... Jakim cudem jeszcze tego nie widziałem? Musiałem coś najwidoczniej przeoczyć, że nagle po ziemi pełzają rybokonie. Moja powieka niebezpiecznie drgnęła, a na pysku wykwitł ironiczny uśmiech, usłany dodatkowo wyszczerzonymi zębami. Istota ,,uniosła brwi" i rzuciła mi przelotne spojrzenie, a potem popatrzyła na księżniczkę. Klacz nerwowo zaczęła kopać w zmarzniętej ziemi.
- Eeee... - wydukała jedynie, co jakiś czas zerkając na mnie z błaganiem w brązowych oczach. W sumie to nie dziwiłem się. Sam nie wiedziałbym, jak wytłumaczyć się z takiej sytuacji. Płetwiasty czterokopytny westchnął.
- Może ja wrócę później. Jak na razie, nic tu po mnie. Wyjaśnijcie sobie porachunki małżeńskie, czy coś takiego. - syknął, niezadowolony.
- Kim ty do cholery jesteś? - zarżałem, zirytowanym głosem, starając się ogarnąć, czy to nie tylko głupia iluzja.
- Spytaj się jej. -  warknął i jak na zawołanie zanurkował w lazurowej toni, na której tafli odbijał się ostry blask księżyca. Wraz z Miriadą, staliśmy bez ruchu, patrząc na siebie w milczeniu. Pierwszy zrobiłem krok, a potem podszedłem do izabelki. Klacz westchnęła.
- Nie musisz się na razie tłumaczyć, ale... Co to było?! - lekko poddenerwowany, przystępowałem z nogi na nogę. Miri skrzywiła się lekko.
- Znajomy. - ta odpowiedź wcale mnie nie usatysfakcjonowała. Zżerała mnie ciekawość, a niewiedza doskwierała mi całą drogę powrotną do reszty grupy. W końcu nie chciałem już iść dalej i zatrzymałem się, a klacz obok. Przejechałem chrapami po jej szyi, jakby dając znak, że wszystko jest w porządku. Nie było. Widziałem, jak Miri się denerwuje. Dało się to nawet wyczuć, odczytać z jej oczu. Nie chciała mi powiedzieć, co się stało i czym jest wodna istota. I jak na razie nie będę o to prosił. W kompletnej ciszy ruszyliśmy dalej. Starałem się na chwilę zapomnieć, ale to wszystko mnie okropnie nurtowało. W końcu wróciliśmy do reszty. Stanąłem gdzieś z boku, a księżniczka ostrożnie przystanęła obok.
- Przepraszam, Etsiin... - westchnęła.- Po prostu byś tego nie zrozumiał. A przynajmniej nie teraz.
Lekko kiwnąłem głową i zamknąłem oczy. Od Miriady wręcz biło zakłopotanie. Z jednej strony nie chciałem wiedzieć, o co chodzi. Wszyscy żyliby dalej. Ale z drugiej strony, miałem jakąś potrzebę dowiedzenia się. Może dla siebie? Może by odciążyć Miriadę z jakiegoś sekretu? Co jakiś czas zerkałem na ukochaną. Widziałem, że nie śpi. Ja też nie mogłem. Sen zmorzył mnie dopiero po kilku godzinach.

---

Ranek uderzył mnie jak z liścia. Ostry chłód przeszywał każdy najmniejszy milimetr mojego ciała. Z trudem podniosłem powieki. No i oczywiście, byłem strasznie głodny. Ale jakieś marne korzonki były jedynym, co zimą można było znaleźć. Miriada nie spała. Kręciła się gdzieś niedaleko, a ja obserwowałem ją z uwagą. W końcu nie mogłem już ustać z niecierpliwości i podkłusowałem do izabelki.
- Dzień dobry. - zarżałem, skubiąc jej grzywę. Brązowooka popatrzyła na mnie z bladym uśmiechem i musnęła pyskiem o moje chrapy.
- Cześć. - wymruczała cicho. Zjedliśmy śniadanie, i chwilę spacerowaliśmy, czekając, aż reszta się obudzi. Westchnąłem ciężko i zacisnąłem oczy.
- Czy stało się coś naprawdę poważnego? Martwię się, nie chcę widzieć Cię w takim nastroju... Proszę, powiedz mi. - powiedziałem po chwili, wzdychając.
<Miri?>