Strony

2.02.2020

Od Miriady do Etsiina "Wymazany"

Westchnęłam ciężko, opuszczając na chwilę powieki i w ciemności staczając bitwę z myślami. Nie wiedziałam, czy bardziej jestem mu wdzięczna za wyciągnięcie mnie z tej patowej sytuacji, czy złoszczę za to, że wszystko zobaczył i nie daje za wygraną, i zapewne będzie to tkwiło gdzieś z tyłu naszych głów do końca życia. Nie, bardziej to pierwsze. Nie mogłam go winić; gdyby nie moje intrygi, nigdy by do tego nie doszło. Wreszcie zdołałam podnieść wzrok na pysk ukochanego.
— Więc nie martw się. Naprawdę, to nic ważnego. Przepraszam, że musiałeś się znaleźć w takim momencie. - odparłam słodko, dodatkowo trącając czule ogiera nosem dla lepszego efektu.
— Nie waż mi się przepraszać. - mruknął stanowczo, prostując się, po czym dodał łagodniej: - Przecież widzę, że coś jest nie tak. Jeżeli to nic istotnego, to chyba możemy się z tego razem pośmiać? - zaproponował z uśmiechem. 
— Po prostu muszę trochę ochłonąć. Każdy ma swoje tajemnice. Ufasz mi? - spytałam z nutką wątpliwości. Nim zdołał znaleźć odpowiedź, dodałam: - W ogóle, śledziłeś mnie? - odwróciłam głowę, skubiąc kępkę zeschłej trawy spod śniegu.
— Nie. A przynajmniej nie miałem takiego zamiaru. Ufam ci...po prostu chcę pomóc. To chyba nic złego? - odrzekł Etsiin, swoim głosem zdradzając lekkie poirytowanie. W sumie mu się nie dziwiłam. 
— Sama twoja obecność jest zdecydowanie najlepszym lekarstwem. - oznajmiłam, wtulając się w jego miękką grzywę. - Inni już się chyba budzą. - zauważyłam, ucinając tym samym rozmowę. 
— Fakt. - appaloosa "wzruszył ramionami", po czym ruszył za mną w stronę reszty. Wydawał się spokojniejszy, a to się liczyło. Może naprawdę zostanie to tylko jako niemiłe wspomnienie z tyłu naszych umysłów? Albo i "aż"...
~~~
Zatrzymaliśmy się o milę albo dwie do rzeki, z tego co pamiętam, Dzawchan. Mój ukochany wyciągnął mnie na spacer, argumentując tym, jak pięknie gwiazdy i księżyc odbijają się w tafli wody. Nie sposób zaprzeczyć, aczkolwiek ich towarzystwo było mi ostatnio jakoś trochę mniej miłe, i z wzajemnością. Jednak kiedy wokół zaczęły unosić się setki świetlików, nie mogłam się oprzeć urokom nocy i szczerze zaczęłam śmiać się i bawić z ogierem w ganianego. Czułam, jak rozpiera mnie świeża energia. Zdyszani, stanęliśmy obok siebie na piaszczystym brzegu, wśród szuwarów, by napić się wody. Nad rzeką panował całkowity spokój. Do czasu.
Nagle coś wyskoczyło z wody na Etsiina. Wszystko potoczyło się błyskawicznie, każda akcja była mierzona w ułamkach sekund. Przerażone rżenie, gwałtowne wycofanie się, coś oślizgłego niespodziewanie zaciskającego się szybko wokół mojej szyi i ciągnącego do przodu, w wodę, ciemne, koszmarne gałki oczne. Po chwili stałam obrócona tyłem do rzeki, zakotwiczona w ziemi kopytami i przytrzymywana przez łuskowate stworzenie, zaś nakrapiany ogier znajdował się kilkanaście metrów dalej, przypatrując nam się z wybałuszonymi oczami. Z rany na jego głowie powoli ściekała krew. Po chwili wyraz jego pyska zmienił się diametralnie; warknął coś z wściekłością, ruszając na stwora.
— Nie radzę! - krzyknęła istota, zaciskając kończyny na mojej szyi jeszcze bardziej. Skrzywiłam się, słysząc znajomy głos. - Ona zapłaci. - mój towarzysz zatrzymał się zaledwie parę kroków dalej, wciąż zaciskając zęby i świdrując znajomego wzrokiem; gdyby ten mógł zabijać, stworzenie niechybnie leżałoby martwe. Niedaleko mu było do wybuchu furii. 
— Mam cię dość! Czego od nas chcesz?! Zostaw ją, w tej chwili! - wrzasnął, ponownie unosząc nogę. Gadzina wysunęła głowę do przodu, warcząc.
— Zostaw go! - zawyłam rozpaczliwie, szarpiąc się. Przez moment powietrze przeszywała jedna wielka kakafonia krzyków i parsknięć. Wreszcie ponownie nastała cisza, pełna tylko urywanych oddechów.
— Chcę zapłaty. - syknął stwór, rzucając mi naglące spojrzenie. Przygryzłam wargę próbując powstrzymać łzy.
— Jakiej zapłaty, za co? Co ty pier... 
— To moja wina, Etsiin. Tu chodzi o mnie. - wydusiłam wreszcie z siebie. - Muszę dokończyć pewne sprawy. 
— JAKIE SPRAWY? Miriada...
— Proszę, zostaw nas teraz samych. Obiecuję, że niedługo wrócę, i wszystko wróci do normy. Tylko ten jeden raz. 
— Zwariowałaś. - stwierdził z przerażeniem ogier. - Miri, proszę cię, co tu się wyprawia? Powiedz mi, to odejdę, tak jak sobie życzysz. - przed oczami znów przemknął mi koszmar z dzieciństwa. Czy wszystko muszę spieprzyć? On tego nie zniesie. Wszystko miało pójść tak gładko, to miał być jednorazowy epizod. Najwidoczniej jednak te wszystkie starania były nic niewarte. Ta miłość była skazana na szybką śmierć...Wypij wreszcie piwo, którego nawarzyłaś. 
— Nic nie rozumiesz. - pokiwałam łbem z lekkim uśmiechem. - Jak myślisz, kto zabił Dain'a? Kto go "wymazał"?
— Przypadki nie istnieją, Etsiin. - opuściłam głowę, czując, że głos zaraz mi się załamie. Więcej nie zdołałam wypowiedzieć.
— No, to możemy już kończyć tę ckliwą gadkę? - wtrącił swoje gad.
<Etsiin? A nie mówiłam? :p>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!